Pisma spółdzielcze/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Abramowski
Tytuł Pisma spółdzielcze
Pochodzenie Pisma. Pierwsze zbiorowe wydanie dzieł treści filozoficznej i społecznej.
Tom I
Wydawca Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywców
Data wyd. 1924
Druk R. Olesiński, W. Merkel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PISMA SPÓŁDZIELCZE.


IDEJE SPOŁECZNE KOOPERATYZMU.[1]


I.
Stowarzyszenia i państwo.

Dzisiaj, kiedy uwaga społeczeństwa jest zaprzątnięta reformami państwowemi, kiedy rozmaite stronnictwa współubiegają się o postawienie programu żądań, zabezpieczającego najlepiej prawa i wolności obywatelskie, warto jest przypomnieć sobie, że istnieje forma współżycia, stojąca poza organizacja państwową, a która zdolna jest nietylko do wykonywania wszelkich zadań społecznych, lecz zarazem zabezpiecza najlepiej i najszczerzej wolności obywatelskie. Formą tą są stowarzyszenia.
Najdalej idące konstytucje państw demokratycznych, najszerzej pojęte przedstawicielstwa ludowe nie osiągają nigdy i nigdy osiągnąć nie mogą takiego zabezpieczenia wolności człowieka, takiego poszanowania woli jednostki wobec zbiorowości, jaka charakteryzuje stowarzyszenie. W żadnej też formie organizacji państwowej nie znajdziemy takiej łatwości przystosowywania się do warunków i potrzeb życia, do nowopowstających idej i ruchów jak w stowarzyszeniach. Dlatego śmiało możemy twierdzić, że wobec mnożących się ciągle zagadnień życia ludzkiego, wobec jego rosnącej zmienności, bogactwa typów i kierunków, wobec rozwoju indywidualizmu grup i jednostek, poddających się coraz trudniej pod ogólne normy, ten typ organizacji społecznej, który przedstawiają stowarzyszenia, jest typem przyszłości, dziedzicem nowożytnego Państwa. Owe skromne „ustawy“ rozmaitych kooperatyw spożywców, rolnych, kredytowych, na które przyzwyczailiśmy się patrzeć lekceważąco, traktować jako politykę zaściankową małych czynów i małych ludzi, kryją w sobie jednak zarodek nowej myśli politycznej, mogącej wyrugować w przyszłości wszelkie „konstytucje“ i „przedstawicielstwa“ państwowe, jako zbyteczny przeżytek niewoli.
Dla zrozumienia tego przyjrzyjmy się, jakie są zasady organizacji stowarzyszeń kooperatywnych. Możemy wziąć dla przykładu jakąkolwiek ustawę stowarzyszeń spożywców, pomocy wzajemnej, robotniczych lub innych, rozgałęzionych na Zachodzie Europy, wszędzie zobaczymy tę samą budowę konstytucyjną, zastosowaną tylko do rozmaitych celów.
A więc, przedewszystkiem, władza prawodawcza stowarzyszeń należy do ogółu członków, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Tylko uchwały zgromadzenia ogólnego, przyjęte większością głosów, mają moc obowiązującą dla stowarzyszenia. Uchwały te są w ciągłej zależności od woli swych twórców i jeżeli, po pewnym czasie, okażą się niedogodne, zgromadzenie następne może je usunąć i zastąpić innemi. W tworzeniu uchwał, w ich doskonaleniu i krytyce mogą brać udział wszyscy członkowie. Prawo inicjatywy prywatnej jest tutaj nieograniczone: każde uzdolnienie i energja osobista, każda idea w czyimś umyśle wyrosła i rozwinięta, może znaleźć odpowiednie dla siebie pole twórczości i mocą przekonywania wejść w życie stowarzyszeń. Prawodawstwo, jeśli można ten termin państwowy zastosować do zrzeszeń wolnych, jest więc tutaj w ciągłej styczności i w ciągiem uzależnieniu od potrzeb i od przekonań tego ogółu, dla którego powstaje i działa.
Władza wykonawcza, t. j. zarząd i administracja stowarzyszenia jest wybierana przez zgromadzenie ogólne na czas ograniczony i zostaje pod dwojaką kontrolą stowarzyszenia: pod kontrolą zgromadzenia ogólnego, któremu musi przedstawiać szczegółowe sprawozdanie ze swej działalności, oraz pod kontrolą komisji, wybranej w tym celu przez zgromadzenie. Rola zarządu jest zazwyczaj ograniczona do wykonywania i tych zadań, które stanowią stałą funkcję stowarzyszenia. O ileby zaś stowarzyszenie przekonało się, że wykonywanie to nie zgadza się z duchem jego uchwał i dążeń, może w każdej chwili poddać je surowej krytyce i zmienić skład zarządu.
Mamy więc tutaj wszystkie zasadnicze cechy konstytucji demokratycznej, w jej postaci najbardziej rozwiniętej: najwyższa władza prawodawcza, spoczywająca w rękach ogółu; prawo inicjatywy, przysługujące każdemu; bezwzględna swoboda krytyki i propagandy; władza wykonawcza, powstająca z wyborów bezpośrednich, odpowiedzialna przed ogółem za wszystkie swoje czyny i skrępowana wolą większości w reformach zasadniczych. Zaledwie niektóre kraje republikańskie, jak Szwajcarja, i niektóre ze Stanów Ameryki Północnej doszły w swej organizacji państwowej do tego stopnia rozwoju demokratycznego. I tam jednak prawa polityczne obywateli, takie np. jak prawo inicjatywy i kontroli nad władzą wykonawczą, są w znacznym stopniu ograniczone i nie dosięgają nigdy tej pełni, jaka istnieje w konstytucjach stowarzyszeń.
Z tej strony widziane stowarzyszenia przedstawiają się zatem jako nieterytorjalne rzeczpospolite, o wydoskonalonej formie demokratycznej, urzeczywistniające prawa człowieka i obywatela w tak szerokich granicach, w jakich żadna demokracja państwowa nie zdołała tego dotychczas uczynić.
Pomiędzy stowarzyszeniem a państwem, choćby najbardziej demokratycznem, zachodzi jednak różnica zasadnicza i niezmiernego znaczenia dla przyszłości społecznej. Oto ta mianowicie, że stowarzyszenie jest dobrowolnym związkiem ludzi, tworzącym się na mocy naturalnej wspólności potrzeb, państwo zaś — organizacją terytorjalną przymusową, prawem ziemi, które owłada człowiekiem, dlatego że na niej zamieszkał. Nie daje ono nigdy swoim obywatelom swobody uchylania się od jego praw i rozporządzeń, swobody dobrowolnego należenia lub nienależenia do jego organizacji. Prawdziwa wolność jednostek staje się tutaj nieziszczalną nigdy utopją. Nawet w państwach najbardziej demokratycznych rozstrzyga tylko prosta większość przedstawicieli lub samego ludu, i mniejszościom, bardzo poważnym nawet, mogą być narzucone ustawy w najwyższym stopniu dla nich niedogodne; pomimo to, muszą one pozostać w ramach wspólnej organizacji, stosować się do rozporządzeń i ponosić wspólne ciężary.
Oprócz tego, podczas gdy stowarzyszenie ma zwykle na celu zaspokojenie jakiejś jednej kategorji potrzeb ludzkich, państwo dąży do ogarnięcia wszystkich potrzeb, całego człowieka. Reguluje nietylko warunki bezpieczeństwa i obrony, lecz także wychowanie, religję, oświatę, postępowanie prywatne i publiczne, warunki ekonomiczne, higjenę, moralność; wszystko bowiem zahacza o interesy państwowe i wszystko może zagrażać podwalinom jego istnienia. Stąd zaś wynika, że prawodawstwo państwowe musi być sztywnem, trudno zmieniającem się i trudno przystosowującem się do potrzeb życia. Skomplikowany mechanizm państwa, ogarniający sobą najbardziej różnorodne czynniki ludzkie i zagadnienia, musi rachować się poważnie z każdą zmianą. Reforma zamierzona w jednej dziedzinie musi być oceniana z rozmaitych i obcych jej punktów widzenia, i nieraz względy militarne, interesy polityki kolonjalnej, finansowe lub dyplomatyczne uniemożliwiają przeprowadzenie reformy w dziedzinie ekonomicznej, kulturalnej lub oświatowej.
Wszystko to sprawia, że nawet najbardziej demokratyczne państwo staje się coraz mniej zdolnem do rozstrzygania zmiennych, różnorodnych i przeobrażających się szybko zagadnień społecznych. Zagadnienia te, mnożąc się z postępem historji, wymagają organizacji giętkiej, uduchowionej, gdzie byłoby jak najmniej rutyny i szablonu, a jak najwięcej swobodnego rozumowania i przyrodzonego doboru. Znajdują zaś taką organizację w stowarzyszeniach.
I oto jesteśmy świadkami ciekawego procesu, że pomimo wzmagającego się ciągle hasła „upaństwowienia“, idącego od dołu i od góry, szerzy się nietylko upaństwowienie, ale i jego antagonista — demokracja stowarzyszeń, tak, iż nie spotykamy już dzisiaj żadnej prawie dziedziny życia społecznego, żadnego zagadnienia zbiorowości, gdzieby równocześnie nie występowały obie te formy. Mamy więc politykę ekonomiczną państwową i federację kooperatyw spożywców, dążące do regulowania produkcji i rynku według interesów spożywców; państwowe prawodawstwo pracy i prawodawstwo związków zawodowych, ochraniające robotnika przed wyzyskiem; państwowe ubezpieczenie starości i ubezpieczanie przez towarzystwa pomocy wzajemnej i kooperatywy spożywców; państwową politykę agrarną i stowarzyszenia rolnicze, podejmujące te same zadania dźwignięcia kultury i dobrobytu ludności włościańskiej; państwowe szkoły i uniwersytety obok szkół i uniwersytetów wolnych; państwowy kredyt obok kredytu towarzystw pożyczkowo-oszczędnościowych, kas Raiffeisena i wielu innych; i tak dalej w każdej dziedzinie życia i interesów.
Występują zaś tutaj nietylko dwie różne organizacje społeczne, lecz także dwie różne ideje, dwa różne kierunki ducha ludzkiego: jeden, który pragnie życie skrępować ustawą i poddać jego przyrodzoną rozmaitość normom przymusowym a jednolitym, — i drugi, który pragnie ustawę uczynić podległa życiu, uzależnić ją i przystosować do zmienności i bogactwa typów ludzkich, do tego, co wobec niej jest istotnem, pierwszem i zwierzchniczem.




II.
Kultura demokratyczna.

W każdym przełomie dziejowym, kiedy pojawiają się zwiastuny nowego świata, bezimienne, wielkie ideje, własność wszystkich i niczyja, wtedy zjawia się także i krytyka osobistego życia, pierwsze zarzewie rozterki wewnętrznej. Ideje wydają się tak ogromne, a zarazem tak dalekie i tak obce temu, co stanowi szare codzienne życie. Tam, w tym świecie idei, żyją odwieczne marzenia ludzkości — braterstwo, dobrobyt, wolność; zmartwychpowstają proroctwa Izajasza o orężach przekuwanych na lemiesze i ewangeliczna zapowiedź świątyni, przeniesionej do tajemniczych skrytek serc ludzkich. A przed obliczem tego piękna wlecze się wstydliwe, brudne życie; życie zabiegów geszefciarskich, samolubstwa, przemocy nad słabszymi; życie kancelaryj, sądów, giełdy i przytułków; korowód małych trosk i ambicyj, czołgających się myśli i uczuć.
I oto, przed każdym, kogo dotknął nowy powiew myśli, zjawia się zagadnienie osobistego życia, jego uzdrowienia, uszlachetnienia; zjawia się niezwalczony, konieczny postulat, że nowy świat społeczny wymaga nowych ludzi.
Z natur niewolniczych nie mogą powstać instytucje wolnościowe. Z rabusiów i pasorzytów społecznych nie może powstać demokracja. Z ludzi goniących tylko za zyskiem lub zbytkami nie może narodzić się sprawiedliwość społeczna. Nawet wtedy, gdybyśmy, odwracając zagadnienie, twierdzili, że same instytucje polityczne nowego typu zdołają uszlachetnić ludzi i uzdrowić życie, nawet wtedy pozostaje nienaruszone pytanie, jakie siły zdołają te instytucje wydobyć z nicości, zorganizować, utrzymać i duchem odrodzenia ożywić? Skąd wezmą się te zastępy jednostek, zdolnych do tworzenia rozwoju społecznego, te masy o rozwiniętem sumieniu człowieka i obywatela, bez których demokracja polityczna jest tylko fikcją, nazwą bez treści, pobielanym grobem faryzeuszów?
Demokracja tam tylko wyrasta, gdzie jest potrzebą mas ludowych. Zjawia się ona jako reakcja przeciwko zachłanności państwa, jako konieczna obrona samorodnych instytucyj, zorganizowanych interesów ekonomicznych i kulturalnych ludu przeciwko biurokracji.
Jeżeli lud szwajcarski z takim logicznym uporem broni swych urządzeń demokratycznych wobec różnych uroszczeń rządu centralnego, jeżeli potrafił rozszerzyć je do najdalszych granic wolności politycznej, to pamiętajmy o tem, że jego obrona demokracji była to obrona swego własnego życia. Konstytucja polityczna, którą stworzył, posiada swą przyrodzoną, szeroką podstawę: tysiące najrozmaitszych zrzeszeń, kół i związków; tysiące samorodnych organizacyj gospodarskich, handlowych, robotniczych, kulturalnych; zwyczaje demokratyczne, zwyczaje równości i poszanowania człowieka, zakorzenione w całej cywilizacji tego ludu; przyzwyczajenie i zdolność do samodzielnego załatwiania swoich spraw i potrzeb zbiorowych; silnie rozwinięte sumienie obywatelskie i nierozłączna z tem nieufność do biurokracji.
Wszystko to stanowi kulturę demokratyczną, pierwszy a niezbędny warunek demokracji i samodzielności politycznej.
Lud Polski takiej kultury nie ma dotychczas. Nie jest to społeczeństwo nowoczesne, zorganizowane w różnorodne zrzeszenia i związki wolne, lecz, do niedawna jeszcze, zbiorowisko luźnych jednostek, wyczekujących, jakie reformy będą mu dane, w jakiem nowem łożysku państwowem każą popłynąć jego życiu. Nie mając własnych instytucyj społecznych, któreby mógł dalej rozwijać i doskonalić, oczekiwał tylko na reformy policyjne. I ten zanik samodzielności tak głęboko wsiąknął w charakter narodu, że nawet umysły przodujące, programy partyj i stronnictw, nie mogły zdobyć się na żadne inne postulaty społeczne, jak tylko takie, które zawierają się w formułce „czego żądać od państwa“.
Przyzwyczailiśmy się uważać siebie za materjał, z którego ktoś inny urabia rozmaite formy; przy każdej sposobności ofiarowaliśmy siebie; „zróbcie z nas to lub owo; zróbcie z nas społeczeństwo konstytucyjne, demokratyczne lub społeczno-demokratyczne; zreformujcie nam szkoły i szpitale; ochrońcie przed nędzą i wyzyskiem“. Cała mądrość polityczna zawierała się w tych prośbach czy żądaniach reformy. Wszystkie ideały chyliły się przed tym jednym; Państwa-Opatrzności. Ono miało za nas myśleć i działać, miało nas karmić, uzdrawiać, chronić. I to się nazywało u nas „demokracją“.
Na drodze takiej polityki mogło jednak wytworzyć się wszystko inne, tylko nie demokracja. Demokracja wymaga przedewszystkiem silnego poczucia i instynktu samopomocy społecznej. Wymaga ludzi, umiejących nietylko żądać reform od państwa, lecz przeprowadzać te reformy zapomocą swoich własnych instytucyj. Wymaga umiejętności samodzielnego organizowania interesów społecznych. Wymaga rozwoju stowarzyszeń, zagarniających rozmaite dziedziny gospodarstwa, kultury, ochrony pracy i zdrowia. Wymaga wreszcie silnego indywidualizmu człowieka, wyrobionej potrzeby urządzania swego życia według własnej normy i poszanowania tej samodzielności u innego. Bez tych warunków moralnych i społecznych demokracja wytworzyć się nie może.
Jeżeliby nawet w komitecie ministrów lub Dumie wypracowane były jak najdalej idące reformy; jeżelibyśmy nawet otrzymali instytucje samorządu politycznego, oparte na powszechnym głosowaniu, to zamieniłyby się one niechybnie w rządy urzędników i przedstawicieli z wyborów, zcentralizowałyby się gdzieś daleko poza ludem, przystosowując się najzupełniej do niedojrzałości demokratycznej społeczeństwa... gdyby praca tworzenia demokracji od dołu, tej wolnej demokracji stowarzyszeń, została przez nas zaniedbana.
Tworzenie demokracji przez samo społeczeństwo, tworzenie jej istoty, jej sił wewnętrznych jest to zarazem uzdrowienie życia i wyzwolenie moralne ludzi. Tam, gdzie rozwijają się instytucje samopomocy, kooperatywy, spółki włościańskie i związki zawodowe, gdzie powstają samodzielne ogniska oświaty i kultury, tam jednocześnie zachodzić muszą i zachodzą istotnie głębokie zmiany w zwyczajach i w duszach ludzkich, w wychowaniu dzieci, w higjenie fizycznej i moralnej, w pojmowaniu zadań życia i szczęścia. Przedewszystkiem ludzie tworzą wtenczas sami warunki swego bytu. Od ich zdolności, energji, ofiarności zależy to wspólne dobro, którego stowarzyszenie poszukuje. W życiu jednostki zjawiają się cele, których nie było; zjawia się uczucie samodzielnego tworzenia i solidarności ludzkiej. Zanikają nietylko przeżytki duszy niewolnika, ale i duszy nowożytnego „geszefciarza“, niepojmującego zysku bez krzywdy. Powstają nowe kategorje rozkoszy moralnych i towarzyskich, które wypierają bezmyślną nudę zbytków, rozpusty i pijaństwa. Słowem, tworzy się nowa kultura i nowy typ człowieka, który wyróżnia zasadniczo społeczeństwo demokratyczne.
Członek stowarzyszeń wolnych jest to typ, który życie tworzy siłami swego umysłu, charakteru, serca — i to jest obywatel demokracji. Zaś jednostka, chodząca luzem, w stadzie, jest to bierny pionek w rękach biurokracji i przywódców partyjnych, niewolnik warunków życia i typ społeczeństwa niewolniczego.
Te dwa zasadnicze rysy określają całą różnicę psychologiczną i moralną, przystosowują do siebie pojęcia, uczucia i sumienie, potrzeby i tryb życia, pragnienia i ideały. Typ demokratyczny pożąda przedewszystkiem wolności tworzenia, typ niewolniczy — „chleba i igrzysk“; pierwszy usiłuje sam doskonalić i ulepszać swoje życie, drugi żąda tego od państwa.
W typie demokratycznym zanika potrzeba jałowych narzekań i utyskiwań, znika rozterka między indywidualnością a warunkami, między ideałem, piastowanym w umyśle, a życiem rzeczywistem, gdyż członek stowarzyszeń wolnych ma możność tworzenia swego życia i przystosowywania warunków do swojej indywidualności. Wytwarza się tutaj doskonała jedność myśli, uczucia i czynu, warunek zdrowia i pełnego rozwoju jednostki.
W typie niewolniczym natomiast istnieje cała przepaść między ideałem a rzeczywistością, między indywidualnością a warunkami. Człowiek wchodzi w szablon życia, który inni wytworzyli dla niego przymusowo, męczy się nadaremnem doń przystosowywaniem się, kastruje swą indywidualność w najrozmaitszy sposób, przechodzi przez rozmaite mustry pojęciowe i moralne, zatraca wszelką łączność swych utajonych pragnień z czynem — i przez to samo wypacza się w typ chorobliwy, zwyrodniały, cząstkowy.
W tem przeobrażeniu moralnem człowieka — z niewolnika na wolnego twórcę życia — widzi kooperatyzm swoje najważniejsze zadanie, głęboką istotę szerzonej przez się kultury demokratycznej.
Każda kooperatywa spożywców, każda spółka włościańska lub związek zawodowy staje się żywem ogniskiem i szkołą tej kultury, szkołą, gdzie ludzie uczą się czynami nowej nauki wolności. Ci, którzy dotychczas korzystali tylko z rozkazów swoich przełożonych lub z jałmużny swych dobroczyńców, rządzeni i cywilizowani na czyjąś modłę, tutaj, w kooperatywie i związku, sami muszą radzić i decydować o wszystkich swoich sprawach; o warunkach swego najmu, o gospodarce w swoich kasach, warsztatach i sklepach, o potrzebach swoich szkół, bibljotek, szpitali, ochron. Muszą nietylko radzić nad tem, ale i tworzyć to wszystko, ukształcać instytucje, przystosowywać je do swoich żądań i charakterów, wkładać w nie własną inicjatywą, zapał tworzenia, wytrwałość. Instytucja społeczna przestaje wtedy gnębić człowieka, staje się posłusznem w jego ręku narzędziem, pozwala mu zamieniać na rzeczywistość to, co jest potrzebą i sumieniem, jego myślą i uczuciem, pozwala mu być twórcą.
Na tem zasadza się, w pojmowaniu kooperatystów, idea kultury demokratycznej.




III.
„Ludowe państwo pracy“.

Chcąc pokazać ideę „państwa ludowego“, taką, jaką ona zarysowuje się w kooperatyzmie, musimy zacząć od tego, co stanowi wspólne źródło historyczne i moralne zarówno kooperatyzmu, jak i socjalizmu dzisiejszego, mianowicie, od pierwotnych dążności ruchu robotniczego.
Walka o wyzwolenie klas pracujących zjawia się w historji świata jako zbiorowy protest przeciwko krzywdzie ludzkiej. Jest to jej punkt wyjścia. W hasłach, które podejmowała i głosiła jako ideały swoje, nie szło nigdy o zamianę jednego systemu wyzysku na drugi; nie stawiano nigdy kwestji społecznej w taki sposób, ażeby klasy pracujące zajęły stanowisko burżuazji i w dalszym ciągu ujarzmiały jakąś inną część ludzkości. Przeciwnie, w sposób jasny i prosty, głoszono zniesienie samego wyzysku, w jakiejbądź postaci i do kogokolwiek stosowanego. Była to idea żywotna i silna, przed obliczem której musiały zaniknąć wszelkie pojęcia klas i podziału ludzi w nowym ustroju, i wskutek której interes napozór czysto robotniczy, klasowy, zamieniał się w interes ogólnoludzki, w przyrodzone prawo każdego człowieka do swobodnego życia i rozwoju.
Odpowiednio do tego urobił się także ideał ekonomiczny klas pracujących. Ruch społeczny, który protestuje przeciwko krzywdzie człowieka i zwalcza wszelki wyzysk, w swoich najdalszych dążnościach i celach rozumowanych musi postawić przeobrażenie kapitalizmu na taki typ gospodarstwa społecznego, w którym ani produkcja bogactw, ani ich wymiana i użytkowanie nie wymagałyby uciemiężania jednej części społeczeństwa przez drugą, gdzie nie byłoby miejsca dla zysków, wyciąganych kosztem cudzej pracy i nędzy. Takim zaś typem gospodarstwa, przy dzisiejszych warunkach wielkiego przemysłu i światowej wymiany, może być tylko wspólne posiadanie bogactw krajowych, przeistoczenie wszystkich na współwłaścicieli o jednakowych prawach.
W tym jednak ogólnikowym charakterze idea ekonomiczna nie mogła pozostać. Rozwój realnej polityki ruchu robotniczego i socjalizmu musiał z konieczności rzeczy połączyć ją z całokształtem zagadnień społecznych, wyjaśnić jej życiową postać i szczegóły, doprowadzić do sformułowania zadań kulturalnych, etycznych, a szczególniej polityczno-państwowych. Doprowadziło to do wytworzenia pojęcia o „ludowem państwie pracy“, które w ostatnich latach znalazło swego kodyfikatora w osobie prof. Mengera. W danym razie prof. Menger ma tę niepospolitą zasługę, że jest zupełnie szczery i logiczny, dzięki czemu to wszystko, co było dotychczas niedomówione w programach socjalistycznych i o czem wstydzono się mówić i myśleć wyraźnie, zostało teraz sformułowane jasno, jako całkowicie rozwinięta myśl socjalizmu państwowego.
Czem jest ludowe państwo pracy?
Można je określić przez dwa następujące twierdzenia: 1) jest to zdemokratyzowanie państwa przez oparcie prawodawstwa na powszechnem głosowaniu oraz przez rozszerzenie zasady odpowiedzialności władzy wykonawczej wobec wyborców. 2) Jest to także rozszerzenie władzy państwowej na wszystkie czynności życia społecznego, to jest oddanie państwu gospodarki rolnej i przemysłowej, ochrony pracy i zdrowia, wychowania i oświaty.
Demokratyzacja rządów, w najobszerniejszem słowa tego znaczeniu, nie stanowi istoty „ludowego państwa pracy“. Menger oświadcza nawet, że „byłoby rzeczą odpowiednią, aby prawodawstwo państwa ludowego zależało od dwóch Izb: od Izby deputowanych, wystawionej zawsze na prądy demokratyczne, oraz od Izby arystokratycznej, która powinna obejmować nie najużyteczniejszych, lecz najlepszych członków państwa... Najwybitniejsi przedstawiciele nauki, sztuki i literatury, mówi on dalej, musieliby znaleźć miejsce w tej Izbie, w drodze obioru lub nominacji“.[2]
O wiele bardziej charakterystyczne zresztą ograniczenie demokracji spotykamy w czynnych programach socjalizmu, które świadomie zupełnie wyłączają postulaty bezpośredniego prawodawstwa ludowego — inicjatywy i referendum, a z wielką ostrożnością, niechęcią i zastrzeżeniami „dojrzałości ludu“ odnoszą się do takich dążeń, jak decentralizacja polityczna i dopuszczenie kobiet do praw wyborczych.
Chcąc jednak ocenić należycie „demokrację“ owego państwa pracy, trzeba przyjrzeć się drugiemu jego obliczu, które formułuje się jako „upaństwowienie gospodarki“. Dopiero w zestawieniu tych dwóch rzeczy „państwo ludowe“ socjalizmu przybiera swoją rzeczywistą postać i pokazuje, jakąby była wolność obywateli przezeń gwarantowana.
Ludowe państwo pracy wychodzi z tego założenia, że interesy ekonomiczne, rodzinne i moralne ludzi uważa za dobro publiczne. Wskutek tego, jak mówi Menger, „będzie musiało upaństwowić porządek prywatno-publiczny, czyli prawo prywatne zamienić na prawo administracji i wykonywać to ostatnie w drodze urzędowej, za pośrednictwem swych organów. Wszystkie więc własnościowe i rodzinno-prywatne stosunki, nie wyjmując nawet własności prywatnej przedmiotów spożywczych, powinny być uregulowane w drodze administracyjnej“ (str. 224). „Oznaczona ilość środków“ do zaspokojenia wymagań życia i oznaczony czas pracy — oto jest zasada państwowego systemu podziałowego wobec jednostki (str. 147).
Odpowiednio do tego założenia gospodarczego organa państwa ludowego będą musiały rozdzielić się na urzędy porządku publicznego i ekonomiczne. „Zadaniem pierwszych będzie utrzymywanie istniejących stosunków siły oraz przestrzeganie spokoju i porządku publicznego; drugie natomiast zawiadywałyby sprawami ekonomicznemi: produkcją, podziałem i konsumcją dóbr i usług“. Organizacja pierwszych byłaby podobna do dzisiejszych sądów i urzędów administracyjnych, organizacja drugich — do dzisiejszych przedsiębiorstw państwowych: poczt, kolei i t. p. (str. 273—4).
„Przeważająca część działalności państwowej musiałaby, zgodnie z naturą ludowego państwa pracy, przypaść organom gospodarczym. Zadaniem tych ostatnich byłoby wyznaczyć każdej jednostce zakres i rodzaj wykonywanej przez nią pracy, a także rozstrzygać przy wydzielaniu każdemu obywatelowi państwa dóbr rzeczowych i usług... Pomimo swego przeważnie technicznego charakteru byłyby organa gospodarcze uważane za urzędy państwowe, i każdy obywatel musiałby stosować się do ich rozporządzeń, zachowując prawo wnoszenia zażaleń przed zwierzchnicze urzędy gospodarcze lub porządku publicznego“ (str. 276—7). „Powszechna praca obowiązkowa stworzy podstawę nowej koncepcji występku... Każdy obywatel, któryby zagrażał podstawom tej formy państwowej przez swoje przeciwprawne wzdraganie się od pracy, byłby winnym kary, bez różnicy swego stanowiska społecznego“ (str. 220).
System ten zmieniający życie gospodarcze na porządek prawno-biurokratyczny państwa, wymaga także, z konieczności rzeczy, znacznego ograniczenia samorządu gmin i stowarzyszeń pracujących.
„Gminy ludowego państwa pracy, zawiadujące sprawami gospodarczemi, przeciwstawiałyby się sobie do pewnego stopnia, jako samodzielne indywidualności. Byłoby wszakże zupełnie błędnem utożsamiać ich stosunek ze stosunkiem zachodzącym pomiędzy pojedyńczemi osobami, uprawiającemi gospodarkę w naszym ustroju. Wprawdzie, o ile dobra rzeczowe byłyby wytwarzane i spożywane w obrębie tej samej gminy, byłaby ona, z natury rzeczy, samodzielną i niezależną. Ale każda wymiana towarów i usług pomiędzy dwiema samoistnemi gminami musiałaby odbywać się pod nadzorem lub kierownictwem zwierzchnich urzędów gospodarczych... Właściwe naszemu ustrojowi prawo swobodnego przesiedlania się musiałoby także zostać znacznie ograniczone w ludowym państwie pracy... Przesiedlanie się do innej gminy może być, przy zwykłym trybie rzeczy, tylko wtedy dozwolone, jeżeli gmina, z której członek występuje, zwolni go od jego obowiązkowej pracy, gmina zaś do której wstępuje nada mu prawo do bytu. Ale nawet wtedy, gdyby nie wszyscy zainteresowani na to się zgodzili, musiałyby zwierzchnie władze gospodarcze posiadać prawo uwzględniania próśb o zmianę przynależności gminnej (str. 287—9).
„Każda większa gmina, której życie gospodarcze przedstawia trudną do skontrolowania rozmaitość, musi połączyć ludzi jednakowego zawodu w grupy robotnicze. Oba utwory pośrednie — okręgi gminne i grupy robotnicze — powinny być uważane tylko jako instytucje administracyjne. Stąd też członkowie grup posiadają wprawdzie wobec gminy prawo do bytu, ale nie mogą żądać, aby dochód z pracy wykonanej przez grupę był podzielony między nich wedle jakiegokolwiek miernika. Grupa robotnicza powstaje i rozwiązuje się na skutek rozporządzenia gminy. Gmina także decyduje o członkach, którzy mają być do grupy robotniczej zaliczeni i o wydzielanych jej środkach pracy. Przez to odróżnia się ta instytucja od systemu Fourierowskiego, który polega na skłonności członków do danego rzemiosła, a nie na powadze zewnętrznej. Daje się także spostrzec przeciwieństwo między grupą robotniczą a asocjacjami robotniczemi Blanca i Lassalle’a, ponieważ te ostatnie tworzyły się przez swobodne łączenie się członków“.
„Gmina mianuje i uwalnia naczelników grup robotniczych. Są oni odpowiedzialni za pracę, wykonywaną przez grupę. Ale muszą też posiadać władzę kierowania pracami członków i wymierzania kar dyscyplinarnych członkom leniwym i krnąbrnym, z zastrzeżeniem dla tych ostatnich prawa wnoszenia skarg przed organa porządku. Te same środki musiałyby też być praktykowane, gdyby gmina sama kierowała pracami swych członków, bez pośrednictwa grup robotniczych. Dopiero gdy ludowe państwo pracy przyjmie zupełnie ustalone formy, będzie można przekształcić grupy robotnicze w więcej demokratycznym duchu“ (str. 291—3). Wogóle „porządek pracy społecznej byłby zadaniem organizacji publicznej; inicjatywie prywatnej pozostawionoby bardzo ograniczone pole działania. Tem więcej, zapewnia zagadkowo Menger, rozwinęłaby się ona w dziedzinie moralności“ (!) (str. 165).
To ograniczenie wolności jednostek bynajmniej jednak nie zabezpiecza równości ekonomicznej. Menger, zwolennik i prawodawca „państwa ludowego“, zastrzega to wyraźnie. „W ludowem państwie pracy, mówi on, będą zawsze istniały przeciwieństwa, które niemożliwem uczynią gruntowne zrównanie wszystkich obywateli pod względem ekonomicznym. Tu należy przedewszystkiem zaliczyć przeciwieństwo pomiędzy panującymi a podwładnymi, albo, jeżeli się woli, pomiędzy zawiadującymi a zawiadywanymi, które w ludowem państwie pracy wystąpi w jeszcze ostrzejszej formie, aniżeli w dzisiejszym ustroju społecznym, ponieważ działalność jego obejmie całą dziedzinę ekonomiczną. Doświadczenie wszystkich czasów uczy nas jednak, że rządzący korzystali zawsze ze swej przewagi, aby zapewnić sobie uprzywilejowane pod względem gospodarczym stanowisko życiowe“ (str. 95).
A teraz zobaczmy, jak na tem podłożu gospodarki państwowej wyglądałoby życie moralne obywateli ludowego państwa pracy. Staje się regułą ogólną, że wychowanie, oświata i religja przechodzą w ręce biurokracji państwowej. „Jeżeli państwo, mówi Menger, oświadczy się za systemem połączonych gospodarstw, będzie najcelowiej, gdy żywienie i wychowanie dzieci stanie się funkcją organów państwowych i odbywać się będzie w oddzielnych, przeznaczonych na to gmachach. Ponieważ w ludowem państwie pracy wogóle całe prawo prywatne przemieni się w prawo administracyjne, więc i kwestja, kto ma troszczyć się o duchowy, moralny i fizyczny rozwój dzieci rozstrzyga się w drodze administracyjnej“ (str. 201).
„Ponieważ własność prywatna będzie posiadała w ludowem państwie pracy bardzo niewielki zakres, więc mogłoby ono przez samą odmowę środków materjalnych uniemożliwić działalność stowarzyszeń religijnych. Ale podobny, mechaniczny środek przymusu nie powinienby być stosowany w rzeczach sumienia w nowym ustroju społecznym; przeciwnie, zaspakajanie potrzeb religijnych, czego przecie wyznawcom religji objawionych odmówić nie można, powinno być uważane jako część prawa do bytu. Ludowe państwo pracy jest więc obowiązane udzielać stowarzyszeniom religijnym niezbędnych, w celu wykonywania ich obrządków, dóbr rzeczowych i usług, ale ma też prawo stowarzyszenia te organizować i wpływ swój nad niemi rozciągać. Nasze państwo dzisiejsze daje masom ludowym w ich młodości przeważnie religijne wychowanie i następnie pozostawia je zupełnie wpływowi kościoła, przypominając o nich, w dalszym biegu ich życia, chyba tylko wówczas, gdy chodzi o podatek mienia lub krwi. Natomiast ludowe państwo pracy, zgodnie z charakterem całej swej organizacji, będzie się opiekowało jednostką w ciągu całego jej życia, zapomocą różnych naukowych, estetycznych i moralnych środków wychowawczych“ (str. 308).
Tak się przedstawiają zarysy prawne ludowego państwa pracy, wyprowadzone logicznie z programów i akcji politycznej dzisiejszego socjalizmu.
W życiu prawa te wyglądałyby w następujący sposób: Rząd rozporządza całą ziemią i rolnikom albo spółkom rolnym wydzierżawia od siebie grunta pod uprawę, naznacza długość dzierżawy i warunki, ustanawia ceny produktów rolnych i wydaje szczegółowe rozporządzenia, w jaki sposób gospodarstwo ma być prowadzone. Liczne zastępy inspektorów rządowych doglądają, czy rozporządzenia, te są spełniane, a wszelkie uchybienie obowiązującym przepisom może pozbawić rolnika zajmowanego przezeń gruntu. Również przesiedlanie ludności rolnej i stosowanie ilości rąk roboczych do potrzeb uprawy ziemi odbywałoby się na mocy rozporządzeń rządowych, według wymagań całego systemu gospodarstwa narodowego.
Z produkcją fabryczną byłoby to samo. Fabryki, tak samo jak ziemia, stanowiłyby wyłączną własność państwa; rząd przeto byłby głównym administratorem całej produkcji. Być może, że oddawałby fabryki związkom robotniczym do prowadzenia; musiałby jednak, w każdym razie, zarezerwować dla siebie najwyższą władzę administracyjną. Oznaczanie ilości i rodzaju produkcji, ustanawianie płac i długości dnia roboczego, zamykanie fabryk zbytecznych lub przenoszenie ich na odpowiedniejsze miejsce, wszystko to, jako rzeczy dotyczące ogólnego planu całej produkcji krajowej, za który rząd tylko byłby odpowiedzialny, musiałoby należeć wyłącznie do rządu.
Ministerja prowadziłyby rozległą i drobiazgową statystykę, według której normowałyby produkcję i zarobki. Dla każdej gałęzi przemysłu musiałyby znaleźć potrzebną ilość rąk roboczych; a jeżeliby te ręce nie znalazły się dobrowolnie, musianoby stosować środki policyjne, przymusowe, dla zadośćuczynienia wymaganiom produkcji. Państwo, ażeby odpowiedzieć trudnemu zadaniu zaopatrywania społeczeństwa we wszystkie produkty, odpowiednio do rzeczywistych potrzeb, bez marnowania sił i bogactw, zniewolone byłoby zorganizować pracujących na wzór armji, ustanowić przymusową służbę pracy i przeciętną długość jej trwania w życiu osobnika. Musiałby także odbywać się, stosownie do wykazów statystyki przemysłowej i rolnej, pobór ludzi pracujących, z dokładnem rozgraniczeniem, ilu robotników potrzeba do każdej gałęzi produkcji. Gdyby np. okazało się, że jest za dużo ochotników do pracy na roli, a za mało do pracy w kopalniach, natenczas rząd musiałby odmówić przyjmowania zbytecznych pracowników rolnych, a natomiast przedsiębrać jakiebądź środki: większe wynagrodzenie, odznaczenie honorowe lub w ostateczności pobór przymusowy — dla ściągnięcia potrzebnej liczby robotników do kopalń, gdyż inaczej cały system produkcji państwowej mógłby runąć. Takie zaś klasyfikowanie ludzi do różnych zawodów, według liczby wymaganej przez produkcję, odbywałoby się bardzo często wbrew przyrodzonym zdolnościom i chęciom człowieka. I na to nie byłoby żadnej rady, gdyż każda gałąź produkcji musiałaby mieć niezbędną dla siebie ilość ofiar ludzkich, ażeby całość gospodarki narodowej szła pomyślnie.
Z tego widzimy, że rząd ustroju kolektywnego, tak jak go pojmuje socjalizm państwowy, miałby olbrzymią władzę nad człowiekiem. W wielu bardzo wypadkach on by decydował o przeznaczeniu ludzi, o rodzaju ich pracy, a zatem i życia; zawsze zaś musiałby decydować bezwzględnie o długości obowiązkowej służby w przemyśle lub rolnictwie, o normach wynagrodzenia i pracy, o sposobach produkowania i podziale bogactw. Żadne związki robotnicze nie mogłyby w tych rzeczach rozporządzać się samodzielnie, wobec kolektywizmu państwowego, obejmującego wszystko w jednolity system gospodarczy zcentralizowany, oparty na szczegółowej, dokładnej statystyce sił wytwórczych i potrzeb społeczeństwa. Wszystko musiałoby być tutaj uregulowane jak w najdoskonalszym mechanizmie i podległe jednakowym powszechnym prawidłom. Żadne zboczenia samowolne grup lub stowarzyszeń pracujących nie mogłyby być dozwolone. Jedna tylko władza państwowa, odpowiedzialna za całość gospodarki społecznej, mogłaby decydować w jej zasadniczych sprawach, i musiałaby mieć silną ręką, posłusznych obywateli, ażeby jej prawa i najmniejsze rozporządzenia gospodarskie wykonywały się sumiennie i ściśle.
Jasne jest także, że rząd ludowego państwa pracy, będący nietylko rządem politycznym, ale i gospodarczym, musiałby rozporządzać olbrzymią armją urzędników. Musiałyby istnieć niezliczone zastępy państwowych inspektorów, dozorców, techników, buchalterów, statystyków, ekspertów i t. d. dozorujących bezpośrednio każde przedsiębiorstwo przemysłowe, każdy folwark rolny. Ta cała nowa biurokracja gospodarcza, przewyższająca liczbą swoją stokrotnie dzisiejszą biurokrację państwową, byłaby, podobnie jak i ta, zależna tylko od swojej władzy zwierzchniczej, t. j. od rządu. Nie stosowałaby się ona do woli pracujących w danej fabryce lub folwarku, lecz wyłącznie do rozkazów swego ministerjum, gdyż inaczej, zamiast sprawności i porządku, zapanowałby bezład i rozstrój.
Przechodząc do zagadnień kultury, znajdujemy również monopol państwa. W minimalnych programach socjalistycznych figuruje on przedewszystkiem jako przymusowe bezpłatne nauczanie, w maksymalnych zaś bywa (jak u Mengera) rozszerzany na całe wychowanie człowieka. Biurokracja rozrasta się przez to jeszcze bardziej, centralizuje w swoich rękach olbrzymią ilość szkół i zakładów wychowawczych, które, jako przymusowe i bezpłatne, rugują zupełnie w praktyce szkoły wolne, pomimo zagwarantowanej w konstytucji swobody nauczania. Tak ważna dla społeczeństwa sprawa, tak podstawowa, jak wychowanie człowieka, staje się więc przywilejem rządu. Biurokracja otrzymuje wyłączne prawo na urabianie młodości ludzkiej. Nie ulega zaś wątpliwości, że urabiałaby ją podług swoich programów i swego pojmowania życia, przestrzegając bacznie, ażeby do nauczania nie wkradały się ideje buntownicze, nieprawomyślne według nowej koncepcji występku; urabiałaby zawczasu typ obywateli jak najzupełniej zgodnych z panującym systemem życia i uzdolnionych moralnie do posłuszeństwa.
Tak więc, ów piękny frazes przyszłości, że administracja rzeczy zastąpi rządy ludźmi, przy bliższem rozpatrzeniu pokazuje, że pod maską tych administrowanych „rzeczy“ będzie zawsze odbywała się tylko administracja żywych ludzi.
Obrońcy kolektywizmu państwowego na zarzut zbyt wielkiej przewagi rządu w podobnym ustroju odpowiadają zwykle, że byłoby to przecież państwo ludowe, jak najbardziej demokratyczne, zapewniające każdemu obywatelowi możność wpływania na rząd i zwalczania wszelakich nadużyć władzy. „Państwo — to będziecie wy sami“, przemawiają agitatorzy.
Ale w tem właśnie najbardziej błądzą. W państwie demokratycznem rozstrzyga we wszystkiem prosta większość głosów; mniejszość zaś, choćby stanowiła bardzo znaczną część narodu, nie ma żadnego sposobu, aby postanowieniom większości oprzeć się, i musi ulegać jej rządom i prawom, chociażby najszkodliwszym dla siebie. Człowiek, którego potrzeby i pojęcia będą sprzeczne z większością głosującą, będzie tak samo ujarzmiony przez prawo, jak w każdem innem państwie.
Co więcej jednak, w państwie demokratycznem kolektywnem, gdzie rząd będzie gospodarzem ziemi i przemysłu, tak znaczna część społeczeństwa będzie bezpośrednio zależna od rządu, taka masa ludzi będzie urzędnikami państwowymi, wychowanymi w dyscyplinie biurokracji, że przy każdem głosowaniu, czy to na posłów, czy też nad prawami nowemi, rząd będzie miał zapewnioną olbrzymią przewagę moralną i będzie mógł daleko łatwiej niż dzisiaj przeprowadzać swoich kandydatów do parlamentu, swoje projekty prawa i tłumić opozycję. Widzimy to już teraz w państwach demokratycznych, że cała klasa urzędnicza, państwowi dzierżawcy różnych monopolów, służba magistracka, kolejowa, pocztowa, nauczycielska, i t. d. są to żywioły najwięcej onieśmielone w politycznych zatargach z rządem, bojące się narazić swojej zwierzchności i przyzwyczajone do posłuszeństwa, żywioły, które nietylko w głosowaniu wyborczem, lecz nawet w swojem życiu prywatnem i towarzyskiem idą za wskazówkami swych szefów i przystosowują się do polityki rządowej. Wyobraźmy sobie, że ta klasa urzędnicza ustawicznie zależna od rządu, jest dziesięć, sto razy liczniejsza niż obecnie, co musiałoby być z konieczności rzeczy przy kolektywizmie, a dojdziemy łatwo do wniosku, że w takiem społeczeństwie, nawskroś biurokratycznem, zdobycie się na opozycję wobec rządu i przeprowadzenie pomyślne tej opozycji byłoby niesłychanie trudne. W tej ciężkiej, koszarowej atmosferze, w tem życiu, przesiąkniętem wszędzie pierwiastkiem urzędniczej dyscypliny i służalstwa względem władzy, wykonywanie wolności obywatelskich byłoby prawie fikcyjne. Wpływ moralny państwa, jego władza, wciskająca się we wszystkie szczeliny życia ludzkiego, tropiąca człowieka od kolebki samej aż do starości, w wychowaniu, naukach, pracy, w rodzinie i gospodarstwie, mimo wszelkich konstytucyj pisanych, paraliżowałaby najprostszy odruch wolności, tłumiłaby bunty w samym zarodku, w samej duszy człowieka, nie potrzebując nawet odwoływać się do pomocy siły zbrojnej.
Rzecz jasna, że postawiona w ten sposób sprawa „wyzwolenia“ klas pracujących staje się ironją, policzkującą te klasy, sfałszowaniem ich ideałów i dążeń dziejowych. Wspólność ekonomiczna, wspólność bogactw i zdobyczy kultury, stając się dziełem rąk policyjnego państwa, staje się zarazem rozszerzeniem niewoli, tak niezgodnem z potrzebami i rozwojem dzisiejszego człowieka. Być może, że ludzie zyskaliby wtenczas na pewności jutra, na sytości, na godzinach wolnych od pracy, ale działoby się to wszystko kosztem wolności i kosztem duszy. Człowiek, poddany od dzieciństwa aż do starości rozporządzeniom państwa, wychowywany przezeń i karmiony, któremu biurokracja wyznacza fach, pracę i rodzaj życia, nie byłby zdolny ani korzystać ze zdobyczy kultury ani jej tworzyć. Zabiłoby w nim jego samego, jego indywidualność, twórcę.
Podobne stanowisko człowieka nie leży bynajmniej w interesie klas pracujących, i żadna konieczność społeczna nie wymaga tego, ażeby dobrobyt i sprawiedliwość ekonomiczna miały się osiągnąć tylko pod warunkiem zrzeczenia się wolności. Nic niema takiego ani w historji rozwoju, ani w naturze dzisiejszego gospodarstwa społecznego, coby dowodziło, że człowiek nie może inaczej pozbyć się wyzysku kapitalistycznego, jak tylko oddając siebie, z duszą i ciałem, pod jarzmo biurokracji demokratycznej. Są to wszystko pojęcia sfałszowane i jak gdyby rozmyślnie wypaczające w jakąś karykaturę społeczną tę wielką ideję wyzwolenia, którą proletarjat przyniósł światu.
Przypomnijmy sobie, jakie jest źródło walki klas pracujących: jest to protest przeciwko krzywdzie człowieka. Gdyby się uważało za rzecz słuszną, że mogą być ludzie skazani na głód i nędzę, zapracowani nad siły, pozbawieni swobody korzystania z życia i cywilizacji; gdyby się przyjmowało za rzecz konieczną, że dla korzyści jednych łamie się pod jarzmem wyzysku życie drugich; że mogą być dzieci skazane na upośledzenie, którym społeczeństwo odejmuje zawczasu wszelką radość życia; gdyby w ten sposób odczuwano i osądzano dzisiejszy porządek, natenczas, mogłyby być strejki robotnicze, domagające się większych zarobków, lub ruchy włościańskie, domagające się ziemi, jak to bywało po wszystkie czasy, lecz nie byłoby dzisiejszego ruchu robotniczego, tego ruchu, który stworzył niezwalczoną broń solidarności wszechświatowej, który umie bezinteresownie stanąć w obronie każdego pokrzywdzonego i rozniecić ogniska walki przeciw każdemu uciskowi; a przedewszystkiem, nie byłoby tego ideału wspólności ekonomicznej, który, powołując wszystkich ludzi do braterskiego współżycia i korzystania z darów natury i cywilizacji, tem samem niszczy wszelkie odrębności i interesy klasowe, a na miejsce interesów klasy wysuwa interes człowieka.
Temu stanowisku ruchu robotniczego odpowiadać musi także i jego ideał polityczny. Państwo dzisiejsze, policyjne, rozwinęło się razem z wyzyskiem kapitalistycznym, z tą przemocą ekonomiczną, jaka charakteryzuje każdą czynność, każde poruszenie gospodarki burżuazyjnej. Jest oczywiste, że wyzyskiwanie jednego człowieka przez drugiego, wyzyskiwanie mas ludowych przez jedną klasę, przywłaszczanie sobie prawa własności na ziemię i produkty pracy z krzywdą innych, zmuszanie do roboty przez głód, pomimo nagromadzonych zapasów żywności, że te wszystkie znane dobrze procedery dzisiejszej gospodarki nie mogłyby się praktykować, gdyby nie było silnej władzy państwowej i prawodawstwa, chroniącego porządek własności. Bez państwa policyjnego mogłyby się zdarzać wypadki, mniej lub więcej częste, wyzyskiwania słabszych przez silniejszych fizycznie, głupszych przez zdolniejszych umysłowo, wyzyskiwania jednostek przez gromady, nakazujące posłuszeństwo swoją liczebnością; ale nie mogłoby być wyzysku stałego, zamienionego w system społeczny i tego typu co dzisiejszy, że wyzyskiwaczami są nie ci, którzy są liczniejsi, którzy mają lepsze mięśnie lub mózg bardziej rozwinięty, lecz mniej liczni i tacy tylko, którym udało się w jakibądź sposób stać się posiadaczami kapitałów. Taki typ wyzysku tyć może tylko siłą państwa, sztuczną siłą rządu i jego organów wykonawczych, i dlatego wraz z rozwojem kapitalizmu musiał także doskonalić się, wzmacniać i rozszerzać mechanizm władzy państwowej.
Lecz ten mechanizm wydoskonalonego przymusu prawnego jest zgoła niepotrzebny w ustroju wspólności ekonomicznej, wyłączającym wszelki wyzysk uprawniony. Ustrój wspólności ma swoje przyrodzone podstawy w potrzebach życia; stoi on nie na krzywdzie, lecz na wspólności interesów; tam zaś, gdzie jest naturalna zgodność interesów, okazuje się zwykle zbytecznym przymus prawa i opieka policyjna. Nie potrzebuje tego przymusu żadna spółka, ani stowarzyszenie, którego członkowie są jednakowo zainteresowani wspólnym celem; nie potrzebują go ani robotnicy, organizujący się dobrowolnie w związki dla otrzymania lepszych warunków najmu, ani włościanie, pomagający sobie w uprawie ziemi i organizujący kredyt wzajemny, ani też żadna inna grupa ludzi, łącząca się dobrowolnie w celach pomocy wzajemnej, oświaty, opieki nad choremi i t. p.
Opierając się więc na społecznym charakterze tego ustroju wspólności, o który walczą klasy pracujące, należałoby postawić twierdzenie wprost przeciwne temu, które stawiają dzisiejsi teoretycy socjalizmu; mianowicie, że ustrój wspólności, zamiast wymagać upaństwowienia życia, przez to samo, że znosi wyzysk i walkę klas, znosi także i społeczną potrzebę państwa jako organizacji przymusu i wyraźnie powołuje do tego, ażeby przymus prawny zredukowany został do minimum i zastąpiony wszędzie, gdzie się to tylko okaże możliwe, przez nowy typ organizacji społecznej, zgodny z gospodarczą zasadą wspólności.
Jakiż jest ten nowy typ organizacji, który może zastąpić państwo dzisiejsze? Organizacją taką są stowarzyszenia. Jednocześnie z rozwojem ruchu robotniczego, z postępem gospodarki i techniki wytwórczej, rozwija się także i ta nowa forma organizacji społecznej we wszystkich dziedzinach życia. Rozwija się pomimo tego, że państwo zagarnia w swoje ręce coraz więcej zadań i funkcyj i, co jest godne uwagi, że te same zadania społeczne, które państwo bierze do przeprowadzenia biorą także i stowarzyszenia ludowe.
Normowanie stosunków fabrycznych i ochronę przed wyzyskiem, któremi coraz bardziej zajmuje się prawodawstwo państwowe, wzięły na siebie także związki fachowe robotnicze, i trzeba przyznać, że, jak dotąd, skuteczniej i w szerszym zakresie bronią praw robotnika, aniżeli prawodawstwo. W sprawie włościańskiej, obok państwowej opieki nad rolnictwem i drobną własnością, w postaci kredytów rolnych, banków parcelacyjnych i innych środków, mających za zadanie podnieść kulturę rolną drobnej własności, — działają także w olbrzymim zakresie stowarzyszenia rolnicze różnego typu, kółka włościańskie, zajmujące się doskonaleniem uprawy ziemi, spółki handlowe, spółki dla wspólnego zakupu, spółki dla wywozu i produkcji płodów ziemi, banki ludowe, kasy wzajemnego kredytu i ubezpieczenia, zdążające do rozwoju dobrobytu i kultury społecznej włościan. W reformie handlu i przemysłu, gdzie państwo poczyniło dotychczas bardzo nieśmiałe próby na rzecz ogółu, występują kooperatywy spożywców, które oddają handel bezpośrednio w ręce ludu a zarazem stwarzają przedsiębiorstwa wspólne, należące nie do kapitalistów, lecz do stowarzyszeń ludowych. W zakresie ubezpieczenia starości i od wypadków, w pracach nad zdrowotnością publiczną, w zadaniach wychowania i oświaty, wszędzie widzimy to samo: obok instytucyj rządowych i filantropijnych zjawiają się setki rozmaitych stowarzyszeń, które te same zadania higjeny, ubezpieczenia, oświaty przeprowadzają własnemi siłami i własną pomysłowością.
Wobec tego faktu powstaje zupełnie uprawnione pytanie czy nie w tej organizacji stowarzyszeń dobrowolnych szukać należy politycznego ideału klas pracujących? Czy nie one to stanowią ten materjał budulcowy, z którego w oczach naszych tworzy się prawdziwa rzeczpospolita ludowa? Zgóry można przewidzieć, że gdybyśmy na pytanie to odpowiedzieli twierdząco, gdybyśmy doszli do przekonania, że przyszła rzeczpospolita wyzwolonego ludu musi opierać się na dobrowolnych stowarzyszeniach nie zaś na organizacji państwowo-biurokratycznej, natenczas wiele rzeczy w socjalizmie dzisiejszym i w ruchu robotniczym musiałoby się zmienić.
Musiałoby się zmienić przedewszystkiem pojęcie o historycznym celu ruchu robotniczego, o wspólnej własności fabryk i ziemi. Własność wspólna przestałaby wtenczas oznaczać oddanie gospodarki przemysłowej i rolnej pod zarząd państwa, a natomiast przybrałaby bardziej realną postać: przedsiębiorstw przemysłowych, należących do różnych stowarzyszeń ludowych i administrowanych przez nie, co dzisiaj już można widzieć na przykładzie wielu kooperatyw spożywczo-wytwórczych, oraz gospodarki rolnej, jako zrzeszenia gospodarstw prywatnych, prowadzonego wspólnemi siłami przez związki rolników, czego początki widzimy w dzisiejszych stowarzyszeniach włościańskich, gospodarczych i kredytowych.
Odpowiednio do tego musiałaby się zmienić i polityka klas pracujących, jej kierunek i punkt ciężkości. Zamiast dążyć do państwa demokratycznego, o charakterze policyjno-biurokratycznym, któreby skupiało w swoim ręku wszystkie sprawy gospodarcze i cywilizacyjne, postawiłaby sobie wręcz przeciwne zadanie: państwa demokratycznego, z jaknajbardziej ograniczoną władzą państwową i pozostawiającego jak najwięcej miejsca dla swobodnej działalności samorządu społeczeństwa, dla stowarzyszeń ludowych i inicjatywy prywatnej. Punkt ciężkości polityki socjalistycznej z parlamentu i gabinetów ministerialnych przeszedłby wtenczas do pozapaństwowego życia społeczności; nowy ustrój budowałby się nie tam, gdzie się kują nowe prawa, lecz w tej swobodnej, szerokiej dziedzinie życia, gdzie powstają rozmaite stowarzyszenia, związki, kooperatywy, gdzie lud pracujący sam jest twórcą.
Zmieniłaby się także i moralność ruchu socjalistycznego. Zamiast nietolerancji, dyscypliny partyjnej i naśladowania policyjnych środków w nawracaniu ludzi, zamiast lekceważenia sprawy moralnego doskonalenia się człowieka, jako sprawy bezwartościowej dla polityki bieżącej, socjalizm, budujący nowy świat społeczny w stowarzyszeniach ludowych, wnosiłby wszędzie ze sobą i rozwijał nowe pierwiastki duszy ludzkiej. Działalność jego wymagałaby szerokiej tolerancji, poszanowania wolności każdego człowieka, z uwzględnieniem różnych potrzeb, uczuć i pojęć, gdyż w takiej tylko atmosferze wolności mogą rozwijać się stowarzyszenia, jako naturalny wytwór życia. Wymagałaby także kształcenia uczuć braterstwa i wyrabiania samodzielności jednostki, tych dwóch kardynalnych cnót, mocą których stowarzyszenia ludowe mogą istotnie świat przeobrazić.
W tej pracy budowania przyszłości żywej nie mogłoby być obojętne dla ruchu robotniczego, jakim jest człowiek. Ruch ten nie mógłby wtedy posługiwać się ludźmi o instynktach wyzyskiwaczów i samolubów, z cechami policjanta lub niewolnika; musiałby tworzyć nowego człowieka i w rezultacie dałby światu nietylko nową organizację i nową gospodarkę społeczną, ale coś większego jeszcze, bo nową duszę — duszę wolnego twórcy, pojmującego życie jako wielki akt braterstwa.




