Poeta (Krasiński, 1912)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Poeta
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POETA.

Wierzę w nadzieję, w miłość nieskończoną,
W dobroć i piękność — w straż duchów nademną —
W światło niebieskie i w wiosnę zieloną —
Lecz wieżę razem w potęgę podziemną,
Co morzem trucizn na świat ten wylana —
W żart losów wierzę i śmiechy szatana!

W nędzę, w ubóstwo i w ból i w chorobę,
W męczeństwo ciała i ducha żałobę,
W rozdział na wieki i samotne zgony!
Świat złego także bywa nieskończony! —
Darmo się zżymać — czy później czy wcześniej
W jęk się przełamią marzonych snów pieśni!
Bo los nas skazał z odwiecznej rachuby
Życiu, co wiedzie — przez mękę — do zguby!
Miecz temu pęknąć, lutnia prysnąć musi,
Kto się o chwałę lub o cześć go kusi!
Bo do wiecznego wtrącony więzienia,
Skąd nie zawrócą na świat jego pienia,
Mrzeć w więzach będzie, aż w tej czarnej nocy
Przeklnie sam siebie i padnie bez mocy!
Lub jeśli zdoła rozerwać kajdany,
To pójdzie błądzić ubogi — wygnany —
Po cudzych krajach, samotny wśród świata,
Aż kiedyś wróci na rodzinną ziemię
Z wielkiej tęsknoty — i sam w ręce kata
Odda swą głowę jak nieznośne brzemię.
Bo na granicy moich zbóż i borów,
Moich chat wiejskich, mych szlacheckich dworów,
Moich rzek wartkich i stawów mych szklistych,
Wdzięcznych mych wzgórzów i łąk mych kwiecistych!
Z czaszek mych braci, co polegli w boju,
Lub w czarnych lochach poschli na szkielety,
Wzniesiona brama wiecznego pokoju
Błyszczy z daleka skrzącemi bagnety,
Orłów rozdartych powiewa skrzydłami,
Pnie się w arkady głów trupich słupami,
A w górze kości pod słońcem tające,
Sączą z jej szczytów krwi krople kapiące.
A po jej środku stanął kat z toporem
I czeka wiecznie — nuż wróci wygnaniec —
I strzeże wiecznie nuż smugiem lub borem
Uciekać będzie za bramę tę braniec —
By tych nie puścić do ojczyzny raju

A tych odegnać od wolności kraju —
W miarę jak biegną z tej lub owej strony,
On ich zatrzyma i, skuwszy ich pęta,
Pierś im rozedrze żelaznemi szpony,
I głowę ścina. — Każda głowa ścięta
Nie idzie zasnąć pod ziemię, do trumny,
Lecz węgłem nowej stanie się kolumny
Lub cegłą więcej na arkad sklepienie!
Codzień przybywa tych żywych kamieni,
Piętro po piętrze wyrasta w przestrzenie
I wśród błękitu zdala się czerwieni —
Trupie filary coraz wyżej lecą,
Błyski bagnetów coraz górniej świecą,
I tak się w Niebo brama ta podnosi,
Co krwią mych braci moją ziemię rosi. —
A na jej czole z suchych ludzkich kości
Wyryty napis co dzień ogromnieje,
Co dzień się groźniej nad światem czernieje
Przestrogą światu: „Tu próg spokojności“. —
Śpiewajże teraz, o poeto młody!
Ty synu światła — kochanku swobody!
Ty gwiazdą ducha na czole znaczony.
Powstańże teraz i bądź mi natchniony!
Patrz na tę bramę — czy wiesz co ci wróży!
Tam cel twej drogi, tam koniec podróży!
Bo Jeśli w piersiach myśli tej nie zdusisz,
Co wiecznych skrzydeł od ciebie wygląda
I śpiewną prośbą twojej zguby żąda,
W tej bramie kiedyś ty gardło dać musisz!
A gdybyś z podłej przed losem bojaźni
Stłumił tę iskrę, co w duszy ci płonie,
Nie ręka śmierci, ale piętno kaźni
Jak robak stoczy twe wywiędłe skronie!
W przepaści serca pieśni twe wstrzymane
Zeżrą ci serce, jak jady rozlane,
I choć żyć będziesz pośród żywych ludzi,
Choć nieść otwarte przed słońcem powieki,

