Przejdź do zawartości

Podpalaczka/Tom IV-ty/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom IV-ty
Część druga
Rozdział XVIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Łucya, mimo silnego osłabienia, siedziała przy pracy, gdy dwaj przybyli weszli do niej niespodziewanie.
Za pierwszem spojrzeniem poznawszy sędziego śledczego, powstała idąc naprzeciw niemu.
— Nie trudź się, moje dziecko — rzekł do niej — pragnę ci zadać jedynie kilka zapytań.
— Odnaleźliście może panowie człowieka, który we mnie uderzył...
— Niestety, dotąd nie. Zdaje się nam jednak, że trafiamy na jego ślady... Mamy pewne poszlaki...
— Jakie?
— Odnaleziono rękojeść noża, użytego przez mordercę. Obsada ta z kawałkiem ostrza, doskonale łączy się z drugą połową, znalezioną przy tobie w Bois-Colombes. Ztąd wynika, że wiemy, gdzie ów nóż został kupionym.
— Tak? — zawołała dziewczyna.
— W przeddzień, zanim zbrodnia spełnioną została — mówił sędzia dalej — nożownik, mający sklep w tym domu, sprzedał ów nóż pomiędzy godziną ósmą a dziewiątą wieczorem.
— Szczególny zbieg okoliczności — odrzekło dziewczę. — I któż był jego nabywcą?
— Jakiś mężczyzna w średnim wieku, nader przyzwoicie ubrany, mający wszelkie pozory wielkoświatowego człowieka.
— Ależ to nie on we mnie uderzył...
— Zkąd możesz wiedzieć?
— Mimo silnego przestrachu i grubych ciemności, widziałam, że mój zabójca był nędznie odzianym.
— Bardzo jest łatwo zmienić ubranie.
— To prawda, lecz nie rozumiem, co panowie wywnioskować z tego możecie?
— Wynika ztąd, iż nie kradzież była powodem owej na ciebie napaści.
— Cóż więc innego mogłoby powodować złoczyńcą?
— Masz może nieprzyjaciół?
Łucya się uśmiechnęła.
— Zkąd mogłabym mieć nieprzyjaciół? Żyję w odosobnieniu. Jestem sierotą, w przytułku wychowaną... Jedynym moim znajomym jest mój narzeczony, nieobecny właśnie w Paryżu.
— Nie mówiłaś nikomu, że się udajesz do Bois-Colombes?
— Nikomu... Panna z magazynu, dla którego wykonywam roboty, przyszła mnie powiadomić, iż będę musiała odnieść suknię balową żonie mera z Garenne. Nikt nie mógł wiedzieć, o której godzinie tam się udam, w jakich warunkach i którą stroną, iść będę. Mogłam wziąć powóz, zamiast jechać drogą żelazną, nie uczyniłam tego wszakże z przyczyny, iż toby mnie za drogo kosztowało.
— Rzecz jasna... — odrzekł naczelnik policyi.
— Wracamy zatem do naszego pierwotnego przekonania — mówił sędzia — pomimo to pochodzenie tego noża budzi we mnie powątpiewania.
— Według mnie — odrzekła Łucya — ów nóż niczego nie dowodzi. Był on nowym, to prawda, ale złoczyńca mógł oddawna posiadać nóż w tym sklepie kupiony, nie używając go wcale. A być może ukradł go gdzie, lub znalazł. Nie wierzcie temu panowie, ażeby zbrodnia miała być naprzód uplanowaną, ażeby jakiekolwiek inne pobudki nad kradzież skłoniły do niej mordercę. Nikt mnie nie zna, upewniam, i ja zarówno z nikim nie mam stosunków znajomości. Pracuję samotnie w mojem mieszkaniu, nie przyjmując u siebie nikogo, oprócz mojego narzeczonego, który ma mnie wkrótce poślubić, oraz zacnej matki Elizy, której zawdzięczam me życie, bez jej pomocy bowiem byłabym zmarła przy drodze w omdleniu. Któż więc z jakiejś zawiści lub zemsty mógłby w ten sposób przeciw mnie działać? Najmocniej jestem przekonaną, że zbrodnia ta nie mogła być naprzód postanowioną.
— Ha! zostań pani przy swojem zdaniu — rzekł sędzia śledczy, żegnając młodą szwaczkę i odszedł wraz z naczelnikiem policyi.
Łucya, potrzebując widzieć się z panią Augustą, wsiadła po ich odejściu do fiakra, kierując się w ulicę św. Honoryusza. Historya o tym wypadku, opowiedziana przez roznosicielkę chleba według wskazówek komisarza policyi z Colombes, zostawała w sprzeczności z opowiadaniem samej że Łucyi. Przedstawiła ona w najdrobniejszych szczegółach swojej zwierzchniczce rzecz całą wobec Amandy i dwóch panien z magazynu. Wiedziano przeto o usiłowaniu morderstwa, jakiego narzeczona Lucyana Labroue omal nie stała się ofiarą.
— Jak dobre miałam przeczucie — powtarzała z zadowoleniem Amanda — nie chcąc towarzyszyć Łucyi przy odnoszeniu tej sukni! Byłabym również na pewno spotkała się z nożem mordercy!
Przy wejściu dziewczęcia do salonu, pani Augusta pośpieszyła ku niej, ściskając ją tkliwie. Trzy panny obecne pytały troskliwie o jej zdrowie.
— Jakże, moje dziecię — pytała troskliwie pani Augusta — czy natrafiono na ślady mordercy?
— Nie, pani, jestem przekonaną, iż nie odnajdą go wcale.
— Dlaczego?
— Przed chwilą właśnie był u mnie sędzia śledczy wraz z naczelnikiem policyi.
— I cóż?
— Obadwa błądzą w swych zapatrywaniach.
— W jaki sposób? dlaczego?
— Są przekonani, iż nie kradzież była pobudką tej zbrodni, że człowiek, który we mnie uderzył, uczynił to przez nienawiść lub zemstę.
— Na czemże opierają te przypuszczenia?
— Na dosyć dziwnej okoliczności... Nóż nieznanego mordercy złamał się o stalową bryklę mego gorsetu. Drugą tegoż połowę odnaleziono właśnie, a na rękojeści marka fabryki i nazwisko sprzedającego przekonywają, iż został on kupionym w wigilię dnia spełnienia zbrodni przez jakiegoś pana w średnim wieku, w wytwornem ubraniu, wyrażającego się nader poprawnie, który przybył w tym celu do sklepu nożownika, mieszczącego się w domu, gdzie ja zamieszkuję.
Amanda słuchała z natężoną uwagą.
— To dziwne... w rzeczy samej! — zawołała pani Augusta. — Ja potwierdzam zdanie tych panów... Pod tem wszystkiem kryje się wyraźnie jakaś zemsta, albo nienawiść.
— Lecz któżby mnie mógł do tego stopnia nienawidzieć? Nie przeszkadzam nikomu... nikogo nie obraziłam...
— Być może zemsta, me dziecię.
— Za co mścićby się miano? Nikomu nigdy nie uczyniłam nic złego...
Amanda nagle przypomniała sobie, iż przed niedawnym czas
em posłaniec pytał się o Łucyę u odźwiernej, zachowała jednak dla siebie ów szczegół.
— Być może, że to sprawa jakiego odprawionego kochanka — wyrzekła.
Na te słowa Łucya się uśmiechnęła.
— Nie dawałam nikomu odprawy — odpowiedziała — z tej prostej przyczyny, iż oprócz mego narzeczonego, nikt inny nie mówił mi o miłości. — Wszystko to jest dziwnie za wiłem... — szepnęła pani Augusta. — Czas jedynie rozjaśnić może tę sprawę. Powiedz-że mi teraz, Łucyo — dodała — co cię do mnie sprowadza?
Dziewczę prosiło o dostarczenie sobie materyałów do wykończenia sukni, jakich jej zabrakło, po zabraniu których wróciła do swego mieszkania.