IV.
Idea wyzwolenia.

Dziwnie smutną bywa historja ideału. Poczęty w jakichś nienazwanych głębiach ludzkich, w jakiemś boskiem widzeniu krzywd, walk i cierpień, przychodzi na świat jasny i prosty, jako rzecz wiekuista. Przychodzi radosny i czysty, jak prawdziwy twórca nowego życia. Obiecuje wszystko, rozstrzyga wszelkie sprzeczności i zatargi, lecz pod jednym tylko warunkiem — szczerości.
Tymczasem wrogowie jego czuwają; przebiegli, chytrzy wrogowie: starcze nałogi życia; i nie zwalczają go, wiedząc, że walka często upiększa i wzmacnia przeciwnika, ale przystosowują do siebie, wypaczają, parodjują. I radosny ideał ginie potworną, komiczną śmiercią.
Tak dzieje się z socjalizmem, w jego historji zarówno społecznej, jak i indywidualno-psychologicznej.
W społecznej — były czasy „utopji“, kiedy wierzono, że socjalizm ma być dziełem ludzi „dobrej woli“, wyzwoleniem pracujących „przez nich samych“, tworzeniem swobodnem nowego życia, przez samą moc ideału, siłą przykładów żywych, które zjawiać się będą jako oazy wyzwolenia na pustyni kapitalistycznego świata wyzysku i niewoli. Wierzono wówczas także, że socjalizm jest to nietylko wspólność ekonomiczna, zapewniająca każdemu dobrobyt i równość praw, ale także i wolność, nieograniczona wolność narodów, grup i człowieka, zniesienie wszelkiego przymusu, wszelkiej przemocy zbiorowości nad jednostką, kodeksu nad żywą myślą i sercem. Wierzono również w to, że zadaniem jego jest nietylko przekształcenie stosunków pomiędzy ludźmi, ale i przekształcenie samego człowieka przez narodzenie się w jego duszy — nieśmiertelnej religji braterstwa.
Potem nadeszły czasy polityki realnej. Dzieło ludzi „dobrej woli“ stało się dziełem „dyktatury proletarjatu“, a później parlamentu socjaldemokratycznego. Wspólność ekonomiczna wolnych komun przeobraziła się na przymusowe „upaństwowienie“, a państwowe monopole wódczane, tytuniowe, kolejowe, pocztowe i t. d. stały się jedynym spadkobiercą i przykładem żywym „wyzwalającego“ komunizmu. Obwieszczono je jako nowe tory, po których ewolucja zdąża ku wyzwoleniu, a ponieważ przykłady były niezbyt zachęcające, obiecywano je uszlachetnić i wydoskonalić przez zdemokratyzowanie państwa, zwalając wszystkie jego wady na brak powszechnego głosowania. Owo głosowanie stworzyć ma prawdziwe przedstawicielstwo ludowe; przedstawicielstwo to, jako nieograniczony zwierzchnik wszystkiego, zadeklaruje upaństwowienie przemysłu, rolnictwa, handlu, wychowania, oświaty, podziału zajęć i podziału wytworów i odda to wszystko do przeprowadzenia rozmaitym ministerjom ludowym, nowej policji o barwach rewolucyjnych.
Przy takiem postawieniu sprawy wyzwolenia — „wolność“ okazała się oczywiście rzeczą niebezpieczną, często reakcyjną (jak np. francuskich kongregacyj), hasłem „burżuazyjnem“, które nie może decydować w ludowem państwie pracy. „Braterstwo“ stało się jeszcze bardziej niebezpieczne, jako klerykalno-chrześcijański środek do uśpienia antagonizmów klasowych zaś jako ideał, stało się zbyteczne, wobec braterskich kodeksów przyszłego państwa ludowego. I tu się zaczyna tragiczna a zarazem śmieszna agonja dawnych wierzeń, nielitościwa djalektyka tezy, która sama siebie pożarła: wyzwolenie, dochodzące do rozszerzenia niewoli, i jego bojownicy w parlamencie francuskim, dyktujący prefektom policji najskuteczniejsze przepisy tropienia zakazanych stowarzyszeń religijnych i wolnego nauczania.
W historji indywidualno-psychologicznej socjalizmu, w dziejach, które przeżywa w duszy swego wyznawcy, odbywa się proces podobny. Ponieważ hasła społeczne głoszą, że sprawiedliwość i kolektywizm mają być dziełem nowego państwa ludowego, przeto, dopóki tego państwa niema, utopją i bezpłodnem marzycielstwem byłoby tworzyć w obecnych warunkach życia wzory sprawiedliwości i kolektywizmu. Wyznawca ideału, zamiast zaprzątać sobie głowę reformowaniem stosunków ludzkich, powinien przystosować się do stosunków istniejących i wszystkie swoje siły skierować tam, gdzie się buduje nowe państwo, t. j. ku walce politycznej, wyborczej, parlamentarnej lub innej; powinien wyzyskać wszystkie gorycze nienawiści plugawstwa życia, wszystkie praktykowane w dzisiejszem społeczeństwie sposoby walki i panowania, ażeby z tej pracy rewolucyjnej wyszedł nareszcie ów oczekiwany, wszechpotężny „rząd wyzwolicielski“. Na ten czas trzeba wyrzec się w praktyce swoich „idealnych“ uprzedzeń do państwa burżuazyjnego i korzystać ze wszystkich jego środków dla zwalczania przeciwników. Trzeba z umiarkowaniem i „djalektycznie“ wygłaszać zasadę wolności, ażeby umieć przerobić ją zręcznie na knut dla reakcyjnych wrogów; trzeba przemilczać dyskretnie niebezpieczne postulaty poszanowania człowieka i braterstwa ludzi, gdyż polityka realna wymagać będzie na każdym kroku wyszydzania tych utopij.
Tym sposobem wytwarza się uprawnione, podniesione do znaczenia mądrości politycznej okłamywanie idei, rozterka pomiędzy ideowością wyznawaną a sumieniem i życiem. Wytwarza się nowy gatunek ludzi — apostołów obłudy i jej nieświadomych wyznawców.
Któż nie zna ludzi, wyznających szczerze zupełnie ideały sprawiedliwości społecznej i braterstwa, a jednocześnie korzystających najspokojniej w świecie ze wszystkich arkanów i dogodności życiowych sądownictwa, policji i giełdy, ludzi, protestujących weksle, wszczynających sprawy cywilne, donoszących policji o kradzieżach, bez względu na to, jaka i jakiego rozmiaru kląska i nędza czyjaś będzie wynikiem tych niewinnych, prawnych, papierowych formalności? Któż nie zna przeciwników wyzysku, czcicieli idei poszanowania człowieka, a jednocześnie obarczających służbę domową całodzienną pracą, tłumiących brutalnie indywidualność dziecka i dobijających się wyższych szczebli w hierarchii społecznej? — To wszystko nie przeszkadza temu, że w rozmowach, na zebraniach lub w pismach potępia się gorąco rozmaite nikczemności ustroju kapitalistycznego, że wierzy się rozumowo w mające nadejść przeobrażenie społeczne, że ze wzruszeniem odczytuje się „Nędzników“ Huga, „Odrodzenie“ Tołstoja, zalecając je jako książki do propagandy moralnej służące.
W młodości było inaczej. Każda idea nowa, która wtedy wchodziła do umysłu, stawała się oblubieńcem duszy całej; kładło się pod jej stopy wszystkie dary życia, wszystkie korzyści, rozkosze i cierpienia. Była ona nietylko postulatem rozumu, ale i sumienia, nietylko widmem przyszłości, ale i prawdą żywą, podług której chciało się żyć i działać. Dzień życia był jej dniem.
Polityka jednak robiła swoje, tworzyła starość. Nadchodzi doba dojrzałości, i owe piękne, tętniące krwią prawdziwą, wierzenia zamieniają się w skostniałe, martwe pojęcia, które życiem osobistem człowieka nie rządzą i nic w nim nie tworzą. Zamknięte w sferze czysto umysłowej ożywiają się wtedy tylko, gdy trzeba dowodzić i mówić o polityce; w głębinach zaś duszy, w tem, co tworzy życie codzienne, w woli i sumieniu praktycznem stare, znienawidzone teoretycznie idee zapanowują zupełnie, natrząsając się cicho ze swoich poprzedników, ze zbankrutowanych ideałów młodości. I oto człowiek staje się podobny do tych więzień francuskich, na których wielkiemi zgłoskami stoi napisane — „wolność, równość, braterstwo“.
Ten typ obłudy rozwija się zresztą w ludziach przez samo wychowanie, i trzeba wielkiej siły młodości, ażeby wpływy te umiała przezwyciężyć. Przypomina mi się widziany kiedyś w jednej z galeryj obraz: Chrystus przemawia do tłumu, z oczami pełnemi wizyj swego królestwa; a poza nim stoi małpa, która przedrzeźnia i komentuje jego słowa; w twarzach ludzi widać budzące się pomieszanie, rozterkę, niepokój; widać, że małpa zaczyna działać, a niektórymi owładnęła już zupełnie.
Przez cały czas „wychowania“ dzieje się to samo. Dochodzą ku nam legendowej piękności słowa, którym nawet przeróbki katechizmowe nie mogą odjąć siły i czaru, wersety nieśmiertelnego „kazania na górze“ o oddawaniu bogactw, o sądach i potępianiu, o bezcelowych troskach dnia, o tych, co nie mają mieć swoich książąt, o jedynem przykazaniu miłości i braterstwa, o jedynym grzechu — krzywdzie. Lecz poza tem stoi zawsze małpa, stoją ludzie trzeźwi, praktyczni, którzy komentują nam te słowa i starają się je pogodzić z wymaganiem życia, na ich modłę pojmowanego; komentują w taki sposób, że krzywda staje się prawidłem, normalną atmosferą sumienia, a braterstwo — jałmużną.
Ta sama „małpa“ wpływa także i później, a wpływa jeszcze skuteczniej. Kiedy jasna postać Nazarejczyka usuwa się z przed oczu naszych, a na jej miejscu zjawiają się wizje nowoczesnej sprawiedliwości, porywając ze sobą wszystkie młode uczucia i pragnienia, kiedy zapatrzeni w ten umiłowany wzór Odrodzenia, postanawiamy urzeczywistnić jego piękno w życiu otaczającem, wtedy także zjawia się owa „małpa“ praktyczna i rozumowo stara się nas przekonać, że Odrodzenie nasze możliwe jest tylko w przyszłości, w innym ustroju społecznym, że tylko nieuk, utopista, nie znający materjalistycznego pojmowania dziejów, może myśleć o przeobrażeniu swojej moralności wtedy, gdy trwają społeczne i ekonomiczne podstawy starej, że nawet powinniśmy, nie chcąc wejść na zgubną drogę utopji, pozostać wyznawcami moralności tego ustroju, w jakim żyjemy, przystosować do niego swoje osobiste życie, aby mieć siłę głoszenia ideałów.
I „małpa“ zawsze prawie zwycięża.
Tak się przedstawia owa smutna historja radosnego ideału. Chcąc w jednym obrazie scharakteryzować losy idei odrodzenia społecznego, możnaby powiedzieć, że trzyma ją w niewoli Lewiatan Hobbesowski, Lewiatan stugłowy i sturamienny, gnieżdżący się wygodnie we wszystkich starczych nałogach życia, we wszystkich plugawstwach, jakie przemoc zrodziła w duszach ludzkich, we wszystkich nienawiściach, jakie poczęła niewola. Ma on wiele różnych imion i masek. Nazywał się Cezaryzmem rzymskim, Teokracją, Inkwizycją świętą, Jakobinizmem, Konwentem republikańskim, a dziś nazywa się dyktaturą proletarjatu i ludowem państwem pracy. Ten sam, nieśmiertelny, wielolicowy.
Ci, którzy to wszystko sami przeżyli w myślach i uczuciach swoich, nie zdziwią się zatem, że podnoszę sprawę wyzwolenia ideału. Trzeba go wyzwolić od polityki, która go kastruje i przerabia na jakiś kancelaryjny ideał przyszłej biurokracji ludowej, od polityki, która jemu, dziecku wolności i braterstwa, nakazuje głosić przemoc i nienawiść. Apostołom obłudy, ich smutnej nauce o odrodzeniu świata przez policję, trzeba przeciwstawić „wiedzę radosną, poczerpniętą z młodzieńczej epoki ideału.




V.
„Wiedza radosna“.

Czem jest ta wiedza radosna? Oto przedewszystkiem, mówi ona tak: nie okłamujcie swojej duszy. Jeżeli potępiacie w swoich przekonaniach społecznych wyzysk i przemoc, własność, która żyje kosztem głodnych, i kodeksy, któremi się ona posługuje, natenczas niechże i życie wasze osobiste to samo głosi. Niech was poznają po waszem życiu. Wymaga tego nietylko piękno i godność idei, którą wyznajecie, ale i umiejętność tworzenia historji świata.
Każda instytucja społeczna, zarówno zwyczajowa, jak i prawna, żyje tylko w ludziach, w ich potrzebach, przyzwyczajeniach, wierzeniach i uczuciach; żyje dopóty, dopóki siebie samą odnajduje w sumieniu człowieka. Gdy potrzeby zaczynają zanikać, a wierzenia i uczucia przeinaczać się, wtenczas instytucje, które niemi żyły, umierają swoją naturalną, nieuniknioną śmiercią, i żadne reskrypty ministerialne ani wysiłki reakcji rządzącej nie zdołają ich ocalić. Z tych małych, drobnych przemian ludzkich, przemian wewnętrznych, psychologicznych, z zaczątków nowego sumienia, które w jakiś inny sposób zaczyna normować codzienne postępowanie człowieka i jego stosunki z ludźmi, idzie potężny dech śmierci i odrodzenia społecznego. Instytucje, zwalczone politycznie tylko, mogą odżyć i zapanować na nowo, lecz instytucje, zwalczone moralnie, których źródła potrzeb i uczuć wyschły, są umarłe naprawdę. I dlatego powinniście tworzyć przedewszystkiem nowego człowieka; prawdziwie nowego, to znaczy, nietylko z nowemi pojęciami, ale i z nowem sumieniem. Bo nie kancelarja ministrów i prefektów, ale ono jest mocarzem świata; z niego rodzi się nowe życie, nowe formy i nowy ustrój. Dlatego też nie okłamujcie swej duszy, — bo każąc jej trzymać się starych wzorów życia, niszczycie przez to samo zarodek tego nowego świata społecznego, którego przyjście zwiastujecie — i głosicie kłamstwo.
Dalej mówi ona to jeszcze: Pozwólcie aby dusze wasze przyjęły, w sposób prosty i jasny, ową pradawną ideę „braterstwa ludzi“, jeżeli chcecie odnaleźć cel i piękno życia, jeżeli chcecie w sobie samych dojść do rzeczy wiekuistej. Idea ta nie znosi teorji i rozumowania, jest większa niż rozumowanie. Bierze się ją bezpośrednio, jako dar nie mający swojej ceny ani nagrody. Właściwością jej wyłączną, której żadna inna nie posiada, jest to, że jednocześnie musi być życiem i wejść do wszystkich najprostszych stosunków ludzkich, nie mając żadnych zastrzeżeń i pęt warunkowych, nie będąc służebnicą żadnych celów innych, korzyści osobistych lub dążeń społecznych. Musi być jak najzupełniej wolna i być wykonywana przez wolne tworzenie życia. Wtedy tylko jest ona sobą i daje poznać swoje prawdziwe oblicze, wyzwalając człowieka od osobistych trosk, obaw i nędzy.
Zwracając jednostce utraconą godność twórcy życia, zmieniamy jednocześnie i dotychczasowe postulaty polityki społecznej. Zamiast oczekiwać, aż zjawi się nowy Mesjasz — państwo ludowe — które w kadry swojej biurokracji ujmie wszelkie zagadnienia i reskryptami będzie zaprowadzało wspólność i braterstwo, tępiąc, na dawny sposób, nowego buntownika — reakcję, stawiamy tworzenie „świata przyszłości“ jako zadanie dzisiejsze, aktualne, wolne, zadanie ludzi „dobrej woli“. W tem pojmowaniu życia jako wolnego aktu braterstwa ludzi zawiera się cała istota kooperatyzmu.
W istniejącem społeczeństwie kapitalistycznem są warunki, siły i formy, które umożliwiają budowanie nowego społeczeństwa, opartego na wspólności ekonomicznej i demokracji pracujących.
Są to przedewszystkiem kooperatywy spożywców, które, oddając w ręce zrzeszonego ludu rynek i kapitały kupieckie, pozwalają mu stawać się stopniowo właścicielem warsztatów, fabryk, kopalń, folwarków — jako kolektywnej własności stowarzyszonych. Kooperatywy te, otwarte dla wszystkich, wymagające, dla własnego interesu, nieograniczonego rozszerzania się, naturalne nieprzyjaciółki monopolu, urzeczywistniają ideał „unarodowienia“, zamieniają pracujących na współwłaścicieli wszystkich przedsiębiorstw, przystosowują produkcję do interesów ogółu spożywców, z „nadwartości“ czynią wspólną własność stowarzyszonych, dają ludowi samorząd gospodarczy. To, co je różni od tego „unarodowienia“ państwowego, z którem zżyła się myśl nasza, jest to jedno tylko, że nie odbywa się ono przymusowo, pod komendą biurokracji, lecz swobodnie, mocą naturalnego interesu ludzi i mocą samej idei, że, urzeczywistniając wspólność ekonomiczną, nie zabija jednocześnie wolności, ducha inicjatywy, samopomocy, dzielności osobistej, lecz przeciwnie wymaga tego wszystkiego, rozszerza, wzmacnia, zaszczepia, tworzy nietylko demokrację społeczną, ale i prawdziwych demokratów, to jest ludzi samodzielnych.
Są także kooperatywy rolne, włościańskie, które w połączeniu z kooperatywami kredytu dążą do naturalnego przeobrażenia samolubnych gospodarstw chłopskich, borykających się nieustannie z nędzą, — w gospodarstwa zrzeszone, kulturalne. Zaczynają one od wspólnego posiadania narzędzi rolnych i przechodzą w dalszym swoim rozwoju do wspólnej produkcji mleczarskiej, owocowej, hodowlanej, podejmują wreszcie zadanie wspólnej sprzedaży zboża i wspólnych młynów, a idąc po tej drodze, siłą naturalnych interesów drobnych posiadaczy, osiągają dla nich wyższą kulturę ekonomiczną i dobrobyt, złączone ściśle z coraz dalej rozszerzającem się zrzeszeniem różnych stron gospodarstwa wiejskiego. Czyli, że wchodzą w kolektywizm rolny, w kolektywizm, który nie niszczy wprawdzie indywidualnych zagród włościańskich, nie przemienia ich gospodarstw w folwarki państwowe „kolonizowane“, lecz pomimo to, jest istotnym kolektywizmem, w jego demokratycznem, wolnościowem znaczeniu, albowiem daje wszystkie korzyści techniki gospodarskiej wielkich folwarków, umożliwia masom włościańskim osiągnięcie jak najwyższej kultury rolnej i ekonomicznej, na zasadzie nie walki rynkowej, majoratów i parcelacyj, lecz na zasadzie zrzeszenia i solidarności.
Są także syndykaty robotnicze, w których tworzyć się zaczyna ten nowy ustrój przyszłości. Wytworzyły one instytucję zbiorowego kontraktu najmu, która gwarantuje robotnikom nietylko zabezpieczenie od wyzysku kapitalistycznego, ale także daje im pewien udział w rządzeniu przemysłem i zmusza do uwzględnienia, w sprawach przemysłowych, interesów specjalnie robotniczych. Syndykaty, nie poprzestając na tem, dążą jeszcze do tego, aby się stać zupełnymi gospodarzami swego fachu, ażeby przeobrazić się na spółki, które przyjmują od przedsiębiorcy całkowitą robotę, na umówionych warunkach, lecz całe zorganizowanie tej roboty, wewnętrzny podział płac i zajęć należy do syndykatu. W tej zaś roli syndykat pragnie urzeczywistnić komunistyczną równość, znieść hierarchje robotnicze, nierówności zarobków nie odpowiadające skali pracy, i cały zarobek swój kolektywny, jako spółki, dzielić równo pomiędzy wszystkich. Tym sposobem przemysł kapitalistyczny przejdzie w ręce nowych administratorów i gospodarzy samodzielnych spółek robotniczych, rządzących się zupełnie nową zasadą życiowego braterstwa; wytworzą się te realne podstawy, wyłonione z samej klasy pracującej, na których oprzeć się będzie mogła nowa organizacja gospodarstwa społecznego.
Z tych to ognisk życia tworzyć się będzie przyszłość przyszłość tego świata, który ma człowieka wyzwolić przez braterstwo. Zapewne, że junkierskie ideały koszar społecznych, zbawianie ludzkości metodą Jakobinów, wymarzone dyktatury parlamentów ludowych długo jeszcze uciemiężać będą niewolnicze mózgi, znękane dusze tych, którym życie nie pozwalało zobaczyć i umiłować piękna wolności i mocy twórczej człowieka. Ale równie pewne jest, że „wiedza radosna“ znajdzie także swoich apostołów i wyznawców, że obok polityki „upaństwowiania“ stworzy swój świat młody i żywy — instytucyj, uzdrawiających życie, i ludzi, umiejących je tworzyć.




KOOPERATYWA JAKO SPRAWA WYZWOLENIA LUDU PRACUJĄCEGO[3]


Hej, ramię do ramienia!
Wspólnymi łańcuchy
Opaszmy ziemskie kolisko!
Zestrzelmy myśli w jedno ognisko,
I w jedno ognisko duchy!
(A. Mickiewicz — „Oda do młodości“)


WSTĘP.

Pracę tę wydaję jako drugi tom, wydanej przed laty kilku, książki pod tytułem „Socjalizm i Państwo“. To samo zagadnienie życia społecznego, zagadnienie wyzwolenia całkowitego, które tam rozpatrywałem ze stanowiska krytyki filozoficznej, łącząc je z wieloma teoretycznemi zagadnieniami socjologji i teorji poznania, — tutaj staram się przedstawić ze stanowiska praktyki życiowej, jako „wyzwolenie“ już nietylko pomyślane, ale i dokonywające się; jako wizerunek z rzeczywistości zdjęty, tej samej idei, którą, w poprzedniej pracy, przeciwstawiłem doktrynie i dogmatowi, w ich wszelakich przejawach — umysłowych, moralnych i społecznych. Jeżeli w tamtej książce udało się mi przekonać czytelników, że pod wielu modnemi dzisiaj hasłami „wolności“ kryje się, obłudnie zamaskowana, stara niewola, i że ruch emancypacyjny klas pracujących, w socjalizm państwowy ujęty, zdąża nieświadomie do zaprzeczenia swym najgłębszym ideałom, — to obecnie rad byłbym, zapomocą tej drugiej pracy, przekonać tych, co marzą i pracują dla idei, że sprawa wyzwolenia nie czeka ani na barykady, ani na postumenty, ani na mających przyjść zbawców ludu, że przeciwnie, zeszła ona w głąb życia, w reformy małe, drobne, codziennie zwyczajnymi ludźmi dokonywane, że rozproszyła się na mnóstwo ognisk, w których przeobrazi się i życie i dusza człowieka. W tej idei i w tym wizerunku idei żywej niema rezygnacji, ani pesymizmu dojrzałości; idzie z niej przeciwnie wielka młodzieńcza radość, radość tworzenia; zamiast bowiem trudnego wyczekiwania na „osobliwą chwilę“, która ma stary świat zburzyć, a nowy postawić, widzimy, że ten oczekiwany świat jest między nami i jest do wzięcia; że możemy zacząć go budować od samych podstaw życia ludzkiego i od najgłębszych pierwiastków dusz ludzkich. To już nie jest hasło tylko, nie zasady, nie słowa, ale czyny; czyny, które ideałom naszym dają ciało i krew, które ściągają je na ziemię i żyć im każą. A cóż jest bardziej radosne i wielkie jak być twórcą?




ROZDZIAŁ I.
Zasada ekonomiczna kooperatywy spożywców.

Kooperatywa spożywców zrobiła jedno niesłychanie doniosłe odkrycie ekonomiczne; mianowicie, że kapitały, nawet przy dzisiejszym ustroju społecznym, mogą gromadzić się nieograniczenie w rękach ludu pracującego, jako ich spólne dobro, i że do tego nie potrzeba ani uciążliwej ofiarności ze strony ludu, ani też pomocy filantropii lub państwa, lecz jednej tylko prostej rzeczy: dobrej woli dla wzajemnego pomagania sobie. Odkrycie to zaprzeczało rozpowszechnionej nauce ekonomicznej, zarówno liberalnej, jak i socjalnodemokratycznej; obie one bowiem głosiły zupełną niemoc robotników wobec praw, rządzących gospodarką społeczną, i całą sprawę wyzwolenia pracujących oddawały albo w ręce możnych, albo w ręce rewolucji. Było to więc zwiastowanie nowej prawdy, która wskazywała ludom nowe drogi do odrodzenia społecznego. I godne jest uwagi, że wynalazcami jej nie byli uczeni, ani politycy, lecz zwyczajni robotnicy, tkacze z miasta angielskiego Rochdale, którzy w roku 1844 stworzyli swą słynną kooperatywę spożywczą.
Zobaczymy na czem polega to odkrycie ekonomiczne. Zasada jego jest bardzo prosta. W dzisiejszym ustroju społecznym, pomiędzy wytwórcami, produkującymi na sprzedaż, a spożywcami, to jest ogółem ludzi, istnieje bardzo liczna klasa kupiecka, której zadaniem jest pośredniczenie między wytwórcą a spożywcą: wyszukiwanie towarów, nagromadzanie ich po magazynach i sprzedawanie publiczności. Wielkie firmy kupieckie nabywają towary od samych wytwórców, od przemysłowców i rolników, i z różnych stroń świata zwożą je do swoich składów hurtowych. Ze składów tych towary są wyprzedawane mniejszym kupcom i rozmieszczane w różnych magazynach po całym kraju. Od tych zaś dopiero nabywają towary sklepikarze, dla handlu detalicznego, gdzie większa część publiczności zwykła kupować. Zanim więc towar przyjdzie do rąk spożywcy, przechodzi on przez ręce kilku pośredników, począwszy od hurtownego kupca, a skończywszy na sklepikarzu, każdy zaś z nich ciągnie zyski ze swego pośrednictwa, pochodzące stąd, że kupuje hurtem i taniej, a sprzedaje detalicznie i drożej. Cena każdego towaru w magazynie i sklepiku musi być o tyle większa od ceny fabrycznej, ażeby kupcom opłaciły się nietylko koszty agentury, przewozu, ceł, patentów i całego urządzenia sklepów, lecz żeby im pozostał jeszcze dochód czysty. Sądząc zaś z bogactw nagromadzanych przez operacje handlowe, dochód ten bywa bardzo znaczny.
Otóż, kooperatywa spożywców dowiodła, że to całe pośrednictwo kupieckie jest zupełnie zbyteczne dla ludzi; zbyteczne i uciążliwe. Spożywcy mogą sami prowadzić wszystkie te operacje handlowe, nabywać towary hurtem, u bezpośredniego źródła, i sobie przywłaszczać wszystkie te dochody, które należą do klasy kupieckiej. Trzeba tylko, ażeby się zorganizowali.
Zbiera się naprzykład kilkadziesiąt lub kilkaset rodzin i postanawia, że zamiast by każdy kupował oddzielnie w różnych sklepach rzeczy codziennego użytku, będą, jako spółka, kupowali hurtem u dostawców. W tym celu obliczają, wiele komu potrzeba tygodniowo chleba, mleka, masła, sera, tytoniu, świec, mydła, nafty, cukru i t. d.; obliczają, jakiej sumy potrzeba na pierwsze zakupy i urządzenia sklepu; sumę tę składają pomiędzy sobą jako udziały członków; a, wybrawszy z pomiędzy siebie zarząd stowarzyszenia, powierzają jemu robienie zakupów i prowadzenie rachunków.
To proste postanowienie otwiera przed nimi nowe źródło dochodów. Kupując artykuły spożywcze hurtem, nie w sklepach, lecz u wielkich kupców, albo nawet u samych producentów, stowarzyszenie płaci za każdy towar taniej. Sprzedając zaś swoim członkom po zwykłych cenach detalicznych t. j. drożej, otrzymuje pewien zysk czysty. Im więcej członkowie kupują, tem większy dochód gromadzi się w kasie stowarzyszenia; z każdego bochenka chleba, funta masła, świec i t. d. idzie do niej kilka lub kilkanaście groszy zysku, który dotychczas zabierał kupiec. W ten sposób rośnie fundusz spólny stowarzyszonych, którym mogą oni rozporządzać według swej woli, i albo dzielić go corocznie pomiędzy siebie, jako dywidendę, albo przeznaczać na cele spólnego dobra i na rozszerzenie interesu. Zwykle kooperatywa robi jedno i drugie: część dochodu przelewa do kapitału spólnego, część zaś rozdziela pomiędzy członków, w stosunku takim, że im kto więcej poczynił zakupów w sklepie stowarzyszenia, tem większą otrzymuje dywidendę, jako częściowy zwrot tego, co kooperatywa zarobiła na jego zakupach.
Widzimy więc, że zasada ekonomiczna kooperatywy spożywczej jest to spólny i zorganizowany zakup przedmiotów użytku codziennego, wskutek którego, dochody, zabierane wpierw przez kupców i sklepikarzy, przechodzą do rąk spożywców. Na miejsce kupców stają stowarzyszenia ludowe, a ludzie, należący do tych stowarzyszeń, oszczędzają przez wydatki i przez wydatki na swoje codzienne potrzeby gromadzą swój spólny kapitał.
Największa trudność przy zakładaniu kooperatywy spożywczej polega na zebraniu początkowego funduszu, który jest niezbędny dla zrobienia pierwszych zakupów hurtowych, a także dla wynajęcia lokalu na skład towarów i dla opłacenia osoby, prowadzącej sprzedaż. Robotnicy krajów Europy zachodniej radzili sobie pod tym względem w rozmaity sposób. Często bywało, że, aby uniknąć na początek większych kosztów, skład towarów czyli sklep spożywczy znajdował się w mieszkaniu jednego z członków, a kilku z nich, po kolei w wieczornych godzinach, prowadziło sprzedaż i rachunki. Ażeby zaś posiąść fundusz potrzebny na pierwsze zakupy, robotnicy składali nieraz przez wiele miesięcy swoje drobne oszczędności; czasem dopożyczali na to z jakiej kasy pożyczkowej lub związkowej; albo też umawiali się wszyscy z jednym piekarzem, że będą stale brać tylko od niego pieczywo, on zaś będzie im odstępował za to pewien rabat; rabat ten, wypłacany jednemu ze stowarzyszonych, gromadził się we wspólnej kasie i po upływie pewnego czasu dawał sumę potrzebną dla założenia kooperatywy spożywców.
Gdy ta pierwsza trudność jest usunięta, dalszy rozwój interesów kooperatywy zależy już tylko od samych członków, od ich dbałości o los swojej instytucji. Jeżeli kupują oni w swoim tylko sklepie; jeżeli dbają o to, by szerzyć ideję kooperatywy i przysparzać jej coraz to nowych zwolenników; jeżeli zbierają się regularnie dla naradzania się nad jej sprawami, natenczas kooperatywa ma zapewniony rozwój. Ze wzrostem liczby jej członków i ilości zakupów wzrasta także zakres jej interesów i wzrastają dochody; im większe ma zamówienia i zapotrzebowania, tem łatwiej może występować w roli hurtownego kupca i na dogodniejszych warunkach nabywać towary; sprzedając zaś je po cenie zwyczajnej, tem większy zysk otrzymuje z każdego artykułu. Przy tem wszystkiem, warunkiem niezbędnym dla pomyślności kooperatywy jest ścisłe przestrzeganie tego prawidła, ażeby sprzedawać tylko za gotówkę. Kooperatywa, która sprzedaje na kredyt, musi i sama żyć kredytem w stosunku do swoich dostawców, a wtedy najmniejsze niepowodzenie handlowe może ją łatwo doprowadzić do bankructwa.
Od dobrej woli członków zależy także, czy kooperatywa ma odpowiadać swemu zadaniu ekonomicznemu, czy ma być rzeczywiście stowarzyszeniem, które gromadzi spólne kapitały ludu pracującego. Kapitały gromadzą się w kooperatywie w dwojaki sposób: z udziałów nabywanych przez członków i z dochodów, jakie daje sklep kooperatywy.
Udziały bywają rozmaitej wielkości, zależnie od tego, jak postanawia stowarzyszenie. Zwykle wynoszą one od 20 do 30 marek. Każdy wstępujący do kooperatywy nabywa taki udział obowiązkowo. Ponieważ jednak niejednemu robotnikowi byłoby trudno zapłacić odrazu taką sumę, przeto kooperatywa ułatwia w rozmaity sposób nabywanie udziałów. Albo przyjmuje ich spłacenie w małych ratach, tygodniowych lub miesięcznych; albo też, jeżeli już posiada kapitał obrotowy dostateczny dla prowadzenia swych operacyj, nie wymaga wcale płacenia udziału gotówką, a tylko odtrąca z dywidendy członka tę sumę, którą powinien był zapłacić do kasy za swój udział.[4] Udział każdy jest zapisany na imię członka, daje mu pewien procent i zwraca mu się, jeżeli z kooperatywy występuje.
Dla stowarzyszenia jest rzeczą bardzo ważną, ażeby udziały członkowskie nagromadzały się w jego kasie w jak największej ilości; tworzy się z nich bowiem kapitał obrotowy, dzięki któremu kooperatywa może rozszerzać swoje interesy handlowe i sięgać po nowe dochody. Dlatego też kooperatywy, dbające o swój rozwój o żywotność ekonomiczną, starają się jak najmniej ograniczać ilość udziałów, które każdy członek może nabyć ponad udział obowiązkowy; a nawet przeciwnie, starają się ułatwić ich nabywanie, zachęcając członków do tego, ażeby oszczędności swoje, zamiast składać do kas państwowych lub do banków kapitalistycznych, lokowali w udziałach kooperatywy.
Istotnie jednak źródło kapitałów, gromadzących się w kooperatywie, nie są to oszczędności, przynoszone do niej zzewnątrz, oszczędności wymagające ofiar i trudów ze strony ludności pracującej, — lecz te dochody, które powstają w sklepie kooperatywy, pochodzą z zakupów, czynionych przez jej członków. Dochody te, pochodzące z nadwyżki w cenach, pobieranej od członków przy sprzedaży towarów, zwracane są napowrót członkom, w końcu roku lub półrocza, jako ich osobista dywidenda od zakupów; im kto więcej kupił towarów w sklepie stowarzyszenia, tem większą nadwyżkę zostawił w jego kasie i wskutek tego tem większą otrzymuje dywidendę. Od członków jednak samych zależy, co mają z tą dywidendą robić. W kooperatywach, które tak się nazywają tylko, lecz w rzeczywistości nie są prawdziwemi kooperatywami, cała dywidenda wypłaca się członkom do ręki: każdy bierze swoją cząstkę, zaś kasa stowarzyszenia pozostaje zawsze z tym samym niewielkim kapitałem, jaki był na początku, jeżeli nowe udziały nie napływają do niej w większej ilości. Kooperatywa jest wtenczas skazana na zastój ekonomiczny, chora na niemoc; gdyż z braku kapitałów nie może ani interesów swoich rozszerzyć, ani żadnej pomocy społecznej dla swoich członków zorganizować: może tak wegetować lata całe, zajęta swoim sklepikiem i dywidendą, dając smutny obraz instytucji martwej, która życia nie ulepsza i nic nie tworzy.
Inaczej zupełnie dzieje się w kooperatywie, której członkowie rozumieją interes spólności. Postanawiają oni na zebraniu ogólnem, że nie cała dywidenda ma być wypłacaną do ręki, lecz tylko pewna jej część; część zaś ma pozostać w kasie kooperatywy, jako spólny fundusz stowarzyszonych, ciągle rosnący, którego przeznaczeniem będzie rozszerzać działalność kooperatywy aż do najdalszych granic. Nie dość tego, nie poprzestają oni również na kupieniu jednego tylko obowiązkowego udziału. Biorąc dywidendę od zakupów, która przychodzi do nich darmo, jako rezultat spólnego zorganizowania się w handlu, mogą oni łatwo część tej dywidendy przeznaczyć na zakupienie nowych udziałów kooperatywy. Oddają oni wtedy podwójną usługę: sobie i swemu stowarzyszeniu. Umieszczone bowiem w udziałach pieniądze stanowią oszczędność osobistą członka, która procentuje; a zarazem stanowią cząstkę spólnego kapitału, którym stowarzyszenie może obracać dla korzyści i celów zbiorowych. Słowem, jeżeli kooperatywa robotnicza pragnie wyjść poza obręb małego sklepiku i wyrosnąć na olbrzymią instytucję ludową, to musi bezwzględnie i szczerze przyjąć hasło prawdziwych kooperatystów, mianowicie, że dywidenda powinna kapitalizować się w kasach kooperatywy, jako spólna własność stowarzyszonych.
Zadanie ekonomiczne — gromadzenia kapitałów ludowych — wymaga jednak i odpowiedniej organizacji kooperatywy, jako stowarzyszenia. Kooperatywa nie może nagromadzać kapitału, szczególniej udziałowego, od którego wypłaca procent członkom, jeżeli jednocześnie nie rozszerza się na coraz większe masy ludzi. Kapitały te muszą być używane produkcyjnie, przynosić dochód i korzyści, być w ciągłym obrocie, gdyż inaczej stają się dla kooperatywy niepotrzebnym ciężarem. Przy ograniczonej ilości członków, a co za tem idzie i szczupłym zakresie działalności, kooperatywa nie ma gdzie lokować większych kapitałów i nie ma interesu w nagromadzaniu ich. Ażeby je gromadzić z pożytkiem i celowo musi mieć swoje własne gospodarstwo, szeroko zakreślone i mogące rozwijać się nieograniczenie; musi więc być stowarzyszeniem, które stoi otworem dla wszystkich i daje wszystkim jednakowe prawo. Możemy sobie wyobrazić kooperatywę spożywców, która przez wysokie udziały lub inne ograniczenia utrudnia dostęp dla nowych członków, a dochody swoje czerpie głównie ze sprzedaży publicznej; lecz nie będzie to już rzeczywista kooperatywa ludowa, która tworzy swoje własne wewnętrzne, gospodarstwo, na nowych zasadach spólności oparte, ale zwyczajna spółka kupiecka, wyzyskująca publiczność dla korzyści swoich akcjonarjuszów. Nie będzie także prawdziwą kooperatywą taka, która daje przewagę kapitałowi w swoich rządach wewnętrznych, to jest tym, co mają więcej udziałów, przyznaje więcej głosów na zebraniach decydujących. Tak robią zwykle towarzystwa kapitalistyczne, licząc głosy według udziałów. W kooperatywie przyjęcie takiego systemu zaprowadziłoby łatwo rządy kliki bogatych członków, które zniweczyłyby odrazu jej znaczenie ekonomiczne, jako spólnego gospodarstwa ludowego, i uniemożliwiłyby jej rozszerzanie się wśród mas ludu, budząc zasłużoną zupełnie nieufność do instytucji opartej na przywilejach.
Siła ekonomiczna kooperatywy jest więc ściśle zależna od jej organizacji wewnętrznej. Organizacja ta powinna być rzetelnie demokratyczna, i wszystkie kooperatywy, godne tego miana, przestrzegają ściśle, w ustawach swoich i w życiu zasadę demokracji. Każdy członek, bez względu na to, wiele ma udziałów, ma tylko jeden głos na zgromadzeniu ogólnem.
Zgromadzenie ogólne członków, zarówno mężczyzn jak i kobiet, jest najwyższą władzą stowarzyszenia i decyduje o wszystkiem większością głosów. Od niego zależy wybór Zarządu i komisji sprawdzającej rachunki; przed niem ten Zarząd i komisja zdają sprawozdania ze swych czynności. Każdy członek ma prawo wypowiadać swoje zdanie, stawiać wnioski do przegłosowania, krytykować postępowanie Zarządu i wglądać w interesy stowarzyszenia. Wszystko powinno odbywać się jawnie, podług woli ogółu członków, pod ich nadzorem i kontrolą. Dzięki takiej organizacji kooperatywa spożywców staje się naprawdę gospodarstwem samego ludu i przyciąga do siebie coraz większe jego masy; staje się instytucją związaną nierozdzielnie z jego życiem, potrzebami i nadziejami, którą on sam tworzy, rozszerza i doskonali.
Widzimy więc, że jest kilka głównych zasad, któremi kooperatywa spożywcza rządzić się powinna dla zapewnienia sobie rozwoju ekonomicznego i siły społecznej. Są to cztery zasady następujące: 1) sprzedawać towary za gotówkę; 2) sprzedawać po zwykłych cenach sklepowych, t. j. drożej aniżeli samo kupuje; 3) kapitalizować dywidendę w udziałach i w kasach spólnych; 4) być stowarzyszeniem demokratycznem t. j. otwartem dla wszystkich i rządzącem się na zasadzie równości. Postępując tak, kooperatywa, stopniowo lecz pewnie, rozszerza się, usuwa coraz bardziej pośrednictwo kupieckie, zagarnia w swoje ręce panowanie nad rynkiem, gromadzi coraz większe kapitały ludu. I tu już otwierają się wrota do nowego świata społecznego.




