Podróż na wschód/Nocleg w Vostizy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

1
Dalej, mój koniu, powoli — dość czasu.
Krajograficznie strofami wyłożę,
Jaka mię droga prowadzi z Patrasu;
Po prawej stronie góry — z lewej morze,
       5 Za morzem znowu i skały i góry.
Nad niemi niebo błękitne bez chmury.

2
Nie ma tu ziemia czego złożyć w stércie;
Koń dzwoni w głazy — depce chwast — dziewanny;
Czasem po drodze w rozłożystym mircie
       10 Widać rudery tureckiej fontanny,
Gdzie w kamień woda płacząca nie tętni,
Na które patrząc, nawet Grecy smętni.

3
Taka głęboka przy fontannach cisza,
Tak ciemne mirty i tak liściem szumią
       15 Nad fontannami, jak pacierz derwisza.
Cały ten smutek błękitami tłumią
Wody Lepantu i z czystego nieba
Patrzące czoło (jestem w Grecyi) Feba.

4
Ani po drogach bawiącej się dziatwy,
       20 Ani człowieka w polu, ni na drodze;
Czasem szumiącym lotem kuropatwy
Porwą się w stado, tuż przy konia nodze,
I padną blizko — i znów cisza wielka...
Jaskółek żadna nie wyśle ci belka.

5
       25 Niebo tych czarnych gwiazdek pozbawione —
Wdzięcznie błękitne... zda się, że nad smętnym
Krajem przeszłości leży zamyślone
Jakim obrazem dawnym i pamiętnym
Tylko samemu Bogu, co w niem duma.
       30 Kraj ten zniszczyła tak wolności dżuma...

6
Ząbek się lasu dopiero wyrzyna;
Małe sosenki, jako pszczoły, brzęczą
Jedwabnym kolcem... Jeżeli masz syna,
A twego kraju ludzie nie zamęczą —
       35 Może zobaczy Grecyą pełną krasy,
Ubraną w ludzi szczęśliwych — i w lasy.

7
Ale my, dzieci nieszczęścia, stąpamy
Po głazach, chwastach i ruinach głuchych;
My się przez wielkie pustynie wołamy
       40 W ciszy bezludnej; my przy źródłach suchych
Szukamy wody, spaleni zarzewiem.
Gdzie będą szukać naszych mogił? — Nie wiem.

8
Gdy tak myślałem, mrok osłonił szary
Przybywających wreszcie do Vostizy.
       45 Tu jeszcze pomnik turecki... dąb stary
Na podniesieniu z głazów, przy ulicy,
Siedział spokojny. O tejto godzinie
Turek tu niegdyś pił dymy w bursztynie.

9
Lubiłem lipę, co nad sławnym Janem
       50 Cień rozstrzelony zbierała pod siebie
I co rok miodu obdarzała dzbanem
Niewymyślnego w żądzach i w potrzebie,
Co była drugiem poety mieszkaniem,
Głośna słowików — szpaków narzekaniem;

10
       55 Pod którą nieraz błyszczał dzban na stole;
Co tak wysoko niosła czoła wianki,
Jakby ze dworu wyglądała w pole
Na przyjazd pana lub pańskiej kochanki;
Co nad szmerami słodkich ust dziewicy
       60 Szumiała cicho, pełna tajemnicy.

11
Ta lipa dla nas, jak Partenon grecki,
Ma pełno smutku niewymówionego.
Stanąłem patrząc na ów dąb turecki,
Smucił mię także — lecz nie wiem dlaczego;
       65 Bezużyteczny liściami i chłodem,
Oko zadziwia wielkim pnia obwodem.

12
Pień jego w sobie ma siły potęgę
I wielki smutek starości... i żałość
Nad tymi, co go znali... stone-henge
       70 Zaniesie myśli w olbrzymią zuchwałość
Tytanów dawnych... W tej świątyni progu
Myślisz o człeku, co ją siał... i Bogu.

13
O mój turecki dębie, dębie stary!
Ty mi cudownym wyrosłeś kościołem:
       75 Tutaj się mogą modlić wszystkie wiary,
Tu wszyscy ludzie bić ugiętem czołem.
Lubię cię, dębie wyniosłego czoła,
Z liściem rozwianem, jak skrzydło anioła.