∗             ∗

Pozostawiliśmy Owidyusza Soliveau, pod pseudonimem barona Arnolda de Reiss, idącego w towarzystwie Amandy do restauracyi Brébant’a, gdzie razem mieli obiadować. Idąc, rozmawiali.
— Cóżeś robiła przez czas mojej nieobecności, ma piękna? — pytał Soliveau.
— Nagły twój wyjazd w rozpacz mnie wprawił, nudziłam się śmiertelnie, nie widząc cię. Wyszedłszy ze szwalni, nie mogłam jeść obiadu, wracałam do siebie, wcześnie udając się na spoczynek.
— Naprawdę?
— Słowo ci daję!
— Postępowanie przykładne, do podziwienia! A cóż się dzieje w magazynie pani Augusty?
— Roboty nawał, że wystarczyć trudno! Nasza zwierzchniczka ma szczęście. Przez ten rok tylko będzie trzymała magazyn, następnie, usunąwszy się z zebranym majątkiem, chce zakład odstąpić komuś.
Tu spojrzawszy z pod oka na Owidyusza, głośno dodała:
— Oto zakład jak gdyby dla mnie stworzony!
Owidyusz zrozumiał ową przymówkę doskonale.
— E! — odrzekł — za rok wiele nieprzewidzianych rzeczy zajść może... — A następnie, zmieniając rozmowę, zapytał: Jakże, masz dzisiaj lepszy apetyt?
— Wyśmienity! zobaczysz! Ale... — wyrzekła po chwili — czy wiesz co spotkało naszą Łucyę?
— Jaką Łucyę?
— Tę robotnicę, do której jeździłam wraz z tobą dwa razy na ulicę Bourbon, a o której wiesz, że zniknęła.
— Jakże? odnaleziono ją nareszcie?
— Ach! to straszna historya... szczęściem, że ja jej uniknęłam.
— Ty? w jaki sposób?
— Nie towarzysząc jej do Garenne de Colombes przy odnoszeniu tej sukni balowej.
— No... no... cóż się więc stało? — pytał Owidyusz najnaturalniej.
— Ach! to cały dramat, mój drogi, dramat, jaki przedstawićby można w teatrze Ambigu... Łucya omal, że nie została zamordowaną...
— Wielkie nieba!... ach! biedna dziewczyna! — zawołał ze wzruszeniem — omal nie zamordowana!...
— Otrzymała uderzenie nożem w piersi — mówiła dalej Amanda — cios chybił, dzięki fiszbinom gorsetu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.