ROZDZIAŁ II.
Korzyści jakie daje kooperatywa spożywców.
1. Lepsze życie.

Kupcy, a szczególniej drobni sklepikarze i przemysłowcy, którym z powodu konkurencji wielkich firm trudno jest nieraz wyjść na swojem, ratują się często zapomocą fałszowania towarów, oszukiwania na miarach i wadze, zapomocą sprzedawania rozmaitej tandety, której zamożniejsza i wybredna publiczność nie bierze. Ofiarą tych fałszerstw są w pierwszym rzędzie robotnicy i wogóle uboższa ludność, kupująca przeważnie w małych sklepikach na kredyt i zmuszona brać to, co dają. Wszystko co zostało zbrakowane gdzieindziej, dostaje się ludności pracującej: gorsze gatunki materjałów, obuwia, bielizny, fałszowana kawa, mleko dolewane wodą, masło farbowane lub podrabiane z margaryny, wódki i wina z przymieszką trujących alkoholów, psujące się konserwy, i t. d. I robotnicy spożywają to wszystko, płacąc jak za dobry towar. Rzecz jasna, że odbija się to szkodliwie nietylko na ich budżecie domowym, lecz także na zdrowiu i siłach.
Dozór państwowy nad produktami nie zapobiega fałszowaniu ich i nie może ochronić ludności przed oszustwami drobnego handlu i przemysłu. Najdoskonalsza komisja sanitarna nie jest w stanie śledzić codziennie każdego sklepikarza i przemysłowca, którzy mają przytem rozmaite sposoby, ażeby uniknąć nieprzyjemnych dla siebie skutków rewizji i konfiskaty towarów. W Belgji np., gdzie jest specjalna organizacja dozoru przy ministerjum rolnictwa, wykryto jednak w 1899 r. 78% niezdatnych do spożycia produktów, sprzedawanych po wsiach i miasteczkach; w latach zaś następnych 1900 i 1901-ym aż 80% produktów okazało się szkodliwemi. W samej stolicy kraju, w Brukselli, gdzie dozór jest bardzo ścisły, znaleziono, że 12% różnych towarów, jak oliwa, czekolada, kawa, pieprz, wina, miód, piwo, cykorja, wody mineralne i t. d. jest fałszowanych; samego zaś mleka podrabianego odkryto 32%.[5][6]
Ten stan rzeczy usuwa zupełnie kooperatywa spożywcza. Nie mówiąc już o wielkich kooperatywach angielskich, które sprowadzają towary na swoich własnych okrętach, ze wszystkich części świata, biorąc artykuły spożywcze z pierwszej ręki, u samego ich źródła, małe nawet kooperatywy, jako nabywca hurtowy, mogą kupować od poważnych firm kupieckich, a niekiedy i od samych producentów, mogą mieć swoich ekspertów, znających się na towarach i stawiać kupcom wymagania co do ceny i jakości artykułów. Oprócz tego, członek kooperatywy ma w swoim sklepie przywileje, których mu nie przyzna żaden kupiec. Ma on prawo nieustanne wglądać w to, jak się interes prowadzi. Jeżeli jest niezadowolony z jakiego towaru, może skarżyć o to administrację i podnieść sprawę na zebraniu ogólnem. Przy tych warunkach codziennej kontroli ze strony członków, w sklepie kooperatywy nie może być towarów fałszowanych, zepsutych, źle odmierzanych. Kooperatywa zresztą oszukiwać nie może, gdyż ludzie nie mieliby żadnego interesu oszukiwać samych siebie. Administracja jej jest odpowiedzialna przed ogółem członków i musi uwzględniać wszelkie ich wymagania i skargi. Rodzina robotnicza, wstępując do kooperatywy spożywczej, przy tych samych wydatkach na utrzymanie, utrzymuje się więc i odżywia lepiej, zabezpieczając swoje zdrowie i siły.
Druga korzyść jest ta, że oswabadza się od długów sklepikarskich i od zależności, w jakiej pozostaje względem kupca. Biorąc w sklepie na kredyt, wkłada na siebie pewne jarzmo poddaństwa, z którego później nie tak łatwo wyzwolić się może. Kupiec korzysta z tego, aby swoim dłużnikom sprzedawać wszelkiego rodzaju tandetę, niekiedy nawet, aby podwyższać cenę. Zależność staje się jeszcze większa, gdy przychodzi fatalny termin wypłaty, a robotnik nie może uiścić się z całej sumy. Kredyt sklepikarski ma jeszcze tę złą stronę, że ludzie mniej się wtedy rachują z wydatkami, i dają się łatwo namówić kupcom na branie takich nawet rzeczy, które im nie są koniecznie potrzebne.
W kooperatywie spożywców kredytu niema; kupuje się wszystko za gotowe pieniądze. Wskutek tego członek kooperatywy z całą świadomością rzeczy układa budżet swoich wydatków, kupuje to tylko, co mu jest rzeczywiście potrzebne i jest wolny od długów. Tam gdzie kooperatywy są bardzo rozpowszechnione, jak w Anglji i Belgji, ludność robotnicza przekonała się, że może doskonale obchodzić się bez kredytu sklepikarskiego i że nietylko nie cierpi z tego powodu, lecz przeciwnie zyskuje wiele na dobrobycie i pewności jutra. W chwilach ciężkich, bezrobocia lub innych wypadków życiowych, robotnik dostaje pożyczkę z kasy swego Związku fachowego lub z Towarzystwa pomocy wzajemnej. Wiele też kooperatyw spożywców organizuje u siebie Kasy pożyczkowe bezprocentowe, i zamiast kredytu w sklepie, dają swoim członkom, będącym w ciężkiem położeniu, możność dostania łatwiej pożyczki na potrzeby bieżące.
Teraz już daje się stwierdzić w wielu krajach ten fakt, że gdzie tylko rozwinęła się kooperatywa spożywcza liczna i dobrze administrowana, tam, po upływie kilku lub kilkunastu lat, zachodzi zupełny przewrót w dobrobycie ludności robotniczej. Historyk kooperatywy Rochdalskiej Holyoake opisuje, że po latach istnienia tej kooperatywy nie można już było poznać dawniejszych robotników miasta Rochdale. „Ta szara masa pracująca — mówi on, która dotąd nie znała dobrego pokarmu, ani odzieży, któraby nie była tandetą, nie nadającą się do użycia, teraz kupuje, jak miljonerzy, artykuły spożywcze pierwszego gatunku, wyrabia we własnych fabrykach tkaniny i obuwie, sprowadza zboże do własnych młynów, używa najlepszego cukru, najlepszej herbaty i kawy. Kooperatywa liczyła wtedy tysiące członków i miljony kapitału“.


2. Oszczędzanie bez trudu.

Dla klasy pracującej oszczędzanie było zawsze połączone z ofiarą, z pozbawieniem siebie czegoś; było to często odejmowanie sobie od ust, w ścisłem tego słowa znaczeniu, ażeby jakkolwiek zabezpieczyć się na czarną godzinę. Rzadko też który robotnik mógł oszczędzać, gdyż nie było z czego odejmować, i „czarna godzina“ zastawała go bezbronnym. Dopiero kooperatywa spożywcza rozstrzygnęła to zagadnienie, pozwalając oszczędzać bez trudu i ofiar, oszczędzać przez wydatki i spożywanie.
Widzieliśmy już poprzednio w jaki sposób to się dokonywa. Kooperatywa, przez organizację spólnych zakupów, zajmuje miejsce kupca i zabiera jego dochody handlowe. Przy końcu roku lub półrocza pewna część tych dochodów dzieli się pomiędzy członków, jako dywidenda od zakupów. Jeżeli np. jest to 10%, to członek, który zakupił w sklepie stowarzyszenia, w ciągu roku, towarów za 400 marek, otrzymuje 40 mk. dywidendy. Te 40 mk. pochodzą z zysku, jaki miała kooperatywa z jego zakupów rocznych, i jako takie są mu zwrócone. Jest to jego oszczędność.
Do jakich znacznych sum mogą tą drogą dojść robotnicy, wskazuje nam przykład, jeden z wielu zresztą, kooperatywy Rochdalskiej. Oto co pisał w r. 1869 korespondent z miasta Rochdale do gazety „Times“: „W ostatnim kwartale członkowie kooperatywy otrzymali 3 fr. dywidendy od każdych 25 fr. wydanych w magazynie. Dzięki temu robotnik rochdalski, zamiast być zadłużonym w sklepie, jak było dawniej, zabiera teraz sam zyski sklepikarza. Im dostatniej żyje, tem większy jest jego udział w dochodach rocznych kooperatywy. Następująca nota, z ksiąg magazynu kooperatywy wyjęta, wyjaśnia system. Pewien człowiek w 1854 roku we wrześniu miał akcyj stowarzyszenia na 187 fr. 50 cent. Przez osiem lat kupował w kooperatywie ubrania i żywność. Ani razu w ciągu tego czasu nie wkładał do kasy nowych pieniędzy. Przeciwnie, w różnych odstępach czasu, wybierał różne sumy, które razem wyniosły 2,250 fr. Pomimo to, w ostatnim kwartale miał jeszcze 1,240 fr. Zatem dywidendy, które pobierał od zakupów, razem z procentem od udziałów, które gromadziły się w kasie kooperatywy, wyniosły 3,500 fr. Inny znowu robotnik był przedtem ciągle zadłużony: długi jego przewyższały nieraz sumę 700 fr. Stawszy się członkiem kooperatywy wniósł do kasy w gotówce tylko 72 fr. 50 cent. W kilka lat mógł już dostać z kasy 500 fr. swojej dywidendy, a oprócz tego był posiadaczem 5 udziałów obowiązkowych, na sumę 115 fr. „Jest więc naturalne, pisze dalej ów korespondent, że w tych warunkach liczba członków i przedsiębiorczość kooperatywy rośnie szybko, i że klasy pracujące wszędzie usiłują stworzyć podobne instytucje. Kapitały gromadzą się w kooperatywach tak łatwo i obficie, że pomimo rozszerzania się kooperatywy ciągle jeszcze trzeba poszukiwać ujścia dla zużytkowania tych kapitałów.[7]

3. Uzdolnienie do samorządu.

Kooperatywa spożywców, w większym jeszcze stopniu niż inne stowarzyszenia ludowe, jest szkołą społeczną, gdzie ludzie uczą się sami radzić nad swojemi sprawami, organizować je, działać zbiorowo i solidarnie, reformować warunki swego bytu własnym umysłem i własnemi siłami; gdzie poznają w praktyce złożony mechanizm ekonomiczny i społeczny dzisiejszego życia i sposoby rządzenia nim. Jest to więc, w całem znaczeniu tego słowa, szkoła samorządu społecznego i demokracji, której nie mogą zastąpić żadne teorje, ani nauki z książek.
Nawet niepowodzenia, które spotykają kooperatywę, stają się dla jej członków bodźcem do kształcenia się społecznego. Kooperatysta, mówi Cernesson, nie może porzucić swego sklepu, tak jak pierwszy lepszy klijent opuszcza kupca, który go źle obsługuje. Sklep kooperatywy bowiem jest to jego własny dom; nikt zaś nie porzuca swego domu, gdy ten jest niewygodny, lecz stara się go naprawić; i kooperatysta już po kilku miesiącach swego należenia, zaczyna czuć, że jest to jego obowiązek. Jeżeli wskazuje na straty, jakie sam ponosi przez złą administrację sklepu, to może śmiało twierdzić, że czyni to nie dla własnego interesu, ale w interesie wszystkich. I administracja kooperatywy nie może, wobec tych reklamacyj, zająć takiego stanowiska lekceważącego, jakie zwykle zajmuje w tych razach administracja instytucyj państwowych. Jest ona bowiem zanadto zależna od tych, którzy reklamują. Kooperatysta, przez samo swoje korzystanie z magazynu spólnego, jest codziennie pobudzany do śledzenia za interesami stowarzyszenia, do obmyślania i proponowania różnych ulepszeń, do naradzania się w tych rzeczach ze swoimi towarzyszami. Pierwsze powodzenie osiągnięte zachęca go jeszcze bardziej i stopniowo wciąga do coraz szerszych zadań kooperatywy, gdzie już chodzi nie o jego interes osobisty, ale o dobro ludzi, często mu nieznanych i obcych. Tak się odbywa nauka solidarności społecznej.
Kooperatyści uczą się także w swojem stowarzyszeniu poznawać w praktyce różne tajniki gospodarstwa społecznego i rządzić tem gospodarstwem. Powoływani do spełniania rozmaitych czynności, jako administratorzy, członkowie komisji rewizyjnej, lub chociażby jako zwyczajni uczestnicy zebrania, które ma wydać swój sąd decydujący o sprawach stowarzyszenia, kooperatyści, z konieczności rzeczy, muszą ciągle rozszerzać swą wiedzę ekonomiczną, całe mnóstwo zagadnień, dotyczących zakupów, produkcji, użycia kapitałów i t. d. zależą od ich zdania, a powodzenie kooperatywy od ich mądrości. Jest to jakby mała rzeczpospolita, która posiada swoje finanse, swój handel i przemysł, swoje sprawy publiczne, urzędników, biura i parlament; lecz w tej rzeczypospolitej każdy obywatel powołany jest do rządów i każdy powinien wiedzieć, jak rządzić. „Robotnicy, mówi Cernesson, którzy zajmowali się w kooperatywach, mają wyrobiony zmysł praktyczny w interesach społecznych i znajomość ludzi. Poznaje się ich z tego we wszystkich innych pracach publicznych: w radach miejskich, na kongresach partyjnych, na zebraniach wyborczych. Wszędzie przynoszą ze sobą uzdolnienie do życia politycznego, co ich odróżnia i wywyższa ponad innych, którzy nie przeszli przez tę szkołę“.[8]
„Jeżeli klasy ludowe, mówi Karol Gide, pragną osiągnąć to stanowisko, o którem marzą, mianowicie, zastąpić klasy dziś rządzące, to pierwszym warunkiem do urzeczywistnienia tego jest nabycie niezbędnych wiadomości dla prowadzenia rządów ekonomicznych. Łatwo jest powtarzać, że przemysłowcy, kapitaliści i właściciele są tylko pasorzytami; jednakże gdyby oni teraz zniknęli nagle, cały mechanizm ekonomiczny uległby zepsuciu. Mówiąc, że lud może dzisiaj dokonać tak samo przeobrażenia społecznego, jak je dokonała burżuazja francuska w końcu 18 wieku, zapomina się o tem, że ta burżuazja, w roku 1789, była oddawna dojrzałą do zastąpienia rządów szlachty, podczas gdy klasy ludowe nie są bynajmniej przygotowane do tego. Wszyscy to doskonale czują i dlatego we wszystkich programach robotniczych podniesiona jest sprawa „całkowitego wykształcenia“... Lecz, aby sprawować rządy ekonomiczne, znajomość wyższej matematyki, lub paleografji nie jest konieczną dla ludu. Konieczną jest natomiast umiejętność obracania kapitałami, zrozumienie roli pieniędzy, potęgi i niebezpieczeństwa kredytu; konieczne jest nabycie praktyki w interesach i w znajomości ludzi. A gdzież lepiej można się tego nauczyć, jak w stowarzyszeniach spożywców, będących jak gdyby „nauką rzeczy“ demokracji? Osiąga się tam przedewszystkiem wykształcenie ekonomiczne: umiejętność organizowania i prowadzenia przedsiębiorstwa, poszukiwania rynków, przewidywania zmian mających nastąpić, wyszukiwania ludzi zdolnych; umiejętność oszczędzania i porządku, układania i wypełniania budżetu. Następnie wykształcenie moralne: wytrwałość i niezrażanie się niepowodzeniem; solidarność w przeciwieństwach i walkach; interesowanie się nietylko swoją osobistą sprawą, lecz i sprawami innych; wyrugowanie kłamstwa i oszustw ze stosunków handlowych; oto co można nauczyć się w kooperatywie, która się udaje; udaje się zaś ona wtedy tylko, gdy ludzie nauczyli się tego... Do czego zaś służyć może reforma społeczna, która nie reformuje samych ludzi“[9].
W tym samym sensie przemawiają przedstawiciele ruchu robotniczego w Belgji. „W kooperatywie spożywców, mówi Servy, szukamy nietylko korzyści ekonomicznych, nabywania lepszych towarów; patrzymy na nią, jako na narzędzie wyzwolenia robotników. Mówiąc robotnikom, by się zajęli prowadzeniem swoich sklepów, piekarni, aptek, i t. d. chcemy, aby zapoznali się oni z administracją interesów ekonomicznych, ze złożonym mechanizmem społecznym, i przez to uzdolnili się do nowego ustroju; chcemy aby, kupując, sprzedając, produkując, poznawali oni zblizka i dokładnie kapitalistyczną produkcję i wymianę, spostrzegali jej błędy i poszukiwali metody, zapomocą której przejść można z indywidualnej gospodarki do zbiorowej“.[10]
Moralne i wychowawcze znaczenie kooperatywy spożywców podkreślał z wielką siłą Ludwik Bertrand, poseł socjalistyczny do parlamentu belgijskiego, w swojej przemowie na kongresie spółdzielczym w Brukseli 1901 r. „Przedewszystkiem, mówił on, musimy uznać głośno tę wielką prawdę, że każdy naród ma takie instytucje, na jakie zasługuje. I musimy przyznać także, że socjaliści byli w błędzie, rachując zbyt wiele na państwo w sprawie polepszenia losu najemników. Wmawiano w nas, że społeczeństwo burżuazyjne jest zgniłe i lada chwila runie samo przez się; a robotnicy czekali na tę ostateczną katastrofę z założonemi rękami, zapominając o tem, że wyzwolenie robotników musi być przez nich samych dokonane. To znaczy, że lud pracujący sam powinien organizować reformy, kształcić się moralnie i umysłowo; w kooperatywach zaś spożywczych znajduje do tego warunki i pole działania, tworząc instytucje pomocy wzajemnej i solidarności, oświaty i wychowania“.
Ten nowy kierunek — kooperatywny — jaki rozwija się obecnie wśród socjalizmu bardziej cywilizowanych krajów Europy, zmienia zasadniczo dotychczasowe zapatrywania się na politykę robotniczą. Mniemanie, jakoby wszystko zależało od tego rządu „rewolucyjnego“, który w chwili decydującej sam zorganizuje nową produkcję i gospodarstwo społeczne, mniemanie to zaczyna upadać. Dojrzalsze, pod względem kulturalnym warstwy klas pracujących dochodzą do tego przekonania, że żadna władza rewolucyjna nie będzie w stanie zreformować ani produkcji, ani ustroju społecznego, ponieważ reformy tego rodzaju nie przeprowadzają się zapomocą dekretu, ani przez urzędników, lecz muszą wytwarzać się samoistnie i stopniowo, siłami samego ludu; że tak samo, jak nie można zadekretować z góry nowej wiedzy i nowych wynalazków, nowych uzdolnień ludzkich i nowej moralności, tak samo nie można powołać rozkazem do życia nowego ustroju społecznego. Ustrój ten tworzy się od dołu, a nie od góry; tworzy się powoli w nowych ogniskach kultury ludu, w jego instytucjach i stowarzyszeniach, w kooperatywach i związkach; tam wyrabia się nowy typ stosunków, oparty na solidarności; nowe formy handlu, produkcji, gospodarstwa i kredytu; nowy typ ludzi, umiejących samodzielnie myśleć, rządzić się i tworzyć, tam właśnie rodzi się demokracja przyszłości, owa rzeczpospolita ekonomiczna, która zapewni każdemu swobodę i własność. Dawne teorje rewolucji społecznej, które obiecywały raj na ziemi po dokonanym zamachu stanu, demoralizowały robotników, odciągały ich od wszelkiej samodzielnej pracy twórczej; wszystkie wysiłki skierowane były tylko ku robieniu „wielkiej polityki“, ku uzyskiwaniu reform państwowych lub przewrotu. I wierzono istotnie, że niech tylko państwo ogłosi zniesienie przywilejów własności, unarodowienie ziemi i przemysłu, a natychmiast, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, powstanie nowa organizacja gospodarstwa społecznego, znikną wszelkie sprzeczności i klęski, rozstrzygną się wszelakie zagadnienia trapiące ludzkość, a ci sami robotnicy i włościanie, którzy dotąd nie mieli żadnej sposobności, aby nauczyć się samodzielnego prowadzenia interesów ekonomicznych i społecznych, którzy nie umieją ani organizować instytucyj, ani działać zbiorowo i zgodnie, staną się odrazu świadomymi rzeczy i czynnymi obywatelami. Wszystko miało urządzić, zorganizować, stworzyć wszechmocne „państwo przyszłości“; a wyznawcy tych teoryj rewolucyjnych nie czuli nawet tego, jak wiele instynktów niewolniczych i zaparcia się godności człowieka było w takiem postawieniu ideału.
Wobec rozwijającej się kultury demokratycznej podobne teorje rewolucyjne i wiara we wszechpotęgę państwa nie mogły ostać się. I dzisiaj w ruchu robotniczym coraz silniej zaznacza się kierunek polityki opartej na stowarzyszeniach, kierunek kooperatyzmu, którego hasłem jest reformowanie życia przez samopomoc społeczną i reformowanie ludzi w szkole stowarzyszeń braterskich.

4. Spólne kapitały.

Kooperatywa spożywcza zrobiła jeden z największych wynalazków społecznych: odkryła sposób, zapomocą którego klasy ludowe mogą gromadzić swoje kapitały spólne, gromadzić łatwo i bez ofiar. Wiemy już, w jaki sposób to się odbywa. Kooperatywa, przez organizację spólnych zakupów, zabiera sobie dochody kupieckie; dochodami temi rozporządza zgromadzenie ogólne członków i dzieli je zwykle na dwie części: jedna część idzie do podziału, jako dywidendy od zakupów; druga zaś pozostaje w kasie kooperatywy, jako udziały członków lub jako fundusz spólny stowarzyszonych. Ten gromadzony kapitał jest najważniejszą zdobyczą kooperatywy spożywczej, osią główną jej dalszego rozwoju i podwaliną rozmaitych reform społecznych, które kooperatywa przeprowadza. Zapomocą niego może udoskonalać i rozszerzać ona swoje obroty handlowe; czynić zakupy bezpośrednio u samych źródeł produkcji, omijając wszelkie pośrednictwo kupieckie, a przez to powiększając jeszcze bardziej swoje dochody; może wynajdywać najlepszych dostawców i obchodzić się bez kredytu; może stawiać swoje własne domy, przeznaczone na magazyny i składy, oraz Pałace ludowe, gdzie mieszczą się bibljoteki, muzea, szkoły, sale koncertowe i sale dla zebrań; może zakładać kasy pomocy wzajemnej i kasy ubezpieczenia dla swoich członków; może wreszcie organizować swoje własne przedsiębiorstwa wytwórcze, nabywać fabryki i gospodarstwa rolne, tworząc produkcję kooperatywną, spólną, nie obciążoną wyzyskiem. Dlatego też kooperatywy, dbające o swój rozwój i piastujące ideały społeczne, więcej przywiązują wagi do powiększania swego funduszu spólnego, aniżeli do dywidendy wypłaconej członkom do ręki, i nieraz dobrowolnie ograniczają dywidendę, aby tylko zgromadzić większy kapitał w kasie Stowarzyszenia. Niektóre kooperatywy nawet, sławne ze swego rozwoju i ze swoich różnorodnych instytucyj, jak np. kooperatywa „Naprzód“ w Gandawie (w Belgji), nie wydają wcale dywidendy w pieniądzach, lecz w kwitach, za które nabywa się nowe towary w magazynach kooperatywy, wskutek czego dywidenda otrzymana przez członka w tej formie idzie znowu na powiększenie obrotu handlowego i dochodu kooperatywy.
Zasada taka jest zupełnie słuszna i została dobrze zrozumiana przez klasy pracujące. Dywidenda bowiem, która wynosi w kooperatywach przeciętnie od 40 do 100 mk. rocznie, wypłacana członkom osobiście, niewiele może przyczynić się do polepszenia bytu rodziny robotniczej i często zostaje wydana na bieżące potrzeby, bez żadnej szczególniejszej korzyści. Natomiast, ta sama dywidenda gromadzona w kasach stowarzyszenia, przeistacza się w olbrzymie kapitały spólne, mogące oddać robotnikom rozmaite i ważne przysługi, czy to jako renta wypłacona w starości, czy też wreszcie jako szkoły i bibljoteki, lub jako własne warsztaty i fabryki. Zamiast małej nadwyżki w budżecie rocznym każdego, ludność robotnicza staje się właścicielem wielorakich instytucyj i przedsiębiorstw, które trwale i zasadniczo zmieniają jej dotychczasowe warunki bytu. W tym właśnie duchu zostały postawione rezolucje na ostatnich zjazdach międzynarodowych stowarzyszeń spożywczych.
Ażeby przekonać się, jak znaczne dochody wpływają do kooperatyw spożywczych, gdy są one dobrze prowadzone, i z jaką łatwością gromadzą się tą drogą kapitały spólne ludu, dość jest rozpatrzeć się w następujących przykładach. Oto np. budżety małych kooperatyw belgijskich, istniejących po miasteczkach prowincjonalnych, za rok 1904. Są to stowarzyszenia liczące zaledwie po kilkuset członków; cyfry dochodów są następujące; kooperatywa „Jedność“ w Begne zamyka swój rok z zyskiem 13,000 fr., „Nieśmiertelna“ w Luttre wykazuje 52,625 fr. obrotu rocznego i 5,128 fr. czystego zysku; „Oszczędność robotnicza“ w Baulet ma 400,000 fr. obrotu i 11,000 fr. zysku; „Braterstwo“ w Jupille sprzedało towarów za 181,225 fr. z zyskiem 17,669 fr. „Dom ludowy“ w Auvelais, kooperatywa licząca 2,528 członków, miała obrotu 2 miljony i 65,813 fr. czystego zysku; w tymże roku 1904 rozdała ona bezpłatnie 12,298 kilo chleba swoim członkom chorym, a 5,000 fr. złożyła do swojej kasy ubezpieczenia starości.[11]
W historji wielkich kooperatyw angielskich spotykamy jeszcze bardziej zdumiewające przykłady tej siły ekonomicznej i zdolności do rozwoju, jaką kooperatywa w sobie zawiera. W mieście Leeds robotnicy znajdowali się w ciężkiem położeniu, gdy powstała wśród nich myśl założenia kooperatywy spożywczej. Stagnacje w przemyśle były częste, płace niskie, dzień roboczy długi. W 1847 r. z powodu drożyzny chleba, zebrali się dla narady w jaki sposób mogliby nabyć własny młyn i piekarnię. Po wielu zebraniach wybrano komitet do urzeczywistnienia tego projektu i zorganizowano się w Stowarzyszenie spożywcze, które początkowo liczyło tylko 58 członków. Stopniowo powstawały: magazyn spożywczy, piekarnia, młyn, fabryka płócien i fabryka obuwia. Dzisiaj liczy ta kooperatywa 48,000 członków i posiada 8,570,000 fr. kapitału w ziemiach i budowlach. W roku 1906 miała obrotu 36,842,550 fr. i czystego zysku 5,897,250 fr. Tegoż roku wydała 40,150 fr. na oświatę i 17,500 fr. na cele pomocy wzajemnej.[12] W mieście Oldham kooperatywa powstała również w czasach wielkiej nędzy panującej wśród robotników. Na licznych zgromadzeniach szukali oni sposobu, ażeby wyjść z tego smutnego położenia. Inicjatorami kooperatywy było sześciu robotników. Złożyli oni 16 szylingów, za które kupili pierwszy zapas artykułów spożywczych Gdy liczba stowarzyszonych wzrosła, otwarto własny sklep. Takie były początki. Teraz kooperatywa posiada liczne magazyny i piekarnie, rozrzucone po całem mieście, młyn, rzeźnie, bibliotekę, sale wykładowe i t. d. Liczy 13,994 członków; sprzedaje rocznie za 12,028,375 fr. z czystym zyskiem 1,966,425 fr. Na oświatę przeznacza rocznie 64,500 fr., na pomoc wzajemną 27,700 fr.[13]
W mieście Bradford 1859 r. kilku robotników zebrało się w celu zorganizowania stowarzyszenia spożywczego. Po roku usiłowań zebrali 2,000 fr. i za tę sumę wynajęli lokal i zakupili pierwsze towary. W ciągu pierwszych 10 lat sprzedaż szła pomyślnie; sprzedawano tygodniowo za 1945 fr. z czystym zyskiem 5 od sta. Było jednak wiele trudności do przezwyciężenia. Stowarzyszenie było jeszcze zbyt ubogie, aby opłacać subjekta sklepowego, i sami członkowie Zarządu musieli wieczorem, po odbytej pracy fabrycznej, zajmować się w sklepie. Jeden z członków, przejęty ważnością zadania, nieraz do trzeciej w nocy pracował w sklepie kooperatywy i dźwigał sam prowizje dla stowarzyszonych ze swej dzielnicy. Gdy interesy poprawiły się, zjawiła się znowu przeszkoda. Przemysłowcy miejscowi, którym nie podobała się ta instytucja robotnicza, zmówili się i postanowili nie dawać kooperatywie towarów; wszystkie magazyny w Bradford zostały przed nią zamknięte; i nietylko odmawiano towarów, ale zaczęto nawet sprzedawać po cenach niższych, niż w kooperatywie, aby odciągnąć od niej klijentelę. Sytuacja była ciężka. Szczęściem, że istniał już wtedy „Związek hurtowych zakupów“, do którego kooperatywa udała się po towary. Postanowiono też uniezależnić się raz na zawsze od fabrykantów i kupców, i stopniowo organizowano swoje własne warsztaty obuwia, fabrykę mebli, skład hurtowy płócien, skład ubrań gotowych i skład węgli. Urządzenia te, początkowo bardzo skromne, doszły wkrótce do znacznych rozmiarów. Obecnie kooperatywa posiada 43 magazyny i 4 fabryki własne, które dają zajęcie przeszło 300 robotnikom. Liczy 17,946 członków; sprzedaje rocznie za 5,250,000 fr.; ma 6 miljonów 591 tysięcy kapitału; zysk czysty wynosi 15 od sta.[14]
W mieście Lincoln rozwinęła się kooperatywa zasługująca na szczególniejszą uwagę. Założycielem jej był robotnik ślusarz, Tomasz Parker, człowiek bardzo religijny, wyznawca wstrzemięźliwości i członek Towarzystwa badań społecznych. Myślał on długo nad stworzeniem takiego ogniska życia robotniczego, któreby stworzyło lepsze warunki materjalne i duchowe. W kooperatywie znalazł urzeczywistnienie swych pragnień. Entuzjasta i obdarzony silną wolą, pozyskał wkrótce towarzyszów dla swej idei. Postanowiono składać po 30 centimów tygodniowo dla zebrania kapitału potrzebnego na pierwsze zakupy. Przez 7 lat kooperatywa ledwie wegetowała. Gdy nastały pomyślne czasy rozkwitu, pierwszą jej czynnością było zorganizowanie komitetu oświaty. Otwarto czytelnię i bibljotekę; zaproszono do wygłaszania odczytów profesorów uniwersytetu, zorganizowano dla kobiet kursy higjeny i pielęgnowania chorych, lekcje gimnastyki dla dzieci i lekcje śpiewu. Budżet oświaty wyznaczono na 6.250 fr. rocznie. Dzisiaj kooperatywa liczy 8,900 członków i ma 3 miljony fr. kapitału; obrót jej roczny wynosi 4,600,000 fr.[15] Oprócz magazynu centralnego i 17 innych sklepów posiada własną bibljotekę, czytelnię, sale wykładowe, restaurację, piwiarnię, 5 rzeźni, warsztaty krawieckie, szewckie, ślusarskie, wyrobu mebli, tapicerskie, pozłotnicze, malarskie. Buduje także swoje domy mieszkalne, na co wydała dotychczas miljon franków. Domy te stają się własnością członków kooperatywy po 17 latach płacenia komornego, niewiele co wyższego od przeciętnej normy. Kooperatywa w Lincoln pierwsza zajęła się ludnością wiejską. Z samego początku członkowie Zarządu chodzili na wieś głosić ideję kooperatyzmu. Obecnie rozwozi kooperatywa w swoich wózkach towary po wsiach i fermach, oddalonych nieraz o 24 mile ang. od Lincoln, stamtąd zaś zabiera produkty wiejskie. Rozsiani po wsiach członkowie kooperatywy mają już teraz znakomite korzyści. Nietylko że są wolni od wyzysku kupców, ale mogą jeszcze za sumę nagromadzoną w kooperatywie, jako dywidendę, nabywać ziemię na własność. W r. 1886 kooperatywa postawiła młyn własny, który zaopatruje w mąkę wszystkich członków z miasta i wsi; zboże zaś do niego dostarczają włościanie, należący do kooperatywy. W r. 1889 kupiła za 13,750 fr. 112 akrów ziemi pod miastem. Ziemię tę zajęto pod jarzyny i drzewa owocowe; zbudowano fermę, inspekty i chlewnię na wielką skalę. Gospodarstwo daje doskonałe rezultaty i zachęciło do kupienia drugiego, wielkości 42 akrów. Produkty z ferm idą do magazynów kooperatywy.[16]
Tak rozwija się spoina gospodarka robotnicza w Anglji. Historyk kooperatyzmu angielskiego, Jakób Holyoake, obliczał jeszcze przed kilkunastu laty, że do kooperatyw angielskich, liczących wtedy ogółem 2 miljony z górą członków, [17] przeszły następujące kapitały: z rąk kupców detalicznych — 2 miljardy fr.; z handlu i pośrednictwa wielkiego — 450 miljonów fr.; z rąk przemysłowców — 100 miljonów fr. Z sumy 500 miljonów fr. kapitału, nagromadzonego wtenczas w kasach kooperatyw, zaledwie tylko jedna trzecia była używana na obroty handlowe; reszta zaś t. j. przeszło 300 miljonów pozostawało do użycia na rozmaite cele. Wiele kooperatyw lokuje swoje kapitały w domach mieszkalnych, które same budują; w Anglji zbudowały już 38,000 domów; a jedna tylko kooperatywa w Woolwich, w okolicach Londynu, zamierza zbudować sama, za własne kapitały, całe miasto nowe, składające się z 4,000 domów, na które zakupiła już ogromne obszary gruntów. Karol Gide, cytując te cyfry, robi uwagę, że suma 370 miljonów fr., którą mają do rozporządzenia swego, jako kapitały leżące, kooperatywy angielskie, równa się właśnie tej sumie, którą niegdyś żądał od państwa niemieckiego sławny socjalista Lassale, dla zorganizowania nowej produkcji kolektywnej. Państwo niemieckie zapomogi żądanej nie dało i produkcja kolektywna nie zorganizowała się. Nikt jednak wtedy nie przypuszczał jeszcze, że podobnie olbrzymie kapitały zgromadzą sami robotnicy, zapomocą swoich stowarzyszeń spożywczych.[18]
Zadziwiająca łatwość, z jaką kapitały gromadzą się w kooperatywach angielskich, doprowadza do tego, że mogą one odgrywać rolę prawdziwych Banków, rozporządzających miljonowemi sumami. Gdzieindziej stowarzyszenia robotnicze domagają się rozmaitych zapomóg od państwa, albo od zarządów miejskich; tam zaś spotykamy takie fakty, jak ten np. że jedno z wielkich miast Szkocji, liczące 700 tysięcy mieszkańców, Glasgow, zaciąga pożyczkę od Związku kooperatyw szkockich na sumę 10 miljonów marek.
Z tych przykładów możemy już mieć pewne pojęcie, jak znakomitym mechanizmem do gromadzenia kapitałów ludowych są stowarzyszenia spożywcze. Gdzie tylko takie stowarzyszenie rozwija się, tam robi się zarazem wyłom w gospodarce kapitalistycznej, a przez ten wyłom wpływają do klas robotniczych dochody, które przedtem zabierali sklepikarze, kupcy i przemysłowcy. I zachodzi zjawisko nowe a ważne: oto, w łonie samego kapitalizmu, w obliczu kolosalnych fortun prywatnych rośnie i potężnieje spólny majątek ludu pracującego i jego spólna gospodarka.




ROZDZIAŁ III.
Związek i instytucje kooperatyw spożywczych.
1. Związki zakupów hurtowych.

Jeżeli organizacja spólnych zakupów dla kilkuset nawet członków stowarzyszenia stać się może źródłem poważnych dochodów i korzyści, to tembardziej uwidocznia się jej znaczenie ekonomiczne, gdy jest prowadzona na wielką skalę, dla wielkich mas ludności. W celu wytworzenia takiej potężnej organizacji handlowej kooperatywy spożywcze, rozsiane w różnych miejscowościach kraju, łączą się ze sobą w Związek, którego zadaniem jest prowadzenie wspólnych zakupów dla wszystkich kooperatyw połączonych. Zamiast ażeby każde stowarzyszenie oddzielnie wyszukiwało swoich dostawców i umawiało się o ceny, upoważniają one do tego biuro swego Związku, które występuje odrazu jako wielki nabywca.
Korzyści, wynikające stąd, są ogromnego znaczenia. Przedewszystkiem, zakupy czynione w wielkich masach wypadają o wiele taniej. Mała kooperatywa pojedyńcza, kupując hurtem w składach kupieckich, zabiera sobie dochody sklepikarskie; związek zaś tych kooperatyw, prowadząc handel na daleko większą skalę, nabywa towary z pierwszej ręki, często u samych wytwórców i przez to zabiera sobie dochody nietylko drobnych pośredników, ale i wielkich firm kupieckich. Jeżeli np. 7 połączonych kooperatyw rolnych północnej Francji nabywa odrazu 69, 000 worów mąki za sumę 1, 875, 000 fr., albo jeżeli Związek kooperatyw spożywczych angielskich kupuje 7 miljonów kilo herbaty za sumę 24 miljonów franków, to oczywiste jest, że taki nabywca może dostawać towar u samego źródła i po najniższych cenach rynkowych. Tenże sam Związek angielski wyklucza prawie zupełnie ze swoich interesów pośrednictwo kupieckie. Posiadając własne okręty handlowe nabywa towary na miejscu ich wytwarzania, w różnych krajach i w różnych częściach świata: z Ameryki dostaje ser, słoninę, konserwy mięsne, mąkę; z Australji — masło, pszenicę, skóry; z Danji, od spółek włościańskich, nabywa masło, jaja i wieprzowinę; z Francji i Niemiec — cukier, owoce i przedmioty zbytku; z Grecji i Turcji — owoce konserwowane, z Holandji — ryż, kakao, sery. Dochody więc, które zabierały przedtem wielkie firmy handlowo-przewozowe, przechodzą teraz do kasy Związku kooperatyw. Kooperatywy połączone dostają towary ze składów związkowych po cenie niższej aniżeli kupiecka. Dochody zaś Związku dzielą się tak samo jak w każdej kooperatywie: część ich przeznacza się na koszta administracji, przewozu i składów; część powiększa kapitał spólny Związku, używany do rozszerzania przedsiębiorstw i instytucyj kooperatywnych; pozostała zaś część dzieli się pomiędzy kooperatywy połączone, w stosunku do zakupów jakie każda z nich poczyniła w magazynach Związku. Kooperatywie należącej do Związku, przybywa więc podwójny dochód: nietylko że, płacąc taniej za towary w magazynie Związkowym, ma ona większy zysk ze sprzedaży swoim członkom, ale, oprócz tego, pobiera jeszcze dywidendę od zakupów w magazynie związkowym. Te nowe dochody kooperatywy są to dochody wielkich kupców zebrane przez Związek. Nie dość tego jednak; część dochodów Związku, pochodząca z tego samego źródła, gromadzi się nieustannie w jego kasie jako kapitały spólne tych setek tysięcy ludzi, którzy należą do połączonych kooperatyw; dzięki zaś tym kapitałom Związek może przystąpić do organizowania własnej produkcji, oraz całego szeregu instytucyj społecznych — pomocy wzajemnej, ubezpieczeń, oświaty i t. d.
Do jakiej potęgi ekonomicznej dojść może Związek kooperatyw spożywczych pokazuje nam przykład Związku angielskiego. Związek ten łączy 1,133 stowarzyszeń spożywczych, liczących razem pótora miljona członków — rodzin; jest to więc organizacja prawie 5 miljonowej ludności, przeważnie robotniczej. Posiada on 94 miljony fr. kapitału zapasowego; olbrzymie magazyny sprzedające rocznie towarów za 483 miljony fr. (cyfry z 1903 roku), 18 fabryk wytwarzających na sumę 30 miljonów fr.[19] Na swojej własnej flocie handlowej, złożonej z 6 okrętów, sprowadza produkty z różnych części świata. Za 1,250,000 fr. nabył wielki obszar gruntu nad kanałem Manchesterskim dla zbudowania swego portu i składów okrętowych. Posiada trzy agentury handlowe w Danji, jedną w Stanach Zjednoczonych Ameryki, jedną w Niemczech, jedną w Szwecji, dwie we Francji, po jednej w Hiszpanji, Kanadzie i Australji. Wartość nieruchomości należących do Związku obliczają na 37½ miljona fr. Czysty dochód roczny wynosi 12 milj. fr. — Dla regulowania tych olbrzymich operacyj handlowych Związek posiada własny Bank, który zarazem służy rozmaitym stowarzyszeniom ludowym, nie należącym do Związku, spożywczym, wytwórczym, budowlanym, a także organizacjom zawodowym robotniczym Przyjmuje on od stowarzyszeń wkłady, płacąc po 1% więcej, aniżeli banki prywatne i pożycza im na hypotekę, biorąc procent w tym samym stosunku mniejszy. Zyski, które otrzymują się z tych operacyj pożyczkowych są dzielone pomiędzy stowarzyszenia należące do Związku; te zaś, które korzystają z Banku nie należąc do Związku, otrzymują połowę dywidendy. W r. 1903 obrót Banku wynosił 2 miljardy 227 milj. fr.,[20] zysk czysty ½ miljona fr.
Rozporządzając tak znacznemi kapitałami i rozległym rynkiem zbytu pięciomiljonowej ludności członków kooperatyw połączonych, Związek angielski mógł przystąpić do planowego organizowania produkcji kooperatywnej. Postawiono jako zadanie do wypełnienia, aby wszystko co kooperatywy spożywcze potrzebują dostarczały im fabryki i gospodarstwa Związku tych kooperatyw; ażeby nic nie brać od przemysłu kapitalistycznego. Plan ten jest wykonywany z powodzeniem olbrzymiem. Mąkę dostarczają dwa wielkie młyny w Dunston i w Londynie. Młyn w Dunston, pierwszy, który Związek postawił jeszcze w 1883 r., wywołał przeciwko sobie zmowę właścicieli młynów; postanowiono nie dawać kooperatywom mąki, jeżeli młyn Związkowy nie będzie zaniechany. To zmusiło Związek do prędszego ukończenia budowy i do rozszerzenia skali produkcji. Zbudowano go w dogodnym porcie rzecznym; okręty z Ameryki, napełnione zbożem, przychodzą tam bezpośrednio i wyładowują na miejscu; kolej żelazna dochodzi do samego młyna i zabiera mąkę. Młyn działa bez przerwy w dzień i w nocy, obsługiwany przez dwie wielkie maszyny parowe. Praca nocna jest o 25% drożej opłacona; praca niedzielna o 50% drożej. Młyn w Londynie postawiony w 1900 r., wielka, sześciopiętrowa budowla, jest tak samo dobrze umieszczony w porcie Tamizy i połączony z koleją żelazną; dostarcza na godzinę 12 worków mąki po 280 funtów. Oba te młyny wyprodukowały w 1903 r. mąki na 27 miljonów franków.
Inne artykuły spożywcze, mianowicie konserwy, ciasta, czekolada, kakao i t. d. są dostarczane przez wielkie fabryki w Crumpsall, Midleton, Hartlepool i w Londynie, produkujące towarów za 14 milj. fr. rocznie. Konserwy w Midleton przygotowują się z owoców i jarzyn pochodzących z własnej majętności Związku; jest to gospodarstwo 300 hektarowe, gdzie 62 hektary zajęto pod uprawę różnego rodzaju jarzyn, plantacji, drzew owocowych i jagód. Tak zwany „Departament herbaty“ założony w 1882 r. w Londynie przez Związek angielski do spółki ze Związkiem szkockich kooperatyw, zajmuje obecnie 500 pracowników; cała robota około rozgatunkowywania, przygotowywania i pakowania herbaty zcentralizowana jest w wielkim gmachu i odbywa się przy pomocy maszyn poruszanych motorami elektrycznemi; stamtąd, w paczkach gotowych, rozchodzi się herbata po magazynach kooperatyw. Do roku 1903 Związek kupował herbatę na rynkach londyńskich; obecnie zaś posiada swe własne plantacje na wyspie Cejlon. Produkcja tkanin różnego gatunku, bielizny i gotowych ubrań prowadzi się w czterech miejscowościach: w Broughton, Leeds, Littleborugh i Batley. Zakłady w Broughton wysyłają swoich pracowników do kooperatyw bliżej położonych dla zebrania miar i zamówień na ubrania, co dla małych stowarzyszeń, nie posiadających własnych warsztatów krawieckich, jest bardzo wygodne. Obuwie wyrabia się w trzech wielkich zakładach: w Leicester, Heckmondwicke i Rushden; jeden tylko zakład w Leicester wyrabia 40 tysięcy par obuwia na tydzień. — Prócz tego istnieją warsztaty mebli w Broughton; wielka fabryka tytuniu w Manchesterze, produkująca na 9 miljonów fr. rocznie; zakłady drukarskie w temże mieście, wykonywujące rocznie robót za 2,172,000 fr., przeważnie wydawnictwa kooperatyw; oraz wielkie fabryki mydła i świec w Irlam, produkujące rocznie na sumę 9,495,000 franków.
Widzimy więc, jak świadomie i planowo Związek kooperatyw angielskich przeprowadza zadanie przekształcenia gospodarki kapitalistycznej na kooperatywną, to znaczy ludową i spólną.
Najpierw stwarza ogromny rynek zbytu, łącząc w jedno zapotrzebowania tysięcy stowarzyszeń spożywczych; stwarza kapitały zbiorowe, które gromadzi w swoich kasach i Banku, ściągając dywidendy i oszczędności rozmaitych stowarzyszeń ludowych; następnie zaś, mając te dwa pierwszorzędne warunki zapewnione — rynek zbytu i kapitały — przystępuje do organizowania własnej produkcji przemysłowej i rolnej, produkcji, której gospodarzem i właścicielem jest cały lud pracujący, w stowarzyszenia spożywcze zorganizowany. Produkcja rozwija się powoli, ale pewnie, nie bojąc się kryzysów ani bankructw; Związek nie bawi się w hazardy i próby, lecz tworzy wszystko mocną ręką, jako wytrawny organizator. Sądząc zaś z dotychczasowego rozwoju tej produkcji, można śmiało twierdzić, że w miarą powstawania i przyłączania się do Związku coraz to nowych kooperatyw, w miarę szerzenia się świadomości kooperatywnej, zwyczaju gromadzenia funduszów spólnych i kupowania wszystkiego w swoich stowarzyszeniach, produkcja Związku obejmować będzie coraz szersze dziedziny przemysłu i dojdzie do tego, że wszystko, co klasy ludowe potrzebują do życia, wytwarzać się będzie w ich własnych fabrykach i gospodarstwach. Ten cel przeobrażenia do gruntu całego świata ekonomicznego stawiają sobie coraz bardziej świadomie i wyraźnie wszystkie prawie Związki zakupów hurtowych, istniejące w Europie. Niedawno powstały Związek kooperatyw belgijskich wyraźnie rzuca to hasło w swojej odezwie do stowarzyszeń spożywczych, wydanej w 1905 roku. „Łączcie się, mówi ta odezwa, w Związek zakupów hurtowych, a wkrótce będziemy mieli swoje własne warsztaty, fabryki, okręty, kopalnie i fermy; połączycie w jednem ręku kapitał i pracę“.[21]
Oprócz dostaw hurtowych i organizowania produkcji, Związki przynoszą jeszcze inne korzyści ruchowi kooperatywnemu. Mianowicie ułatwiają zakładanie nowych kooperatyw i udaremniają zmowy kupców przeciwko nim skierowane. „Nowo powstające stowarzyszenie spożywcze, mówi Karol Gide, które posiada niewielu członków, mało kapitału i żadnego doświadczenia w prowadzeniu interesów, które, oprócz tego, ma przeciwko sobie wszystkich miejscowych sklepikarzy i kupców, usiłujących mu szkodzić, łatwo może zginąć w samym początku swego istnienia. Jeżeli zaś w kraju istnieje Związek zakupów hurtowych, to położenie jego jest zupełnie inne. Z magazynów Związku dostawać może ono towary po nizkich cenach, na proste zamówienie listowne; otrzyma wszystkie potrzebne wskazówki i informacje, które mu oszczędzą wielu prób nieudanych. Jeżeli zaś w danej miejscowości utworzy się zmowa dostawców i kupców dla zabicia kooperatywy tam istniejącej, to wobec Związku zmowa taka jest zupełnie bezsilna, gdyż kooperatywa może wszystkie towary zamawiać w jego składach hurtowych i obejść się zupełnie bez pomocy i pośrednictwa kupców“.