14
Szczęśliwi ludzie, których anioł dzierży
       80 W swojej opiece! szczęśliwe te kraje,
Co mają drzewa — na miejscu oberży —
Siane po łąkach, gdzie płaczą ruczaje;
Wędrowiec staje, gdzie kwiatów najwięcej...
Nagle krzyknąłem — do kroćset tysięcy

15
       85 Milionów... tu mi kochany Eurypid
Słowo Eumenid dał do wykrzyknika;
A mój towarzysz rzekł: »Mais c'est insipide
Spać tu... w tej klatce... co ma kształt kurnika;
Comment, Giuliano? — tak się zwał nasz sługa —
       90 W Vostizy musi być oberża druga!«

16
Non c'e, rzekł sługa. »Więc spać tu na ziemi?
Wszak to nie ściany, lecz z łuczywa krata,
Pajęczynami wybita czarnemi.« —
A ja dodałem: »Jak horyzont świata
       95 Zawarty zewsząd, bez okien, którędy
Dusza-by mogła wyjść za zmysłów błędy...

17
I zakończyłem słowami: daj świécy!«
— »Świecy? rzekł kompan wszak tu wiatr zagasi
Słońce w lichtarzu, księżyc w szabaśnicy!«
       100 Rzekłem: »Giuliano, hej! tho se mu krassi...
Gorzkie jak piołun — niech Bóg będzie z nami!
Jest co jeść? nie ma? więc tho se mu psami!«

18
To się po grecku znaczy: daj mi chleba!
Przyniósł... postawił... i znowu zapytał
       105 Bardzo układnie: »Czego panom trzeba?«
A gdym na chlebie zębami pozgrzytał,
Zdjęty przeczuciem nieszczęśliwych wróżek,
Nie spodziewając się, wołałem — »Łóżek

19
I światła! Tu jak na biegunie
       110 Północnym ciemno — i wiatr wszędy świszczę;
Pusto jak w zgniłym orzechu świstunie...«
Tu mój towarzysz rzekł: »Więc ja przepiszczę
Na hebanowym moim flażolecie
Tę noc — przepędzę ją najlepiej w świecie.«

20
       115 I już wyciągał wiatro-brzmiący bardon;
Lecz ledwie zaczął, dmuchnąwszy w otwory,
Przegrywać — jakiś głos: »I beg you pardon
But I don't like the music, I am sorry«
Z prawej się strony wydobył przez kratki —
       120 Anglik zamknięty był do drugiej klatki.

21
I była Babel okropna języków,
Aż wreszcie jakaś Opatrzności ręka
Zesłała parę płonących knocików,
I dwa, napięte jak struny, krosienka;
       125 To były łóżka... jeśli kto nie wierzy,
Tłómaczę jaśniej — to, na czem się leży.

22
Ach! leży tylko! bo wszystkie zefiry
Zbiegły się do nas i wiatr z nami pląsał;
A dar krosienek, jako Dejaniry
       130 Koszula gdzie się go dotkniesz, tam kąsał.
Ach, jam się dotknął — i ogień mię złapał
I byłem w piekle — mój towarzysz chrapał.

23
Są chwile w życiu, w których człowiek zda się
Samemu sobie bardzo poetycznym;
       135 Na skały igle — na ruin terasie
W usposobieniu umysłu vehmicznem,
Kiedy głos przeczuć bardzo głośno gada
Trzykrotnym głosem: biada! biada! biada!

24
Gdy patrzy w słońce, o zachodzie krwawsze,
       140 Kiedy się żegna z kim, i przy miesiącu
Mówi z westchnieniem głębokiem: na zawsze!
Gdy przy dognanym zeskoczy zającu,
Dobędzie noża i obcina skoki —
Gdy nań piorunem strzelają obłoki;

25
       145 W chwili, gdy skończy szkoły i nauki,
Gdy go za rękę uściśnie sam rektor;
Gdy go mianują sędzią — gdy go wnuki
Obsiada — gdy kraj obroni, jak Hektor,
Albo gdy myśli o zbawieniu Lachów —
       150 Gdy wygra partyą bilardu lub szachów;

26
Albo gdy idzie sam w nocy na cmentarz
I na kochanki usiądzie mogile;
Albo gdy mówi doń kto: czy pamiętasz
Paryż? — Są różne poetyczne chwile;
       155 Kiedy naprzykład w towarzystwie znanem
Siądziesz pośrodku... na cenzurowanem —

27
Albo gdy ciebie nazwą obskurantem,
To jest, że możesz zgasić oświecenie;
Albo gdy jesteś dział asekurantem
       160 I w Napoleońskie wierząc przeznaczenie,
Słuchasz bez drżenia kul lecących świstu;
Gdy »Comte« przeczytasz na kopercie listu —

28
Gdy... i tam dalej. Z tych miłości własnych
Żadna nie przyszła do snu mię kołysać;
       165 Przy dwóch światełkach, jak gwiazdy niejasnych,
Chciałem z krosienek moich wstać i pisać,
Czekając zorzy różowego świtu,
Wtem deszcz... w tej klatce nie było sufitu...