Zaprawdęś umarł, tyś umarł na wieki!
Już imię twoje nigdy się nie zbudzi!
A za toś umarł, żeś w otchłań wieczności
Rzucić się nie śmiał w całej życia sile;
Tyś się wycofnął od nieśmiertelności,
Boś nie chciał głowy w grób złożyć na chwilę!
I zlękły, drżący, nad przepaści progiem,
Tyś mniej niż człowiek — choć mogłeś być Bogiem!
Teraz pójdź z lutnią na rękach uśpioną,
W całun zapomnień obleczony cały,
Po nad ocean wieków, kędy płoną
Lampy wspomnienia na grobowcach chwały —
A z morza z tego i z onych cmentarzy
Głos wielkich zmarłych wstanie i zawoła:
„Czemuż tak zwiędłej i nikczemnej twarzy,
Ty, coś miał niegdyś wdzięczną twarz anioła.“
A ty to słysząc, padniesz jak rzecz blada,
Ostatniem tchnieniem całując ich kości —
A głos powtórzy: „Biada temu, biada,
Kto z stracha upadł w pustynię nicości.“
Hańby więc takiej czeka na cię dola,
A jeśli nie chcesz — to śmierć lub niewola!
Strój ty więc lutnię — lecz na pieśń pogrzebu
I miecza chwytaj — na walkę daremną —
Bo skoro serce roztworzysz ku Niebu
I z serca wyjmiesz ową pieśń tajemną,
Posianą w skargę na ziemi twej wroga,
Z braci twych grobu do ojców twych Boga,
Wnet, patrzaj! zewszęd światło słońca znika,
Nad głową twoją cień chmur się przemyka —
Widnokrąg blednie i Niebo trupieje,
W górze sto wichrów zrywa się i śmieje,
Wśród cieniów krwawe z ziemi larwy wstają,
O zdradę ciebie przed sąd pozywają,
I brzękiem kajdan twojej głowie łają!
Aż oczy twoje taka noc obrośnie,
Aż koło ciebie stanie się tak czarno

A w sercu twojem tak gorzko — tak marno —
Że choć ty niegdyś śpiewałeś o wiośnie,
Że choć ty kochał, nie wspomnisz miłości —
Że choć ty wierzył, nie pojmiesz ty wiary,
I w tan porwany piekielnemi mary
Ty zwątpisz nawet o bogach piękności!
Obaczysz tylko twoich braci zwłoki,
Silne ich miecze i krwi ich potoki
Płynące zwolna — a na wzgórzach świata,
Patrz! tam samotna stoi postać kata!
Patrz! wzniosła topór wśród wichrów zawiei
I tym toporem wskazała na Niebie
Gasnące gwiazdy ostatnie nadziei!
I schodząc stąpa jak olbrzym do ciebie!
Lecz ty nie klękniesz, nie zadrżysz w tej chwili
Bracia ją twoi przed tobą przeżyli —
I wszyscy rzędem pogrzebowym, długim,
W krew własną jeden opadli po drugim;
A gdy padali, nie znali, co trwoga
I z wzgardą dumy patrzyli na wroga!
Ból śmierci mija — ta chwila przepłynie,
Dopiero teraz, na zawsze mi dzielny,
Ty z grobu wstaniesz młody, nieśmiertelny —
A proch twój tylko w grobie tym zaginie!
I wdzięczność ludzi postawi twe imię
W ducha ludzkiego ponadziemskim Rzymie,
Gdzie tym, co legli z namiętnej miłości
Dla chwały świata, dla dobra ludzkości
Posągi stawią od pory do pory
Na szczeblach wieków, jasne, widne z dala,
By czasu nigdzie niewstrzymana fala
Tam się wstrzymała, gdzie tryumfatory!
I czas tam staje, niby patrzy słucha —
I dziwną pieśnią, wieczności westchnieniem
Oblewa, płacząc, te posągi ducha
Nie marmurowym wykute kamieniem!

Śpiewaj więc teraz, o poeto młody!
Ty synu światła, kochanku swobody!
Choć znakiem śmierci na czole znaczony,
Powstańże teraz i bądź mi natchniony!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.