2. Kasy pomocy wzajemnej i ubezpieczenia.

Wspólne kapitały, które gromadzą się w stowarzyszeniach spożywczych i ich Związkach, stanowią jakgdyby majątek dziedziczny ludu pracującego, którym może on rozporządzać swobodnie w celach własnego dobra. Sprawa zorganizowania pomocy w chorobie i bezrobociu, ubezpieczenia starości i ubezpieczenia od wypadków, tak ważna w życiu robotniczem szczególnie, zostaje łatwo rozstrzygnięta w tych warunkach. Robotnicy nie potrzebują obarczać się składkami, gromadzić z trudem swoje drobne oszczędności, wzywać pomocy filantropji i państwa; wystarcza, jeśli zadecydują na zebraniu swojej kooperatywy, że taka to część dochodu rocznego od zakupów przeznacza się na fundusz pomocy lub ubezpieczenia. Jeżeliby do kooperatywy należeli wszyscy pracujący i wszystko kupowali w sklepach kooperatywnych, to dochody z zakupów byłyby tak wielkie, że mogłyby śmiało wystarczyć na zapewnienie każdemu pomocy w chorobie i starości.
Lecz nawet przy dzisiejszym stanie rzeczy kooperatywy spożywcze rozwijają zdumiewającą działalność na tem polu. Oto naprzykład w jaki sposób kooperatywa spożywcza istniejąca w Brukselli pod nazwą „Dom ludowy“ rozdziela swoje dochody roczne. Kooperatywa ta, wyłącznie robotnicza, liczy 15 tysięcy członków,[22] a ogólna suma jej dochodów wynosiła w 1902 roku 605,000 fr. Z tych 111,000 fr. przeszło do kapitału zakładowego i na pokrycie kosztów; 370,000 zostało rozdzielone pomiędzy członków jako dywidenda osobista; 63,000 przeznaczone zostało do kasy pomocy w chorobie i bezrobociu; 47,000 na wsparcie organizacyj robotniczych fachowych i na cele oświaty; 14000 zostało rozdzielone pomiędzy pracujących w biurach i zakładach kooperatywy. Inna znowu kooperatywa belgijska „Naprzód“ w Gandawie, licząca 7,000 członków,[23] zorganizowała bezpłatną pomoc lekarską i bezpłatne wydawanie lekarstw, prócz tego, chory otrzymuje darmo chleb z piekarni kooperatywy przez 6 tygodni. Stowarzyszenie ma także kasę pożyczek bezprocentowych i wydaje zapomogi dla rodzin osieroconych.
Istniejący w Paryżu Związek kooperatyw spożywczych robotniczych,[24] o tendencjach socjalistycznych, przyjmuje do swojej organizacji takie tylko kooperatywy, które pewną część swoich dochodów przeznaczają na cele pomocy wzajemnej, na wsparcia w chorobie i bezrobociu, na pożyczki bezprocentowe, pomoc w strejkach i bezpłatną pomoc lekarską. Nawet małe kooperatywy, rozporządzające niewielkiemi stosunkowo dochodami, organizują pomoc wzajemną. W takiem np. Stowarzyszeniu spożywczem w Puteaux, liczącem 3,787 członków, każdy przeznacza ze swojej dywidendy jednego centima (mniej niż grosz) dziennie, co wynosi rocznie 3 fr. 65 centimów, a pomnożone przez liczbę członków daje sumę roczną 13,822 fr. Z funduszu tego stowarzyszenie wydaje swoim członkom zapomogi w razie choroby, zapewnia im pomoc lekarską i apteczną.
Wśród kooperatyw angielskich rozwinęły się inne jeszcze instytucje pomocy, zasługujące na uwagę, mianowicie „Banki groszowe“ i „Domy zdrowia“. Banki groszowe są to kasy oszczędności ludowej, dostępne dla najuboższych. Mają one na celu gromadzić najmniejsze oszczędności ludu, nawet groszowe; nie przyjmują zaś większych wkładów jak 10 szylingów i ograniczają sumę, którą jedna osoba złożyć może w kasie do 10 funtów szterlingów. Wkłady dają 2 i pół do 4 procent i mogą być, jak w innych kasach oszczędności, wycofane za wymówieniem dwudniowem. Banki te cieszą się ogromnem powodzeniem, ściągają ku sobie masy ludności pracującej, a szczególnie dzieci. Znaczenie ich społeczne polega na tem, że gromadzą w znaczne kapitały te groszowe oszczędności, które zwykle przepadają nieprodukcyjnie lub są więzione w kasach państwowych; tutaj zaś idą do rozporządzenia kooperatywy i służą gospodarce ludowej; jako zaś wkłady osobiste, z groszowych oszczędności powstałe, doszedłszy do pewnej sumy mogą być z łatwością zamienione na udziały kooperatywy i umożliwić najuboższym ludziom zapisywanie się w poczet jej członków. Pod tym względem Unja kooperatyw angielskich, Związek służący do celów propagandy, rozwinęła także w ostatnich czasach żywą działalność szerzenia 10 fenigowych udziałów, ażeby wszystkim bez wyjątku, najgorzej płatnym robotnikom małego przemysłu i wyrobnikom, nie mającym stałego zarobku, umożliwić wstęp do Stowarzyszeń spożywczych i obdarzyć ich temi roległemi prawami, jakie przysługują członkom kooperatyw. W r. 1904 — 587 stowarzyszeń spożywczych angielskich posiadało swoje „Banki groszowe“. Suma wkładów w tych bankach wynosiła w 1903 r. 24.895.000 fr. Wkładających zaś było 570,000.[25]
W ostatnich latach kooperatywy angielskie zaczęły stawiać swoje własne Domy zdrowia, według ogólnego planu, aby każda okolica kraju miała taki zakład do użytku członków stowarzyszeń. W domach tych, za bardzo umiarkowaną cenę, około 10 marek tygodniowo, członek kooperatywy może leczyć się lub odzyskiwać siłę po chorobie, mając zapewnione wszelkie warunki po temu, opiekę lekarską, higjenę, stosowne odżywianie się, powietrze lasów, gór lub morza. Dla wątłych dzieci, dla chorych na gruźlicę, których tak dużo spotyka się szczególnie wśród robotników miejskich, są to instytucje nieocenione; a jednak do niedawna jeszcze, zanim stowarzyszenia ludowe zaczęły działać w tym kierunku, był to „zbytek“ dostępny tylko dla ludzi bogatych. W celu zakładania Domów zdrowia kooperatywy łączą się zwykle w specjalny Związek i zobowiązują się płacić jeden penny (około 20 fen.) od każdego członka dla zebrania kapitału potrzebnego na zbudowanie i urządzenie Domu. Tak np. kooperatywy „sekcji północnej“ zebrały tą drogą 220,000 fr. Związek zakupów hurtowych dołożył do tego 187,000 fr. i za te pieniądze nabyto w 1901 r. wspaniałą posiadłość nad brzegami Irthingu: wielki hotel z całem urządzeniem, z kąpielami, salami do zabaw i koncertów, oraz 6 willi przynależnych do niego i 40 hektarów lasu i ogrodu. Tą drogą, przez połączone wysiłki stowarzyszeń, lud angielski zaczyna wyzwalać się z pod dobroczynności możnych.
Oprócz instytucyj powyższych kooperatywy angielskie wydały w jednym tylko roku 1903 na pomoc w bezrobociu i chorobie 1,094,000 fr. Podczas strejków stosowany jest nowy sposób wspomagania robotników strejkujących, który zapoczątkował Związek dostaw hurtowych; mianowicie, zamiast pieniędzy, Związek ten wydaje od siebie kupony na towary, wartości jednego szylinga i rozsyła je kooperatywom spożywczym, znajdującym się w okolicy strejkującej; zarządy kooperatyw rozdają je co tydzień rodzinom robotniczym, które mogą za nie nabywać rozmaite towary w sklepach kooperatyw; następnie Związek sam załatwia rachunki z każdą kooperatywą. Łatwo zrozumieć, jak wielkie znaczenie ma taka pomoc dla robotników walczących z kapitałem, i z tego jednego chociażby możemy ocenić ten naturalny, życiowy sojusz, jaki zawiązuje się pomiędzy stowarzyszeniem spożywczem a organizacją fachową robotników, broniącą się przed kapitalistami. Są to dwie armje tego samego ludu pracującego, walczące, każda na swój sposób, o to samo dobro — sprawiedliwszy ustrój społeczny.
Ubezpieczenie starości w kooperatywie gandawskiej „Naprzód“ zorganizowane jest w następujący sposób: prawo do renty ma każdy członek kooperatywy po dojściu do 60 lat wieku, jeżeli tylko należał do stowarzyszenia w ciągu lat 20 i zakupił w ciągu tego czasu, w sklepach stowarzyszenia, towarów za 3,000 fr. Im wyższa jest suma jego zakupów, tem większą pobiera rentę starości. Tak np. członek, który przez 20 lat zakupił towarów za 3, 000 fr. otrzymuje rentą wynoszącą 120 fr. rocznie. Jeżeli zaś suma jego zakupów przez ten czas wynosi 6, 000 fr. otrzymuje 150 fr. rocznie. Jeżeli należy do stowarzyszenia od lat 40 i przeciętnie kupował towarów za 150 fr. rocznie, natenczas renta jego wynosi 170 fr. na rok. Tym sposobem może dojść do sumy 365 fr. rocznej renty. Renta starości wypłacona członkowi nie uszczupla ani jego dywidendy zwykłej od zakupów, ani też jego praw do korzystania z kasy pomocy wzajemnej.
W zagłębiu węglowem Charleroi w Belgji pomoc wzajemna oparta na kooperatywach przybrała wielkie rozmiary i rozmaite formy. Przed 1896 r. było tam kilka tylko małych kooperatyw robotników metalowych i innych, czysto lokalnych i nie starających rozszerzać się. Stworzona pod wpływem partji socjalistycznej belgijskiej Federacja towarzystw pomocy wzajemnej zajęła się propagandą kooperatyzmu i postawiła sobie za zadanie: członków tych towarzystw, przeważnie robotników i włościan, przerobić na świadomych kooperatystów. Wysiłek był znaczny, propaganda energiczna i to wywołało rezultaty, mogące przekonać największych sceptyków. Na swym pierwszym kongresie 1896 r. Federacja uznała, że kooperatywa spożywcza jest środkiem wyzwolenia ekonomicznego proletarjatu, czyniąc ogół ludu właścicielem narzędzi pracy i gospodarstwa wymienno-spożywczego. Do Federacji przystąpiło największe w tym okręgu stowarzyszenie spożywcze „Zgoda“ i zorganizowano jednolity Zarząd dla stowarzyszeń pomocy wzajemnej i dla stowarzyszeń spożywczych. Postanowiono założyć wielką piekarnię mechaniczną i zorganizować sprzedaż chleba po wszystkich gminach, gdzie istnieją stowarzyszenia pomocy wzajemnej. Do Federacji tej przystąpiły także miejscowe Związki zawodowe robotników. Uchwaliły one lokować swoje kapitały w kasach kooperatywy spożywczej. Kooperatywa zaś spożywcza uchwaliła 10% swego czystego zysku przelewać do kas pomocy wzajemnej, a 5% przeznaczać na rzecz Związków zawodowych. Wskutek tego połączenia się wszyscy, którzy należeli do towarzystw pomocy wzajemnej lub do Związków fachowych stali się zarazem członkami kooperatywy spożywczej. W r. 1902 obrót kooperatywy wynosił już 3 miljony fr. Piekarnia wyprodukowała 2½ miljonów chlebów. Warsztat szewcki kooperatywy wyrobił 6,500 par obuwia. Ogół zysków wynosił tego roku 145,000 fr., z których 5,000 przeznaczono na cele dalszej propagandy. Kooperatywa liczyła w tym czasie 9,000 członków, zamieszkałych w 44 gminach. Oprócz pomocy w bezrobociu i chorobach kooperatywa zagłębia Charleroi, w połączeniu z towarzystwami wzajemnej pomocy i Związkami zawodowemi, zorganizowała także ubezpieczenie starości. Począwszy od 55 roku życia kooperatywa wypłaca rentę starości tym, którzy byli najmniej przez 10 lat jej członkami. W razie śmierci rentę dziedziczy wdowa lub dzieci. Suma renty jest proporcjonalna do ilości poczynionych zakupów w sklepach kooperatywy i do ilości lat należenia do niej, do towarzystwa pomocy wzajemnej i do Związku zawodowego. Robotnik, który należy do wszystkich trzech organizacyj, może otrzymać na starość rentę wynoszącą 1 fr. 50 cent. dziennie. Zagłębie Charleroi jest dzisiaj jednym z najbogatszych w instytucje robotnicze zakątkiem kraju. Kooperatywa, Pomoc wzajemna i Związki zawodowe, sfederowane pomiędzy sobą, obejmują 50 gmin. Spotykamy tam 26 domów ludowych, 29 magazynów, spożywczych, łokciowych i galanteryjnych, 11 magazynów obuwia, 4 piekarnie, 2 kawiarnie, 2 warsztaty szewckie, 2 rzeźnie, warsztat stolarski, aptekę — będące we wspólnem posiadaniu ludu zorganizowanego. Kapitał umieszczony w tych instytucjach wynosi 1,600,000 fr. Z chwilą kiedy Federacja z jednego zagłębia rozszerzy się na cały kraj, do czego w chwili obecnej jest tam silne parcie, instytucje ubezpieczenia powiększą także swoje zasoby i renta starości będzie mogła podnieść się jeszcze wyżej.[26]
Kooperatywy angielskie zorganizowały ubezpieczenie od ognia, od wypadków i ubezpieczenie życia. W tym celu połączyły się ze sobą w specjalny „Związek ubezpieczenia“, do którego weszły także inne stowarzyszenia ludowe. W roku 1904 do ubezpieczenia należało 514 kooperatyw spożywczych, 23 wytwórczych, 1 rolnicza, 7 towarzystw przemysłowych akcyjnych i 81 osób prywatnych. Wniesiono 1.207.000 fr. kapitału udziałowego i 300,000 fr. zapasu. Kapitały te jednak, ażeby nie leżały nieprodukcyjnie, częściowo tylko przeszły do kasy ubezpieczeń, reszta zaś, w ilości znacznie większej, została ulokowana w rozmaitych przedsiębiorstwach kooperatywnych obu Związków zakupów hurtowych (angielskiego i szkockiego), w stowarzyszeniach drukarskich, w kooperatywach spożywczych Manchesteru, Newcastle u i t. d. Pomiędzy stowarzyszeniami, które przystąpiły, znajdują się prawie wszystkie wielkie kooperatywy, liczące po kilkanaście tysięcy członków, a także oba Związki zakupów hurtowych. Wiele z nich wzięło znaczną ilość udziałów ubezpieczeniowych: boltońska kooperatywa — 2,000, Związek angielski — 2,000, Związek szkocki — 1,000, kooperatywa Rochedalska 3,125 i t. d. Ze strony więc kapitału Związek ubezpieczenia ma byt zapewniony; ilość zaś i rozmaitość operacyj jakich dokonywa, wskazuje, że ma organizację zdolną do rozwoju. — W gałęzi ubezpieczenia od wypadków było w 1903 r. 2,672 asekuracyj na sumę 7,262,075 fr.; wypłacono odszkodowania 2,034 fr. w 5 wypadkach. W gałęzi ubezpieczenia od ognia było w tymże roku 86,600 asekuracyj, na sumę 483,168,425 fr.; wypłacono odszkodowania 326,668 fr. w 672 wypadkach.[27] Dochód, który pozostaje z asekuracji, rozdziela się pomiędzy stowarzyszonych, w stosunku do wysokości opłacanego przez nich ubezpieczenia. W gałęzi ubezpieczenia na życie było w 1903 roku asekuracyj na 4,509,000 fr.; wypłacono zaś 2 rodzinom osieroconym 25.000 fr. Specjalne ubezpieczenie życia robotników fabrycznych miało asekuracyj na sumę 1,435,000 fr. i wypłaciło 10,000 fr. 52 rodzinom. — W ostatnich czasach wypracowano nowy system, mający ułatwić administrację ubezpieczeń i udostępnienie ich dla wszystkich członków kooperatyw; mianowicie każda kooperatywa ma ubezpieczać swoich członków zbiorowo, płacąc za nich jedną polisę kolektywną.[28] W tym celu członek płaci do kasy swego stowarzyszenia pewną kwotę, proporcjonalną do zakupów, które porobił w ciągu półrocza, np. 1 penny od funta szterl. zakupów. Jest to opłata niesłychanie mała, przeciętnie bowiem członek kooperatywy otrzymuje 13% dywidendy od swoich zakupów, płaci zaś na ubezpieczenie 3% od tej dywidendy. W rzeczywistości jednak nie płaci nic, gdyż te 3% są tylko zatrzymane w kasie kooperatywy przy wypłacie dywidendy. Na podstawie tak prostego urządzenia zapewnia się jemu, lub jego rodzinie, w razie wypadku lub śmierci, zapomogę, obliczoną w stosunku do ilości zakupionych w kooperatywie towarów, w ciągu trzech lub 10 ostatnich lat. Im kto jest wierniejszy swemu stowarzyszeniu, pod względem kupowania w sklepie stowarzyszenia, tem wyższe jest jego ubezpieczenie; ubezpiecza się przez swoje własne wydatki na potrzeby codzienne i na sumę tem większą, im więcej wydawał, im liczniejsza jest jego rodzina. Ubezpieczenie więc przychodzi mu darmo, bez wymuszania jakichkolwiek ofiar z jego zarobku.[29]

3. Budowa domów mieszkalnych.

Między zadaniami, które kooperatywa spożywcza podjęta, znajduje się także i sprawa mieszkaniowa: oswobodzenie ludności pracującej od wyzysku właścicieli domów; od zależności, w jakiej pozostają robotnicy, którzy zamieszkują domy fabryczne; wreszcie, od strasznych warunków życia po wilgotnych suterenach i ciasnych izbach, gdzie brak powietrza, słońca i czystości szerzy zaraźliwe choroby i wyniszcza organizmy dziecięce. Sprawę tę rozstrzygają kooperatywy spożywcze w taki sposób, że umożliwiają ludności pracującej stawiać swoje własne domy; nietylko przestronne, światłe, ładne i zdrowe, ale także własne, wolne od wyzysku, należące do samych lokatorów.
Od początku prawie rozwoju kooperatyzmu w Anglji, każde większe stowarzyszenie spożywcze, gdy tylko dochodziło do posiadania większych kapitałów, obok zakładania magazynów i warsztatów własnych, przystępowało także do budowania domów mieszkalnych dla swoich członków. Według statystyki Unji kooperatyw z 1903 r. było 344 stowarzyszeń spożywczych, które już weszły na tą drogę. Zbudowały one dotychczas 37,267 domów, wartość których wynosi przeszło 203 miljony fr. Dwie trzecie większych kooperatyw angielskich posiada swoje „wydziały budowlane“. Najbardziej jednak zdumiewającą pod tym względem jest działalność kooperatyw średniej wielkości, liczących po kilka lub kilkanaście tysięcy członków. Tak np. kooperatywa w Accrington, licząca 8,000 członków zbudowała 2,766 domów; kooperatywa w Darwen, licząca 5,000 członków, zbudowała 1,326 domów, kooperatywa w Oldham 1,342 domy i t. d.
Stawianie domów odbywa się w dwojaki sposób: albo kooperatywa sama buduje, a następnie odsprzedaje swoim członkom; albo też pożycza im część potrzebnej na zbudowanie sumy. Trzeba dodać, że są to domy małe, obliczone przeważnie na potrzeby jednej rodziny. W pierwszym wypadku nabywca domu spłaca kooperatywie ceną jego małemi ratami, wnoszonemi co 2 tygodnie, i po 20 latach staje się niezależnym właścicielem. W drugim wypadku kupuje plac za własne pieniądze, daje go kooperatywie w zastaw i przedstawia swoje plany do wydziału budowlanego kooperatywy. Ekspert stowarzyszenia ocenia wartość placu i przedstawia swój raport, na zasadzie którego stowarzyszenie zawiera kontrakt z posiadaczem placu i daje mu 9/10 tej sumy jaka jest potrzebna na postawienie domu. Pożyczka wypłaca się mu w trzech ratach, w miarę tego, jak postępuje budowa. Dom zaczęty lub wykończony stanowi dla kooperatywy zabezpieczenie pożyczonej sumy. Jeżeli dłużnik lub jego spadkobiercy nie dotrzymują kontraktu zawartego ze stowarzyszeniem, może ono dom odebrać i wynająć lub sprzedać komu innemu. Stawianie domów dla spekulacji i odnajmowanie od siebie komu innemu jest zupełnie wykluczone, kooperatywa zatwierdza plany i wydaje pożyczki na takie tylko, które służyć mają do własnego użytku właściciela, na mieszkanie jednej rodziny. Spłata pożyczki odbywa się częściowo, w małych ratach; w razie zaś choroby lub bezrobocia nabywca domu, w niektórych stowarzyszeniach, jest zwolniony od płacenia w ciągu tego czasu. Spłacanie to odbywa się zresztą, jak wszelkie wydatki w kooperatywie spożywczej, bez żadnego trudu dla jej członka; z kieszeni swojej nie potrzebuje on najczęściej wydawać na to ani grosza, gdyż w kasie kooperatywy gromadzi się ciągle jego dywidenda, która w bardzo wielu stowarzyszeniach, szczególnie tych, które mają wydział budowlany, wynosi 150 do 200 fr. rocznie. Wystarcza więc, aby taki członek, który postawił dom własny, nie brał tylko swojej dywidendy z kasy kooperatywy, ażeby dług jego, na dom zaciągnięty, spłacał się sam przez się. „Każdy złoty, mówi sekretarz jednej kooperatywy angielskiej, Mac Innes, wydany w sklepie stowarzyszenia, przybliża tę chwilę kiedy stanę się niezależnym właścicielem domu. Przez wydatki spłacam swój dług i nabywam własną siedzibę“.
W ostatnich czasach zaczęła rozwijać się także nowa forma kooperatywy budowlanej; mianowicie, kooperatywa buduje domy na własny rachunek i zachowuje przy sobie tytuł właściciela; członkom wynajmuje tylko. Wychodzi więc na to, że ci sami ludzie są i akcjonariuszami i lokatorami tej samej kooperatywy; czyli, jak mówi Gide, że sami sobie wynajmują domy, podobnie jak sami sobie sprzedają towary w magazynach kooperatywnych, lub jak sami sobie pożyczają w kasach wzajemnego kredytu. Forma ta, pod wieloma względami, przewyższa poprzednie, szczególnie w stosunku do domów miejskich. Domy, które się stają własnością prywatną lokatorów, gdy wychodzą zupełnie z pod nadzoru kooperatywy, mogą zawsze stać się przedmiotem spekulacji, pomimo wszelkich uprzednich zastrzeżeń ze strony stowarzyszenia; oprócz tego kooperatywa nie może już rozciągać nad niemi swojej kontroli pod względem zdrowotności, zachowania ogrodu, czystości i t. d. Pozostając zaś spólną własnością stowarzyszenia, są one raz na zawsze pozbawione cech przedmiotu spekulacji i mogą stać się ochroną zdrowia całych pokoleń ludności miejskiej. Co więcej, kooperatywa taka snuje wielkie projekty zbudowania miast przyszłości, gdzie nie będzie uprzywilejowanych właścicieli, a tylko spólne dobro wszystkich mieszkańców, łączące w sobie wygody życia i piękno. Początki takich miast kooperatywnych zaczęły się już tworzyć. Między innemi zasługuje na uwagę stowarzyszenie w Ealing, pod Londynem, które, wśród ogrodów i trawników, zbudowało już małe miasteczko, całe złożone z pięknych i wygodnych domków. Dom każdy kosztuje przeciętnie 5,000 fr. Wynajmuje się rocznie za 365 fr, składa się z 3-ch. pokoi sypialnych, salonu, jadalni, kuchni i łazienki.
Stowarzyszenie to, jak i wiele podobnych działa niezależnie od kooperatywy spożywczej, w zakresie tylko budowlanym. Kapitały na budowę domów ściąga ono z udziałów 25 frankowych, opłacających 4 procent, które są sprzedawane nietylko tym, co mają zamieszkiwać domy, lecz każdemu, który taki udział kupić zechce. Stowarzyszenie odgrywa więc rolę jakgdyby kasy oszczędności w udziałach 25 frankowych, mając zabezpieczenie na gruntach i domach stowarzyszenia. Tak np. stowarzyszenie w Ealing ma tylko 130 lokatorów, w udziałach zaś ma kapitału 126,000 fr., kapitału pożyczkowego 208,000 fr., wartość zaś jego majętności nieruchomej wynosi 800,000 fr. Oszczędności zatem gromadzące się w jego udziałach mają zabezpieczenie zupełnie wystarczające. Przytem dają one stowarzyszeniu pewien dochód; kapitał udziałowy płaci 4%, tymczasem dom wartości 5,000 przynosi stowarzyszeniu 365 fr. rocznie t. j. 7%. Dywidenda, która stąd powstaje, dzieli się pomiędzy członków lokatorów.
„Przypuśćmy, mówi Karol Gide, że pewien robotnik chce zostać członkiem stowarzyszenia. Kupuje on udział 25 fr. i wynajmuje jeden z domków. Płaci komornego 365 fr. rocznie, otrzymuje zaś od stowarzyszenia 18 fr. dywidendy i 1 fr. procentu od udziału. Wydaje więc właściwie tylko 340 fr. na mieszkanie. Jeżeli zamiast jednego udziału nabył 10, 15 i t. d. może dojść do tego, że procenty otrzymywane od stowarzyszenia pokryją zupełnie koszta najmu. Wtedy będzie on w położeniu właściciela domu, który wcale komornego nie płaci. Różnica pozostanie ta tylko, że pomimo tego, dom pozostanie zawsze własnością stowarzyszenia. W tych wypadkach kooperatyzm utożsamia się z kolektywizmem. W miastach kooperatywnych własność nieruchomości jest uspołeczniona, chociaż nie zniesiono własności osobistej“[30]
Kooperatywa spożywcza spełnia więc całkowite zadanie ulepszenia i uzdrowienia życia rodziny robotniczej; nietylko chroni ją od złych i szkodliwych często artykułów spożywczych od używania tandety brzydkiej i nietrwałej; nietylko zabezpiecza w chorobie, bezrobociu i sieroctwie; ale oprócz tego wszystkiego wyrywa ją jeszcze z tych nor, niegodnych nazwy mieszkań ludzkich, z tego siedliska smutku i chorób, dając wzamian dom niezależny, jasny i zdrowy. Ona to, mówi Cernesson, rozbudziła u robotników angielskich potrzebę komfortu życiowego, i co ważniejsze umożliwiła im naprawdę posiadanie tego komfortu, żądając wzamian tego tylko, aby pozostawali wiernymi jej członkami.

4. Oświata.

Sekretarz Związku kooperatyw angielskich I. C. Gray pisze: „Zapytują często, dlaczego stowarzyszenia spożywcze powinny poświęcać część swoich dochodów na sprawy oświaty? Odpowiadamy na to: 1) ponieważ jest to ich obowiązkiem; 2) ponieważ przynosi korzyści. Jest obowiązkiem kooperatywy dać swoim członkom wykształcenie przemysłowe i społeczne, które przyczynia się do rozwoju stowarzyszenia. Celem stowarzyszeń spożywczych jest zastąpić walkę o życie przez Związek dla życia, konkurencję przez współdziałanie, wyzysk przez sprawiedliwość. Upowszechniać te zasady mogą tylko apostołowie kooperacji i obowiązkiem ich jest poświęcić na to cały swój czas swobodny. Przedewszystkiem powinni oni nauczać, że interes ogólny ma mieć zawsze pierwszeństwo przed interesem osobistym; że wspólne dobro daje się osiągnąć tylko przez współdziałanie wszystkich; i że sklep kooperatywy jest tylko pierwszym krokiem do wyższego i szlachetniejszego ustroju społecznego, jaki kooperatywa zbudować może. Rozmaite formy i etapy kooperacji powinny być wyjaśnione członkom stopniowo i ze specjalnem rozwinięciem. W tym celu należy nietylko organizować wykłady w każdem ognisku kooperatywnem, lecz także urządzać jak najczęściej zebrania towarzyskie członków, na których dyskutowanoby swobodnie rozmaite zagadnienia, Każde stowarzyszenie spożywcze powinno mieć swoją salę na wykłady i odczyty, swoją czytelnię i bibljotekę; powinno także organizować specjalne nauczanie dzieci, wpajając w nie zawczasu uzdolnienie do kooperatyzmu. Wszystko to robi się w Anglji i to jest główną przyczyną nieprzerwanego i ciągłego rozwoju kooperatyw w tym kraju. W r. 1896 stowarzyszenia spożywcze angielskie wydały na oświatę 1,062,000 fr. I sprawdzono, że najlepiej rozwijają się, największe mają dochody i najwięcej członków te stowarzyszenia, które na cele oświaty wydawały i wydają najwięcej“.[31]
Od czasu, gdy te słowa były pisane, budżet oświatowy kooperatyw angielskich wzrósł do 2 miljonów fr.; przy stowarzyszeniach spożywczych potworzyły się prawdziwe ministerja oświaty ludowej, zakładające szkoły dla dzieci, kursa dla dorosłych, muzea i bibljoteki, rozwinęła się olbrzymia literatura kooperatywna i cała prasa, licząca kilkadziesiąt czasopism, wydawanych przez kooperatywy i ich Związki. Były czynione wysiłki ciągłe i trwałe, ażeby osiągnąć ten rozwój wewnętrzny osobnika, którego wszelki postęp społeczny jest niemożliwy Wiele stowarzyszeń spożywczych uchwaliło w statutach swoich stały procent od dochodów, przeznaczony na cele oświaty; Pionierowie Rochedalscy — 2½ procent, co wynosi rocznie około 32 tysięcy mk.; oba stowarzyszenia spożywcze w Oldham — 3 procent, t. j. 80 tysięcy mk. rocznie; stowarzyszenie w Derby — 10 tysięcy mk., stowarzyszenie w Leeds — 32 tysiące mk. rocznie i t. d.
Sprawę oświaty wzięła także w swoje ręce wielka Unja kooperatyw angielskich, stworzona dla celów propagandy. W r. 1904 należało do niej 1696 stowarzyszeń, między niemi 1,481 spożywczych, 146 wytwórczych, 54 rolnych, oba Związki zakupów hurtowych, angielski i szkocki i kilkanaście innych kooperatyw.[32] Unja dzieli się na specjalne wydziały: wydział wychowania i oświaty, wydział informacyjny, wydział propagandy kooperatyzmu, komitet obrony, komitet parlamentarny i parę innych. Najważniejszą z nich, pod względem zakresu swego działania, jest wydział wychowawczy. Pod jego wpływem zorganizowano przy wielu stowarzyszeniach „szkoły kooperatyzmu“. Są tam klasy elementarne z dwóch oddziałów: dla dzieci obojga płci od 10 do 13 lat i dla młodzieży od 13 do 16 lat; w końcu roku odbywają się egzaminy i dawane są świadectwa. Wyższe nauczanie dla dorosłych obejmuje przedmioty specjalne, związane z gospodarką kooperatywną i uświadomieniem obywatelskiem; wykłada się historja kooperatyzmu, dzieje przemysłu, prawa konstytucyjne, rachunkowość. Egzaminy odbywają się z udziałem przedstawicieli kooperatyw i profesorów Uniwersytetu. Wydają się dyplomy, bardzo poszukiwane, gdyż ułatwiają zajęcie stanowiska w administracji stowarzyszeń, lub nauczycieli w szkołach kooperatywnych. W r. 1905 wydano 353 takich dyplomów. Wydział wychowawczy wydał w tym roku na koszta szkolnictwa 2,037,000 fr.
Te „komitety wychowawcze“ stowarzyszeń spożywczych oddały sprawie oświaty elementarnej w Anglji rzeczywiste usługi, szczególnie dawniej, kiedy oświata ta była zupełnie zaniedbana przez państwo i gminy. Stworzyły one całą sieć szkół początkowych, prowadzonych bezinteresownie i tem rzetelniej wykonywujących swoje zadanie, że administracja ich spoczywa nie w ręku biurokracji lecz stowarzyszeń ludowych, że jest prowadzona przez ludzi bezpośrednio zainteresowanych w sprawie wychowania swoich dzieci. Nawet małe stowarzyszenia spożywcze, liczące po 200 członków, zajmowały się sprawą oświaty i szkolnictwa i przeznaczyły co tylko mogły ze swoich dochodów na zakładanie szkół początkowych. Był to obowiązek moralny, który każda nowopowstająca kooperatywa nakładała na siebie.
W innych krajach Europy zachodniej widzimy także rozwój pracy oświatowej, prowadzonej przez stowarzyszenia spożywcze. W belgijskich „pałacach ludowych“, będących własnością kooperatyw, są sale wykładowe dla dorosłych, muzea i bibljoteki. Francuskie kooperatywy, oprócz własnych kół oświatowych i czytelni, wspierają także Uniwersytety ludowe. W Hiszpanji nawet, gdzie ruch kooperatywny jest dotąd słabo rozwinięty, stowarzyszenia spożywcze zajmują się jednak organizowaniem szkół elementarnych dla dzieci, których brak daje się silnie odczuwać w tym kraju. Tą drogą rozwija się powoli w świecie robotniczym i włościańskim jego własna organizacja wychowania i oświaty, od nikogo innego niezależna; powstają różnego typu szkoły, bibljoteki i muzea, założone i utrzymywane przez spólne kapitały ludu i będące pod zarządem jego stowarzyszeń. Rozmaite usiłowania rozwijają się w tym kierunku; i to nietylko wśród robotników miejskich, lecz także i wśród ludności włościańskiej. Związki zawodowe, szczególniej we Francji i Belgji, spółki włościańskie, ludowe towarzystwa wzajemnej pomocy, współdziałają pod tym względem z kooperatywami spożywczemi, zakładając albo swoje własne szkoły i kursa, albo też wspierając towarzystwa Uniwersytetów ludowych i inne, zajmujące się nauczaniem.

5. Znaczenie społeczne instytucyj ludowych.

Idea samoistnego organizowania oświaty przez jednostki i grupy zaczyna szerzyć się coraz bardziej wśród klas pracujących, przeciwstawiając się temu kierunkowi, który z oświaty ludu pragnie uczynić monopol rządu i skrępować wolność nauczania przez upaństwowienie szkoły. Dla interesów demokracji jest to sprawa niemałej wagi. Szkoły ludowe, szczególniej elementarne, kształcą całe przyszłe pokolenie obywateli kraju; od ich wpływu zależy, czem będą te młode umysły i serca, które szkoła ma urabiać. W szkołach rządowych, gdzie nauczyciele są urzędnikami państwowymi, którzy muszą ściśle wypełniać wskazówki swojej zwierzchności, istnieje zawsze niebezpieczeństwo, że oświata tam podawana nie będzie oświatą rzetelną, swobodnem rozwianiem umysłów, lecz że będzie służyć obcym sobie celom państwowym, interesom rządu, lub tego stronnictwa, które w danym czasie przewodzi w polityce. Przytem, programy nauczania, metody, książki, w szkołach państwowych, są układane dla wszystkich według jednego obowiązującego szablonu, a nowe ideje wychowawcze przedostają się tam z wielką trudnością.
Czem się staje przymusowe nauczanie, znajdujące się w ręku państwa, i jak strasznych krzywd społecznych może być narzędziem, o tem wiemy najlepiej my sami, patrząc na to, co się działo pod zaborem pruskim, gdzie rządowa szkoła ludowa, pomimo konstytucji, która w całem państwie niemieckiem gwarantowała swobodę słowa, nauczania i sumienia, stała się katorgą dzieci polskich, strasznem więzieniem wychowawczem, usiłującem znieprawić umysł i serce dziecka. Nie zmieniono ani jednej litery praw konstytucyjnych, a pomimo to zdołano uczynić ze szkoły instytucję nawskroś policyjną, służącą do wynarodowienia systematycznego; zdołano cały system uczenia, w najdrobniejszych szczegółach, przystosować do tego tylko, aby narzucić dziecku obcy język i tradycje, wyrwać z jego duszy uczucia Polaka i wychować je w zasadach wiernopoddaństwa dla rządu pruskiego. Interes państwa wyrugował tutaj interes oświaty i przeobraził „bezpłatne, przymusowe nauczanie“ w najdoskonalszy środek ucisku.
To samo powtórzyć się może przy każdym innym zatargu pomiędzy społeczeństwem a państwem, szczególniej zaś, jeżeli w zatargu z państwem jest pewna mniejszość społeczna, z którą rząd mniej potrzebuje rachować się. Może to być zatarg nietylko narodowy, lecz także religijny, kulturalny, klasowy, ekonomiczny; przy każdem takiem starciu się zjawić się może interes państwowy, ażeby stłumić wśród ludu pewne jego wierzenia i dążności, pewne pojęcia nowe lub dawne, sprzeczne z panującym porządkiem, całą jakąś ideowość, religję społeczną, drogą a ważną dla setek i tysięcy ludzi, a nieuznawaną oficjalnie przez państwo; i w każdym takim wypadku bezpłatna, przymusowa szkoła ludowa będzie w rękach rządu strasznem narzędziem tępienia. Dlatego też organizowanie oświaty wolnej przez różne grupy i stowarzyszenia, oświaty niezależnej od władzy państwowej, uwzględniającej rozmaite potrzeby duchowości ludzkiej i coraz to nowsze prądy ideowe — jest jednym z najważniejszych interesów demokracji. Jest to ochrona wolności moralnej dziecka i człowieka przed wpływami szkoły państwowej, gdzie nauka może być często służebnicą polityki i gdzie panuje nieraz nakaz przerabiania wszystkich na tę samą modłę.
Jak oświatowe, tak samo i wszelkie inne instytucje stowarzyszeń ludowych wzajemnej pomocy, ubezpieczenia, kas pożyczkowo-oszczędnościowych i t. d. mają doniosłe znaczenie dla demokracji, pojmowanej jako wolność życia społecznego. Co lud sam buduje w stowarzyszeniach swoich to staje się dla niego nietylko źródłem korzyści materjalnych i cywilizacyjnych, ale zarazem i twierdzą jego swobód. Najpierw dlatego że w instytucjach stowarzyszeń gospodarzą nie urzędnicy państwowi, zależni od swojej zwierzchności, lecz sami członkowie tych stowarzyszeń. Instytucja taka, czy to szkoła, czy kasa pomocy, przezorności lub ubezpieczeń, jest zależna bezpośrednio od tych samych ludzi, dla których jest stworzona, od tych, którzy z niej korzystają, a wskutek tego przystosowuje się łatwo i ciągle do potrzeb ich życia, służy ich celom, jest jakgdyby rozszerzeniem ich własnego domu i rodziny. Prowadzi ją nie nakaz i nie rutyna biurokratyczna, ale dobra wola pewnej gromady ludzkiej, złączonej wspólnością interesów. Można ją łatwo przekształcać, kontrolować i doskonalić. Jeżeli więc stowarzyszenia obejmują pewną dziedziną życia ludzkiego swoją działalnością, organizując nauczanie, pomoc w chorobie i starości, ochronę praw robotniczych, produkcję, lub cokolwiek bądź innego, to każda taka dziedzina życia jest wtedy dziedziną wolną, gdzie mogą swobodnie pracować uzdolnienia twórcze człowieka i zaspakajać się rozmaite potrzeby i dążności.
Oprócz tego, gdzie zjawia się takie wolne pole życia społecznego, zajęte przez instytucje stowarzyszeń ludowych, tam, przez to samo, staje się mniej potrzebną dla społeczeństwa opieka państwa. Rządy biurokracji cofają się i kurczą w miarą tego jak rozrastają się stowarzyszenia, zagarniające w swoje ręce sprawy oświaty, zdrowia, pomocy, ubezpieczeń. Im mniej zaś jest biurokracji i jej rządów tem społeczeństwo jest bardziej wolne i bardziej demokratyczne. Nawet w tych krajach, które rządzą się powszechnem głosowaniem, od siły i znaczenia biurokracji, od jej liczebności i zakresu spraw, które obejmuje, zależy wolność obywateli. Przy szeroko rozgałęzionej gospodarce biurokratycznej, rząd, w państwie demokratycznem, uzyskuje łatwo przewagą zarówno przy wyborach do parlamentu i rad gminnych, jak i przy głosowaniu nad prawami, przewagą tem trwalszą i groźniejszą dla wolności, im bardziej cywilizowaną i użyteczną jest biurokracja. Wpływami swojej armji urzędników, zajmujących stanowiska nauczycieli, inspektorów, opiekunów, radców i prezesów rozmaitych instytucyj społecznych, rząd potrafi zdemoralizować i zgnębić moralnie każdą opozycję, otumanić opinję publiczną i w rezultacie panować niemal samowładnie, pomimo konstytucji, opartej na prawach człowieka i obywatela. Sama bowiem konstytucja demokratyczna nie zabezpiecza jeszcze interesów demokracji. Bywa tak nawet, że powszechne głosowanie, mające wyrazić wolę ludu, staje się podporą despotyzmu rządowego; we Francji stwarzało ono rządy teroru i cesarską władzę Napoleonów; w dzisiejszej respublice francuskiej daje większość rządowi, który, pod hasłem walki z kościołem, nie waha się ograniczać obywatelskich swobód nauczania, stowarzyszania się i kultów religijnych; w Niemczech głosowanie powszechne do parlamentu zapewniło nieraz przewagę sojusznikom rządu, sankcjonując tem samem jego militarną, gnębicielską i przeciwdemokratyczną politykę. Nie są to wcale zjawiska nienormalne i zagadkowe, gdyż głosowanie powszechne i przedstawicielstwo parlamentarne, jako wyraz kultury moralnej większości, może równie dobrze wyrazić dążenia wolnościowe jak i niewolnicze społeczeństwa. Konstytucja demokratyczna jest to tylko forma prawna, która sprzyja rozwojowi wolności; ale cała treść demokracji, jej rzeczywista siła i rzeczywista ochrona swobód ludzkich pochodzić musi od samego społeczeństwa, od jego kultury demokratycznej. Tam tylko, gdzie w życiu społecznem przejawia się szeroka tolerancja, odraza do narzucania komuś przemocą swoich przekonań i zwyczajów; gdzie ludzie umieją samodzielnie urządzać wszystkie swoje sprawy; gdzie czynnikiem publicznego życia nie jest nakaz i przemoc, ale solidarność i dobra wola; tam tylko demokracja istnieje naprawdę. Dlatego też stowarzyszenia ludowe będące szkołą tej samodzielności, ogniskami tej kultury, odgrywają pierwszorzędną rolę w rozwoju politycznym narodu. Można powiedzieć jak najściślej, że w stowarzyszeniach tych wytwarza się nowe społeczeństwo, nowy ustrój polityczny budowany na zasadach dotąd nieznanych; ustrój, w którym nakaz i przemoc są zastąpione przez braterską solidarność; rutyna biurokratyczna — przez powołanie do pracy spólnej jak najszerszej inicjatywy i pomysłowości indywidualnej; a ślepe posłuszeństwo prawu narzuconemu zastąpione jest przez dobrowolny i rozumny spółudział, przez umiłowanie idei, dla której zbiorowość pracuje.




ROZDZIAŁ IV.
Wytwórczość kooperatyw spożywczych.
1. Potęga rynku zorganizowanego.