29
I zawołałem: »Ty śpisz, Eneaszu,
       170 A tu deszcz na nas leje się z dachówek!«
Wnet rozbudzeni oba na poddaszu,
Więcej do czynu sposobni niż słówek,
Wściekać się więcej zdolni, niż łzy ronić,
Przemyślaliśmy, jak i gdzie się schronić.

30
       175 Szczęściem, że w ścianie uwitej z sośniny
Po obu stronach były dwie framugi;
Ach nie framugi — zaczęte kominy!
Więc ja jak krótki, mój kompan jak długi,
Oba jak dłutem z marmuru wycięci
       180 W niszach przeciwnych — ktoby rzekł, że święci.

31
Przy naszych nogach zapalone lampy,
Ręce złożone na piersiach pobożnie;
Każdy z nas biały, jak w operze Zampy
Wiedźma z marmuru bardzo nieostrożnie
       185 Pierścionkiem złotym za żonę pojęta;
Lub jak niewiasta Lotowa w sól ścięta;

32
Lub jak mumija w ścianie piramidy...
Niech porównania dalej lecą kłusem.
Byliśmy, jako ów posąg Tetydy
       190 Zakryty wody srebrzystej obrusem,
Stojący sucho w wodnej samołówce,
Który czytelnik ujrzy w Zofijówce.

33
Tu, wychyliwszy głowę, mój towarzysz
Głosem żałosnym rzekł: »Czy żyjesz?« — »Żyję.«
       195 A on mi znowu rzekł: »O czem ty marzysz?«
A ja mu rzekłem: że się nie ukryje
Żadna zasługa pod żadną przeszkodą;
Ja mówię pacierz... Bóg słyszy pod wodą.

34
Cnota skarb wieczny, cnota klejnot drogi,
       200 Nie spali ogień... A kompan: »Nie słyszę;
Woda tak szumi, już mokre mam nogi...«
A ja mu na to: »Cierp, a ja opiszę
Nasze cierpienia ściągnięte bez winy
I przedam wiernie córkom Mnemozyny —

35
       205 I kiedyś, w późne wieki, wstanie mściciel
I tu postawi hotel, mości panie!
Tu na tem miejscu, gdzie teraz Jan Chrzciciel
Mógłby duszeczki kąpać, jak w Jordanie;
Tu, gdzie stoimy — ja ci przepowiadam —
       210 Że stanie hotel — tu, gdzie w nurty padam,

36
W nurty natchnienia, myśląc o żegludze
Dawnych rycerzy — Eneja — Ulissa...«
A mój towarzysz rzekł mi: »Ja się nudzę,
Stojąc w tej niszy jak kozacka spisa;
       215 Wyznaj, że Grecya c'est ennuyeux en diable,
Ja cały mokry — mais c'est insupportable!

37
Nie masz zegarka? ja mój dó kompasu
Zregulowałem, tam na łóżku leży.«
A ja mu na to: »Mamy dosyć czasu!
       220 Nim Pebus we drzwi Aurory uderzy,
Gadajmy sobie o czem pożytecznem,
Lub o zbawieniu... lub o ogniu wiecznym...

38
Albo śpiewajmy sobie kontredansy
Tańczone dawniej — ja dyszkantem wlekę;
       225 Albo ci powiem powieść Sancho Pansy
O trzystu owcach wiezionych przez rzekę —
Ty licz, ja będę tron mówcy dziedziczył;
Jeśli chcesz, ty mów... a ja będę liczył.

39
Czy znasz Byrona — Nie! — To wielka szkoda!
       230 Mógłbyś się teraz przenieść w ideały;
Czajld Harold niegdyś był w Grecyi... ta woda
Łóżka nam porwie srebrzystemi wały.
Czy znasz Platona?... przyszło mi do głowy
Zaczęcie jednej Sokrata rozmowy:

40
       235 »Chodźmy — rzekł — w klonu szerokiego cieniu
Na pochylonej odpocząć murawie;
Oto zanurzmy tu stopy w strumieniu; —
Jak tu cień miły, jak tu świerszcze w trawie
Śpiewają słońcu!...« Dalej w mowie walnej
       240 Sokrat piękności daje idealnej

41
Rysy, granice — i w mgliste przezrocze
Obwija posąg cudownego wdzięku,
A strumień żywy stopy mu łaskocze...«
Tu nasz Giuliano z latarenką w ręku
       245 Wszedł i zobaczył nasze dwie figury,
Jak dwa posągi, oprawione w mury,

42
Z lampami w nogach. — Rzekłem: »Pigmalionie,
Jeśli z posągów chcesz mieć żywych ludzi,
Przynieś parasol!« Tak przez wodne tonie
       260 Przeszliśmy oba — a jeśli was nudzi
Ta pieśń, pomyślcie, że to jest obrazem
Greckich oberży, łóżek... i nas razem.