Świat nie należy już wyłącznie do kapitalizmu. W demokratycznych krajach Zachodu, tu i owdzie, tworzą się jakby wyspy nowego ustroju społecznego. W Anglji są prowincje i miasta przemysłowe, gdzie kooperatywa spożywcza obejmuje prawie ¾ ludności; są małe miasta, jak Kettering, Derborough, gdzie cała ludność należy do kooperatywy. W Szwajcarji, miasto Bazylea jest miastem wyłącznie kooperatystów, gdyż na 107 tysięcy mieszkańców liczy 23,788 członków kooperatywy, co z rodzinami wynosi 93 tysiące. Według ostatniej statystyki administracja kooperatywy bazylejskiej oblicza, że jest tylko 300 rodzin w mieście, które nie należą do kooperatywy. Stąd też wybory do Zarządu kooperatywy poruszają tam wszystkich i mają niemal znaczenie wyborów rządu kantonalnego. — W tymże samym kantonie Bazylejskim, na wsi, jest kooperatywa spożywcza, z siedzibą w Birseck, obejmująca 14 gmin, która zorganizowała nietylko potrzeby spożywcze ludności, lecz także wytwórczość, sprzedaż produktów wiejskich, przedsiębiorstwa piekarniane, motory i rozkład siły elektrycznej, kasy ubezpieczenia i pomocy, nauczanie i politykę kantonalną; słowem, że całe życie społeczne okolicy organizuje się w kooperatywie.
W takich miejscowościach kooperatywa spożywcza znaczy to samo, co społeczeństwo, co cały ogół; jest to swobodna organizacja wszystkich, organizacja całego ludu, jako spożywców. Rzecz jasna, że od niej zależy wtedy życie ekonomiczne, a nawet kulturalne danej miejscowości. Instytucje jej ogarniają potrzeby wszystkich, a cały przemysł miejscowy i rolnictwo stosować się musi do wymagań, jakie kooperatywa stawia.
Rozwój społeczny idzie w tym kierunku. W Anglji 1500 stowarzyszeń spożywczych grupuje 2 miljony rodzin,[33] czyli, licząc po 4 osoby na rodzinę, mamy 8 miljonów osób, t. j. piątą część całej ludności Wielkiej Brytanji stanowiącą zorganizowany, kooperatywny rynek zbytu. Ludność ta nie wszystko jeszcze kupuje w magazynach kooperatyw; jednakże, zarówno gospodarczy rozwój stowarzyszeń spożywczych, jak i rosnące wciąż uświadomienie ich członków, wspierane działalnością oświatową i wychowawczą, zdążają do tego, ażeby kupować wszystko w swoich magazynach i nie mieć żadnych stosunków z rynkiem kapitalistycznym. Obecnie już, jak wykazuje statystyka Unji kooperatyw angielskich, przeciętna suma zakupów rocznych w kooperatywie, przypadająca na jedną rodzinę, wynosi 723 fr., co stanowi znaczną część budżetu rodziny robotniczej. W roku 1903 rynek zbytu kooperatyw angielskich, obliczony w cenie towarów sprzedanych, przedstawiał olbrzymią sumę półtora miljarda franków. Pojemność jego rozszerza się stale, zarówno przez wzrost zakupów czynionych w kooperatywie przez członków, jako też przez wzrost liczby członków. Tak np. od roku 1896 do 1904 kooperatywa w Leeds wzrosła z 35 tysięcy do 49 tysięcy członków; obie kooperatywy w Glasgowie z 17 tysięcy doszły do 29 tysięcy; kooperatywa w Aberdeen z 14 tysięcy do 19 tysięcy członków i t. d. Porównywując liczbę kooperatystów do ogółu ludności niektórych miast angielskich, jak Plymouth, Rochdale, Aberdeen, Oldham i innych, widzimy, że są one prawie równe, a niekiedy nawet, co jest napozór paradoksalne, liczba kooperatystów przewyższa ludność miasta: w takiem Plymouth np. kooperatywa ogarnia 128,000 spożywców, podczas gdy miasto liczy tylko 84,000 mieszkańców. Objaśnia to się tem, że wiele kooperatyw miejskich obejmuje nietylko mieszkańców miasta, ale także i wsi okolicznych. Szczególnie wielkie kooperatywy miast przemysłowych nie poprzestają na zakładaniu swoich sklepów w różnych dzielnicach miasta, lecz rozszerzają się także poza jego granice, otwierają sklepy we wsiach okolicznych, w promieniu coraz szerszym; tak naprz. kooperatywa w Leeds na 122 swoich sklepów ma 30 rozrzuconych po okolicach miasta. Tworzą się więc ogniska życia kooperatywnego, promieniujące z miasta na wieś i zdążające do tego, aby całą ludność danej okolicy zorganizować w jeden rynek zbytu, należący do kooperatywy.
Podobny rozwój odbywa się i w innych krajach. W Belgji są miasta i prowincje, jak Gandawa, zagłębie węglowe Charleroi i t. d., gdzie przeważająca większość ludności należy do kooperatywy. Statystyka z ostatnich 6 lat, od 1901 roku, podaje przeciętną liczbę 174 kooperatyw powstających każdego roku. Suma sprzedaży towarów w kooperatywach belgijskich, czyli ich rynek zbytu, w ciągu 1906 roku wzrosła z 26 do 31 miljonów franków.
Otóż, wyobraźmy sobie, że cały kraj, albo przynajmniej znaczna większość jego ludności, organizuje się w stowarzyszenia spożywcze i tworzy jeden wielki Związek kooperatyw, zakupujący hurtownie towary; wyobraźmy sobie także, co jest już bliskie urzeczywistnienia w Anglji, że członkowie kooperatyw kupują tylko w swoich magazynach, zrywając wszelką łączność z kupcami i rynkiem kapitalistycznym. Cóż wtedy się dzieje? Oto zachodzi cały szereg przemian, rewolucjonizujących ustrój dzisiejszy aż do najgłębszych jego podstaw.
Przedewszystkiem zanika cała klasa kupiecka, od największych hurtowników do najmniejszych sklepikarzy; olbrzymi a pasorzytniczy dla społeczeństwa zastęp tych pośredników handlowych musiałby zwinąć swoje interesy i pracować w kooperatywach. Kapitalizm poniósłby tutaj swą pierwszą śmiertelną porażkę, skurczyłby się o całą połowę swego dzisiejszego królestwa. Nie byłoby już miejsca dla spekulacji zbożem, węglem, cukrem lub innemi produktami, prowadzonych przez syndykaty kupieckie, które, w pogoni za zyskiem, ogładzają niekiedy ludność i opodatkowują zmonopolizowanemi cenami; nie byłoby miejsca dla giełdy, która może z rozkazu jednego jakiegoś bogacza sprowadzić zastój w najpotrzebniejszej dla kraju produkcji lub pchnąć kapitały do wątpliwej wartości przedsiębiorstw spekulacyjnych; nie byłoby także tych nieprzeliczonych mas ludności sklepikarskiej, tłoczącej się po miastach i miasteczkach, żyjącej często w nędzy i trwodze przed bankructwem, która, aby żyć jakkolwiek ze swego pośrednictwa nieprodukcyjnego, zmuszona jest oszukiwać, fałszować, zapędzać ludzi w sidła lichwy i pijaństwa, znieprawiać się sama moralnie i społecznie. Wszystko to zniknie bez śladu, gdy rynek kraju znajdzie się w rękach ludu zorganizowanego, w rękach kooperatyw spożywczych.
Ale na tem nie koniec. Potęga zorganizowanego rynku dotknie także bezpośrednio i ostatnią twierdzę kapitalizmu — przemysł. Przedsiębiorstwa kapitalistyczne, wielkie i małe, znajdą się wtenczas w takiem położeniu, że będą wytwarzały tylko dla kooperatyw, ponieważ innych nabywców hurtowych nie będzie w kraju; będą więc zupełnie zależne od swego jedynego wielkiego klijenta, od Związku kooperatyw, i musiałyby we wszystkiem stosować się do jego wymagań, produkować to tylko, co kooperatywy zamawiają i w takiej ilości, jakiej potrzebują. Zaszłaby więc zmiana ogromnej doniosłości w stosunkach ekonomicznych — celowe prowadzenie produkcji: zamiast wytwarzania chaotycznego, na oślep, jakie dzisiaj przeważa, produkcja musiałaby się stosować ściśle do rzeczywistych potrzeb ludności i oprzeć się na statystyce tych potrzeb. To co dzisiaj już stanowi prawidło w Związkach kooperatyw dla zakupów hurtowych, że wszystkie operacje handlowe i przemysłowe Związków tych opierają się na dokładnem obliczeniu zapotrzebowań ze strony kooperatyw, to samo stosowałoby się wtedy do całego rynku i wytwórczości krajowej. Nie wytwarzanoby zbytecznego nadmiaru, który powoduje często zastoje i kryzysy przemysłowe, mszczące się ciężko na ludności pracującej; nie wytwarzanoby również rzeczy tandetnych, fałszywych i niepotrzebnych, na które dzisiaj, przez reklamy i sztucznie stwarzaną modę, dają się naciągać masy publiczności, aby tylko fabrykanci i kupcy tych towarów zbytecznych i brzydkich mieli swoje zyski. Przy rynku kooperatywnym takie rzeczy będą niemożliwe, gdyż kooperatywy zamawiają towary i badają ich wartość. Produkcja spełniałaby wtedy swoje przyrodzone właściwe zadanie: zaspakajałaby istotne potrzeby ludzi. Zamiast służyć przedsiębiorstwom do gromadzenia zysków, służyłaby społeczeństwu, jego potrzebom i kulturze.
Jak pod względem ilości i gatunku, tak samo pod względem ceny towarów i warunków, przy jakich się one wytwarzają, produkcja kapitalistyczna byłaby całkowicie zależną od wymagań Związku kooperatyw. Sztuczne podnoszenie ceny, monopole syndykatów kapitalistycznych, które dzisiaj panują wszechwładnie na niektórych rynkach — nafty, węgla, żelaza i t. d., znajdą się w trudniejszem położeniu. Przedsiębiorcy, aby nie stracić nabywców, będą musieli utrzymywać ceny normalne, przystosowujące się do postępów wytwórczości, gdy zamiast sprzedaży kupieckiej, wśród publiczności niezorganizowanej, będą mieli do czynienia ze Związkiem kooperatyw, świadomie stawiającym swoje wymagania w imieniu całego społeczeństwa. — Siłą tej samej powagi społecznej rynek kooperatywny normowałby także warunki pracy w przedsiębiorstwach kapitalistycznych. Związek kooperatyw, jako przedstawiciel ogółu spożywców, a więc i całej klasy robotniczej, wglądałby w to, jakie jest położenie robotników w fabrykach, od których nabywa towary, i te przedsiębiorstwa, które nie szanują słusznych wymagań robotniczych pod względem higjeny pracy, dnia roboczego, wysokości zarobku, mógłby łatwo zmuszać do tego samą groźbą zerwania z niemi stosunków handlowych.
W ten sposób, przez panowanie nad rynkiem, kooperatyzm może rozstrzygać wszelkie zatargi między społeczeństwem a kapitalistami. Zatargi te wchodzą także często w dziedzinę spraw politycznych. Dla Polski, takiem zadaniem politycznem jest oswobodzenie się od przewagi przemysłu niemieckiego i wogółe od przewagi kapitałów obcych, to znaczy uniezależnienie ekonomiczne i kulturalne narodu. — Kooperatywy spożywcze i tutaj mogłyby odegrać rolę pierwszorzędnego czynnika. Rozszerzając się, jako rynek świadomie rządzony, stwarzałyby naturalną podstawę dla rozwoju przemysłu krajowego, a jednocześnie byłyby gotową organizacją do systematycznego i celowego bojkotowania towarów obcych. Spożywanie bowiem, równie jak praca, w masowej organizacji, przeobrazić się może łatwo w broń walki politycznej i podobnie jak powstają strejki polityczne, wymuszające, przez odmowę pracy, rozszerzenie pewnych swobód i praw ludowych, tak samo, i o wiele potężniej jeszcze, działać może polityczny bojkot spożywców, prowadzony w celu wyparcia z kraju obcego przemysłu i wyswobodzenia miejscowych sił wytwórczych. Takie zjawiska naprzykład, jak to, że w Królestwie, kraju rolniczym, przeważa na rynkach mąka obcego pochodzenia, że obuwie warszawskie i łódzkie tkaniny muszą poszukiwać nabywców na dalekich rynkach wschodnich, wtenczas gdy miejscowa ludność kupuje masami cudzoziemskie płótno i obuwie fabryk niemieckich; że Galicja, rozporządzająca doskonałą glebą pod uprawę buraków, nie jest w stanie wytworzyć swego przemysłu cukrowniczego, i wiele innych podobnych faktów, świadczących o niewolnictwie ekonomicznem narodu wobec sąsiednich społeczeństw zaborczych, daje się usunąć tylko przez zorganizowanie rynku ludowego. Gdzieindziej takie rozterki między interesami społeczeństwa a kapitalizmem, normuje do pewnego stopnia państwo, ustanawiając cła ochronne, obniżając taryfy przewozowe, lub dając zamówienia na różne dostawy przedsiębiorcom krajowym. W Polsce zaś jest wręcz odwrotnie: rządy niemiecki i austrjacki, które nad nią panują, nie mają żadnego interesu, aby przemysł polski ochraniać lub stwarzać; ich polityka ekonomiczna wykazuje natomiast wyraźną tendencję do utrzymania zależności ekonomicznej krajów polskich, żeby przez to samo obniżyć ich kulturę i samodzielność, a przyśpieszyć „organiczne wcielenie“ do tych państw. Sposób wyjścia z tego położenia znajduje się tylko w stowarzyszeniach spożywczych. Jeżeli, choćby w tym stosunku co w Anglji, kilka miljonów ludzi zorganizuje się w takie stowarzyszenia, połączone w jeden Związek, to, nawet przy takiem częściowem opanowaniu rynku, lud polski będzie już gospodarzem swego kraju; będzie mógł zamknąć drogi zbytu dla towarów obcych, powołać do życia nowe gałęzie produkcji krajowej, stworzyć wielki rynek miejscowy dla polskiego rolnictwa i przemysłu, organizować własną wytwórczość kooperatywną, uwolnić częściowo przynajmniej społeczeństwo, od pasorzytniczej klasy drobnych kupców i pośredników żydowskich, zmuszając ją do produkcyjnego i obywatelskiego życia — a tym sposobem urzeczywistniać coraz szersze wyzwolenie narodu przez spotęgowanie i zdemokratyzowanie jego sił ekonomicznych i kulturalnych.
Potęga rynku zorganizowanego, teoretycznie biorąc, odnieść musi zawsze zwycięstwo nad kapitałem i rozstrzygnąć na swoją korzyść wszelkie zagadnienia społeczne. Kapitał bowiem w każdem przedsiębiorstwie, zależy tylko od rynku, od nabywców, i kto panuje nad rynkiem, ten panuje nad kapitałem, nad całą produkcją i gospodarką kapitalistyczną. Masy ludowe, stwarzając w kooperatywach spożywczych rynek zorganizowany, stają się panami kraju w całem znaczeniu tego słowa. Żadne przedsiębiorstwo nie będzie żyło, któremu połączone kooperatywy odmówią prawa do życia; żaden system ekonomiczny nie przetrwa, przed którym zamyka się rynek społeczeństwa. „Dzień, kiedy masy ludowe, mówi Hans Müller, powiedzą kapitalistom, przemysłowcom i kupcom: nie potrzebujemy was więcej, możemy bez waszej pomocy dostawać towary — dzień ten będzie końcem panowania kapitału. Kapitaliści będą musieli wtedy zniknąć, to jest, stać się, jak inni, pracownikami w kooperatywach“[34]
W oczekiwaniu dnia tego kooperatywy spożywcze nietylko rozszerzają swój rynek przez rozpościeranie się na coraz szersze masy ludu, lecz organizują także swoją produkcję. Zachodzi tutaj podwójna działalność rozwojowa. Z jednej strony organizowanie się spożywców w kooperatywy i ich Związki przygotowuje systematycznie taki stan rzeczy, kiedy przemysł kapitalistyczny znajdzie się wobec rynku zorganizowanego przez stowarzyszenia ludowe i kiedy będzie musiał jemu ulec, przyjąć bez zastrzeżeń jego kierownictwo i wymagania; z drugiej strony, praca kooperatyw nad stwarzaniem własnej produkcji przygotowuje rozwiązanie społeczne i pokojowe tego nieuniknionego starcia, jakie nastąpi między produkcją kapitalistyczną a zorganizowanym rynkiem ludowym. Przedsiębiorstwa kapitalistyczne prowadzone dla zysku, żyjące walką konkurencyjną, wyzyskiem i militarną protekcją państwa, poszukujące często pod ochroną bagnetów nowego i szerszego zbytu dla swoich wytwórców, nie zdołają przystosować się do wymagań rynku kooperatywnego. Zaniedbanie przez kooperatywy tworzenia własnej produkcji narazićby mogło ten nowy rynek ludowy na silne wstrząśnienia; ze strony przemysłowców bowiem rozpocząć się może systematyczna i powszechna akcja zmierzająca ku jego dezorganizacji, wielki lokaut postanawiający ogłodzić rynek kooperatywny, ostateczna walka na śmierć i życie starego świata z nowym. Temu kooperatywy spożywcze zapobiegają zawczasu; organizując stopniowo swoją własną produkcję na coraz szerszą skalę i wyzwalając się przez to coraz bardziej od przedsiębiorstw kapitalistycznych, przygotowują tym ostatnim niechybną acz powolną śmierć. Przedsiębiorstwa kapitalistyczne, których rynek zbytu zwęża się w miarę rozwoju kooperatyzmu, stają wobec konkurenta, którego przezwyciężyć nie mogą, pomimo całej swej sprawności administracyjnej i handlowej, olbrzymich zasobów pieniężnych i kredytu. Spółzawodnik ich przemysł kooperatywny — staje do walki zaopatrzony w gotowy, zorganizowany rynek, rozszerzający się z żywiołową siłą ruchów demokratycznych. Dla nich zaś, w miarę rozwoju tego samego procesu zrzeszania się spożywców, rynek zbytu zwęża się i grozi zupełnym zanikiem. Przy takich warunkach walka konkurencyjna rozstrzyga się łatwo i kooperatyzm ludowy dokończą dzieło „wywłaszczenia wywiaszczycieli“; przygotowuje im nie bohaterską śmierć w katastrofie rewolucyjnej, lecz zwyczajne bankructwo firm przemysłowych niezdolnych do zwyciężenia nowych współzawodników.

2. Warunki rozwoju produkcji kooperatywnej.

Stowarzyszenia wytwórcze robotników, to jest spółki fachowe, które zawiązują rzemieślnicy dla prowadzenia spólnego warsztatu, nie dają rezultatów pomyślnych. Wiele z nich bankrutuje po kilku latach; inne utrzymują się dzięki temu tylko, że państwo lub zarządy miejskie dają im stałe zamówienia na robotę; inne znowu, osiągnąwszy pomyślny stan interesów zamykają się przed wstępowaniem nowych członków, przyjmują robotników najemnych, i z kooperatyw przemieniają się na zwyczajne spółki kapitalistyczne, wyzyskujące pracę. Przyczyną tego bankructwa stowarzyszeń wytwórczych jest brak kapitałów do prowadzenia przedsiębiorstwa, brak zapewnionego rynku zbytu swoich wytworów, a często także nieumiejętność w administrowaniu interesów zbiorowych. Spółka rzemieślnicza tworzy się zwykle za składkowe lub za pożyczone pieniądze, funduszów zapasowych nie posiada, ani też stałego zapewnionego dochodu. Nabywców gotowych na swoje produkty także nie ma i musi ich dopiero szukać, co bynajmniej nie jest rzeczą łatwą wobec konkurencji handlowej i rynku zapchanego towarami wielkiego przemysłu. Zwykle także członkowie spółki biorą się do interesu bez odpowiedniego wykształcenia handlowego i administracyjnego, nie przeszedłszy uprzednio praktycznej szkoły samorządu i zbiorowego działania, i dlatego w trudniejszych wypadkach nie umieją sobie poradzić, nie umieją przewidywać i działać zgodnie. Zamykanie się spółki przed nowymi członkami i przetwarzanie się jej w spółkę kapitalistyczną jest także naturalnym wynikiem jej położenia ekonomicznego. Praca w warsztacie wspólnym jest z konieczności rzeczy obliczona na pewną tylko ograniczoną ilość wytworu; gdy produkcja ożywia się potrzeba więcej pracujących; gdy nadchodzi stagnacja potrzeba ich mniej; stąd też spółka nie ma żadnego interesu w przyjmowaniu nieograniczonem nowych członków, z którymi trzeba dzielić się dochodami; korzystniej jest dla niej przyjmować robotników najemnych, których do zysku się nie dopuszcza i których można swobodniej oddalić, gdy praca ich nie jest potrzebna.
Zupełnie inne warunki są w przedsiębiorstwach wytwórczych, które prowadzi stowarzyszenie spożywcze. W każdej większej kooperatywie, a szczególnie w Związku kooperatyw do hurtowych zakupów, są przedewszystkiem kapitały zapasowe, gromadzące się ciągle z zysków handlowych kooperatywy, bez żadnych ofiar ze strony członków. Powtóre, jest gotowy rynek zbytu na wytwory, mianowicie, własne magazyny i sklepy stowarzyszeń spożywczych, które, jak np. w Związku kooperatyw angielskich lub szkockich, liczą setki tysięcy stałych klijentów-członków. Jest więc dla kogo wytwarzać, bez obawy zastoju; tembardziej, że kooperatywa i Związek kooperatyw stosują ściśle produkcję swoich fabryk do ilości zapotrzebowań jaka napływa do ich magazynów, opierają swój rynek zbytu nie na przypuszczeniach i konkurencji handlowej, lecz na statystyce, obliczającej rzeczywisty popyt, i nie potrzebują ani szukać ani zdobywać nabywców, gdyż mają ich gotowych i zorganizowanych. Z samej także natury stowarzyszenia spożywczego wynika, że niema ono żadnego interesu, ażeby ograniczać liczbę członków i stworzyć monopol pewnej grupy. Przeciwnie, każdy nowy członek jest nowym nabywcą towarów stowarzyszenia, rozszerza zakres jego handlu i przysparza jemu dochody, i dlatego stowarzyszenie spożywcze dąży do ciągłego rozszerzania się, do przyjmowania jak największej liczby członków, co jest tem łatwiejsze, że nie jest ono organizacją fachową lecz spożywczą i jako taka może skupiać w sobie wszelkiego rodzaju ludzi, gdyż spożywcą jest każdy człowiek. Dodajmy do tego jeszcze inny ważny warunek, mianowicie, że członkowie stowarzyszenia spożywczego, zanim rozpoczęli prowadzić własną fabrykę lub warsztat, mają już pewne do tego przygotowanie ekonomiczne i społeczne, sami bowiem przeszli przez taką doskonałą szkołę samorządu ekonomicznego jaką jest kooperatywa spożywcza; są to ludzie już obeznani z warunkami handlowemi produkcji, z administracją i rachunkowością, a przytem przyzwyczajeni do działalności zbiorowej i zgodnej; prowadzenie wspólnej fabryki nie jest dla nich trudniejsze niż prowadzenie wspólnego magazynu.
Dzięki tym wszystkim warunkom produkcja stowarzyszeń spożywczych rozwija się nieustannie i w przyśpieszonem tempie, i dziś już, po kilku dziesiątkach lat istnienia, zajmuje ona poważne stanowisko. Związek kooperatyw angielskich posiada 18 wielkich fabryk, wytwarzających różne towary, wartości rocznej na 74 miljony franków.[35] Związek kooperatyw szkockich wytwarza w swoich fabrykach na 40 miljonów franków rocznie. Oprócz tego istnieje w Anglji 793 kooperatyw spożywczych, które prowadzą na własną rękę rozmaite przedsiębiorstwa fabryczne, wytwarzające w sumie na 114 miljonów fr. rocznie. Razem obliczają wartość roczną produkcji kooperatywnej angielskiej na 288 miljonów franków. Są to tkalnie, fabryki obuwia, mebli, drukarnie, warsztaty ubrań gotowych, fabryki tytuniu, szczotek, konserw, mydła, świec, papiernie, młyny parowe, cukiernie, fabryki masła, piekarnie i t. d. Dążenie zaś jest w tym kierunku, ażeby wszystko, co stowarzyszenie spożywcze potrzebuje do swoich magazynów, wytwarzało się w ich własnych zakładach i gospodarstwach, zatem nietylko towary fabryczne, lecz także produkty rolne, węgiel kamienny i produkty kolonjalne, jak herbata, kawa i t. d. W tym celu zrobiono już pierwsze kroki w Anglji: 70 stowarzyszeń spożywczych posiada swoje własne fermy obszaru 3,000 hektarów ziemi, gdzie prowadzą gospodarstwo rolne, owocowe, hodowlane i mleczne; Związek zaś kooperatyw angielskich posiada własne plantacje herbaty na wyspie Ceylon i traktuje o kupno kopalni węgla. O sile rozwoju tej produkcji sądzić można chociażby z tego przykładu, że wytwórczość obu Związków, angielskiego i szkockiego, w ciągu dziesięciolecia od 1892 do 1902 roku wzrosła z 26 miljonów do 114 miljonów franków, co stanowi przyrost 340 na 100. W Belgji kooperatywy spożywcze weszły także na drogę organizowania własnych przedsiębiorstw; oprócz licznych piekarni, urządzonych na wielką skalę, są tam 2 tkalnie bawełniane, jedna wełniana, 8 drukarni, 4 fabryki tytuniu i cygar, warsztaty koszykarskie i kamieniarskie, fabryka herbaty, 4 fabryki obuwia, fabryka szczotek, wyrobów metalowych, cykorji, 2 mleczarnie, jedna ferma rolna i inne.
Przedsiębiorstwa kooperatywne, szczególnie angielskie są to przeważnie wielkie fabryki, urządzone według wszelkich wymagań techniki nowożytnej; pod tym względem dorównywują one najlepszym wzorom przemysłu kapitalistycznego; mają zaś nad nim tę wyższość i przewagę ekonomiczną, że nie boją się one konkurencji ani kryzysów; nie boją się dlatego, że właścicielami ich są zrzeszenia spożywców, które wytwarzają tylko dla siebie samych. Przedsiębiorstwom kapitalistycznym grozi z tej strony poważne niebezpieczeństwo. Te 228 miljonów franków, które przedstawiają roczną wartość produkcji kooperatyw angielskich, są to kapitały odebrane fabrykantom; dwa miljony rodzin angielskich, które zaopatrują się w magazynach kooperatywnych są to klijenci straceni dla rynku kapitalistycznego; z każdem zaś nowem stowarzyszeniem spożywczem i z każdą nową fabryką kooperatywną zwęża się pole działania i rozwoju dla przemysłu kapitalistycznego; a tej groźnej nawały organizacji ludowej, która, stopniowo i wytrwale, usuwa mu grunt pod nogami, nie może on niczem odeprzeć, jest wobec niej bezsilny.


3. Warunki pracy w zakładach kooperatywnych.

Higjena fabryk kooperatywnych, w porównaniu z prywatnemi, daje się ocenić szczególnie na przykładzie piekarni, najwięcej zaniedbanej pod tym względem gałęzi przemysłu. W Anglji, pomimo istnienia oddawna całego szeregu praw, nakazujących władzom policyjnym pilnowania w piekarniach warunków higjenicznych, czystości, przewietrzania i t. d., stan ich bywa po większej części opłakany i rzeczywistość zupełnie nie odpowiada przepisom. Natomiast piekarnie kooperatywne, taka np. piekarnia w Woolwich lub w Glasgowie, uważane być mogą za wzór higjeny fabrycznej; są to zakłady wielkie mechaniczne: większość pracy, jak przenoszenie worków, mieszenie ciasta, odbywa się zapomocą udoskonalonych maszyn; sale są wysokie i jasne; osobno jest sala jadalna, kuchnia, umywalnia i pokój dla odpoczynku, podczas gdy w piekarniach prywatnych robotnicy jedzą i odpoczywają w tem samem miejscu, gdzie pracują. Płace robotników są wyższe nawet od tej normy, którą przyjęły robotnicze Związki fachowe angielskie. Pracują 51 godzin tygodniowo; w piekarniach zaś prywatnych 70 i 80 godzin. Przytem pracujący mają udział w dochodach, W piekarni glasgowskiej mają swoich przedstawicieli w zarządzie i specjalne ułatwienie do nabywania akcyj stowarzyszenia, dzięki czemu każdy robotnik staje się członkiem kooperatywy spożywczej i współwłaścicielem piekarni. O belgijskich piekarniach kooperatywnych pisze jeden z miejscowych przedstawicieli ruchu robotniczego, że zrewolucjonizowały one zupełnie fabrykację chleba. Ręczne urabianie ciasta zastąpiono mechanicznem, co czyni pracę bez porównania lżejszą. Piec ogrzewany drzewem zamieniono na udoskonalone piece nowego systemu; ciasne pomieszczenie zastąpiono obszernem i jasnem. Dawniej robotnik musiał pracować po 14 i 16 godzin na dobę, w warunkach uciążliwych i za wynagrodzeniem ledwie wystarczającem na życie; teraz, w piekarniach kooperatywnych, pracują tylko 8 godzin dziennie, przy płacy znacznie wyższej.
W innych zakładach kooperatywnych warunki pracy są równie korzystne. Wszędzie wysokość zarobku i długość dnia roboczego stosowane są do normy ustanowionej przez Związki zawodowe robotników; niekiedy zaś normą tę przewyższają. W warsztatach kooperatywy „Postęp“ w Jolimont (w Belgji) robotnicy mają następujące prawa: 1) 8 godzin pracy; 2) najmniejsza norma płacy dziennej 4 i pół franków; 3) udział w zyskach; 4) w razie choroby lub wypadku kasa chorych wypłaca im po 2 fr. dziennie; 5) mają własną lecznicę i aptekę; 6) po 10 latach pracy otrzymują na starość rentę wynoszącą od 20 da 40 fr. na miesiąc; 7) po śmierci ojca rodziny kooperatywa adoptuje dzieci, wdowie wypłaca połowę pensji męża, każdemu zaś dziecku ⅓ część, aż do 14 roku życia. Administracja warsztatów pozostaje w rękach samych pracujących, którzy są jednak zarazem i członkami kooperatywy spożywczej. W zakładach należących do angielskiego Związku zakupów hurtowych przeciętna praca tygodniowa wynosi 51 godzin, w niektórych zaś, jak w warsztatach ubrań, w fabrykach mebli, tytuniu, w drukarniach, wynosi tylko 48, a nawet 47 godzin. Wysokość płacy rocznej waha się między 1,000 fr. a 2,700 fr. Istnieje przytem stała komisja, złożona z przedstawicieli kooperatyw i Związków zawodowych, która reguluje warunki pracy i załatwia wszelkie nieporozumienia robotników z administracją.
Udział robotników w zyskach przedsiębiorstwa kooperatywnego został postawiony jako zasada na Zjazdach międzynarodowych kooperatystów; zasadę tę włączono nawet do statutu międzynarodowego Związku kooperatyw. Mówimy tutaj o udziale w zyskach robotnika, nie jako członka kooperatywy spożywczej, lecz jako pracownika w kooperatywnej fabryce. Jako członek kooperatywy każdy robotnik, gdziekolwiek pracuje, ma swój udział we wszystkich dochodach stowarzyszenia zarówno w handlowych, jak i w przemysłowych. Tutaj zaś chodzi o to, ażeby robotnikom pracującym w zakładach kooperatywnych zapewnić udział w zyskach, które daje fabryka, bez względu na to, czy są oni, czy nie są członkami kooperatywy. Uważano bowiem, że sama praca robotnika daje mu prawo do częściowego korzystania z dochodów fabryki, nawet wtenczas, gdy nie należy on do stowarzyszenia, które tę fabrykę posiada. W celu propagowania tej zasady „udziału w zyskach“ powstało w Anglji 1883 r. tak zwane „Stowarzyszenie pracy“. Między kooperatystami istnieje jednak w tej kwestji rozbieżność zdania. Angielski Związek zakupów hurtowych jest przeciwny „udziałowi w zyskach“; rozumuje on w ten sposób: robotnicy fabryk kooperatywnych, jako spożywcy, mogą i powinni należeć do kooperatywy, a wówczas, mając prawo członków stowarzyszenia, korzystają ze wszystkich jego dochodów i instytucyj, a zatem i z dochodów tych fabryk kooperatywnych, w których pracują. Przyznawać zaś im osobne prawa udziału w zyskach, jako robotnikom, byłoby to stwarzać w ogólnej organizacji ludowej pewną uprzywilejowaną klasą, czemu kooperatywa, uznająca bezwzględną równość wszystkich swoich członków, powinna być z zasady przeciwna. Inne natomiast kooperatywy, tworzące szkocki Związek zakupów hurtowych, a także kooperatywy belgijskie wprowadziły w swoich zakładach udział robotników w zyskach. Ta dywidenda od dochodów fabryki nie wypłaca się robotnikom całkowicie; zwykle połowa jej przechowuje się w kasach kooperatywy, dając 3%, i gromadzi się tam jako specjalny fundusz emerytalny, który wypłaca się robotnikom, gdy opuszczają fabrykę; niekiedy także przemienia się na akcje kooperatywy i wynajętych robotników przeobraża w członków i współwłaścicieli.

4. Kto jest właścicielem fabryk kooperatywnych?

Fabryki i warsztaty kooperatywne należą albo do jednego stowarzyszenia spożywczego, albo też do Związku stowarzyszeń spożywczych, który niekiedy ma także za wspólników inne stowarzyszenia ludowe. Jest to więc własność spólna ludu zorganizowanego swobodnie. Każdy członek stowarzyszeń spożywczych jest spółwłaścicielem wszystkich tych kapitałów, fabryk i instytucyj, jakie stowarzyszenie posiada; każdy uczestniczy w dochodach i w zarządzie. Sprawami fabryki, tak samo jak magazynów kooperatywnych, kas, domów, bibljotek i t. d. kieruje ogólne zgromadzenie członków; ono wybiera zarząd administracyjny i kontroluje jego czynności; wybiera radę nadzorczą dla sprawdzania rachunków i przegląda jej sprawozdania. Zarząd naznacza od siebie dyrektora fabryki, na czas nieograniczony w kooperatywach angielskich, który może być zmieniony tylko przez zgromadzenie ogólne.
Bywa także, że prowadzeniem fabryki zajmuje się wyłącznie stowarzyszenie wytwórcze robotników, które jest połączone ze stowarzyszeniami spożywczemi, jako udziałowcami fabryki. Kombinacja taka wydaje znakomite rezultaty. Za przykład służyć mogą wielkie zakłady wyrobów bawełnianych w Hebden-Bridge, w Anglji. Rozwinęły się one z małego warsztatu kooperatywnego, który założyła spółka robotników bawełnianych, mając początkowo tylko 3,000 fr. rocznego obrotu. Po 25 latach istnienia obrót wynosi 1,143,000 franków, głównie dzięki przystąpieniu do spółki kooperatyw spożywczych, które zapewniły fabryce stały odbyt na jej wytwory i duże kapitały akcyjne. Spółka robotników pozostała administratorem fabryki, głównymi zaś spółwłaścicielami są stowarzyszenia spożywcze w liczbie 298. Dochody z fabryki rozdzielają się pomiędzy robotników i pomiędzy stowarzyszenia w stosunku do ilości wytworów, które zakupują fabryki. Część dochodów przechodzi do ogólnej kasy ubezpieczenia i kasy oświaty. Podobna organizacja wytwórczo-spożywcza rozwinęła się także w Szkocji, w mieście Paisley, gdzie przeważa przemysł tkacki. Jeszcze w 1862 r. 25 tkaczy założyło tam kooperatywę spożywczą, a jednocześnie postanowili stworzyć własny warsztat tkacki. Początkowo pracują w mieszkaniu jednego z członków; w 2 lata potem wynajmują osobny lokal na warsztat. Interesy rozwijają się powoli; w 1865 roku mają tylko 26,000 fr. obrotu i żadnych zysków. Ożywienie zaczyna się z chwilą, gdy stowarzyszenia spożywcze biorą udziały tkalni i zamawiają towar. W kilka lat potem spółka tkacka może kupić duży warsztat za 51,000 fr. i sprzedaje swoje wyroby za 170,000 fr. Odtąd rozwój wzrasta szybko. W 1883 r. 61 stowarzyszeń spożywczych należy, jako akcjonariusze, do warsztatu kooperatywnego; kapitał udziałowy wynosi 188,000 fr., sprzedają rocznie za 328,000 fr. W roku 1888 budują wielką przędzalnię i magazyny na skład towarów, po ośmiu latach stawiają nowe warsztaty dla fabrykacji płótna. Obecnie cyfra ze sprzedaży wyrobów tkackich wynosi rocznie 2,200,000 fr.; spółka wytwórcza liczy 2,241 członków, między którymi jest 308 stowarzyszeń spożywczych, reszta robotnicy tkalni i udziałowcy prywatni. Największa część kapitału (514,000 fr.) należy do stowarzyszeń spożywczych; robotnicy tkalni mają tylko 10,000 fr. w udziałach. Dochodami dzielą się robotnicy, udziałowcy prywatni i stowarzyszenia; te ostatnie biorą dywidendę w stosunku do zakupów robionych w fabryce.
Możnaby wyliczyć cały szereg innych jeszcze przedsiębiorstw kooperatywnych, rozwiniętych w pierwszorzędne zakłady wytwórcze, które stanowią własność połączonych stowarzyszeń spożywczych i spółki robotniczej wytwórczej. Takiemi są np. wielkie drukarnie w Manchesterze, wykonywujące robót za 2 miljony fr. rocznie; fabryka płócien w Kettering i fabryka produktów spożywczych w Droyskien, obie wytwarzające przeszło za miljon franków rocznie; następnie, warsztaty wyrobów metalowych w Dudley, fabryka jedwabiu w Leek, fabryka mebli w Newcastlu i t. d., których wytwórczość roczna ocenia się na 250 do 600,000 fr. We wszystkich tych przedsiębiorstwach spółka robotnicza, która prowadzi fabrykę, jest tylko cząstką obszerniejszego Związku organizacyj spożywczych, które zapewniają przedsiębiorstwu zarówno kapitały, jak i obszerny rynek zbytu.
Główny jednak kierunek, jaki rozwinął się w kooperatyzmie, jest to bezpośrednie organizowanie produkcji przez same stowarzyszenia spożywcze, a szczególnie przez ich Związki: są one najzupełniej uzdolnione do tego, zarówno przez swoją umiejętność i doświadczenie w sprawach handlowych, jako też przez gotowy rynek zbytu i kapitały nagromadzające się z taką łatwością w ich kasach. W Anglji i Szkocji, oprócz przedsiębiorstw organizowanych przez Związki zakupów hurtowych, o których już mówiliśmy, istnieją także przedsiębiorstwa należące do specjalnych spółek akcyjnych, zawiązywanych pomiędzy stowarzyszeniami spożywczemi. Tak np. zawiązane 1871 roku w Manchesterze Towarzystwo „Cooperative Newspaper“, do którego należy 323 kooperatyw spożywczych, jest spółką wydawnictw kooperatywnych, przedewszystkiem zaś wydawnictwa pisma „Cooperative News“, rozchodzącego się w 65,000 egzemplarzy. Podobna spółka z 43 stowarzyszeń istnieje w Szkocji dla wydawania pisma, „Kooperatysta Szkocki“. — Tego typu jest również największa bodaj w całej Wielkiej Brytanji, piekarnia mechaniczna w Glasgowie. założona w 1869 r., do której należy 131 stowarzyszeń spożywczych. W roku 1903 obrót jej wynosił 10,568,000 fr.; kapitału posiada 2,505,000 fr.; prowadzi interesy bankowe z 4 i pół miljonami franków wkładów. Administracja prowadzona jest na podstawie federacyjnej, t. j. uczestniczą w niej, przez wybory i kontrolę, wszystkie stowarzyszeń należących do spółki. Z dochodów piekarni wypłaca się dywidenda stowarzyszeniom, w stosunku do zakupów chleba i robotnikom w niej pracującym — w stosunku do zarobku. Dzień roboczy wynosi 7 godzin. Każdego roku przeznacza się od 10 do 15,000 fr. na cele oświaty.
W jakiejkolwiek zresztą postaci zjawiają się przedsiębiorstwa wytwórcze kooperatyw spożywczych, w połączeniu ze spółką robotniczą, czy też samodzielnie zorganizowane, zawsze występuje w nich ta sama zasadnicza cecha komunizmu społecznego: są one spólną własnością spożywców, zorganizowanych w stowarzyszenia demokratycznej są rządzone demokratycznie przez te same stowarzyszenia; są prowadzone nie dla zysku uprzywilejowanych grup lub osób, lecz dla korzyści ogółu i dają nadwartość uspołecznioną, to jest taki wzrost bogactw, który zwiększa równomiernie dobrobyt wszystkich członków, w postaci dywidendy osobistej oraz tych różnych instytucyj pomocy, oświaty, ubezpieczeń, zdrowia, które kooperatywa utrzymuje z dochodów swoich przedsiębiorstw. Jest to więc produkcja oswobodzona od kapitalizmu, produkcja „uspołeczniona“, „unarodowiona“. Tylko że tutaj wyraz ten oznacza co innego niż w programach socjalistycznych. W programach socjalistycznych uspołeczniona produkcja znaczy taką, której właścicielem i gospodarzem wyłącznym jest państwo ludowe, rząd oparty na powszechnem głosowaniu; prowadzi ją biurokracja, według wskazówek swojej zwierzchności i na mocy praw obowiązujących, przymusowych. Jest to wspólność z nakazu, zgodność pod groźbą przestępstwa i kary. W kooperatywnej zaś produkcji — właścicielem i gospodarzem są wolne stowarzyszenia ludowe, rządzące się na zasadzie dobrowolnej umowy, zamiast rządzących i rządzonych, nakazu i posłuszeństwa działa tu tylko czynnik naturalny — wspólności interesów, i to przeświadczenie moralne, że solidarność ludzi jest warunkiem dobrobytu każdego, a braterstwo — najistotniejszą zasadą szczęścia. Tamto jest uspołecznienie przymusowe i biurokratyczne; to zaś jest uspołeczenieniem wolnem i braterskiem.

5. Czy istnieje wyzysk w fabrykach kooperatywnych?

Jest rzeczą oczywistą, że jeżeli, jak w Hebden Bridge lub Paisley, w fabryce kooperatywnej pracują robotnicy, należący do spółki wytwórczej, która łącznie ze stowarzyszeniami spożywczemi prowadzi przedsiębiorstwo i jest jego głównym administratorem, natenczas o wyzysku nie może być mowy. Robotnicy danej fabryki są zarazem jej bezpośredniemi właścicielami i pracują u siebie.
Lecz nawet wtedy, gdy stowarzyszenie spożywcze samo prowadzi fabrykę i kiedy wynajmuje robotników, jak to po większej części jest w produkcji kooperatywnej, robotnicy ci nie są nigdy w położeniu najmitów kapitalistycznych. Warunki pracy, stawiane przez Związki zawodowe, higjena fabryczna, dzień roboczy normalny, minimum płacy i t. d., są ściśle przestrzegane w zakładach kooperatywnych, co jest zupełnie naturalne, wobec tego, że zakłady te należą do stowarzyszeń, składających się przeważnie z robotników. Najważniejsze jednak jest to, że robotnicy, pracujący w fabrykach kooperatywnych, mogą w każdym czasie, gdy tego zechcą, stać się z najemników spółwłaścicielami tych fabryk; dość bowiem tylko, ażeby zapisali się na członków stowarzyszenia spożywczego, które te fabryki posiada. Nie przedstawia to dla nich żadnych trudności, wobec tego, że stowarzyszenie spożywcze ułatwia w rozmaity sposób kupowanie swych udziałów członkowskich: rozkłada je na raty, strąca z dywidendy, albo wprost nawet przeznacza pewien procent od dochodów fabryki na to, aby pracujący w niej mieli za co kupić udziały stowarzyszenia. Stawszy się członkami kooperatywy spożywczej, robotnicy pracują już u siebie, we własnych fabrykach. Na równi ze wszystkimi członkami kontrolują administrację i obrót interesów, wybierają zarząd i urzędników stowarzyszenia, decydują w jaki sposób mają być użyte i rozdzielone dochody, korzystają z dywidendy osobistej i z funduszów spólnych. Każde powiększenie dochodów przedsiębiorstwa jest zarazem powiększeniem ich własnego bogactwa, osobistego i spólnego. Znika wtedy już nietylko wszelka możliwość wyzysku, lecz i samo pojęcie „najemnika“. Nadwartość, która powstaje z pracy w fabryce kooperatywnej, idzie bowiem nie do kieszeni kapitalisty, lecz do kasy stowarzyszenia ludowego i stowarzyszenie samo postanawia, jak ją ma użyć, wiele ma przeznaczyć na instytucje spólne, a wiele na podział pomiędzy członków. To, co powstało z pracy robotników, powraca więc do nich napowrót, albo w postaci dywidendy osobistej, albo też, jako majątek spólny stowarzyszenia, do którego należą. Z wyzyskiwanego najemnika nie pozostaje wtedy ani śladu; na jego miejscu pojawia się wolny obywatel rzeczypospolitej kooperatywnej, który pracuje w fabryce swego stowarzyszenia, na rzecz osobistego i spólnego dobra.




ROZDZIAŁ V.
Stowarzyszenia ludowe spółdziałające z kooperatywą spożywczą.
1. Związki zawodowe robotników.

Związki zawodowe łączą robotników w celach pomocy wzajemnej i obrony przed wyzyskiem. We wszystkich krajach Europy Zachodniej mają one podobną organizację: robotnicy jednej miejscowości i jednego fachu łączą się w związek; Związki te tworzą pomiędzy sobą federacje fachowe, na cały kraj rozwinięte, przemysłu metalowego, tkackiego, węglowego i t. d.; federacje te znowu tworzą ogólno krajowe zjednoczenie wszystkich fachów. Oprócz tego, w każdej miejscowości przemysłowej tworzą się połączenia terytorjalne różnych, pod względem fachowym, Związków. W Anglji nazywają się one Radami robotniczemi, w Niemczech — Kartelami rzemiosł, we Francji — Giełdami pracy, w Szwecji — komunami robotniczemi. Są to przedstawicielstwa ogółu robotników danego miasta lub okręgu.
Związki bywają partyjne i bezpartyjne pod względem politycznym. W Anglji, gdzie stanowią największą siłę liczebną i finansową, i gdzie doszły do najwyższego uświadomienia interesów klasowych, Związki robotnicze (t. zw. Trade-Uniony) nie łączą się z żadną partją polityczną i z żadnym kierunkiem społeczno-politycznym; ogarniają one zarówno socjalistów jak i przeciwników socjalizmu liberałów i konserwatystów. Jednakże, jako instytucje robotnicze, pracujące nad przeprowadzeniem rozległych reform społecznych, mają właściwą swemu stanowisku ideowość, jasno wytknięty program działania demokratycznego i swą własną politykę parlamentarną, przez którą usiłują wpływać na rząd i stronnictwa rządzące. Swoistą także ideologję i odrębne stanowisko polityczne wyrobiły związki zawodowe francuskie, połączone w jedną „konfederację pracy“, która oddala się coraz bardziej od parlamentarnej i państwowej polityki partyj socjalistycznych; to samo dzieje się we Włoszech. W Niemczech natomiast znaczna większość związków zawodowych, 733,000 robotników na ogólną ilość 1,092,000 związkowców, należy do partji socjalistycznej, tworząc odrębną federację; obok tych istnieją także związki zawodowe liberalne, chrześcijańskie i bezpartyjne. Podobnie jest w Belgji; większość związków należy do partji socjalistycznej, mniejszość do demokracji chrześcijańskiej i do partji liberalnej.
Zadania Związków zawodowych powszechnie przyjęte są następujące: a) regulowanie warunków najmu zapomocą kontraktu zbiorowego; to znaczy, że przedsiębiorca traktuje przy najmie nie z pojedyńczym robotnikiem, a z przedstawicielami całego Związku; b) załatwianie zatargów z przedsiębiorcą zapomocą sądów rozjemczych lub, w ostatecznym razie, zapomocą zorganizowanego strejku; c) pomoc wzajemna w wypadkach bezrobocia, choroby, kalectwa i śmierci; d) kontrolowanie inspekcji fabrycznej w zakresie jej działalności, aby przestrzegała sumiennie interesów robotniczych; e) wywieranie wpływu na opinję społeczną i na parlament, w celu uzyskania reform prawodawczych, odpowiadających potrzebom klas pracujących.
Kontrakt zbiorowy najmu[36] jest jedną z najwspanialszych instytucyj, jaką klasy klasy pracujące wytworzyły w ciągu dziejów swej walki. Jest to ochrona jednostki przez solidarność wszystkich pracujących, a zarazem utrwalenie zdobyczy osiągniętych przez strejki. Staje się on prawem zwyczajowem, powszechnem, mocą którego przedsiębiorca nie może wynajmować robotników pojedyńczo, lecz musi traktować o to i całym Związkiem, a nawet z całą federacją Związków, przez ich biura i zarządy; moc zaś tego prawa polega wyłącznie tylko na moralnej solidarności robotników. Przez działanie kontraktu zbiorowego stosunek pracy do kapitału zmienia się zasadniczo. Interesy pracy są wtedy stale przestrzegane i produkcja musi się z niemi rachować i przystosowywać się do nich. Posługiwanie się pracą tańszą, korzystanie z ciężkich sytuacyj w życiu robotnika, aby go zmusić do przyjęcia gorszych warunków najmu, są już niemożliwe przy istnieniu tej instytucji. Pod względem ochrony pracy działa ona podobnie jak prawodawstwo państwowe, z tą jednak zasadniczą różnicą, że podtrzymuje ją nie litera prawa, lecz ciągle żywa i czujna solidarność pracujących, moralny obowiązek przyjęty przez każdego, ażeby bez pośrednictwa Związku nie wchodzić w żadne stosunki z fabrykantem. Przytem warunki najmu, utrzymywane przez kontrakt zbiorowy, mają tę wyższość nad prawodawstwem fabrycznem, że mogą przystosowywać się nieustannie i łatwo do zmian życia przemysłowego i potrzeb robotniczych, jako umowa zawierana swobodnie między dwiema stronami; podczas gdy prawo fabryczne, jako prawo państwowe, pozostaje na długi czas niezmienne, przystosowane zwykle do najniższego poziomu kultury[37] i przeobraża się powoli z trudnością zanim przejdzie przez wszystkie instancje prawodawcze i biurokratyczne.
Związki zawodowe oddały klasie robotniczej olbrzymie usługi. Zapomocą systematycznej walki i umiejętnie organizowanych strejków uzyskały one znaczne skrócenie dnia roboczego i podwyższenie zarobków. Tam gdzie Związki są silne, uzyskane zdobycze nie przepadają z biegiem czasu, lecz pozostają trwałym nabytkiem, który przechodzi w prawo zwyczajowe, obowiązujące fabrykantów, jako podstawa dla kontraktu najmu. Zdobycze te wyprzedzają w wielu razach prawodawstwa fabryczne i wiele przedsiębiorstw, szczególnie w Anglji i Ameryce, posiada już oddawna 8, a nawet 7 godzinny dzień roboczy, normy płacy, poniżej której zarobek spaść nie może, prawo odpoczynku świątecznego szeroko uwzględnione i inne, ważne dla robotników zasady najmu, dotychczas niewprowadzone do prawodawstwa państwowego.
Zapomocą organizacji kas pomocy wzajemnej Związki zawodowe oswobodziły robotników od niepewności jutra i od życia na łasce dobroczynności. Robotnik angielski ma zapewnioną pomoc swego Związku w chorobie i w kalectwie; zapewnione utrzymanie podczas braku pracy, co pozwala mu nie przyjmować zbyt niekorzystnych warunków najmu; otrzymuje także pewną zapomogę od Związku, gdy jest niezdolny do pracy wskutek starości, a rodzina otrzymuje pomoc w razie jego śmierci.
Istniejąca obok tego oddzielnie kasa strejkowa, czyli kasa oporu, opłaca koszta prowadzenia strejków, jazdy agitatorów, publikacyj, kuchnie komunistyczne i utrzymywanie rodzin strejkujących. Fundusze Związków powstają z małych składek miesięcznych lub tygodniowych, do płacenia których obowiązują się wszyscy robotnicy zorganizowani. W Anglji 100 największych Związków przemysłu metalowego, tkackiego, węglowego i t. d., liczące razem 1,158,000 członków posiadały w roku 1901 — 51,537,000 fr. dochodu rocznego, czyli że na każdego członka wypadało około 40 fr. składki rocznej: kapitał zapasowy wynosił 104 miljony franków. W ciągu ostatnich 12 lat wydano na strejki 84 miljony fr. t. j. 18%; na pomoc w bezrobociu 104,236,000 fr. t. j. 22%; na pomoc wzajemną w chorobach, wypadkach i śmierci — 183,505,000 fr. t. j. 39%. Związki Niemieckie, liczące przeszło miljon członków, mają, według danych z 1905 roku, 20,190,000 marek, ze składek rocznych, i 16 miljonów marek kapitału zapasowego. Są to fundusze spólne całej klasy pracującej, zrzeszonej zawodowo, które zapewniają jej niezależność w ciężkich chwilach życia i siły do prowadzenia walki.
Ważna jest także rola Związków jako czynnika pokoju i porządku w przemyśle. Istnienie Związku czyni bardzo często zbytecznem dla robotników urządzanie strejku, jako sposobu uzyskania ustępstw. Sama bowiem powaga Związku, jako siły zorganizowanej wystarcza nieraz, aby nakłonić fabrykantów do zadośćuczynienia słusznym żądaniom robotniczym; zawsze zaś powściąga ich od czynienia krzywd i nadużyć. W takich warunkach choćby tylko zapowiedź ze strony Związku, że będzie musiał uciec się do ogłoszenia strejku, lub cząstkowe wycofanie robotników z jednego tylko oddziału fabryki, skłania przedsiębiorcę do wejścia w układy pokojowe z organizacją robotniczą. Jeżeli te środki nie pomagają, lub wydają się wątpliwemi w skutkach, wtedy dopiero Związek decyduje się na ostateczną rozprawę zapomocą strejku. Sprawa strejku musi być jednak zawczasu osądzona przez całą federację miejscową Związków i wtedy tylko, jeżeli uzyska aprobatę, strejkujący mogą liczyć na pomoc organizacji; samowolne zaś strejki, rozpoczęte wbrew opinji ogółu Związkowego, są zostawiane same sobie. Tak naprzykład, Federacja Związków Szwajcarskich ustanawia w statutach swoich, jakie powinny być warunki strejku: 1) trzeba, aby ⅔ robotników tego fachu, którego strejk dotyczy, należało do organizacji, przynajmniej od 6 miesięcy; 2) trzeba, aby głosowaniem tajnem 90% robotników zorganizowanych wypowiedziało się za strejkiem, stwierdzając to swoim podpisem; 3) trzeba, aby najmniej połowa niezorganizowanych robotników tego fachu stwierdziła podpisem, że będzie należała do strejku; 4) trzeba, aby zarządy Związków zatwierdziły plan strejku; w przeciwnym razie komitet Związku i komitet Federalny mają prawo odmówić strejkującym wszelkiej pomocy.[38]
Strejk rozpoczęty w tych warunkach ma nietylko szanse pomyślnego rozwiązania, ale także i rzeczywistą wartość ruchu demokratycznego, gdyż jest dobrowolnym wyrazem woli i potrzeb większości, aktem zbiorowym świadomie uplanowanym i ocenionym, nie zaś gwałtem dokonanym nad steroryzowaną masą dla dogodzenia pewnym ubocznym celom osobistym lub partyjnym. Jest to wtedy walka demokracji nie zaś tłumu, idącego naoślep za przewódcami. Wskutek tego, w miarę rozwoju związków, strejki stają się rzadsze; robotnicy uciekają się do nich tylko w wypadkach ostatecznych i niezbędnych; szczególnie zaś rzadkiemi stają się strejki rujnujące, rozpoczynane bez poważnych przyczyn lub przynoszące szkodę społeczeństwu. Na ich miejsce wysuwa się coraz bardziej działalność sądów rozjemczych, jako układów zawieranych między dwiema potęgami: organizacją kapitalistów i organizacją robotników. Przemysł zostaje oswobodzony od niepotrzebnych wstrząśnień, a zarazem podlega nowemu kierownictwu ze strony związków i przystosowuje się pod ich naciskiem do interesów ludu pracującego.
Równie znamienną jest rola związków w stosunku do prawodawstwa fabrycznego. Prawodawstwo ochraniające pracę kobiet i dzieci, przestrzegające higjenę fabryk i bezpieczeństwo pracujących, tam tylko przynosi istotne korzyści, gdzie są organizacje robotnicze, które kontrolują działalność inspektorów, pilnują wykonywania przepisów i dają wskazówki prawodawcom, odnośnie do rzeczywistych potrzeb i braków życia fabrycznego. Gdzie zaś takiej kontroli niema ze strony pracujących, tam prawodawstwo okazuje się najczęściej bezsilne i bezsensowne, podlega rozmaitym obejściom i spaczeniom, a niekiedy staje nawet w poprzek istotnym interesom robotniczym, nie podążając za temi zmianami, które życie przynosi. Często spotykamy to fałszywe przekonanie, że prawo fabryczne więcej jest warte, aniżeli ustępstwa poczynione organizacji robotniczej przez przedsiębiorców, na mocy wzajemnych układów, czyli prawo zwyczajowe, wprowadzone bez interwencji państwa. Więcej zaś warte ma być dlatego, że jest powszechne i trwałe; zatwierdzone, pozostaje już na zawsze; podczas gdy ustępstwa prywatne mogą być cofnięte i zmienione, a utrzymanie ich wymaga ciągłej troski ze strony robotników. W rzeczywistości jednak dzieje się inaczej, gdyż prawa fabryczne tam tylko działają korzystnie, gdzie jest nad niemi ciągła kontrola ze strony Związków zawodowych; stają się o tyle tylko powszechne i trwale, o ile powszechnym i trwałym jest ruch robotniczy zorganizowany, o ile wyrobiła się pewna kultura demokratyczna wśród mas ludowych. Bez tego zaś prawa fabryczne albo pozostają na papierze, albo też przynoszą zupełnie inne rezultaty, niż te, które były oczekiwane przez klasy pracujące. Tak samo jak układy dobrowolne z fabrykantami i jak zdobycze strejkowe, wymagają one ciągłej pieczy i poparcia ze strony organizacji samych robotników i rzeczywiście, tam tylko korzyść przynoszą, gdzie taka organizacja istnieje i ma siłą.
W stosunku do państwa i jego interwencji w sprawach robotniczych najbardziej niezależne i świadome stanowisko zajęły Związki zawodowe robotników francuskich, zgrupowane w liczbie tysiąca w jedną „konfederację pracy“. Wypracowały one nową ideologję ruchu robotniczego, która otrzymała nazwą „syndykalizmu rewolucyjnego“.[39] Jeden z teoretyków tego ruchu, Emil Pouget, tak określa zasady syndykalizmu: „Syndykalizm wyraża taki stan świadomości społecznej, kiedy robotnicy, wyzwoliwszy się od wszelkiej wiary w opatrzność państwową, doszli do przekonania, że tylko na samych siebie rachować powinni, zarówno w sprawie polepszenia swego bytu, jak i w wielkiem zadaniu przeobrażenia społeczeństwa. Różni się on od polityki reformatorskiej Związków zawodowych, która dba tylko o poprawę warunków najmu, i od socjalizmu politykującego, który traktuje Związki jako swoje szkoły elementarne. Dla syndykalistów Związek zawodowy jest stowarzyszeniem samodzielnem, które podejmuje całą walką z kapitalizmem, walkę w fabryce o potrzeby dnia dzisiejszego i pracę przygotowawczą dla przyszłości komunistycznej“. Ma on zatem podwójne zadanie przed sobą: spraw bieżących i spraw przyszłości. Zadanie spraw bieżących dotyczy wszelkich możliwych ulepszeń w warunkach najmu, reform przynoszących robotnikowi jakiebądź zwiększenie dobrobytu i wolności; przyczem syndykalizm odrzuca odwoływanie się do pomocy państwa i prowadzi akcją bezpośrednio siłami tylko stowarzyszeń robotniczych. Sprawa przyszłości przygotowuje się jednocześnie z reformami codziennemi. Robotnicy powinni dzisiaj już, w instytucjach swoich, uzdalniać się do nowego porządku społecznego i organizować jego siły gospodarcze. Żaden rząd nie zrobi ich gospodarzami produkcji, jeżeli oni sami nie dojdą do tego stanowiska, przez długie doświadczenie przygotowawcze. Nic z niczego powstać nie może, tembardziej więc nowa gospodarka społeczna. Powstanie ona wtedy, gdy instytucje robotnicze — związki zawodowe, ich federacje i Giełdy pracy — zastąpią organa gospodarki burżuazyjnej.[40] W tym samym duchu wypowiadają się teoretycy związków zawodowych włoskich: „Uważamy, mówi Artur Labriola, że działalność związków zawodowych powinna bezpośrednio zdążać do reformowania stosunków, nie zaś przez pośrednictwo władz państwowych. Powszechna praktyka i doświadczenie wskazują, że organizacje zawodowe, podnosząc moralne i techniczne uzdolnienie robotników, utrwalają najlepiej zdobyte podwyższenia zarobków i doskonalą produkcję. Jedyna rzecz, którą Związki powinny żądać od państwa, jest to najszersza swoboda w prowadzeniu swoich spraw.[41]
Odpowiednio do tej zasady, że Związki powinny nie przez prawodawstwo państwowe, lecz samodzielnie reformować produkcję i stawać się jej gospodarzami w coraz szerszym zakresie, Związki robotnicze francuskie rozwinęły szeroką działalność na polu oświaty fachowej i społecznej. W roku 1903 było założonych przez nie 988 bibljotek profesjonalnych; 602 kas pomagających robotnikom w wędrówkach kształcących fachowo; 460 kursów profesjonalnych i społecznych. Ta sama działalność rozwinęła się w Belgji. Na kongresie Związków belgijskich w Brukseli 1905 r. określono cel Związków jako dążenie do tego, aby zastąpiły w produkcji administrację kapitalistyczną, i przyjęto uchwałę organizowania kształcących grup terminatorów, uniwersytetów ludowych, któreby kształciły robotników specjalnie na działaczy związków, kooperatyw i innych stowarzyszeń, oraz tworzenia w łonie Związków komitetów naukowych dla badań profesjonalnych i społecznych. — W takiem pojmowaniu rola Związków zawodowych i ich zadania rozszerzają się znacznie; stają się one nietylko organizacją obrony klas pracujących przed wyzyskiem, ale także czynnikiem, który tworzy przyszłość społeczną, który wprowadza do przemysłu nowego gospodarza — stowarzyszenia pracujących. Rola ta zaznacza się już wyraźnie w instytucji „kontraktu zbiorowego“, tak potężnie rozwiniętej w Związkach angielskich; jest to pierwszy etap gospodarki robotniczej w przemyśle kapitalistycznym, ciągłe przystosowywanie się tego przemysłu do interesów pracujących, wglądanie w warunki pracy, w regulamin fabryczny, w taryfy zarobkowe. W dalszym ciągu ruch zawodowy stara się upowszechnić między robotnikami wykształcenie zawodowe i ekonomiczne, uzdolnić ich do administrowania samodzielnego przemysłem, a następnie przekształcać Związki zawodowe w spółki gospodarskie.[42] Hasło takie rozszerza się dzisiaj wśród robotników francuskich pod nazwą „Commandite“.
„Commandite“ — jest to organizacja warsztatu kapitalistycznego prowadzona przez samych robotników, na zasadach równości i braterstwa. Władza przedsiębiorcy, właściciela, odrzucona jest poza warsztat; rozporządza on tylko, jako właściciel, produktami wytworzonemi; sama zaś produkcja jest administrowana i prowadzona przez robotników. Właściciel umawia się ze Związkiem zawodowym o wykonanie pewnej roboty i o płacę hurtową; Związek obowiązuje się robotę oznaczoną wykonać, lecz całe jej organizowanie bierze na siebie; on tylko jest wtenczas gospodarzem warsztatu, rozdziela robotę, dozoruje, ustanawia normy dnia roboczego i wypłaca zarobki; w gospodarce zaś tej trzyma się ściśle zasady równości, znosi wszelkie przywileje między robotnikami i dzieli zarobek ogólny na równe części pomiędzy wszystkich pracujących. Taka jest zasada „Commandite“. — Organizacja gospodarcza jest następująca: robotnicy pracujący wspólnie mianują radę administracyjną i komisję kontroli. Rada jest złożona z dwóch delegatów i dwóch rachmistrzów. Jeden z delegatów jest wyłącznie upoważniony do stosunków z przedsiębiorcą, z biurem dyrekcji. Otrzymuje on i przekazuje robotnikom zamówienia, oraz spełnia rolę pośrednika we wszystkich sprawach między pracującymi a dyrekcją fabryki, kontroluje nieporządki i obecność robotników w warsztacie. Każdy robotnik po kolei powinien spełniać obowiązki delegata. Drugi delegat jest zastępcą pierwszego. Rachmistrze prowadzą podwójną rachunkowość spółki, dotyczącą obstalunków i podziału pracy. — Podobna organizacja istnieje w wielkich zakładach Drukarni Narodowej w Paryżu, w Związku paryskich robotników powozowych, w niektórych przedsiębiorstwach metalurgicznych i szklarskich we Francji. Nie wszędzie jednak wprowadzono zasadę równego podziału zarobków, jakkolwiek jest silne parcie w tym kierunku. „Przez wychowanie moralne, pisze jeden z zecerów Drukarni Narodowej paryskiej[43], wychowanie, które daje robotnikom taka spółka gospodarska, przez wyrobienie wśród nich zwyczajów braterstwa, forma ta organizacji fachowej podbije cały świat pracujący i upowszechni się na wszystkie przedsiębiorstwa. Przebędziemy nowy etap rozwoju ku świetlanej przyszłości. Płace zarobkowe zostaną ujednostajnione, a wobec kapitalistów staną organizacje pracy wspólnej“. Kapitał nie będzie jeszcze przez to zniesiony, ale odebraną mu zostanie rola gospodarza w produkcji; wszystkie kółka mechanizmu i rachunkowości wytwarzania przejdą w ręce robotników, w ręce ich wolnych Związków.
Zestawiając z tą dążnością gospodarczą Związków zawodowych dążności kooperatyw spożywczych do opanowania rynku i organizowania własnej produkcji, możemy przewidzieć w ogólnych zarysach, ku jakim przeobrażeniom społecznym zmierza dzisiejsza demokracja stowarzyszeń ludowych i jak się odbędzie wyzwolenie, dokonane bez państwa i bez rewolucji, bez przymusowego wywłaszczenia i dyktatury proletariatu. Gospodarskie grupy profesjonalne, tworzące się w łonie Związków zawodowych i przejmujące od kapitalistów całą administrację i organizowanie przemysłu — spotykają się z rynkiem ludowym, organizowanym przez kooperatywy spożywcze i z kapitałami tych kooperatyw, poszukującemi lokowania się w przemyśle. Oba główne czynniki wszelakich przedsiębiorstw — rynek i fachowa organizacja — znajdą się w ręku stowarzyszeń ludowych; kapitalistom zaś pozostanie tylko stanowisko rentjerów i tytuł właścicieli; społecznie będą wtedy klasą przeżytą i nieczynną. Co więcej jednak, znajdą się oni w zupełnej zależności od demokracji stowarzyszeń, zarówno w procesie wytwarzania, jak i sprzedawania towarów; w tych zaś warunkach dalsze prowadzenie przedsiębiorstw i utrzymanie ich w typie przedsiębiorstw kapitalistycznych, będzie niesłychanie trudne. Jakikolwiek poważniejszy zatarg między kapitalistą a rynkiem ludowym lub grupą pracowników, prowadzącą jego fabryki, postawi go w położeniu bankruta; i w każdym takim wypadku jest gotowy nabywca zbankrutowanego prywatnie przedsiębiorstwa — kooperatywa spożywcza. Ona, jako przedstawiciel zorganizowanego rynku i posiadacz wielkich kapitałów bierze na siebie wymykające się z rąk prywatnych przedsiębiorstwo, bierze z gotowym już mechanizmem wytwórczym, z organizacją gospodarczą Związku robotniczego, i przeobraża je na własność wspólną całego zrzeszenia spożywców. Każde takie bankructwo i licytacja społeczna powiększać będzie świat gospodarki kooperatywnej, a uszczuplać dziedzictwo ginącego kapitalizmu; a w procesie tym twórczo-rewolucyjnym oba typy demokracji — fachowa i spożywcza — dopełniają nawzajem swoją działalność.
Łączność ta, z istoty rzeczy wynikająca ze wspólności celu, uświadamia się dziś coraz bardziej w ruchu robotniczym i kooperatywnym. Kongres ostatni francuskich giełd pracy w Amiens 1906 r. zaleca związkowcom wstępować do kooperatyw spożywczych. W Belgji istnieją miejscowe federacje łączące Związki zawodowe z kooperatywami spożywczemi. We Włoszech, w ostatnich czasach (1907 roku) wytworzyła się federacja ogólna Związków zawodowych, kooperatyw i towarzystw wzajemności w celu spółdziałania w sprawie wszystkich „dojrzałych do urzeczywistnienia reform społecznych“. Bieżące zagadnienia życia wymagają tego spółdziałania równie silnie jak i cele ostateczne. Zdobycze Związku Zawodowego w zakresie podwyższenia zarobków nie mogą przynieść robotnikom trwałej i realnej korzyści bez działalności kooperatyw spożywczych; bardzo często bowiem bywa, że rezultatem strejków i podwyższenia płac jest także i podwyższenie cen na artykuły spożywcze, tak że nadwyżka, którą robotnik zdobywa na fabrykancie, jest mu zabrana napowrót przez kupca. W kooperatywach zaś spożywczych ceny utrzymują się normalnie i tam, gdzie obejmują one szerszy zakres, zmuszają także i handel kupiecki do przytrzymywania się tych norm, do obniżania cen na towary, i kładą tamę wyzyskiwaniu sytuacji strejkowej. — Odwrotnie także kooperatywy spożywcze wymagają działalności Związków zawodowych, zdobywającej wyższe płace i krótszy dzień roboczy, i utrwalającej te zdobycze przez zbiorowy kontrakt najmu; albowiem robotnicy, którzy są mniej wyzyskiwani, którzy rozporządzają większym zarobkiem i większą ilością czasu swobodnego, mogą łatwiej nabywać akcje kooperatyw i przyjmować czynniejszy udział w ich życiu społecznem.
W ostatnich czasach rozwinęła się także w Związkach robotniczych francuskich nowa forma walki z kapitalistami, zapomocą bojkotowania towarów. Jest to tak zwany „Label“. Label jest to pieczęć, znak Związku robotniczego umieszczony na produktach. Związek dając fabrykantowi swą pieczęć na towary, świadczy przez to, że robotnicy pracujący u niego należą do Związku i że pracują na warunkach uznanych przez Związek. Ogół robotników obowiązany jest kupować takie tylko towary, które są znaczone tą pieczęcią. Związki liczą na to, że publiczność przekona się także, iż towary znaczone są lepsze, jako wykonywane w lepszych warunkach i że pójdzie za przykładem związkowców, bojkotując towary nie znaczone. Do skutecznego przeprowadzenia takiej walki, zmuszającej cały ogół przemysłowców do przyjęcia warunków najmu określonych przez Związki, jedynie kooperatywy spożywcze są zdolne; niezorganizowana publiczność kupujących może tylko chwilowo, pod wpływem agitacji, poprzeć tego rodzaju żądania robotników; kooperatywy zaś spożywcze działają w takich sprawach stale i planowo, i nic łatwiejszego dla nich, jak zamknąć swój rynek zbytu dla towarów, nie mających pieczęci Związkowej.
Obok związków robotników przemysłowych istnieją także, znacznie mniej rozwinięte, związki robotników rolnych. Najliczniejsze są we Włoszech, t. zw. „braccianti“. Zasługują one na szczególniejszą uwagę ze względu na to, że starają się zastąpić najem pojedyńczy przez najem zbiorowy. Jest to więc ta sama dążność do wytworzenia spółek robotniczych gospodarskich, jaka spotyka się w Związkach robotników przemysłowych.
W tym celu robotnicy wiejscy danej okolicy stowarzyszają się i jako stowarzyszenie wchodzą w umowy z właścicielami dla dokonywania różnych robót rolnych. Zamiast aby każdy wynajmował się oddzielnie i na różnych warunkach, stając się łatwo ofiarą wyzysku i oszustwa, przyjmują oni robotę za pośrednictwem swojej organizacji, która sama układa z właścicielem warunki najmu, możliwie najkorzystniejsze dla robotników i pilnuje, ażeby warunki te były zachowane. O ile do stowarzyszenia takiego należą wszyscy, albo znaczna większość robotników rolnych danej okolicy, wyzysk siły roboczej zostaje z łatwością ukrócony, ponieważ właściciele, nie mając w czem wybierać, muszą zgodzić się na warunki, które stawia stowarzyszenie. Umowa zawierana przez stowarzyszenie nie jest właściwie umową najmu pewnych robotników, lecz umową o wykonanie pewnej roboty, za oznaczoną cenę; jako wykonawca tej roboty figuruje w umowie samo stowarzyszenie, i od niego już zależy, w jaki sposób zobowiązanie swoje doprowadzi do skutku, jak rozdzieloną będzie robota, zarobek i w jakich granicach odbywa się praca dzienna.
Podobne stowarzyszenia kontraktu zbiorowego dla najmitów rolnych miałyby szczególne znaczenie dla nas, nietylko dla uregulowania warunków najmu po wsiach, ale także jako ochrona wychodźtwa polskiego. Każdego roku z Galicji, Poznańskiego i Królestwa wyrusza na zarobki do Niemiec tysiące ludzi, a nie mając żadnej organizacji, są zupełnie na łasce przedsiębiorców i agentów, podlegają nieraz strasznemu wyzyskowi, rozmaitym oszustwom i krzywdom. Położenie ich zmieniłoby się zupełnie, gdyby przedsiębiorcy, którzy ich ściągają na zarobki, zawierali umowę nie z pojedyńczymi robotnikami, lecz z ich stowarzyszeniem. Stowarzyszenie, mając swoich obrońców prawnych i ludzi znających stosunki miejscowe tego kraju, dokąd wyrusza emigracja, mogłoby zawierać kontrakt z całą świadomością rzeczy, i w każdym wypadku stanąć w obronie pokrzywdzonych. Stowarzyszenia takie dźwignęłyby na wyższy poziom kultury całą, tak liczną u nas klasę bezrolnych, wystawioną dzisiaj najbardziej na demoralizujące wpływy emigracji zarobkowej; one — dałyby jej hasła demokratyczne twórcze i wciągnęły do wspólnej pracy nad odrodzeniem społecznem.

2. Stowarzyszenia wytwórcze robotników przemysłowych.

Stowarzyszenie wytwórcze jest to spółka robotników do prowadzenia własnego przedsiębiorstwa — warsztatów, fabryki lub kopalni — na zasadach wspólnej własności i równego dzielenia zysków pomiędzy stowarzyszonymi. W tym celu robotnicy lub rzemieślnicy tego samego fachu organizują się w towarzystwo akcyjne, rozkupują pomiędzy sobą udziały i z kapitałem, zebranym w ten sposób, przystępują do eksploatacji.
Istnieje kilka typów tych stowarzyszeń, czyli kooperatyw wytwórczych.
Pierwsze stowarzyszenia, które powstały we Francji, utworzone były na tej zasadzie, że każdy członek musi być zarazem akcjonariuszem i robotnikiem, czyli, że cały kapitał ma pochodzić tylko od robotników, pracujących w kooperatywie. W rzeczywistości jednak zachowanie tej zasady rzadko się spotyka. Spotyka się natomiast często akcjonarjuszy, którzy bynajmniej nie pracują w warsztatach kooperatywy, a jeszcze częściej robotników kooperatywy nie będących jej członkami. Ta ostatnia okoliczność jest prawie niezbędna. Wobec zmienności produkcji, okresów zastoju i ożywienia, stowarzyszenie musi posiadać personel pomocniczy, przyjmowany na czas ożywienia, a oddalany na czas zastoju. Kooperatywy wytwórcze starają się jednak niekiedy zachować czystość swych zasad w ten sposób, że członkowie którzy przestają pracować w warsztacie kooperatywy (jeżeli to nie jest z braku roboty lub z powodu choroby) przestają także być członkami i otrzymują z powrotem swój udział. Albo też postanawiają w statutach, że robotnicy używani czasowo do pomocy mają udział w zyskach i mogą stawać się akcjonariuszami przez nagromadzenie w kasie kooperatywy przypadającej im części dochodu. Stowarzyszenia takiej spotykają się tylko w małym przemyśle rzemieślniczym. Jeżeli zaś rozwijają się pomyślnie i zwiększają swoją produkcję, natenczas odstępują zwykle od pierwotnych zasad: aby nie dzielić się dochodami, nie przyjmują nowych członków, tylko zwyczajnych najmitów. Wtedy kooperatywa robotnicza zamienia się na zwyczajne towarzystwo małych kapitalistów, wyzyskujących pracę innych. Tak np. paryskie stowarzyszenie wyrabiających narzędzia optyczne, początkowo istniejące jako kooperatywa prawdziwa, której wszyscy członkowie byli zarazem robotnikami, obecnie ma tylko 50 członków a 1, 500 robotników najemnych.
Inny typ stowarzyszeń wytwórczych są to takie, które mają na widoku nietylko interesy swoich członków, lecz wszystkich robotników pewnego zawodu, lub przynajmniej pewnego Związku zawodowego. Ponieważ jednak taki warsztat kooperatywny, nie może dać roboty wszystkim odrazu, więc przyjmuje się doń pewien tylko procent robotników zmieniających się według potrzeby. Tak naprzykład w warsztatach stowarzyszenia tapicerów w Paryżu pracują po kolei robotnicy potrzebujący roboty, a czas zmiany oznaczony jest na 15 dni. Są to właściwie warsztaty bezrobocia, które powstawały najczęściej wskutek strejku. Niektóre z nich należą do kilku naraz Związków fachowych, jak paryska fabryka powozów, która stanowi własność pięciu różnych Związków fachowych, należących do przemysłu powozowego. Dochody z takich warsztatów idą do kasy Związku fachowego, a robotnicy korzystają z nich tylko jako członkowie tego Związku.
Do tego typu należy także słynna huta szklana w Albi (we Francji), która stanowi własność wszystkich połączonych organizacyj robotniczych francuskich. Powstała ona na skutek wielkiego strejku w hutach szklanych. Strejkujący, korzystając z obfitych zapomóg, założyli własne warsztaty. Zorganizowano emisję biletów po 25 centimów, na sumę 500 tysięcy franków. Większość ich została zakupiona przez Związki fachowe, oraz przez kooperatywy spożywcze i wytwórcze. Osoby prywatne, które brały te bilety, musiały je przekazać jakiemu bądź stowarzyszeniu robotniczemu, gdyż przyjęta została zasada, że akcjonariuszami huty mogą być tylko organizacje robotnicze. Do nich należy zarządzanie hutą i dochody. Dochody, według statutu, mogą być użyte tylko na cele społeczne, ogólnego dobra. Robotnicy, pracujący w hucie, mają trzecią część miejsc w radzie administracyjnej i 40% dochodu (oprócz płacy), lecz pod warunkiem, że dochód ten nie będzie dzielony, lecz zachowany jako własność spólna w kasach oszczędności. Ażeby utrzymać hutę w Albi robotnicy okazali zadziwiającą ofiarność. Bywało tak, że całemi miesiącami nie brano prawie zapłaty, ażeby tylko huta mogła wybrnąć z kłopotów finansowych. Obecnie interesy jej rozwijają się pomyślnie, dzięki poparciu przez stowarzyszenia spożywcze, które od niej nabywają towar; dzięki także naciskowi, ze strony ogółu robotniczego, na restauratorów i kupców, aby używali tylko naczynia szklane z marką Albi.
Obok tych dwóch typów są także stowarzyszenia wytwórcze akcyjne bez ograniczeń. Członkami ich mogą być nietylko pracujący w warsztacie stowarzyszenia, lecz jacykolwiek ludzie, którzy nabyli jego akcje. Ażeby zaś ustrzec się przed przewagą kapitału w ustawach stowarzyszenia są następujące zastrzeżenia; 1) członkowie rady zarządzającej są wybierani przez akcjonarjuszów, lecz tylko z pomiędzy pracujących w warsztacie kooperatywy; 2) zysk kapitału akcyjnego nie może przewyższać 7½% 3) wszyscy robotnicy, pracujący w kooperatywie, nawet tacy, którzy, nie będąc członkami, są tylko czasowo wynajęci, mają prawo do udziału w zyskach. Ten typ stowarzyszeń wytwórczych powstał niedawno; jest ich zaledwie kilkanaście, głównie we Francji. Inicjatorzy ich mają nadzieję, że w tej formie stowarzyszenia wytwórcze będą mogły przejść do przemysłu wielkiego i rozwijać się pomyślnie, dzięki swobodnemu napływowi do nich kapitałów z zewnątrz.
Jak dotąd stowarzyszenia wytwórcze nie wykazały siły rozwojowej, ani zdolności do przeobrażania stosunków społecznych. Znaczna ich większość albo ginie po kilku latach istnienia, albo też, osiągnąwszy pewien stopień pomyślności, zamyka się dla nowych członków i zaczyna przyjmować robotników najemnych, przeistaczając się w zwyczajną spółkę drobnych kapitalistów. We Francji opiekuje się niemi państwo; daje im stałą zapomogę roczną 140,000 franków; zapewnia im pierwszeństwo we wszystkich robotach państwowych i gminnych; oprócz tego, z zapomogi rządowej i zapisu filantropijnego powstał w 1893 r. Bank pożyczkowy dla kooperatyw wytwórczych, rozpożyczajacy rocznie około miljona franków. Wszystko to jednak nie może zapewnić tym stowarzyszeniom naturalnego rozwoju. Chorują one stale na brak kapitałów i na brak rynku dla zbycia swoich wytworów. Większość kooperatyw żyje tylko dzięki zamówieniom rządowym; innych klijentów poważnych prawie że nie mają. Już z tego samego powodu nie można ich uważać za samodzielne instytucje ludowe, rozwijające się naturalnemi silami społeczeństwa; hoduje je bowiem filantropja państwa.
Zupełnie inną drogę wybrały stowarzyszenia wytwórcze angielskie. Zamiast szukać subsydji państwowych i wieść opłakany żywot instytucji sztucznie podtrzymywanej, nie rozwijającej się i nie biorącej udziału w procesie demokratycznego przeobrażania gospodarki społecznej, angielskie kooperatywy wytwórcze znalazły punkt oparcia i siły rozwoju w połączeniu się z kooperatywami spożywczemi. Widzieliśmy już uprzednio do jakiego świetnego stanowiska dochodzą spółki wytwórcze w takiem zespoleniu. Droga do tego prowadząca jest bardzo łatwa tam, gdzie stowarzyszenia spożywcze są już rozwinięte. Stają się one akcjonarjuszami spółki wytwórczej, i dostarczają przez zakupione udziały lwią część jej kapitałów zapasowych i obrotowych. Przez swoje zamówienia na towary otwierają spółce obszerny i trwały rynek zbytu; przez swoje uczestnictwo w administracji warsztatów, jako akcjonarjusze spółki, dają jej pomoc swej inteligencji fachowej, wyrobionej długiem i wszechstronnem doświadczeniem. W tych warunkach spółka robotnicza wytwórcza ma wszystkie przywileje ekonomiczne wielkiego przedsiębiorstwa, a co najważniejsze, przestaje być samolubnem, zamkniętem towarzystwem kilkudziesięciu spólników. Staje się ona wtedy organem wytwórczym całej federacji otwartych dla każdego stowarzyszeń spożywczych, a jej warsztaty stają się spoiną własnością wielotysięcznych mas ludu, zorganizowanego w tych stowarzyszeniach. Jest to produkcja uspołeczniona, która prowadzi się nie dla korzyści małego kółka robotników, tworzących spółkę, lecz dla interesów ogółu spożywców. Pierwsi, którzy zakładali we Francji kooperatywy wytwórcze, stali na fałszywem stanowisku, uważając, że warsztaty i fabryki powinny stanowić wyłączną własność tych, którzy w nich pracują. Gdyby nawet taka reforma udała się, społeczeństwo nie byłoby jeszcze wyzwolone od przywilejów i wyzysku. Spółki robotnicze, posiadające fabryki, jako spółki zamknięte z konieczności rzeczy, z ograniczoną liczbą członków, prowadziłyby produkcję dla zysku swoich spólników, tak samo jak dzisiaj fabryki akcyjne kapitalistów dbają tylko o zyski swoich akcjonarjuszy; w społeczeństwie wytworzyłaby się tylko nowa klasa uprzywilejowana, robotnicza, oddzielona od reszty społeczeństwa swym monopolem właścicieli fabryk; istota jednak rzeczy małoby się zmieniła. Gospodarka nie byłaby zdemokratyzowana, nie byłaby w ręku wszystkich, nie rządziłby nią cały ogół zainteresowanych, t. j. cały ogół spożywców, wszystkich ludzi. Zadanie to — zdemokratyzowania i uspołecznienia produkcji — rozstrzyga się dopiero w kooperatywach spożywczych. Fabryki i gospodarstwa, które ich własność stanowią, nie mają już na sobie żadnego piętna przywileju. Do kooperatywy spożywczej wejść może każdy; stoi ona otworem dla wszystkich; i wszystko co posiada — kapitały, instytucje pomocy, fabryki, gospodarstwa, magazyny — jest własnością wszystkich, własnością dostępną dla każdego. Interesy jej prowadzą się nietylko dla korzyści tych, co administrują lub co pracują w jej zakładach, ale dla korzyści całego ogółu członków. Jest to w całem znaczeniu tego słowa rzecz-pospolita, rzecz-wszystkich.
Z tych to powodów kooperatyzm, w każdym kraju, zaczynać się powinien od stowarzyszeń spożywczych; spółki zaś wytwórcze robotnicze, które chcą pójść drogą szerokiego rozwoju i którym ma przyświecać idea wyzwolenia społecznego, powinny poszukiwać między stowarzyszeniami spożywczemi swoich głównych akcjonarjuszy i na nich oprzeć swoją gospodarkę. Zadanie ich właściwe jest to organizowanie warsztatów dla szerszych zrzeszeń ludowych.

3. Kooperatywy rolne.

Włościaństwo, klasa najliczniejsza i pracująca u samej podstawy gospodarki krajowej, stanowi główny rdzeń demokracji w każdem społeczeństwie. Demokracja narodziła się dopiero z upadkiem poddaństwa włościan i rozwija się w miarę tego, jak włościaństwo zyskuje coraz szersze prawa obywatelskie i coraz większą samodzielność ekonomiczną. Kraje najbardziej demokratyczne pod względem swego ustroju politycznego i swojej kultury, jak Szwajcarja, Danja, Norwegja, są to kraje chłopskie, gdzie gospodarstwo włościańskie stanowi najważniejszy czynnik dobrobytu i potęgi narodowej. Objaśnia się to tem, że interes drobnego właściciela rolnika wymaga, z natury rzeczy ustroju demokratycznego. Jako pracownik samodzielny i osiadły na tem samem miejscu, przez wiele pokoleń, zainteresowany osobiście we wszystkich sprawach miejscowych, włościanin odnosi się z nieufnością i nieprzychylnie do wtrącania się w te sprawy władz państwowych i biurokracji, i żąda zawsze jak największego uniezależnienia się od tej władzy, jak najszerszego samorządu miejscowego. W tem zaś tkwi zarazem i główny pierwiastek kultury demokratycznej, czerpiącej swoje siły z samodzielności człowieka, z jego uzdolnienia do samorządu.
Na sprawę włościańską zapatrywano się dwojako: jedni, mianowicie socjaliści, upowszechniali teorje, że własność chłopska musi zaginąć w walce z kapitalizmem, wielkie majętności i przedsiębiorstwa rolne pochłoną małe, wywłaszczą gospodarzy, i cały ogół włościaństwa zamienią w proletarjat bezrolny; uważano przytem, że procesowi temu nie należy przeszkadzać, gdyż własność chłopska jest własnością nędzy, a jedynem rozstrzygnięciem sprawy rolnej będzie przejście całej ziemi na własność państwa demokratycznego, które samo poprowadzi gospodarkę, organizując ją jako wielkie przedsiębiorstwo ogólnokrajowe. Inni znowu, zachowawcy i przeciwnicy wszelkich zmian społecznych, twierdzili, że gospodarstwo chłopskie zdolne jest oprzeć się procesom rozkładowym kapitalizmu i że przeciwnie nawet, pozostanie naturalną twierdzą zachowawczości wobec wszelakich prądów reformatorskich; „o twarde głowy chłopskie“, mówili, „rozbiją się wszelkie marzenia komunistyczne“.
Kooperatywa rolna pokazała, że mylili się i jedni i drudzy. Mylili się socjaliści, wskazując na upaństwowienie ziemi jako na jedyny sposób dźwignięcia mas włościańskich z nędzy; i byli w błędzie zachowawcy, twierdząc, że te masy są niezdolne do reformowania stosunków społecznych.
Stowarzyszenia rolne przedstawiają typ mieszany kooperatywy: łączą ludzi jako spożywców i jako wytwórców. Jako spożywców — ponieważ stowarzyszenie bierze w swoje ręce sprawy handlowe zakupów, nabywa hurtownie rozmaite produkty dla rolników potrzebne i przywłaszcza sobie zyski kupieckie; jako wytwórców — ponieważ nietylko nabywa, ale i sprzedaje także produkty gospodarstw swoich członków, a w dalszym rozwoju, tworzy swoje własne zrzeszone przedsiębiorstwa rolne. Jest to więc podwójna kooperatywa — spożywczo-wytwórcza. Najczęściej jednak przedstawia się ona jako ugrupowanie się kilku różnych kooperatyw około właściwego Związku rolników, który jest tylko ich organizatorem i opiekunem. Do każdej poszczególnej sprawy rolnictwa Związek lub jak inaczej nazywają Kółko rolne, Syndykat, albo Kółko włościańskie, tworzy poszczególną kooperatywę, administrującą się samodzielnie; tak powstają kooperatywy mleczarskie, hodowli bydła, kasy wzajemnego kredytu, towarzystwa wzajemnego ubezpieczenia i t. d. Związek rolników odgrywa wtedy rolę ogniska, z którego wychodzą i około którego grupują się rozmaite stowarzyszenia, biorące każde jakieś jedno zadanie społeczne do wykonywania. Przejrzyjmy po kolei te rozmaite czynności kooperatyzmu rolnego.
Pierwszem zadaniem, od którego kółko rolne zwykle zaczyna, jest to zorganizowanie wspólnego zakupu potrzebnych dla rolnictwa produktów, mianowicie nawozów sztucznych, nasion, narzędzi i maszyn rolniczych, karmu dla bydła i t. d.
Zakup nawozów sztucznych (azotowych, fosforowych, potasowych) odbywa się w taki sposób: dwa razy do roku, na wiosnę i na jesieni, biuro Związku wzywa członków do zgłaszania zamówień; następnie sumuje te zamówienia i oddaje wybranej przez się fabryce nawozów, starając się uzyskać jak najniższe ceny. Biuro zajmuje się analizą zamówionego towaru i kontrolą wystawionych przez fabrykę rachunków. Każdy członek odbiera swoją część wprost od fabryki i otrzymuje osobny rachunek, na który wystawia weksel. Przeważnie Związki nie przyjmują odpowiedzialności za wypłacalność swoich członków, chociaż są i takie, które przyjęły zasadę solidarności. Inny sposób załatwiania zasadza się na tem, że Związki zakupują na własny rachunek nawozy do swoich składów i odprzedają członkom po cenie kosztu. Ważną przytem rzeczą jest to, że biuro Związku daje zarazem objaśnienia co do użycia nawozu, przeprowadza analizę gleby i wskazuje dokładnie, jaki rodzaj nawozu ma być użyty. Z tego pośrednictwa Związku najwięcej korzysta mały posiadacz, włościanin, mogąc nabywać małą ilość nawozu po cenie hurtowej, nabywać w dobrym gatunku, nie zafałszowany, i stosować go umiejętnie, co bez pomocy Związku byłoby dla niego zupełnie niedostępne. Przy dalszym rozwoju kooperatyzmu rolnego, Związki rolnicze, łącząc się ze sobą w większe zrzeszenia, prowincjonalne lub centralne, zakładają swoje własne fabryki nawozów sztucznych i zaopatrują same gospodarstwa członków poszczególnych kółek.
Ten sam system wspólnego zakupu hurtowego przez biura Związków, albo nawet produkcji własnej, przez zrzeszenia Związków prowadzonej, istnieje dla nasion, narzędzi rolnych, pokarmu dla bydła i innych rzeczy. We Francji, Niemczech, Danji, Związki posiadają w wielu miejscowościach swoje własne fermy, gdzie produkują się dobre gatunki nasion zbożowych i burakowych. W sprawie zaś zaopatrywania gospodarstw w narzędzia rolnicze odgrywają rolę pośredników handlowych, albo też nabywają narzędzia i maszyny na własność spólną, szczególnie takie, które mogą być używane kolejno, jak młocarnie, młynki, siewniki, tłocznie i t. d. Narzędzia te są złożone w składach Związku i wynajmowane członkom kolejno, za małą opłatą lub darmo. We Francji Związki rolników używają często kasy pożyczkowo-oszczędnościowej do pomocy dla zakupu maszyn i narzędzi, w ten sposób, że wchodzą z nią w specjalną umowę i tworzą spółkę do zakupu; albo też sam Związek rolniczy zapisuje się jako członek kasy pożyczkowej, tej miejscowości i wtedy, przy poręczeniu solidarnem wszystkich swych członków, pożycza z kasy pieniądze na kupno maszyn. — Istnieją także osobne spółki parowego omłotu. Kapitał na kupno młocarni zbiera się, albo bezpośrednio między członkami, albo zapomocą obligacyj, które potem umarzają się z opłat za użycie; młocarnia pozostaje własnością spółki i może nawet dawać dochody przez wypożyczanie osobom postronnym.
Oprócz tych rzeczy, które służą do gospodarstwa rolnego, Związki starają się nabywać hurtownie i wszystkie inne towary do codziennego użytku służące. W tym celu otwierają one swoje własne sklepy spożywcze, i stają się wtedy kooperatywą spożywczą włościańską jak to się dzieje u nas; albo też powołują do życia niezależnie od siebie i osobno administrujące się kooperatywy spożywcze, z któremi wchodzą w specjalną umową, jak to się praktykuje we Francji. Kooperatywa taka staje się ogólnym dostawcą dla Związku rolniczego; wszyscy jego członkowie są członkami kooperatywy i jako tacy korzystają z dochodów, które sklep daje. Niektóre z tych kooperatyw Związków rolniczych we Francji przyjęły zasadą nie dzielenia zysków, lecz kapitalizowania ich na fundusz spólny, przeznaczony do popierania i zakładania różnych instytucyj. Jedna z nich np. (w miejscowości Tonnerre) zastrzega w swojej ustawie, że „ma popierać pieniężnie i moralnie wszystko, co ma na celu poprawę bytu i wyzwolenie pracujących“. Są takie (jak np. kooperatywa Związku Lot i Garonne), które otwierają w wielu miejscowościach swoje własne piekarnie obsługiwane przez własne młyny; albo też (jak kooperatywa spożywcza Związku Południowo-Wschodniego) zasilają swojemi dochodami kasy ubezpieczeń od wypadków i od pomoru, tworzą kasy emerytalne dla pracowników Związku; albo też jeszcze zakładają mleczarnie, serownie, dystylarnie, fabryki konserw, a nawet fabryki płótna (jak np. kooperatywa w Ande).
Wogóle — system francuski okazał się bardzo korzystny dla kooperatyzmu; system zasadzający się na tem, że wiele Związków rolniczych, z danej miejscowości, tworzy jedną kooperatywę spożywczą, która zaspokaja wszystkie potrzeby ich członków, a przez to obejmuje odrazu ogromny rynek i od samego początku ma zapewnione silne stanowisko ekonomiczne. Tak np. do kooperatywy spożywczej tak zwanej „Podniowo-wschodniej“ należy 198 związków rolniczych (t. zw. syndykatów) czyli 42 tysiące członków, a kooperatywa taka, z wielką liczbą swych sklepów po wsiach, stanowi największego kupca tej prowincji. W wielu takich kooperatywach dochody nie są dzielone pomiędzy członków, ale pomiędzy Związki rolnicze należące do kooperatywy. Związek zaś może ten dochód zużytkować na cel ogólny, przelać do kasy wzajemnej pomocy, albo do kasy ubezpieczeń, albo przeznaczyć na co innego, nie drobiąc pomiędzy swymi członkami.
Zobaczmy teraz jak się odbywa spólna sprzedaż. Jedną z głównych przyczyn złego rynku zboża jest masa pośredników, nabywających tanio od wytwórców, a sprzedających drogo spożywcom, a co więcej fałszujących często produkty wiejskie. Zadaniem Związku jest uwolnić rolnika od tego pośrednictwa i zetknąć go bezpośrednio ze spożywcą. W tym celu organizuje się spólna sprzedaż zboża, buraków, jarzyn, owoców, produktów mlecznych i t. d. Sprzedaż ta organizuje się rozmaicie. Najczęściej biuro Związku publikuje szeroko wezwanie do nabywców, aby składali oferty swoich zapotrzebowań, i zapotrzebowania te komunikuje swoim członkom; funkcjonuje zatem jako biuro pośrednictwa. Albo też Związek sam nabywa produkty od właścicieli, lecz pozostawia je do przechowania u nich, zobowiązując do chronienia. Rzadziej zaś bywa, że Związki mają swoje własne śpichrze i składy.
Najlepszym i najłatwiejszym do opanowania rynkiem zbytu dla Związków rolniczych są kooperatywy spożywcze, wiejskie i miejskie. We wszystkich też krajach Zachodu, od początku kooperatyzmu rolnego, istnieje stała dążność, ażeby między temi dwoma typami zrzeszeń ekonomicznych nawiązały się stałe i uregulowane stosunki handlowe. W ten sposób pośrednictwo kupieckie zostaje zupełnie wykluczone i cały ogromny rynek, z rolnictwem związany, znaleźć się może w rękach organizacyj ludowych, gdy jednocześnie zyski handlowe kierować się będą do spólnych kas tych organizacyj i nagromadzać się jako społeczny, ludowy kapitał. Dla przyśpieszenia tej reformy, która sama przez się już zadałaby cios śmiertelny kapitalizmowi, Związki rolnicze i kooperatywy spożywcze usiłują wszędzie uregulować swój wzajemny stosunek — jako wytwórców i spożywców — i zamienić go na umowę zorganizowany i raz na zawsze ustaloną. Umowy takie, zawierane pomiędzy Związkami kółek rolniczych a hurtowniami, lub poszczególnemi magazynami kooperatyw spożywczych miejskich, dla dostawy zboża, mąki, jaj, mleka, masła, drobiu, jarzyn i t. d., spotykają się coraz częściej w Szwajcarji, Niemczech, Danji, Belgji i innych krajach, i dziś już można znaleźć całe prowincje kraju (jak np. w Danji i Szwajcarji), gdzie kooperatywa rolna i spożywcza owładnęły całym rynkiem i wyparły zupełnie kupiectwo i przedsiębiorców prywatnych. We Francji zaś, gdzie kooperatywy spożywcze miejskie są słabiej rozwinięte, Związki rolników same tworzą takie kooperatywy na prowincji, każdy w swojej okolicy, i w ten sposób organizują rynek dla swoich produktów. Bywa również tak, że Związek rolników, nie chcąc obarczać siebie czynnościami specjalnie handlowemi, organizuje osobne spółki handlowe, zajmujące się dostawą produktów wiejskich na targi miejskie lub do sklepów kooperatywnych i wielu kooperatystów uważa takie wyspecjalizowanie za lepsze, gdyż sam Związek ma wtedy więcej czasu na roboty kulturalne i oświatę, z rolnictwem związane. Często także bywa, że Związki rolnicze zakładają tylko biura sprzedaży, z wystawą próbek; biura te udzielają obu stronom, sprzedającym i kupującym, potrzebnych informacyj i służą swojem pośrednictwem, centralizują oferty produktów czynione przez członków i poszukują dla nich nabywców, dając gwarancję swą i opiekę. Agent postawiony na czele biura pilnuje sumiennego wykonania zamówień i ekspedycji.
Jednocześnie z organizowaniem sprzedaży Związki rolników zakładają także własne przedsiębiorstwa wytwórcze, które stopniowo rozszerzają się na wszystkie gałęzie produkcji rolnej i zdążają powoli do tego, by, nie niszcząc własności prywatnej ziemi, przeprowadzić rolnictwo do wyższej formy gospodarki spólnej, uspołecznionej. Małe gospodarstwa włościańskie, zarówno jak i wielkie folwarki, łączą się dla poszczególnej produkcji i organizują wielkie gospodarstwa zrzeszone. W zrzeszeniu tem drobny gospodarz, na paru morgach ziemi, korzystać może z niedostępnych dotychczas dla niego wygód i zysków dużego gospodarstwa. W ten sposób rozwinęły się już na wielką skalę spółki mleczarskie, spółki hodowli bydła, spólne serownie, młyny, piekarnie, fabryki konserw, spółki jedwabnicze i wiele innych. Dla rozszerzenia tej produkcji i postawienia przedsiębiorstwa na większą skalę poszczególne spółki łączą się często w Związki obszerniejsze; na tej drodze powstawać mogą nawet fabryki tak dużego kapitału i obrotu wymagające jak np. fabryki cukru. Pośród włościan najwięcej upowszechniły się spółki mleczarskie, serownie i piekarnie. Spółki mleczarskie liczą przeciętnie po 200 do 700 członków (typ najbardziej rozpowszechniony na Zachodzie Europy); koszt urządzenia parowej mleczarni umarza się już po 3 lub 5 latach z dochodów, które ono daje. Zarząd spółki takiej jest zwykle honorowy i bezpłatny. Personel płatny składa się z maszynisty, maślarza i rachmistrza; jest także i kontroler płatny, sprawdzający jakość dostawionego mleka. Dochody z mleczarni idą na pokrycie kosztów fabrykacji, na spłacenie procentów i obligacyj, a resztę rozdziela się pomiędzy członkami, podług ilości dostawionego mleka. — Podobnie także zorganizowane są serownie. Kilkudziesięciu lub więcej gospodarzy zobowiązuje się dostarczać cały udój, z wyjątkiem domowych potrzeb, do przerobu na sery; na urządzenia serowni wypożyczają potrzebną sumę, na podstawie nieograniczonej poręki, w czem kasy pożyczkowo-oszczędnościowe są często pomocne. Dochody ze sprzedaży serów rozdziela się co kwartał, po pokryciu kosztów, między członkami, według ilości dostarczanego mleka. Przytem, na umorzenie pożyczki i utworzenie funduszu zapasowego zatrzymuje się pewien mały odsetek od wypłacanego dochodu. Serownie takie są najwięcej upowszechnione w Szwajcarji. — Spółki młynarskie podejmują omłot, oczyszczanie i zmielenie zboża, przyczem każdy otrzymuje swoje zboże nie zmieszane z obcem. Członkowie obowiązani są mleć zboże w młynie spółki. Zysk czysty, w spółkach francuskich, rozdziela się według ustawy w taki sposób: 20% na fundusz zapasowy, 5% udziałowcom spółki, 25% na personel robotniczy, reszta 50% pomiędzy spożywców, czyli tych członków, którzy dostawiali roboty do młyna. Są to początki młynarstwa spółkowego, które w dalszym rozwoju stanąć może na stanowisku wielkich producentów.
Oprócz tych różnych gałęzi przemysłu, prowadzonych przez specjalne spółki, Związki rolników podejmują także wiele innych robót, niemożliwych do przeprowadzenia dla pojedyńczych gospodarzy. Do takich należy nawodnianie i odwodnianie gruntów, zwalczanie szkodników, jak chrabąszcze, gąsiennice i t. p., utrzymywanie dróg wiejskich, ułatwianie komasacji gruntów przez wymianę wzajemną działek ziemi i inne.
Na polu oświaty rolniczej Związki zrobiły bardzo wiele, organizując kursy praktyczne, zakładając szkoły, urządzając pola doświadczalne, próby nowych narzędzi i maszyn, wystawy i konkursy. Przez upowszechnianie wśród włościan dobrych gatunków nawozu, ziarna, ulepszonych narzędzi pracy, podniosły wszędzie gdzie istnieją kulturę ziemi, zamożność i oświatę kraju. We Francji niektóre związki utrzymują stale swoich agronomów, których obowiązkiem jest objeżdżanie gospodarstw, dawanie odpowiednich rad i wskazówek, robienie analiz i urządzanie odczytów. We Włoszech Związki utworzyły wędrowne szkoły rolnicze, przenoszące się z jednej okolicy kraju do drugiej. W Niemczech i Francji staraniem Związków potworzyły się przy szkołach wiejskich specjalne klasy nauczania rolnictwa, dla chłopców i dziewcząt.
Ogromną też działalność rozwinęły Związki rolnicze, wszędzie na Zachodzie, na polu pomocy wzajemnej, kas wzajemnego kredytu, ubezpieczeń i biur pracy. Są kasy chorych, kasy pomocy dla starców i dla sierot, kasy emerytalne dla robotników rolnych, i ubezpieczenia starości. Kasy chorych dają podczas choroby pomoc lekarską i lekarstwa, a oprócz tego zapomogi dzienne w naturze i pieniądzach. W Związkach francuskich ustalił się także zwyczaj, że w razie choroby którego z członków Związek wykonywa zamiast niego niezbędne w jego gospodarstwie roboty i opiekuje się jego sadybą. Zwykle miejscowe kasy pomocy wzajemnej zajmują się tylko pomocą w chorobie; ubezpieczenie zaś starości i kalectwa należy do Unji tych kas, obejmując całą prowincję kraju. Są także Związki zajmujące się specjalnie potrzebami dzieci, zakładające ochrony wiejskie, domy dla sierot, utrzymujące stypendystów. Fundusze potrzebne na te różne instytucje idą z dochodów, które dają różne przedsiębiorstwa Związkowe, jak również z dochodów kooperatywy spożywczej złączonej ze Związkiem. Jest to więc dobroczynność nie od filantropów idąca, ale którą lud sam sobie czyni. Na tej drodze starają się Związki rolnicze rozstrzygnąć także sprawę ubezpieczenia starości robotników wiejskich, a niektóre z nich, we Francji, doszły do wypłacania 300 fr. rocznej emerytury robotnikom po 65 roku życia.
Instytucje kredytu rolnego są koniecznem dopełnieniem Związków rolnych. Związek, organizuje różne przedsiębiorstwa, spotyka się często z przeszkodą braku gotówki. Temu zaradzają towarzystwa wzajemnego kredytu. Obie te instytucje przenikają się wzajemnie; fundusze wychodzące z kasy kredytowej wchodzą do kasy Związku. Najbardziej upowszechnioną na Zachodzie formą kredytu rolnego są kasy Raiffeisena, z ograniczonym zakresem działania i solidarną odpowiedzialnością członków. Gromadzące się w nich oszczędności ludowe dochodzą do miljonowych kapitałów, z których korzystać mogą zarówno Związki rolnicze jak i inne kooperatywy. Z nich biorą się pożyczki na kupno bydła, nasion, nawozu, narzędzi rolnych, na założenie mleczarni parowej, młyna i t. d. Kasy te tworzą pomiędzy sobą federacje, dzięki czemu mogą znacznie rozszerzyć swą działalność finansową. Ważną stroną tych instytucyj jest to, że zależą przedewszystkiem od moralnej wartości ludzi. Członkowie bowiem muszą we własnym interesie dbać, by nie wchodzili do stowarzyszenia ludzie nie budzący zaufania; znajomość taka jest łatwa w granicach gminy wiejskiej, i umożliwia przeprowadzenie zasady solidarnej odpowiedzialności.
Związki rolnicze rozwinęły także w różnych formach ubezpieczenia wzajemne, ubezpieczenie od ognia, gradu, od zarazy bydła i od wypadków nieszczęśliwych przy pracy. Organizują je zwykle nie pojedyncze Związki, ale zrzeszenia wielu Związków naraz.
Na zakończenie wspomnijmy jeszcze o dwóch ważnych instytucjach, które Związki rolnicze organizują: są to biura pracy, funkcjonujące bezpłatnie dla robotników wiejskich, jako pośrednictwo między podażą o popytem pracy, oraz Sądy polubowne. Te ostatnie instytucje rozwinęły się szczególnie we Francji. Mają one na celu ochronić włościaństwo od niepotrzebnych kosztów procesowania, rujnujących często rodziny włościańskie, a szczególnie od złych wpływów moralnych, jakie z tych sporów wynikają, szerzących między ludźmi uczucia nienawiści, oszustwa i mściwości. Statuty niektórych Związków francuskich czynią obowiązkowym dla swoich członków sąd polubowny we wszystkich sprawach dotyczących gospodarstwa rolnego. Kto się nie zgadza na to, musi być wykluczony ze Związku. Sądy polubowne mają swoją procedurę ustaloną; przy Związkach istnieją komitety, złożone z prawników, adwokatów, rejentów, agronomów i weterynarzy — dla fachowego wyjaśnienia sporu. Usługi takiego komitetu są bezpłatne i mają charakter albo porady tylko, albo wyroku. Obie strony, udające się do sądu polubownego, muszą wpierw podpisać deklarację, że wyrok przyjmą. Bardzo często samo wyjaśnienie sprawy przez komitet doradczy wystarcza i do właściwego sądu nie dochodzi. — Sądy polubowne Związków funkcjonują także jako biura porady prawnej, dla obrony przeciw oszustwom w tranzakcjach, przeciw niesłusznym pretensjom administracji podatkowej, przeciw wyzyskowi ze strony chlebodawców i w innych podobnych wypadkach. Obrona prawna swoich członków jest często prowadzona przez Związki na szeroką skalę, gdy interesy ich są narażone przez jakiekolwiek nadużycia ze strony administracji państwowej lub municypalnej, ze strony zarządów kolejowych, fabrycznych lub gminnych.
Widzimy więc z tego ogólnego przeglądu zadań i czynności Związków rolniczych, jak ważną rolę odgrywają one w kooperatyzmie i jak doniosłe reformy społeczne przeprowadzają. Reformy te dają się streścić w następujący sposób: 1) organizowanie rynku produktów rolnych i wyjęcie go z pod rządów kapitalistów; 2) gromadzenie kapitałów spólnych, jako własności ludu wiejskiego, w różnych kasach i spółkach organizowanych przez Związki; 3) organizowanie spólnych przedsiębiorstw rolniczych; 4) przeprowadzanie samego gospodarstwa rolnego do wyższej formy gospodarstwa zrzeszonego, które zabezpiecza małą własność chłopską od nędzy i wywłaszczenia; 5) szerzenie oświaty, pomocy wzajemnej i dobroczynności wykonywanej własnemi siłami ludu; i wreszcie 6) rozwijanie wśród ludu wiejskiego samodzielności społecznej, uzdolnienie do samorządu i do prawdziwej demokracji, umiejącej bez przymusu prowadzić i doskonalić życie zbiorowe.
Jeden z najlepszych znawców i działaczy na polu kooperatyzmu rolnego we Francji de Rocquigny, tak pisze w swojej książce o syndykatach francuskich:
„Już teraz masy włościańskie, nabywając świadomość swojej siły, są mniej skłonne do żądania, przy każdej sposobności, interwencji Państwa-Opatrzności, jak to czyniły dawniej; i magiczna siła stowarzyszenia ukazuje się im teraz bardziej skuteczną dla urzeczywistnienia swoich celów i zdobyczy. Jest to fakt wielkiej wagi; gdyż instytucje stworzone swobodnie, przez inicjatywę prywatną, są istotnie najodpowiedniejszemi dla rozwiązania zagadnień pracy. Rozwijają się one samorodnie, gdyż są ożywione własnem życiem i mają łatwość przystosowania się do wszelkich potrzeb. Syndykaty rolne czyż nie stanowią tego doskonałego przykładu? Nigdy państwo, ze wszystkiemi swemi środkami i wpływami, nie mogłoby stworzyć takiego postępu w rolnictwie, przeobrazić jego metody, ulepszyć położenie drobnych posiadaczy, jak to uczyniły syndykaty. Jedna zatem z najważniejszych zasad, które syndykaty upowszechniły, jest to przyzwyczajenie rolników do rachowania tylko na samych siebie, na swoje spólne działanie, żądając od władzy rządowej tylko ułatwienia i ochrony... Syndykaty były prawdziwymi wychowawcami włościan i wyzwoliły ich z zależności, w jakiej żyli dotąd, dzięki ciemnocie, słabości i rozproszeniu“.[44]
„Na co szczególniej trzeba zwrócić uwagę, pisze inny kooperatysta francuski Maurin, to na pracę odrodzenia umysłowego, które dokonało się w masach włościańskich; na to powolne przesiąkanie w umysły niekulturalne idei zupełnie nowych: poznania praw ekonomicznych, które rządzą życiem, i poznania potęgi, którą daje solidarność i wzajemność pracowników... W syndykatach rolnych wypracowuje się dusza mas ludowych, ich przyszła inteligencja, umysłowość“.
Jako przykład siły rozwojowej kooperatyzmu rolnego, podajemy statystykę syndykatów rolnych francuskich, zebraną przez Rocquigny.
Ruch ten zaczyna się we Francji w 1884 roku; było wtedy tylko 5 syndykatów.
W 1890 r. jest ich już 648 i liczą 234 tysiące członków.
W 1894 r. jest 1,092 syndykatów i 378 tysięcy członków.
W 1899 r. jest 2,133 syndykatów i przeszło 500 tysięcy członków.
W 1900 r. jest 2,500 syndykatów i 800 tysięcy członków, co z rodzinami wynosi około 4 miljonów ludności.

4. Poszczególne wizerunki kooperatyzmu wiejskiego.
Piekarnie kooperatywne wiejskie we Francji.

Jest to jedna z najbardziej rozwijających się form kooperatyw włościańskich. Spełniają one nietylko swoje specjalne zadanie dając ludności wiejskiej chleb tani w dobrym gatunku, ale jednocześnie spełniają także i zadanie wychowawcze, ucząc solidarności i zbiorowego działania. Zachęciły one do innych form kooperatyzmu i dały we Francji początek setkom mleczarni kooperatywnych. — Piekarnie te istnieją jako stowarzyszenia prywatne, wolne od formalności i podatków. Każdy, kto wniesie wpisowe i udział (wynoszący 8 lub 10 franków) staje się członkiem. Udział jest zwrotny, lecz nie daje procentów. Fundusze potrzebne na założenie piekarni są najczęściej otrzymywane drogą pożyczki. Członkowie, którymi są przeważnie włościanie, dostarczają piekarni zboża; a wzamian otrzymują kwity na chleb (t. zw. bony). Zarządza piekarnią biuro i komisja kontrolująca, wybierana przez zgromadzenie ogólne członków. Pracowników płatnych jest trzech tylko: piekarz, kasjer i roznosiciel chleba. Piekarnie kooperatywne w prowincjach zachodnich Francji trzymają się zasady, żeby chleb sprzedawać po cenie możliwie najniższej. W końcu każdego miesiąca biuro oznacza cenę chleba na miesiąc następny, biorąc za podstawę ogólne wydatki ubiegłego miesiąca i sumę otrzymaną ze sprzedaży. Zasadę tę stosują piekarnie nowe, w obawie przed konkurencją wielkich piekarń miejskich. Dawniejsze i lepiej rozwinięte kooperatywy wprowadzają, przeciwnie, małe podwyższenie ceny chleba, dla stworzenia dywidendy i funduszu zbiorowego. Tak np. jedna z takich piekarni, w La Rochelle, daje rodzinie włościańskiej, złożonej z 5 osób, 60 franków rocznego zysku. Według statystyki, ogłoszonej przez piekarnię udziałową w La Flotte, członek, który przez 32 lata, od 1864 do 1896 r. nabywał dla swej rodziny po 350 chlebów rocznie, zaoszczędził sobie 3,290 franków, czyli po 102 fr. rocznie. Dochody i rozwój piekarni wzrastają znacznie, gdy dołączają się do nich własne młyny.
Jedną z ciekawszych piekarni kooperatywnych jest piekarnia w Croix, założona przez robotników miejscowych, największa w okolicy, sprzedaje około pół miljona bochenków chleba rocznie. Członkom swoim daje 31% dywidendy. 5% z zysków przeznacza na fundusz zapasowy, a 2% na komitet pomocy; ½ procentu od sprzedaży na amortyzację budynków i urządzeń. Sprzedaje chleb o 5 centimów drożej niż w handlu, ażeby tą drogą nagromadzić fundusz bezrobocia i choroby. Z tej kasy pomocy piekarnia pożycza swym członkom bez procentu. W razie śmierci wypłaca rodzinie 25 fr. Dewizą stowarzyszenia jest „Solidarność i Braterstwo“.

Kooperatywa koszykarzy wiejskich.

W Villaines, we Francji, wszyscy mieszkańcy są koszykarzami, a wszyscy koszykarze należą do kooperatywy. Przedsiębiorców niema; wszystkie wyroby zgromadzają się w magazynie kooperatywy i sprzedają się na rzecz stowarzyszenia. Wioska Villaines zajmuje się oddawna koszykarstwem, z powodu że posiada w swoich dolinach doskonałą łozę do tego. Wyroby te jednak nie miały szerszego rynku; przyjeżdżali tylko okoliczni kupcy jarmarczni. W 1845 r. proboszcz miejscowy powziął myśl założenia stowarzyszenia i ułożył Ustawę, pozostającą do dziś dnia.
Do stowarzyszenia należy 151 rodzin. Ma ono radę administracyjną i zarząd. Każdego roku odbywa się zebranie ogólne, przed którem odczytuje się sprawozdanie i które wybiera zarząd i radę. Niektóre prawidła ustawy są bardzo surowe; np. członek nie ma prawa wystąpić ze stowarzyszenia przed upłynięciem 20 lat swego należenia; chyba, że zamieszkuje dalej niż o 24 kilometry od Villaines.
Wyroby są co dwa tygodnie oddawane do magazynu stowarzyszenia i zapisywane. Nikt nie ma prawa ani jednej sztuki sprzedać kupcowi; prywatnie nie można odstąpić nikomu więcej niż 12 sztuk. Cena każdego wyrobu jest z góry oznaczona; z niej 10 a czasem i 20% przeznacza się na kapitał stowarzyszenia; zebranie ogólne może powiększyć ten procent do 35. Wypłata odbywa się na żądanie albo zaraz przy dostarczeniu towaru, albo potem. Koszykarze sami muszą dostawać łozę. Zarobek dzienny wynosi dla mężczyzny 4 fr. dla kobiety 2 fr. — Katastrofa finansowa spotkała stowarzyszenie: upadł bank, gdzie złożyło ono cały swój kapitał, wynoszący 23 tysiące franków. Nie zniechęciło to jednak stowarzyszonych. Interesy wzrastają ciągle, i obrót dosięgnął paruset tysięcy. Dostarcza ono swoich wyrobów na rynek paryski i na okolicę w promieniu 20 mil. Przy kooperatywie tej istnieje także towarzystwo pomocy wzajemnej.

Kooperatywa wiejska „Słońce“ w Gandawie.

Założona w roku 1898 przez robotników miasta Gandawy (w Belgji) promieniuje swą działalnością po wsiach okolicznych, jako kooperatywa spożywczo-wytwórcza. W pierwszym roku istnienia założono we wsi Zele piekarnię, sklep spożywczy i skład węgla; w dwa lata polem postawiono tamże dom ludowy z ogrodem i salą zabaw. We wsi Wetteren założono w 1900 r. piekarnię, sklep spożywczy, magazyn towarów łokciowych i Dom ludowy, przyozdobiony artystycznemi malowidłami. W tymże roku założono te same instytucje we wsi Thielt; to samo we wsi Termonde. We wszystkich tych domach ludowych są bibljoteki. Sprzedaż napojów alkoholowych jest wzbroniona. W r. 1901 utworzono „Syndykat tkaczy z doliny Durmy“, który posiada już własny warsztat, gdzie płaca jest o 11% wyższa niż w innych; warsztat ten dostarcza tkaniny do magazynów wielkiej kooperatywy „Naprzód“ w Gandawie, „Proletarjusz“ w Lugdunie, i Domu ludowego w Brukselli. Stworzono także syndykat (czyli Związek) robotników sznurkowych w Zele i Hamme, który organizuje własną produkcję sznurów.
Kooperatywa „Słońce“, jakkolwiek mająca swą główną siedzibę w mieście, działa jednak głównie na całą okolicę wiejską Gandawy. Należy ona do partji robotniczej socjalistycznej. Celem jej jest stopniowe reformowanie życia wiejskiego, zarówno robotników jak i włościan gospodarzy. Dewiza jej, wypisana na wszystkich gmachach kooperatywy, brzmi tak: „Dla dobrobytu ludu — dla wyzwolenia człowieka“.

Kooperatywa wiejska socjalistyczna w Luxemburgu.

W r. 1897 założono w Hautfays kooperatywę spożywczą „Przezorność“, z 41 członkami i kapitałem 4 tysięcy fr. Była to pierwsza próba, aby przekonać się, czy kooperatywa spożywcza może rozwinąć się na wsi, i czy socjalizm może przyjąć się w kraju drobnej własności, jakim jest małe państewko Luxemburgu. Wyniki zadziwiły największych optymistów. Sprzedaż doszła z samego początku do 150 fr. dziennie suma znaczna na wioskę, mającą tylko 800 mieszkańców. W dwa lata później powstają już kooperatywy spożywcze w kilkunastu innych wsiach, i wszystkie rozwijają się dobrze, doszedłszy odrazu do sumy pół miljona franków sprzedaży rocznej. Z zysków czystych największa część idzie na kapitał zapasowy; reszta dzieli się między klijentami w stosunku do zakupów. Udziałowcy otrzymują oprócz tego pewien odsetek od swych akcyj. Magazyny posiadają prawie wszystko, co ludność miejscowa potrzebuje: artykuły spożywcze, materje, obuwie, wyroby żelazne, fajansowe, książki, a nawet różańce. Kooperatywy stanowią tam również rynek zbytu dla włościan, którzy zwożą masło, jaja, szynki, owoce, kartofle, owies i t. d. Ponieważ miejscowego zbytu na te produkty nie było, kooperatywy postarały się o nawiązanie odpowiednich stosunków handlowych z kooperatywami miejskiemi. W tym celu, ażeby włościanina zetknąć bezpośrednio ze spożywcą miejskim i obu wyzwolić od pośrednictwa, zostało zorganizowane w stolicy kraju, w Luxemburgu, ogólne biuro zakupów i sprzedaży. Prócz tego kooperatywy wiejskie urządziły dwie mleczarnie spółkowe, zorganizowały syndykat drwali i syndykat robotników, wyrabiających chodaki. — Kooperatywy spożywcze spowodowały w kraju znaczne obniżenie cen towarów sprzedawanych po wsiach. Chleb, który sprzedawał się przedtem po 80 centimów za 3 kilogramy, sprzedaje się teraz po 60; makaron zamiast 120 centimów za funt sprzedaje się po 40 cent. Kawa staniała o 20 cent. na funcie. Zyskała także jakość towarów; zniknęła ze sklepów wiejskich farbowana kawa, zepsuta mąka i t. p.


Kooperatywa wiejska „Sprawiedliwość“ w Waremme. (Belgia).

Obejmuje ona 23 miejscowości, w promieniu 10 kilometrów. Do 600 domów rozwozi dwa razy na tydzień mąkę, krupy, chleb, słoninę, cukier, kawę, ryż, — słowem wszystkie artykuły spożywcze, a nawet zamówione ubrania, bluzy i t. p. System ten wprowadzono od samego początku, i odrazu rezultaty okazały się dobre. Zgrupowali się najpierw w kooperatywie ludzie czynniejsi i bardziej inteligentni, a za nimi poszły masy. Interesy kooperatywy rosły w środowisku czysto rolniczem, wśród wiosek o małej ludności, gdzie jedynem ogniskiem życia było miasteczko handlowe, zamieszkałe przez reakcyjne i niechętne ruchowi mieszczaństwo. W pierwszym roku założenia, 1899, obrót kooperatywy wynosił 60 tysięcy fr.; w 1901 r. — 160 tysięcy; w 1904 r. — 300 tysięcy. Dzisiaj kooperatywa „Sprawiedliwość“ jest największą instytucją handlową całej okolicy. Czyni ona ogromne zakupy mąki, otrębów, jęczmienia, kukurydzy i t. d. u okolicznych włościan i wykluczyła zupełnie pośrednictwo kupców. W 1905 r. odegrała ona ważną rolę, dzięki swej szerokiej klijenteli i swoim znacznym kontraktom handlowym, — mianowicie, regulowała ceny zboża, które podskoczyły ogromnie w górę, z powodu nieurodzaju, i w interesie ludu zmusiła kupców do utrzymywania ceny normalnej. Zamierza obecnie rozszerzyć swą działalność i stworzyć cały szereg instytucyj na wielką skalę.
Zakłada mianowicie wielką piekarnię mechaniczną i własne biura i składy do skupywania u włościan pszenicy, żyta, owsa, kartofli i innych produktów. Rozwój tej gałęzi pozwolił już na kupno maszyn do oczyszczania zboża i na zawiązanie poważnych stosunków handlowych z miastami Belgji, przez inne kooperatywy miejscowe. „Sprawiedliwość“ posiada swoją kasę pomocy wzajemnej dla chorych i osobną kasę dla położnic; utrzymuje również swoich własnych lekarzy. We wszystkich wioskach, które ogarnęła, zakłada także bibljoteki i koła oświaty.




ROZDZIAŁ VI.
Idee Kooperatyzmu
1. Socjalizm i kooperatyzm.

Socjalizm i kooperatyzm są to dwa wielkie prądy, rozwijające się obok siebie w społeczeństwach nowożytnych i tworzące ich przyszłość. Niekiedy, w okresach początkowych szczególnie, stają do walki ze sobą; częściej zachowują wzajemną neutralność, albo też usiłują zlać się ze sobą. Można powiedzieć śmiało, że do tych 2-ch potęg należy dzisiaj wypowiedzenie ostatniego słowa w historji narodów. W Polsce, tak samo jak i w innych krajach cywilizowanych, oba te prądy społeczne spółdziałają obok siebie; tutaj jednak, częściej może niż gdzieindziej w epoce obecnej, ścierają się one ze sobą i walczą, jeżeli nie w społecznem życiu, to w umysłach ludzi. Dlatego też jest rzeczą ważną zarówno dla kooperatystów jak i dla socjalistów polskich, ażeby uświadomili sobie jasno, na czem polega spólność, a na czem różnica, między temi dwoma ideami.
Socjalizm, w swych celach ostatecznych i zasadniczych dąży do uspołecznienia całego życia ekonomicznego, t. j. do uspołecznienia przemysłu, uprawy roli i handlu. Na miejsce prywatnych, osobistych przedsiębiorstw wytwórczych i wymiennych — fabryk, gospodarstw, warsztatów, kantorów handlowych i t. d. — usiłuje wprowadzić jedną organizację społeczna, jedno wielkie gospodarstwo przemysłowo-rolne, należące do ogółu obywateli i przez ogół zarządzane. Ta zasadnicza zmiana usuwa za jednym zamachem wszystkie dolegliwości społeczne: wyzysk pracujących, nędzę, przewagę jednych nad drugimi, krachy i bankructwa, zależność spożywców od jednej tylko klasy przemysłowców i rolników, bezład produkcji, konkurencję rynkową, — jednem słowem to wszystko, co charakteryzuje dzisiejszy ustrój kapitalistyczny, a z czego idą wciąż na ludzi straszne zmory uprawnionej krzywdy i gwałtu.
Lecz w jaki sposób całe społeczeństwo, ogół, stać się może właścicielem i gospodarzem? Na to odpowiada socjalizm, że podejmie się tego organizacja społeczna najbardziej powszechna i najtrwalsza, organizacja przymusowa, — mianowicie państwo. Ściśle więc wyrażając się, celem socjalizmu jest upaństwowienie całej gospodarki. Tak samo, jak dziś mamy już we wszystkich krajach państwowe koleje, poczty, telegrafy, państwową produkcję soli, zapałek, wódki i t. d., państwowe kopalnie złota i srebra, — tak samo, w dalszym rozwoju w tym kierunku, powinny przechodzić na własność państwa i pod jego wyłączny zarząd wszystkie inne przedsiębiorstwa, zarówno przemysłowe jak i rolne.
Oczywiście do takiej roli gospodarza nie jest powołane dzisiejsze „burżuazyjne“ i klasowe państwo. Ażeby ująć w swoje ręce całe życie ekonomiczne społeczeństwa, państwo musi stać się głęboko demokratyczne; jego władza prawodawcza musi pochodzić z przedstawicielstwa narodu, wybieranego głosowaniem powszechnem; jego zaś władza wykonawcza, czyli, rząd musi być odpowiedzialny przed tem przedstawicielstwem. Pod tym tylko warunkiem państwo będzie zdolne do stania się powszechnym wytwórcą i szafarzem dóbr; opiekunem i karmicielem każdej rodziny. W takiem państwie, w takiej demokracji ekonomicznej, nie będzie oczywiście miejsca dla klas społecznych i najmu. Każdy obywatel będzie zobowiązany do pracy w państwowych folwarkach lub fabrykach, lub innych instytucjach, tak samo jak dziś obowiązany do służby wojskowej. Wzamian zaś za swoją pracę otrzymywać będzie od państwa to wszystko, co jest potrzebne dla zaspokojenia potrzeb życia.
Jaką drogą można osiągnąć taką przemianę? Na to socjalizm odpowiada rozmaicie; przeważa dziś jednak odpowiedź: do klasy pracującej, do proletarjatu, należy zadanie to przeprowadzić, i przeprowadzić na drodze pokojowej. Klasa pracująca, organizując się w potężne Związki fachowe i partje polityczne, może posiadać dostateczną siłę społeczną, ażeby zawładnąć przedstawicielstwem parlamentarnem narodu, wpływać stopniowo na reformy w duchu idei socjalistycznej, wywierać nacisk na opinję ogółu i władz rządowych, poprzeć swoje żądanie reform, gdy tego trzeba, strejkiem powszechnym, i w ten sposób zdążać powoli lecz pewnie do obalenia kapitalizmu i do stworzenia nowego państwa ekonomicznego. Reformy będą więc wprowadzone z góry, przez samą władzę prawodawczą i wykonawczą, zmuszoną ulegać potężnemu naporowi ze strony klasy robotniczej.
Idea reformatorska socjalizmu przedstawia się więc tak: życie ekonomiczne należy upaństwowić; rolę gospodarza obejmie państwo demokratyczne na gruzach gospodarstw prywatnych; zmiana zaś taka musi odbyć się pod przymusem jako skutek nowych praw, stopniowo reformujących.


Zobaczmy teraz, jak się przedstawia idea kooperatyzmu. Kooperatyzm, tak samo jak socjalizm, uważa, że zło panujące na świecie, zło nędzy, krzywd, wyzysku i ciemnoty, pochodzi w znacznym stopniu z wadliwego ustroju ekonomicznego, z gospodarki prywatnej, która jednej klasie daje przewagę nad innemi i pozwala każdemu, co posiada kapitał, gnębić i wyzyskiwać tłumy wydziedziczonych. I tak samo jak socjalizm kooperatyzm twierdzi, że uspołecznienie wytwórczości i handlu jest jedynym sposobem zniszczenia tego zła. Chcąc wprowadzić sprawiedliwość do stosunków ludzkich, wybawić od nędzy i wyzysku, trzeba przedewszystkiem ujarzmić kapitał i uczynić z niego nie narzędzie przemocy jednych nad drugimi, ale dobro spólne, dostępne dla najszerszych warstw społecznych.
Kooperatyzm uważa jednak, że państwo, najbardziej nawet demokratyczne, nie jest odpowiednią formą dla objęcia gospodarki społecznej. I tu zaczyna się różnica między kooperatyzmem a socjalizmem. Uspołecznienie wytwórczości i handlu musi nastąpić, mówi nauka kooperatyzmu, ale narzędziem i formą tego uspołecznienia powinny być stowarzyszenia, t. j. organizacja dobrowolna ludzi. Wiele powodów przemawia za tem. Najpierw sama natura czynności wytwórczych i handlowych — gospodarstwa wogóle, które wymaga zawsze dużo inicjatywy osobistej, szybkiego przystosowywania się do nowych warunków, pomysłowości, zamiłowania; w organizacji państwowej zatem, przymusowej i biurokratycznej, wszystkie te właściwości są tłumione; organizacja urzędnicza, w najlepszem nawet państwie, działa powolnie, ciężko i schematycznie; musi trzymać się ściśle przepisów administracyjnych i prawnych, tysiącznych formalności biurokratycznych, które uniemożliwiają szybkie przystosowanie się, szybkie wprowadzanie zmian potrzebnych, a przytem, z konieczności rzeczy krępują na każdym kroku osobistą inicjatywę i pomysłowość. Najlepszy urzędnik państwowy nie będzie miał nigdy w pełnieniu swych obowiązków tyle zamiłowania fachowego i tyle energji, co właściciel, przemysłowiec, rzemieślnik, gospodarz rolny, szef przedsiębiorstwa — wogóle ludzie blisko zainteresowani w danej rzeczy i mający swobodę działania. Demokratyzacja państwa niewiele tutaj pomoże; przeciwnie nawet, zachodzić może poważna obawa, że kultura gospodarcza kraju straciłaby bardzo wiele na swym rozwoju, gdyby każda zmiana, wymagana w produkcji, każde zastosowanie nowego systemu lub wynalazku wymagało wpierw debatowania w parlamentach, ministerjach, wiecach ludowych, — zanimby uzyskało swą sankcję prawną i zostało wprowadzone. Względy poboczne, partyjne, polityczne, nie mające nic wspólnego z daną sprawą gospodarczą musiałyby często bruździć i często wpływać na decyzję, wbrew nawet istotnym potrzebom produkcji. Zatamowanie rozwoju kultury ekonomicznej wskutek nieprzystosowanej do jej charakteru sztywnej i ciężkiej organizacji urzędniczej państwa — oto pierwszy poważny zarzut przeciw socjalistycznemu postulatowi upaństwowienia.
Ale jest jeszcze drugi zarzut, większego może znaczenia. Oto ten, że państwo, biorąc w swe ręce całe życie człowieka — państwo, które karmi i odziewa, wychowuje i uczy, które jest zarazem chlebodawcą, nauczycielem i policjantem, że takie państwo zbyt dużo miałoby władzy w swojem ręku, i że stworzone dla wolności, w gruncie rzeczy, robiłoby niewolników. Obywatel takiego kraju, pomimo swego udziału w głosowaniu przy wyborach, byłby jednak w zupełności zależny od organów władzy państwowej, któreby wtrącały się we wszystko i rządziły wszystkiem, i w zupełnej zależności od opinji, potrzeb i dążeń tej większości, która w danym czasie wybierałaby swoich przedstawicieli i rządziła krajem. Groziłoby to nietylko wolności człowieka, ale nawet równości obywatelskiej, i na miejscu dawnych klas społecznych mogłoby stworzyć nowe klasy: biurokracji rządzącej i rządzonego ogółu.
Dlatego też idea kooperatyzmu, ceniąca ponad wszystko wolność człowieka i swobodny rozwój jego sił umysłowych i moralnych, stawia zasadę uspołecznienia produkcji na drodze stowarzyszeń; i nie dąży do zniszczenia własności i gospodarstw prywatnych, ale tylko do ich zrzeszenia — w wielkie gospodarstwa spólne. Zamiast więc produkcji przemysłowej państwowej stawia jako ideał ekonomiczny produkcję, prowadzoną przez związki stowarzyszeń spożywczych, ogarniających ogół obywateli kraju. Zamiast gospodarki rolnej, prowadzonej przez państwo, rękami kolonistów rządowych, jakby to było przy ustroju socjalistycznym, stawia — zrzeszenia gospodarstw rolnych prywatnych, większych i mniejszych, zrzeszenia, które, nie znosząc własności ani właścicieli, tworzą jednak wyższy typ gospodarstwa spólnego i dają możność nawet chłopskim zagonom uczestniczenia w wielkiej produkcji rolnej i wysokiej kulturze ziemi. Obok tych dwóch głównych typów kooperatyzmu rozwijają się jeszcze rozmaite inne formy — kooperatyw kredytowych, budowlanych, wytwórczych, które przystosowują się łatwo do każdej potrzeby życia, dążąc wszędzie do tej samej reformy społecznej, aby prywatne przedsiębiorstwa zamienić na spólne, a konkurencję i walkę zastąpić przez współdziałanie; aby zasadę kapitalistyczną dzisiejszego ustroju — „każdy dla siebie“ zastąpić przez zasadę nowego ustroju — „każdy dla wszystkich“.
Odpowiednio do innego niż w socjalizmie pojmowania „uspołecznienia“ produkcji inne są także i środki, któremi kooperatyzm usiłuje przeprowadzić swą reformę ustroju. Reformy socjalizmu mogą tylko iść z góry, jako prawa, wydawane przez państwo, prawa znoszące własność prywatną środków produkcji, i monopolizujące je w rękach organizacji państwowej. Chodzi więc tylko o to, aby takie prawa były uchwalone; uzyskać zaś uchwalenie praw nowych można tylko drogą walki politycznej, prowadzonej w parlamencie i poza parlamentem, walki i z rządem burżuazyjnym i klasami, zainteresowanemi w utrzymaniu starego porządku.
Kooperatyzm wybiera drogę zupełnie inną. Ponieważ jego celem nie jest upaństwowienie produkcji, lecz wzięcie jej przez stowarzyszenia bez przymusu prawnego i bez znoszenia prawa własności — przeto reforma społeczna kooperatyzmu może iść tylko od dołu, siłą samego rozwoju stowarzyszeń spółdzielczych, które, w miarą swego rozszerzania, mogą zagarniać po kolei coraz to większe dziedziny przemysłu, rolnictwa i handlu. Powstawanie zaś i rozwój tych stowarzyszeń nie odbywa się drogą nakazu prawnego, lecz zależy wyłącznie tylko od stopnia oświaty i samodzielności, jaką naród posiada, od zrozumienia nowej zasady życia, opartego na pomocy wzajemnej i przyjaźni. Dlatego też ruch spółdzielczy musi być jednocześnie szerzeniem nowej moralności wśród ludzi. Dlatego także nie może hołdować zasadzie, że cel uświęca środki, że można reformować życie społeczne jakąbądź drogą, gdyż w jego pracy reformatorskiej wartość nowej instytucji zależy zupełnie i wyłącznie od wartości ludzi, którzy ją tworzą.
Ta metoda kooperatyzmu — metoda stopniowego i swobodnego tworzenia nowego ustroju, sprawia, że stosunek człowieka do idei kooperatyzmu jest inny, niż stosunek do idei socjalistycznej. Do ideału socjalistycznego człowiek odnosić się musi, jako do rzeczy bardzo oddalonej, o której dzisiaj może tylko marzyć, jak się marzy wogóle o światach przyszłości, o mającym kiedyś nadejść triumfie dobra. Tymczasem zaś zwolennik i wyznawca socjalizmu musi poprzestać na walce przystosowanej do dzisiejszego świata, może tylko szerzyć wśród ludzi samą ideą ustroju przyszłego, nie mogąc go w niczem urzeczywistniać. Kooperatysta zaś przeciwnie: nietylko mówi o nowym ustroju społecznym, o lepszym i sprawiedliwszym świecie, ale i buduje ten świat; nie czekając żadnego przewrotu, tworzy ten nowy ustrój już dzisiaj, wydzierając kapitalizmowi po kolei coraz to nowe gałęzie handlu, przemysłu, rolnictwa. Każda kooperatywa spożywcza, jaka powstaje, każde kółko rolnicze, każda spólna mleczarnia, fabryka, piekarnia i t. d., które stowarzyszenia zakładają, — są to już zaczątki nowego ustroju społecznego, jego rzeczywiste, mocne, prawdziwe wejście do naszego życia. Wymarzony świat sprawiedliwości społecznej, świat braterstwa i spólności, nie chowa się w mrokach przyszłości dalekiej, ale jest między nami, jest do wzięcia, do stworzenia w każdej wsi, w każdej osadzie fabrycznej, w każdem mieście. Kooperatyści wiedzą o tem, — i dlatego skromne, małe, bez rozgłosu powstające instytucje spółdzielcze, — robotnicze, włościańskie czy inne — cenią więcej, niż głośne hasła walk, mających odbyć się w przyszłości.
Z tego zestawienia idei socjalizmu i kooperatyzmu wynika jasno, że pomimo dużych różnic w pojmowaniu reformy społecznej w środkach jej przeprowadzenia — oba te ruchy są ze sobą spokrewnione bardzo blisko, gdyż wychodzą z tego samego źródła. Oba są protestem przeciw krzywdzie ludzkiej i dążeniem do zaprowadzenia sprawiedliwości na świecie; oba stawiają uspołecznienie środków produkcji, jako główny warunek wyzwolenia ekonomicznego ludu. Dlatego też w socjalizmie ostatnich lat, szczególnie zaś w socjalizmie niemieckim, belgijskim i włoskim, zaznacza się bardzo silny zwrot do ścisłego zbratania się z kooperatyzmem. Najsilniejsze Związki stowarzyszeń spożywczych Belgji i Niemiec są prowadzone przez socjalistów; w Szwajcarji, Włoszech i Anglji najbardziej wybitni przywódcy organizacyj robotniczych są zarazem propagatorami kooperatyzmu i organizatorami stowarzyszeń spożywczych. I tak musi być wszędzie, gdzie tylko socjalizm dojrzewa i wychodzi ze swej początkowej, marzycielskiej fazy. Wtedy organizatorowie robotników widzą jasno, że kooperatywy spożywcze, które zrzeszają masy ludowe do samodzielnego prowadzenia spraw ekonomicznych i czynią je właścicielem wielkich przedsiębiorstw — że kooperatywy te są najlepszem przygotowaniem do przyszłej wielkiej reformy społecznej, jeżeli nie reformą samą, obalającą kapitalizm; że są zarazem najlepszą szkołą dla zdemokratyzowania społeczeństwa, dla nauczenia ludu, by potrafił być organizatorem i właścicielem gospodarstwa narodowego.
Jeżeli więc zdarzają się u nas i gdzieindziej zatargi i walki ideowe pomiędzy temi dwoma ruchami społecznemi, to jest to tylko objaw niedojrzałości samego ruchu, zbyt książkowego i doktrynerskiego traktowania życia ze strony socjalistów, lub zbyt powierzchownego, bez zgłębienia idei, traktowania kooperatyzmu. Ażeby porozumienie nastąpiło, socjalista powinien zapomnieć na chwilę o teorjach a wejrzeć głębiej w życie; kooperatysta zaś powinien umieć zobaczyć — po za buchalterją swych magazynów i warsztatów — tę wielką ideę odrodzenia, która we wszystkich jego czynnościach przyświecać powinna.


2. Rzeczpospolita kooperatywna.

Z różnicy, jaka zachodzi między socjalizmem a kooperatyzmem, widzieć można, że stosunek społeczeństwa do państwa może być traktowany w dwojaki sposób: można dążyć do tego, aby społeczeństwo zlało się z państwem zupełnie, t. j. aby wszystkie jego potrzeby i czynności zaspakajały się i wykonywały przez organizację państwową; jest to stanowisko socjalizmu; — i odwrotnie, można postawić jako wytyczną rozwoju jak najmniejsze utożsamienie państwa ze społeczeństwem, czyli oddanie państwu jak najmniejszej części zadań społecznych do wykonania. Jest to stanowisko kooperatyzmu.
Zarówno w interesie wolności ludzkiej jak i w interesie rozwoju kultury jest, aby czynności władz państwowych były ograniczone do najmniejszego zakresu. Tylko rzeczy, wymagające niezbędnie organizacji przymusowej i powszechnej, jak np. bezpieczeństwo publiczne, sprawy kodeksu cywilnego i karnego, komunikacja, obrona kraju, — wogóle to, czemu inicjatywa prywatna i stowarzyszenie nie mogą podołać dla powszechnego dobra, powinno należeć z konieczności rzeczy, do organizacji państwowej. Pozatem, im większe pole działalności pozostaje wolne od państwa, im więcej spraw zabierają w swe ręce stowarzyszenia, oparte na inicjatywie prywatnej i dobrej woli obywateli, rozumiejących swe potrzeby spólne, tem bujniej i szerzej rozwija się życie narodu; w stowarzyszeniach bowiem i w ich wolnej, niekrępowanej zbytniemi przepisami działalności, znaleźć może pole dla rozwoju każda nowa idea społeczna, każda zdobycz nauki i kultury, każde udoskonalenie, czy to w uprawie roli, czy w przemyśle, czy w nauczaniu, czy w środkach zwalczania chorób, pijaństwa i t. d. Jest to zupełnie jasne, gdyż wszelka rzecz nowa, choćby najlepsza nawet, znajduje w początku małe tylko koła ludzi, którzy ją rozumieją i wykonać potrafią; spotyka się też zawsze z niechęcią, niedowierzaniem i oporem ze strony ogółu, musi przełamywać ten opór stopniowo i powoli przekonać większość. Ponieważ zaś państwo demokratyczne czy inne, jest zawsze wyrazicielem tylko woli większości, i rozwijać się może tylko bardzo powoli, będąc skrępowane tysiącznemi prawami i przepisami administracyjnemi, przeto nowe rzeczy, nowe potrzeby, nie mogą znaleźć w organizacji państwowej swego krzewiciela i wykonawcy; muszą czekać, aż uzna je większość społeczeństwa i wtedy dopiero mogą rachować na poparcie ze strony państwa. Dlatego też im więcej spraw społecznych jest upaństwowionych, im mniej zostaje pola dla wolnej inicjatywy stowarzyszeń, tem większy jest zastój w życiu, tem więcej pojawia się sprzeczności i walk pomiędzy potrzebami i pojęciami ludzi a instytucjami społecznemi. Państwo nie może nadążyć za rozwojem, nie może do niego przystosować się łatwo i dlatego pomiędzy niem a społeczeństwem zjawić się muszą antagonizmy i rozterki, tłumione siłą protesty życia i potrzeby niezaspokojone.
Stowarzyszenia są właśnie powołane do tego, aby każdy nowy objaw życia społecznego mógł rozwijać się normalnie, swobodnie i przez to życie doskonalić. Im więcej zadań społecznych znajduje się w ich ręku, tem większa pewność, że siły ludzkie nie są marnowane, że zarówno jednostka, jak i naród cały, rozwijać się mogą wszechstronnie. Widzieliśmy poprzednio, że w tym kierunku zdąża kooperatyzm. Kooperatywy spożywcze organizują handel, a przez swoje związki i kooperatywy wytwórcze starają się zawładnąć przemysłem. Kółka rolnicze, wraz z grupującemi się koło nich spółkami mleczarstwa, chowu bydła, produkcji nasion i t. d. usiłują zorganizować całe rolnictwo kraju, jako zrzeszenie większych i mniejszych gospodarstw, panujących zupełnie nad rynkiem zbożowych i innych produktów wiejskich. Towarzystwa pożyczkowo-oszczędnościowe, gromadząc kapitały ludowe, zdążają do zorganizowania wewnętrznych finansów kraju i do umiejętnego zużytkowywania nagromadzonych zapasów przez tworzenie różnych przedsiębiorstw i instytucyj użytku publicznego. Towarzystwa pomocy wzajemnej organizują zabezpieczenie starości i choroby, pomoc lekarską i higjeniczną dla najszerszych warstw ludności.
Przy dalszym rozwoju normalnym tych wszystkich stowarzyszeń, przy umiejętnej ich gospodarce, łatwo może dojść do tego, że obejmą one całe społeczeństwo, i wszystkie jego potrzeby wytwórcze, wymienne i kulturalne zaspakajać będą.Z tą chwilą ustrój kapitalistyczny, oparty na wyzysku i konkurencji, zamrze spokojną, naturalną śmiercią, bo nie będzie dlań miejsca w społeczeństwie. A na jego miejscu zjawi się rzeczpospolita kooperatywna, wielka organizacja wszystkich kooperatyw, związków, stowarzyszeń, — demokracja prawdziwa, nieprzymusowa. W organizacji tej, złożonej z tysięcy poszczególnych stowarzyszeń spożywczych, wytwórczych, rolnych, oszczędnościowych i t. d., każdy obywatel kraju znajdzie się na stanowisku współwłaściciela kapitałów i przedsiębiorstw spólnych, mogącego wpływać pośrednio na cały bieg spraw wszystkich, z tem związanych, i na samą administrację.
Wynika to z samej natury jakiejbądź kooperatywy poszczególnej, która z ducha i ustawy swojej jest stowarzyszeniem czysto demokratycznem, — stowarzyszeniem, gdzie wszyscy członkowie mają jednakowe prawa i obowiązki, i gdzie wszyscy decydują o sprawach stowarzyszenia. Zgromadzenie ogólne członków jest tutaj najwyższym prawodawcą, a wola jego rozstrzyga wszystko. Ono wybiera urzędników stowarzyszenia, kontroluje ich działalność, orzeka główne wytyczne zasady, któremi stowarzyszenie ma się kierować. W kooperatywie ludzie, zamiast poddawać się narzuconym im z góry zasadom i postanowieniom, sami muszą zastanawiać się nad sposobami prowadzenia swoich interesów, muszą poznawać dokładnie warunki, w których znajduje się gospodarstwo krajowe, badać rozmaite strony działalności handlowej i przemysłowej, uczyć się spólnej roboty ekonomicznej i administrowania przedsiębiorstw, prowadzenia kas i instytucyj. Jednem słowem, uczą się sami być twórcami swego życia, jako ludzie wolni, których nic do tego nie przymusza.
Ta wolność twórcza stanowi istotę prawdziwej demokracji. Gdzie obywatele wszystkiego żądają od państwa albo od filantropów; gdzie wszystkie swoje nadzieje opierają na takich lub innych reformach, przeprowadzanych z góry, przymusowo, — tam niema ani demokracji, ani wolnych obywateli; tam są tylko poddani mniej lub więcej postępowego, mniej lub więcej oświeconego rządu. Demokracja zaś i wolność zaczyna się tedy dopiero, gdy obywatele kraju zamiast żądać reform od państwa, w dziedzinie stosunków ekonomicznych i kulturalnych, sami przeprowadzają te reformy, mocą dobrowolnej solidarności, gdy zamiast człowieka, jako „głosu wyborczego“ do parlamentu, zamiast pionka w ręku biurokracji lub w ręku przywódców partyjnych zjawia się człowiek, jako wolny twórca życia, umiejący bez przymusu działać solidarnie z innymi i życie doskonalić.
Ten duch demokracji, kształcący się w małych kooperatywach poszczególnych, przejść musi z konieczności rzeczy do ich powszechnego zrzeszenia się w jedną organizację ekonomiczną narodową — i stworzyć to właśnie, co nazywamy „rzeczpospolitą kooperatywną“. Rzeczpospolita taka rozstrzyga najważniejsze zagadnienie, jakie trapi ludzkość od wieków: godzi wolność jednostki ze spólnością posiadania. Uspołeczniając produkcję, handel i rolnictwo, kładzie jednocześnie trwałe podstawy dla samorządu ludowego i dla samodzielności człowieka; chroni od wyzysku a zarazem chroni i od niewoli.
Nadejście rzeczpospolitej kooperatywnej zbliża się cicho i spokojnie, jak każdej rzeczy mocnej i wielkiej. Nie potrzebuje ona przewrotów, ani gwałtów, ani demagogicznego oszukiwania ludu dla zyskania jego siły. Przychodzi ona bowiem cząstkowo i buduje się w każdej kooperatywie, w każdem stowarzyszeniu ludowem; zabiera kraj powoli, wieś po wsi, osadę po osadzie, okolicę po okolicy, miasto po mieście, jedno rzemiosło po drugiem, sięgając po coraz nowsze gałęzie przemysłu i handlu. Rozpościera się nietylko zewnętrznie, w swoich magazynach, warsztatach, związkach, ale i wewnętrznie — kształcąc ludzi umysłowo i moralnie na swoich obywateli, na członków demokracji, na samodzielnych pracowników spółwłaścicieli gospodarstwa narodowego.

3. Odrodzenie moralne człowieka.

Wpływ, jaki wywiera na człowieka życie w kooperatywach, sięga bardzo głęboko do jego natury moralnej. Pewne cechy charakteru, wyhodowane w człowieku przez dzisiejszy ustrój kapitalistyczny, giną albo słabną, inne zaś, nowe, są powołane do rozwoju. Jak w każdym nowym ustroju społecznym, tak i w kooperatywach, człowiek przeobraża się moralnie, jakkolwiek przeobrażenie to odbywa się powoli i nieświadomie dla niego. Ale wszelkie zmiany duchowe ważne i trwale są powolne i zatajone głęboko.
Jedna z takich przemian moralnych, o której już mówiliśmy, jest to rozwijanie się w człowieku samodzielności życiowej, uzdolnienie do inicjatywy, do urządzania życia, do organizowania swych spraw ekonomicznych i kulturalnych. Dotychczasowe warunki społeczne nie pozwalały na to masom ludowym. Rzemieślnik, robotnik fabryczny, włościanin — znosił biernie to, co życie mu dawało; nie miał ani umiejętności, ani siły, ażeby warunki życia swego zmieniać i nowe porządki ekonomiczne zaprowadzać. Kupiectwo organizowało handel, fabrykanci — przemysł, większa własność ziemska i finansiści rynkowi organizowali rolnictwo i zbyt produktów. Tylko więc klasy bogate i uprzywilejowane miały możność tworzenia życia społecznego, obok organizacji państwowej, która brała na siebie zadania szkolnictwa, zdrowotności publicznej, dobroczynności i t. d., szczególnie na Zachodzie Europy. Udział zaś przeciętnego obywatela kraju w tych wszystkich sprawach polegał tylko na biernem poddawaniu się stworzonym warunkom, na płaceniu podatków i korzystaniu z gotowych instytucyj. Przez to właśnie rozwinął się w społeczeństwach kapitalistycznych typ człowieka niezdolnego do samodzielności i inicjatywy, typ, który umie podlegać przemocy albo z nią walczyć rozpaczliwie, ale który nie jest zdolny ująć steru życia we własne ręce i samemu prowadzić swoje sprawy ekonomiczne i kulturalne. Ta cecha bierności w charakterze ludzkim jest jedną z tych, które najbardziej przeszkadzają wytworzeniu się demokracji i najbardziej sprzyjają utrzymywaniu mas ludowych w poddaństwie kapitału.
Kooperatywy, powołując jak najszersze warstwy ludu do prowadzenia spraw gospodarczych, handlowych i kulturalnych, wywierają wpływ wychowawczy wprost przeciwny, — niszczą w ludziach tę poddańczą bierność, i jak mówiliśmy już, uczą człowieka być wolnym twórcą życia; a uczą przez to, że w kooperatywach, zarówno włościanin, jak i robotnik lub rzemieślnik, przyzwyczaja się do spólnego i solidarnego działania z innym dla prowadzenia spólnych spraw; że, należąc do sklepu spożywczego, spółki rolnej, czy kasy, czy związku zawodowego, z konieczności rzeczy musi zajrzeć lepiej w warunki przy których odbywa się wymiana i produkcja społeczna, zapoznać się ze sposobami administrowania i prowadzenia przedsiębiorstw, i zrozumieć w jak silnym stopniu jego własny i jego rodziny byt zależy od dobra wszystkich innych.
Z tem nowem uzdolnieniem do samodzielności idzie więc w parze i inna jeszcze przemiana moralna, jaka odbywa się w człowieku pod wpływem kooperatywy: oto staje się mniej samolubem a więcej uzdolnionym do przyjaźni i braterstwa. W kooperatywach, które stoją na solidarności gromady i przez solidarność wszystkich polepszają byt każdemu, w kooperatywach tych człowiek przyzwyczaja się do zupełnie innego patrzenia na życia. Jeżeli dotychczasowe warunki społeczne uczyły go pilnowania tylko swoich osobistych interesów i zdobywania korzyści dla siebie z krzywdą innych, to natomiast w kooperatywach przekonywuje się naocznie, że jego własny interes jest jak najściślej zespolony z interesami innych ludzi, że jego los polepszy się wtedy tylko, gdy szukać będzie i pracować nietylko dla siebie ale i dla innych. Włościanin zobaczy to w swoich gospodarczych sprawach, jak wiele zyskuje, gdy zamiast stać osobno, połączył się z sąsiadami dla prowadzenia spólnych zakupów, sprzedaży, hodowli i t. d. Robotnik zobaczy to samo w korzyściach, które mu dają kasy wzajemnej pomocy, w opiece, którą mu daje związek zawodowy; i zdumiony będzie potęgą zrzeszenia, gdy jako członek stowarzyszenia spożywczego, ujrzy się po pewnym czasie współwłaścicielem magazynów, warsztatów i kapitałów. Z początku idą ludzie do kooperatyw być może najczęściej dla własnego tylko małego interesu, dla zyskania jakiejś dywidendy, pożyczki lub czasowej korzyści gospodarczej; ale z czasem, wszedłszy raz do tej nowej atmosfery, przyzwyczajają się widzieć wszystko i oceniać ze stanowiska przyjaźni; stopniowo odzwyczajają się od dawnego egoizmu i sobkowstwa, które dawały im nędzę tylko i bezbronność; i coraz głębiej zaczynają rozumieć i odczuwać prawdziwe znaczenie, jakie ma dla życia idea braterstwa.
W kooperatywach poznajemy praktyczne dobro spólności, dobro pomocy wzajemnej; w nich żyjąc, przekonywamy się na własnem doświadczeniu, jak zgubnem dla człowieka jest samolubstwo i jak wielką dźwignią dobrobytu i szczęścia jest spólność. Bezwiednie prawie, bez moralizowania i teorji, uczymy się tam odczuwać interesy drugich jako swoje własne, cudze dobro i cudzą krzywdę — jako swoją. Poznajemy, że nędza i wszystkie troski życia stąd pochodzą, że każdy o sobie tylko myśli i sobie samemu radzi, nie dbając o drugich; a zarazem poznajemy także, że przez pomoc wzajemną z bojaźliwych i słabych, stajemy się mocarzami wobec wszelkiego zła, i panami życia. I wtedy rozumiemy, czem jest braterstwo; rozumiemy, że to jedyna prawda życia; rozumiemy tę radość, tę moc wewnętrzną, tę jasność, którą ono daje człowiekowi.

4. Odrodzenie narodu.

Po tem wszystkiem, cośmy mówili, staje się rzeczą jasną jak wielkie znaczenie posiada kooperatyzm dla narodu polskiego. Jest to najbardziej żywotne i najbardziej realne źródło siły naszej.
Jeżeli Galicja zaczyna odradzać się ekonomicznie i kulturalnie i wysuwa na widownię historji polskiej nowe siły społeczne — włościańskie i robotnicze — to zawdzięcza to także kooperatyzmowi, który pod postacią kółek rolniczych, towarzystw wzajemnej pomocy, związków rolniczych i innych, organizuje się tam coraz lepiej i szerzej. Ten sam również świt odrodzenia ludowego ukazuje się w Kongresówce, odkąd kooperatywy spożywcze i rolne rozwinęły większą działalność.
Znaczenie kooperatyzmu dla przyszłości narodowej zawiera się w rozmaitych zagadnieniach pierwszorzędnej wartości. Jest to przedewszystkiem wzbogacenie narodu, i to wzbogacenie nie poszczególnych jednostek, nie klas uprzywilejowanych, lecz jak najszerszych mas ludowych; jest to wzrost zamożności i dobrobytu, zarówno włościaństwa jak i robotników fabrycznych i rzemieślniczych, nagromadzanie oszczędności w miljonowe kapitały; podniesienie wydajności ziemi, a szczególnie dochodów zagrody chłopskiej; stworzenie nowych gałęzi gospodarstwa i przemysłu wiejskiego; zwiększenie płac zarobkowych i rozszerzenie pola pracy zarówno dla włościan jak i dla rzemieślników. Wiemy zaś o tem, że bogactwo ludu jest to siła ekonomiczna narodu, która w dzisiejszej epoce historji decyduje o jego losach i przyszłości.
Drugą ważną sprawą, którą kooperatyzm rozstrzyga, jest to oswobodzenie się od przewagi kapitałów obcych i przemysłu obcego, a specjalnie, oswobodzenie od zależności ekonomicznej w jakiej jesteśmy w stosunku do żywiołów napływowych, obcych narodowi polskiemu i idących wyraźnie przeciw niemu. Aby wyzwolić się od tego niewolnictwa ekonomicznego, i uzyskać zupełną samodzielność w tej sferze, samodzielność, tak niezbędną dla rozwoju każdego narodu, do tego nie wystarczą organizowane czasowo bojkoty towarów obcych, ani napomnienia i moralizowania polskiego społeczeństwa. Jedyny środek na to, niezbędny i pewny, jest to zawładnięcie rynkiem krajowym przez organizacje ludowe, zawładnięcie całkowite, w miastach i po wsiach, a to się robi właśnie przez kooperatywy. Wyobraźmy sobie, że kooperatywy spożywcze i rolne objęły cały kraj, i że każdy mieszkaniec kraju przez nie tylko zaspakaja wszystkie swoje potrzeby, zarówno życia codziennego, jak i potrzeby swego fachu i produkcji, a zrozumieć łatwo, że przy takim stanie rzeczy żaden towar nie przejdzie na rynek krajowy bez zgody kooperatyw i żaden kapitał obcy nie usadowi się w kraju bez ich pomocy. Wtenczas dopiero będziemy mogli mówić poważnie o wyzwoleniu się ekonomicznem z pod przewagi kapitałów niemieckich i żydowskich, o wszechstronnym i swobodnym rozwoju przemysłu krajowego. Kooperatywy spożywcze, łącznie ze Związkami rolniczemi, oddając rynek krajowy pod panowanie ludu, czynią przez to samo ten lud wyłącznym i prawdziwym gospodarzem kraju. Ani przedsiębiorstwa, ani towary obce a niepożądane, nie mogą wtenczas przeniknąć na rynki zbytu, bo nie mają zamówień i spożywców. Działa to skuteczniej niż wszelkie cła ochronne. Tak samo ożywienie i rozrost przemysłu krajowego stworzenie nowych gałęzi gospodarczych i nowych sił wytwórczych zależeć może bezpośrednio od zrzeszenia spożywców, od zapewnionego miejsca na rynku. Tą drogą zwalczać można nietylko najazd obcych kapitałów, niemieckich lub innych; lecz także i wyzysk pracujących; w wielu razach kooperatywy spożywcze, rozporządzające wielkim polem sprzedaży, mogą wymusić na fabrykantach stosowanie sprawiedliwych warunków i zamknąć rynek swój dla tych przedsiębiorstw, które lekceważą interesy społeczne.
Obroną przed wyzyskiem i rozwój w stosunkach ekonomicznych sprawiedliwości społecznej, jest to trzecie zadanie kooperatyzmu, przez które dźwiga się i mnoży stokrotnie siła narodu. Zmniejszenie krzywd społecznych podnosi wogóle poziom życia narodowego, otwiera nowe źródła kultury, i na miejscu nędzy niszczącej ciała i dusze, tłumiącej w zarodku całe setki i tysiące zdolnych umysłów i wielkich serc, powołuje nowe siły ludzkie do spólnej pracy dla dobra i piękna, do zdobywania praw i wolności obywatelskich. Pokolenia, wychowane w kooperatyzmie, przeniknięte ideą spólnego dobra, przyjaźni i samodzielności, — jest to ta nowa, oczekiwana, zapowiadana w proroctwach i pieśniach, demokratyczna, niezniszczalna Polska; naród silny, możny, samodzielny, nie uznający ani przywilejów klasowych, ani prawa opartego na krzywdzie.
Ażeby dojść do tej wielkiej epoki odrodzenia, musimy zacząć od małych reform i dzień po dniu, stopniowo a wytrwale przeinaczać na nowe modły nasze życie i warunki codzienne. Każda okolica kraju powinna posiadać te cztery główne kooperatywy ludowe, dopełniające się wzajemnie i stanowiące podwaliny nowego ustroju społecznego; kooperatywę spożywczą, która organizuje rynek, gromadzi kapitały ludowe a następnie stwarza produkcję spólną; kółka rolnicze, które przeprowadzają gospodarstwa chłopskie do wyższej formy gospodarstw zrzeszonych, dając im kulturę i zamożność; towarzystwa pożyczkowo-oszczędnościowe lub wzajemnego kredytu, które, gromadząc małe oszczędności w wielkie kapitały, umożliwiają ludowi tworzenie swych własnych przedsiębiorstw i instytucyj; wreszcie związki robotnicze, broniące przed wyzyskiem, organizujące podaż pracy i regulujące warunki najmu według sprawiedliwości i potrzeb kultury.
Na tych czterech formach kooperatyzmu opiera się cała nasza przyszłość; wszystkie te wielkie zagadnienia naszego życia społecznego, przed któremi stoimy teraz bezradni, będą mogły znaleźć swoje rozwiązanie, w miarę posuwania się naprzód i rozwoju kooperatyzmu ludowego. Ucisk robotników fabrycznych, nędza ludu wiejskiego, panowanie w przemyśle i handlu obcych a wrogich nam sił, niszczenie krajowych bogactw; wychodźtwo ludu pomimo leżących odłogiem ogromnych dziedzin pracy i zarobku, ciemnota, brak pomocy lekarskiej, zaniedbywanie dzieci, — są to sprawy, których, u nas szczególniej, nikt inny nie będzie mógł załatwić jak tylko kooperatyzm. Dla innych narodów jest on tylko siłą dalszego rozwoju społecznego w kierunku sprawiedliwości; dla nas zaś jest jeszcze czemś więcej, bo jest także siłą obrony narodowej, siłą mogącą ustrzec przed zagładą i zniszczeniem.




Znaczenie spółdzielczości dla demokracji[45].
Kooperatywa spożywcza oddaje w ręce ludu handel krajowy.

Kooperatywa spożywcza jest to stowarzyszenie dla wspólnego zakupu zarówno przedmiotów codziennego użytku, jak i wszelkich innych towarów. Zamiast ażeby każdy oddzielnie kupował w sklepikach i magazynach chleb, mleko, masło, naftę, węgiel, obuwie, odzież, bieliznę i inne rzeczy, ludzie łączą się w stowarzyszenie, które, za pośrednictwem swej administracji, kupuje te wszystkie przedmioty hurtem, dla własnego sklepu. Kupując hurtem, stowarzyszenie kupuje taniej; członkom zaś swoim sprzedaje po zwyczajnej cenie handlowej; i stąd pochodzi zysk stowarzyszenia.
Jest to zwyczajny zysk kupiecki; tylko że tutaj zamiast stanowić osobisty dochód tego lub owego kupca, stanowi wspólny dochód stowarzyszenia, należy do ogółu członków i może być przez nich użyty według ich uznania i woli; część jego może być przeznaczona do podziału między nich, jako dywidenda od zakupów, druga zaś część może być zachowana, jako fundusz gromadzki, dla celów użyteczności zbiorowej.
Im więcej ludzi należy do stowarzyszenia i im więcej każdy członek kupuje w sklepie stowarzyszenia, tembardziej wzmaga się znaczenie handlowe i siła ekonomiczna kooperatywy. Staje się ona wielkim odbiorcą towarów, wielkim kupcem, z którym rachować się muszą poważnie zarówno firmy handlowe, jak i przemysłowcy; muszą stosować się do zapotrzebowań i wymagań kooperatywy, dbać o dobry gatunek towarów i ustępować w cenach. Jednocześnie zaś ze wzrostem ilości członków i ze wzrostem obrotu handlowego kooperatywy — rosną także i jej dochody, nagromadzają się coraz większe kapitały, które jej pozwalają rozszerzać swoją działalność gospodarczą.
Z natury więc kooperatywy spożywczej wynika, że jest ona stowarzyszeniem otwartem dla wszystkich, przyrodzoną nieprzyjaciółką wszelkich monopolów i ograniczeń, prawdziwem stowarzyszeniem ludowem. Biorąc na siebie zadanie bezpośredniego nabywania towarów, dąży ona z konieczności rzeczy do tego, aby ogarnąć sobą wszystkich spożywców, t. j. wszystkich ludzi; czyli, innemi słowy, aby zawładnąć całym rynkiem krajowym, aby ten rynek zorganizować i przystosować do potrzeb ludności, odebrać rządy jego z rąk kapitalistów i kupców i oddać w ręce ludu.

Kooperatywa spożywcza oddaje w ręce ludu produkcję i bogactwo krajowe.

Kooperatywa, przywłaszczając sobie dochody kupieckie i mając swój własny zorganizowany rynek — liczne rzesze swoich członków, jest w mocy pójść dalej na drodze wielkiej reformy społecznej i stworzyć własną produkcję. W tym celu powinna ona skupiać w swojem ręku jak najwięcej wkładów i starać się, aby jak największa część zysku czystego kapitalizowała się jako fundusz gromadzki. Przy pomocy nagromadzonych w ten sposób kapitałów, kooperatywa zakłada warsztaty i fabryki, nabywa kopalnie i folwarki, które, jako własność kooperatywy, stanowią wspólny majątek wszystkich stowarzyszonych. Oni sami wybierają administratorów, sami kontrolują sposób prowadzenia interesów, sami ustanawiają prawidła i sami korzystają z dochodów. Jest to własność ludu zorganizowanego.
W takich zakładach i gospodarstwach kooperatywnych wyzysk pracujących powinien być zupełnie wykluczony. Robotnicy, którzy tam pracują, są także członkami kooperatywy spożywczej i, jako tacy, są zarazem współwłaścicielami tych fabryk i folwarków, które do kooperatywy należą, biorą udział w zarządzaniu niemi i we wszystkich dochodach, jakie one dają. Interesem więc samych stowarzyszonych będzie, ażeby praca w tych zakładach kooperatywnych była dobrze opłacana, zdrowa, przyjemna i pozostawiająca sporo czasu na życie swobodne.
Kooperatywa, stając się wytwórcą, przywłaszcza sobie nowe źródło dochodów, zabiera te zyski, które należą do kapitalistów. Zamiast kupować od fabrykantów dla swoich magazynów chleb, mąkę, płótna, obuwie i t. d. kooperatywa stawia swoje własne piekarnie, młyny, tkalnie, warsztaty szewskie i zabiera sobie ten dochód, który przedtem dawała fabrykantowi.
Tym sposobem wspólne kapitały ludu, zorganizowanego w stowarzyszenia spożywcze, rosną jeszcze bardziej. A w miarę tego, jak mnożą się kooperatywne przedsiębiorstwa przemysłowe i folwarki, w miarę tego coraz większa część produkcji i bogactw krajowych przechodzi w jego ręce. Obok kapitalistycznej gospodarki, opartej na przywilejach i wyzysku, niszczącej zdrowie i wolność człowieka, zjawia się nowa gospodarka, w której niema wyzyskujących i wyzyskiwanych, właścicieli i proletarjuszy, rządzących i rządzonych, gdzie jedynym właścicielem jest stowarzyszenie ludowe wolne, otwarte dla każdego, szanujące bezwzględną równość praw i obowiązków.

Kooperatywa spożywcza oddaje w ręce ludu oświatę i zdrowie.

Jeżeli kooperatywa jest dobrze administrowana, jeżeli posiada liczne zastępy członków i jeżeli ci członkowie wszystko w niej kupują, natenczas dochody kooperatywy dosięgają olbrzymich rozmiarów i mogą być przeznaczone na zaspokojenie wszelkiego rodzaju potrzeb społecznych. Dochody te dzielą się zwykle na dwie części: jedna część jest wypłacana członkom, jako dywidenda, druga zachowana jest jako fundusz gromadzki. Ta druga część jest najważniejsza i największe korzyści zapewnia stowarzyszonym. To też w miarę tego, jak kooperatywa uświadamia się co do zadań swoich i wielkiej roli, jaką ma odegrać w świecie, w miarę tego mniej przeznacza się na dywidendę, a coraz więcej na fundusz gromadzki.
Z funduszu gromadzkiego kooperatywa powinna stworzyć całą własną kulturę ludową. Tak samo, jak od kupców odbierze rynek, jak od fabrykantów odbierze produkcję, tak samo od filantropji prywatnej i rządowej powinna odebrać oświatę, szpitalnictwo, szkoły, ochrony, ubezpieczenie starości, pomoc w chorobie i oddać to wszystko w ręce ludu, aby on sam tylko był gospodarzem swego życia. Dla kooperatywy spożywczej jest to tem łatwiejsze, że nie wymaga ona żadnych ofiar dla zbierania funduszu, że dochody jej powstają z samego tylko spożywania. Każdy bochenek chleba, każda para butów, kupiona w kooperatywie, pozostawia w jej wspólnej kasie pewien przydatek, i z tych drobnych przyrostów tworzą się te wielkie sumy, które mogą być użyte na rozmaite potrzeby zbiorowe. Instytucje dobroczynne wymagają ofiar, rządowe wymagają podatków, aby się mogły utrzymać; jedne tylko kooperatywne instytucje mogą utrzymywać się bez obarczania ludzi jakiemibądź ciężarami. Oprócz tego instytucje, zarówno filantropijne jak i rządowe, starają się zawsze narzucać coś ludowi, usuwają lud od bezpośredniego wpływu i rządzą się według swoich systemów i planów, niekoniecznie licząc się z potrzebami życia różnych grup ludzkich. Kooperatywa zaś spożywcza jest jak najszerszem i najbardziej demokratycznem stowarzyszeniem ludowem, otwartem dla każdego i zabezpieczającem równość praw. Jeżeli więc ona weźmie na siebie utrzymywanie szkół, bibljotek, ochron, szpitali, kas ubezpieczających starość i kas dla chorych, natenczas instytucje te staną się rzeczywiście ludowemi, będą przystosowywać się do prawdziwych wymagań życia i do potrzeb tych właśnie ludzi, którzy z nich korzystają. Lud wyzwoli się wtedy z dobroczynności i opieki biurokratycznej, sam stanie się swoim dobroczyńcą, opiekunem swoich chorych i wychowawcą swoich dzieci.


Kooperatywa spożywcza uczy samorządu i wolności.

Kooperatywa spożywcza jest stowarzyszeniem demokratycznem, to znaczy takiem, gdzie wszyscy członkowie mają jednakowe prawa i obowiązki i gdzie wszyscy decydują o sprawach stowarzyszenia. Zgromadzenie ogólne członków jest najwyższym prawodawcą, wola jego rozstrzyga o wszystkiem. Ona wybiera urzędników stowarzyszenia, kontroluje ich działalność, orzeka główne wytyczne i zasady dla spraw stowarzyszenia.
Jest to więc prawdziwa rzeczpospolita, gdzie wszyscy są powołani do rządów; rzeczpospolita, gdzie niema żadnego przymusu, a wszystko dzieje się po dobrej woli.
W kooperatywie ludzie, zamiast poddawać się narzuconym im z góry planom i rozporządzeniom, sami muszą zastanawiać się nad sposobami prowadzenia swoich interesów, muszą poznawać dokładnie warunki, w których znajduje się gospodarstwo krajowe, badać rozmaite strony działalności handlowej i przemysłowej, uczyć się wspólnej roboty ekonomicznej i administracji przedsiębiorstw, prowadzenia kas ubezpieczenia, instytucyj wychowawczych i zdrowotnych, wszystkiego czem się kooperatywa zajmuje. Zamiast przyjmować gotowe rzeczy i warunki, jakie im stawiają kapitaliści, filantropowie i państwo, uczą się sami być twórcami swego życia, jako ludzie wolni, których nikt do tego nie przymusza.
I w tem to właśnie spoczywa olbrzymie znaczenie kooperatywy, że ona uczy tej wolności twórczej, że w niej wytwarza się prawdziwa demokracja. Gdzie ludzie wszystkiego żądają od państwa, gdzie wszystkie swoje nadzieje opierają na takich lub innych reformach, przeprowadzanych przymusowo, tam niema ani demokracji, ani wolnych obywateli; tam są tylko poddani mniej lub więcej postępowego, mniej lub więcej oświeconego rządu. Demokracja zaś i wolność tworzy się wtedy dopiero, gdy ludzie, zamiast żądać reform od państwa, przeprowadzają te reformy sami, mocą dobrowolnej solidarności, gdy zamiast człowieka, jako „głosu wyborczego“, zamiast pionka w ręku biurokracji lub przywódców partyjnych, zamiast takiego, który umie tylko albo panować albo słuchać, zjawia się człowiek, jako wolny twórca życia, umiejący bez przymusu działać solidarnie z innymi i życie doskonalić.
Takiego właśnie człowieka powinna stworzyć kooperatywa i to jest jej najwyższe zadanie. Wszystkie systemy i ustroje społeczne mogą zawieść, okazać się błędnemi, wypaczyć się przez nowe, nieprzewidziane warunki życia; ale ta wartość moralna człowieka — jako twórcy — pozostanie jego nieśmiertelną zdobyczą, źródłem niewyczerpanej siły i coraz piękniejszych światów ludzkich.




STOWARZYSZENIA I ICH ROLA.[46]


I. O stowarzyszeniu wogóle. (Czem jest stowarzyszenie).

Stowarzyszenie jest to dobrowolne połączenie się ludzi w pewnych celach. Cele te mogą być najrozmaitsze. Ludzie łączą się dla obrony swoich interesów przed wyzyskiem; dla ulepszenia swego gospodarstwa rolnego; dla budowy tanich i wygodnych domów; dla ułatwienia sobie nauki i wykształcenia fachowego; dla wzajemnej pomocy w chorobie i wypadkach życia; dla ubezpieczenia starości; dla zapewnienia sobie taniego kredytu; dla jakiejkolwiek zresztą potrzeby wspólnej, która wymaga zbiorowego i zorganizowanego działania.
Na tej dobrej woli spoczywa cała moc, siła i znaczenie stowarzyszeń. Ponieważ do stowarzyszenia każdy wstępuje swobodnie i każdy może zeń swobodnie wystąpić, jeżeli nie odpowiada ono jego interesom lub przekonaniom, przeto w stowarzyszeniu nie może być nigdy przymusu, gnębienia jednych przez drugich, narzucania komuś swego sposobu widzenia i postępowania. Panuje tutaj nie pozorna, lecz rzeczywista równość praw i obowiązków. Uchwały i postanowienia, jakie kierują życiem stowarzyszenia, są przez wszystkich dobrowolnie uznane i przyjęte; ci bowiem, którzy się z niemi nie zgadzają, mogą w każdej chwili opuścić stowarzyszenie i stworzyć sobie inne. To co ludzi łączy tutaj nie jest to żaden mus ani nakaz, lecz tylko wspólna potrzeba i wspólna idea, zgodność wewnętrzna ludzi. Dobrze zrozumiany interes osobisty nakłania robotnika, by należał do związku pomocy wzajemnej, lub włościanina, by należał do spółki rolnej; wstąpiwszy zaś do tych stowarzyszeń widzą oni i przekonywują się z łatwością, że ich interesy są te same co i ich towarzyszy, że dobrobyt związku całego lub spółki staje się zarazem ich własnym dobrobytem. I to wystarcza zupełnie, ażeby dbali oni o interesy stowarzyszenia tak samo, jak o swoje własne.
Odpowiednio do tej zasadniczej cechy stowarzyszeń, że są one dobrowolnym związkiem ludzi, układa się także i ich konstytucja czyli ustawa ich życia zbiorowego. Stowarzyszenie, tak samo jak państwo, posiada swoje prawodawstwo, zbiór uchwał i postanowień, które obowiązują wszystkich jego członków; posiada tak samo swoją władzę wykonawczą czyli zarząd, który prowadzi interesy stowarzyszenia i wykonywa zapadłe postanowienia. Zarówno jednak prawodawstwo jak i władza wykonawcza są zupełnie czem innem w stowarzyszeniu, a czem innem w państwie.
Prawodawstwo stowarzyszenia należy do ogółu członków; każdy członek, kobieta czy mężczyzna, przyjmuje udział w tworzeniu praw; uchwalają się one na zgromadzeniu ogólnem stowarzyszonych i wtedy tylko uzyskują swoją moc obowiązującą dla stowarzyszenia, gdy są zatwierdzone większością głosów. Uchwały takie są w ciągłej zależności od woli swych twórców, i jeżeli po pewnym czasie okażą się niedogodnemi, zgromadzenie następne może je usunąć i zastąpić innemi. Każdy może uchwały te krytykować, wskazywać na ich wady i przyczyniać się do doskonalenia. Prawo inicjatywy osobistej jest tutaj nieograniczone. Każde uzdolnienie człowieka, każda idea w czyimś umyśle wyrosła i rozwinięta może znaleźć odpowiednie dla siebie pole twórczości i mocą przekonywania wejść w życie stowarzyszenia.
Dzięki temu prawodawstwo stowarzyszenia nie stanowi nieruchomej i sztywnej rutyny, która ujarzmia i nagina do siebie życie ludzkie, lecz przeciwnie, znajduje się w ciągłej styczności i w ciągiem uzależnieniu od potrzeb i od przekonań tego ogółu, dla którego powstaje i działa. Nie jest ono panem, lecz sługą życia.
Prawa stowarzyszenia są dobrowolnie szanowane przez członków. Ponieważ oni sami je uchwalili, jako rzecz użyteczną dla swoich interesów wspólnych, przeto nie potrzeba żadnego przymusu ani kary, ażeby prawa te były przez nich szanowane i wykonywane. Naturalna solidarność interesów, wspólność celów i potrzeb wystarcza zupełnie do tego, aby stowarzyszenie pracowało i rozwijało się według powziętego planu. Jeżeli zaś zdarza się tak, że pewna uchwała zapada w stowarzyszeniu nie jednomyślnie, lecz tylko pewną większością głosów, i jeżeli mniejszość czuje się przez to pokrzywdzoną, natenczas może ona wystąpić ze stowarzyszenia i zorganizować się oddzielnie, według swoich własnych zapatrywań. W ten sposób w stowarzyszeniu ani ogół nie może gnębić jednostki, ani większość mniejszości. Uchwalone zaś prawo działa i ma swoją moc działania dlatego tylko, że każdy z członków widzi w niem rzecz użyteczną, zgodną z jego własnemi przekonaniami i potrzebami, wyraz swojej własnej woli.
Władza wykonawcza stowarzyszenia, t. j. zarząd i administracja jest wybieraną przez zgromadzenie ogólne członków na czas ograniczony, od jednego roku do trzech lat. Zostaje ona pod dwojaką kontrolą stowarzyszonych: pod kontrolą zgromadzenia ogólnego, któremu musi przedstawiać szczegółowe sprawozdania ze swej działalności; oraz pod kontrolą komisji wybranej w tym celu przez zgromadzenie. Rola zarządu jest zazwyczaj ściśle ograniczoną do wykonywania postanowień zgromadzenia ogólnego i tych zadań, które stanowią stałą funkcję stowarzyszenia. O ileby zaś stowarzyszenie przekonało się, że postępowanie zarządu nie jest zupełnie zgodne z duchem jego uchwał i dążeń, natenczas ma zawsze możność, na zgromadzeniu ogólnem, poddać krytyce to postępowanie i zmienić skład osobisty zarządu na bardziej odpowiedni. Inicjatywa takiej krytyki i naprawy należy do każdego członka. Zarząd nie może również przeprowadzić żadnej reformy ani nowego planu działania, dopóki nie uzyska na to zgody większości członków; i wogóle podczas całego sprawowania swych rządów musi ciągle pamiętać o tem, że jest tylko zwykłym wykonawcą woli stowarzyszenia, nie zaś jego panem.
Z tych zasadniczych rysów konstytucji stowarzyszenia, powtarzających się w ustawach rozmaitych stowarzyszeń, pożyczkowych, spożywczych, włościańskich, robotniczych, oświatowych i t. d., zarówno u nas jak i w innych krajach, z rysów tych widzimy, że konstytucja stowarzyszenia, pod względem równości i swobody, idzie znacznie dalej, niż jakakolwiek konstytucja państwowa, chociażby krajów najbardziej demokratycznych i wolnościowych. Spotykamy tutaj najważniejsze zasady demokracji; władza prowodawcza spoczywająca w rękach ogółu; prawo inicjatywy przysługujące każdemu; bezwzględna swoboda krytyki i propagandy; władza wykonawcza powstająca z wyborów bezpośrednich, odpowiedzialna przed ogółem we wszystkich swoich czynnościach, a zarazem skrępowana wolą większości w każdej ważniejszej sprawie. Zaledwie tylko niektóre kraje republikańskie, jak Szwajcarja i niektóre ze Stanów Ameryki Północnej doszły w swej organizacji państwowej do tego stopnia rozwoju demokratycznego; i tam jednak prawa polityczne obywateli, takie np. jak prawo inicjatywy prawodawczej i kontroli nad władzą wykonawczą są w znacznym stopniu ograniczone i nie dosięgają nigdy tej pełni, jaka istnieje w konstytucjach stowarzyszeń.
Natomiast żadne państwo, najbardziej demokratyczne i najbardziej wolne, nie daje nigdy obywatelom swoim swobody uznawania lub nie uznawania władzy i praw państwowych, swobody występowania z jego organizacji, jeżeli ta dla kogo jest niedogodną. Wynika to z samej natury państwa i prawa państwowego, którego moc rozciąga się nie na ludzi, którzy dobrowolnie nań się zgodzili, lecz na całe terytorjum przez dane państwo zajmowane, i jest do tego terytorjum przywiązaną. Jest to prawo nie ludzi, lecz ziemi, każdy, kto się urodził lub zamieszkał w granicach danego państwa, przez to samo już podlegać musi prawom obowiązujących w tych granicach, i jego zgoda lub niezgoda nie ma tu żadnego znaczenia ani wpływu. Wskutek tego prawo państwowe wymaga przymusu, aby było przez wszystkich szanowane i wykonywane; wymaga systemu karnego i władzy zwierzchniczej, panującej, któraby miała siłę karania i naginania życia ludzkiego do obowiązującego prawa. Nawet tam, gdzie prawa państwowe uchwalone są przez sam naród, za pomocą powszechnego głosowania nad projektem prawa (jak w Szwajcarji), lecz prostą większością głosów, wskutek czego istnieje zawsze poważna część ludności, która była przeciwna zatwierdzonym prawom, lub dla której prawa te z biegiem czasu stały się niedogodne w życiu, i która przestałaby im podlegać, gdyby nie przymus państwowy.
Różnica zatem pomiędzy uchwałami, obowiązującemi w stowarzyszeniu, a prawami państwowemi jest zasadniczą: pierwsze istnieją dla tych tylko, którzy je uznają za użyteczne dla siebie; drugie zaś istnieją przymusowo dla wszystkich, którzy zamieszkują terytorjum państwa; pierwsze są tylko prostym wyrazem potrzeb życia; drugie zaś narzucają się życiu ludzkiemu i usiłują przystosować je do siebie.
Stąd wynika także, że prawa państwowe zmieniają się powoli i z trudem, pozostają zawsze w tyle za rozwojem potrzeb i zagadnień życia, tamując nowe siły i dążenia społeczne. Stowarzyszenia zaś przystosowują się z łatwością do każdej zmiany, powstają w rozmaitych formach i o rozmaitych dążeniach, gdzie tylko zjawiają się nowe zadania życia. Państwo ogarnia sobą różne klasy społeczne, mające sprzeczne interesy: rozmaite narodowości, wyznania i grupy ludzi, mających rozbieżne pojęcia, dążności i potrzeby; do nich wszystkich zaś stosują się jednakowe prawa obowiązujące. Jeżeli w jednej jakiejś klasie społecznej lub grupie zjawia się potrzeba reformy tych praw, natenczas inne klasy i grupy mogą potrzeby tej nie uznawać i wprowadzeniu reformy stawiają opór, z którym władza państwowa, zarówno jak i przedstawicielstwo narodowe muszą się liczyć. Dlatego też wszelkie reformy społeczne, dotyczące stosunków robotniczych, włościańskich, handlowych, dotyczące spraw oświaty, religji, opodatkowania i t. d. odbywają się we wszystkich państwach bardzo oględnie i powoli, przychodzą z trudem i walką, spotykając się na każdym kroku ze sprzecznemi interesami i siłami społecznemi.
W stowarzyszeniu zaś przeszkód takich do zmian i reform niema, dla tej prostej przyczyny, że jest ono dobrowolnem połączeniem ludzi, mających wspólne interesy i dążenia; mogą oni przeto łatwo porozumieć się w zakresie tych swoich wspólnych celów; a jeżeli wystąpią między nimi różnice zasadnicze, natenczas nic ich nie zmusza do pozostawania nadal w jednej organizacji i podlegania jednej ustawie; niezadowoleni z istniejącego stanu rzeczy lub z dokonanej reformy mogą swobodnie opuścić stowarzyszenie i dążyć do zawiązania innego. W życiu stowarzyszeń jest to zjawisko dość proste. Tak np. przed kilku laty ze Związku niemieckich stowarzyszeń spożywczych wystąpiły stowarzyszenia robotnicze, mające dążności socjalno-demokratyczne i utworzyły pomiędzy sobą oddzielny Związek. Tak samo w Belgji odłączają się od Spółek włościańskich, prowadzonych przez duchowieństwo, ci z pośród włościan i robotników, którzy mają przekonania socjalistyczne, i tworzą oddzielne organizacje. To samo widzimy w Galicji; obok dawniej istniejącego Tow. oświaty ludowej, prowadzonego przez zachowawców i księży, powstało Tow. szkoły ludowej, szerzące oświatę w duchu bardziej postępowym i demokratycznym. Jest to naturalne i konieczne różniczkowanie się stowarzyszeń, znak rozwoju życia samego, które wymaga tego, aby każda odmienna grupa umysłów i natur ludzkich mogła swobodnie żyć i tworzyć.
Oprócz tego stowarzyszenie ma zwykle na celu zaspokojenie jakiejś jednej grupy potrzeb ludzkich, np. oświatę, obronę przeciw wyzyskowi, ubezpieczenie starości i t. p. Stąd wynika, że w krajach o rozmaitych stowarzyszeniach i kulturze, człowiek, chcąc zaspokoić rozmaite potrzeby swego życia, staje się członkiem rozmaitych stowarzyszeń, z których każde odpowiada jakiejś cząstce jego natury. Jest on np. jednocześnie członkiem kooperatywy spożywczej, kasy pomocy wzajemnej i ubezpieczeń, związku fachowego, stowarzyszenia naukowego, i t. d. Te wszystkie stowarzyszenia, niezależne od siebie nawzajem, stykają się w nim ze sobą i dzielą pomiędzy siebie różnorodne jego dążności i potrzeby.
Natomiast państwo dąży do ogarnięcia całego człowieka, wszystkich jego potrzeb. Reguluje nietylko warunki bezpieczeństwa i obrony, lecz także wychowanie, kulty religijne, oświatę, postępowanie prywatne i publiczne, stosunki ekonomiczne, hygjenę, moralność. Ponieważ zgodność obywatela z państwem jest przymusową, a od tej zgodności zależy byt państwa, przeto żaden ze sposobów myślenia lub życia obywateli nie może być dla państwa obojętnym. Wszystko bowiem zahacza o interesy państwa i wszystko może zagrażać podwalinom jego istnienia. Dlatego też Francja musi „w obronie państwa“ prześladować szkoły katolickie, Prusy zaś walczyć z językiem i kulturą polską.
Z tej także cechy państwa, że dąży ono z konieczności do ogarnięcia i regulowania wszystkich dziedzin życia społecznego, wynika sztywność jego prawodawstwa, trudność zmian i trudność przystosowania się do potrzeb życia.
Stowarzyszenie nie ma żadnych przeszkód w zmienianiu swych postanowień i urządzeń; przystosowuje się też nieustannie do zmian, jakie zachodzą w dążeniach i życiu jego członków. Mechanizm jego jest względnie prosty, ograniczony do pewnych tylko zadań, i dlatego daje się z łatwością przeobrażać. Co więcej mniejszość pokrzywdzona w stowarzyszeniu, której nie odpowiadają zaprowadzone reformy, może w każdej chwili odłączyć się jako stowarzyszenie samoistne.
W organizacji państwa dzieje się wręcz przeciwnie. Jako skomplikowany mechanizm, ogarniający najbardziej różnorodne zadania, musi rachować się z każdą zmianą. Reforma zamierzona w jednej dziedzinie musi być ocenioną z rozmaitych i obcych jej punktów widzenia, i nieraz względy militarne, interesy polityki kolonjalnej, dyplomacji lub finansów, uniemożliwiają przeprowadzenie reformy w dziedzinie ekonomicznej lub oświatowej.
Z tych to powodów, prawodawstwo państwowe, pozostaje zawsze zacofane wobec rozwoju życia, a państwo okazuje się coraz mniej zdolne do przeprowadzenia bogatych, przeobrażających się szybko, zmiennych i różnorodnych w sobie zagadnień społecznych. Zagadnienia te, mnożąc się z postępem historji, wymagają organizacji przystosowanej do swej natury, giętkiej, uduchowionej, gdzieby było jak najmniej rutyny, a jak najwięcej swobodnego rozumowania. I organizację taką znajdują w stowarzyszeniach.
Tem się objawia ciekawy proces dziejowy, którego świadkami jesteśmy obecnie: pomimo wzmagającego się ciągle hasła „upaństwowienia“, idącego od dołu i od góry, postawionego na naczelnem miejscu przez politykę ruchu robotniczego (upaństwowienie ziemi, przemysłu, ubezpieczeń i t. d.), szerzy się nietylko upaństwowienie, ale i jego antagonista — demokracja stowarzyszeń. Mamy więc politykę ekonomiczną państwową i federację stowarzyszeń spożywczych, dążące do regulowania produkcji i rynku według interesów spożywców; państwowe prawodawstwo pracy i prawodawstwo związków fachowych, ochraniające robotnika przed wyzyskiem; państwowe ubezpieczenie starości i ubezpieczenie przez towarzystwa wzajemnej pomocy i spożywcze; państwową i gminną opiekę nad rolnictwem i stowarzyszenia rolników, podejmujące zadania dźwignięcia kultury i dobrobytu ludności włościańskiej; państwowe szkoły i uniwersytety obok szkół i uniwersytetów wolnych, utrzymywanych przez stowarzyszenia i grupy; państwowy kredyt obok kredytu towarzystw pożyczkowo-oszczędnościowych, kas wiejskich Raiffeisena, banków ludowych; i tak dalej w każdej dziedzinie życia i potrzeb. Dobrowolna organizacja, jaką jest stowarzyszenie, okazuje się zdolną do spełnienia wszelkich zadań społecznych i urzeczywistnia już dzisiaj na wielką skalę tę idealną rzeczpospolitę, która bez przymusu wprowadza pomiędzy ludzi solidarność, porządek i pracę zbiorową.
Obok swej użyteczności praktycznej stowarzyszenie ma także znaczenie moralne; przygotowuje bowiem odrodzenie duchowe człowieka. Dzięki jego organizacji dobrowolnej, pozbawionej rutyny i przymusu, każda indywidualność ludzka, każda dążność ludzkiego umysłu i serca, ludzkich pragnień i potrzeb, może swobodnie rozwijać się i stwarzać odpowiednie sobie warunki. Zamiast narzucania wszystkim jednakowego wzoru dla myśli i życia, zamiast tępienia i tłumienia tego, co się odchyla i różni od narzuconego wzoru, stowarzyszenie szanuje każdą odmienność ludzką, pozwala każdemu na swój sposób żyć i myśleć, odczuwać i tworzyć życie. Gnębione dzisiaj, nowe pierwiastki duszy, które ustawicznie kiełkują w rozmaitych naturach ludzkich, w organizacji dobrowolnej stowarzyszeń mogą rozwinąć się w nieznane nam światy stosunków i twórczości, rozszerzyć widnokręgi życia do granic, nie dających się dziś nawet przewidzieć ani przeczuć. Dzięki stowarzyszeniu wchodzi zatem w życie społeczne nowy dogmat moralności: bezwzględne poszanowanie każdego człowieka, jego swobody życia według własnej natury i sumienia, dogmat, który nieświadomie wkorzenia się w zwyczaje i uczucia ludzi, w miarę tego, jak wzrasta i rozwija się demokracja stowarzyszeń.
Jednocześnie z tem zachodzi inny jeszcze wpływ moralny stowarzyszenia na człowieka. Stowarzyszenie jest to zbiorowa i swobodna praca ludzi dla osiągnięcia pewnego celu. Sami oni muszą tutaj myśleć nad tem, jak mają postępować, by cel ten osiągnąć; muszą wkładać własną energję, pomysłowość, pracę, ażeby stowarzyszenie rozwijało się pomyślnie i przynosiło korzyści. Do współdziałania tego wszyscy są powołani jednakowo, z różnemi prawami i obowiązkami; każdy może być twórcą wspólnego dobra, tak samo, jak może przez nieudolność i niedbałość zaszkodzić sobie i innym. Wskutek tego w Stowarzyszeniu ludzie uczą się samodzielnie rządzić swojemi sprawami, uczą się prawdziwej wolności — zdobywania wszystkiego własną siłą, tworzenia sobie życia. Zamiast człowieka o duszy niewolniczej, który ogląda się tylko na cudze rozkazy i cudzą pomoc, wytwarza się w stowarzyszeniach typ człowieka silnego, o niepodległym umyśle i charakterze, który poznał i własną wartość jako człowieka i wartość dobrowolnej solidarności jako potęgi ludzkiej.
Wskutek tego wpływu moralnego stowarzyszenia mają także pierwszorzędne znaczenie wychowawczo-polityczne. Są one społeczną szkołą życia, gdzie ludzie uczą się prawdziwej demokracji, samorządu i wolności. Ściśle mówiąc, naród wolny jest to naród stowarzyszeń, a demokracja polityczna, konstytucyjno-państwowa, rozwijała się wszędzie w zależności od rozwoju życia stowarzyszeń, na gruncie wyrobionym przez nie. Demokracja tam tylko wyrasta, gdzie jest potrzebą mas. Zjawia się ona jako reakcja przeciwko zachłanności państwa; jako konieczna obrona różnorodnych instytucyj ludowych przeciwko biurokracji. Jeżeli lud szwajcarski z takim logicznym uporem bronił zawsze swych urządzeń biurokratycznych przeciwko różnym uroszczeniom centralnego rządu, jeżeli potrafił rozszerzyć je do najdalszych granic wolności politycznej, to pamiętajmy o tem, że jego obrona demokracji była to obrona własnej cywilizacji demokratycznej, konstytucja polityczna, którą stworzył, miała swą przyrodzoną, szeroką podstawę: tysiące najrozmaitszych zrzeszeń, kół i związków; setki organizacyj rolniczych, handlowych, robotniczych, kulturalnych, naukowych; zwyczaje demokratyczne, zwyczaje równości i poszanowania człowieka, zakorzenione w całej cywilizacji tego ludu. Przy takich warunkach demokracja rozwinąć się musiała, gdyż była potrzebą samego życia. Lud szwajcarski miał do obrony całą swoją kulturę, cały szereg swoich własnych instytucyj samodzielnie zorganizowanych, i dla tego musiał mieć konstytucję polityczną, któraby temu stanowi rzeczy odpowiadała.
Społeczeństwo zaś zacofane, nie mające rozwiniętej organizacji stowarzyszeń, żyjące jako zbiorowisko luźnych jednostek, które jednoczy tylko organizacja państwowa, instytucja nadana zgóry, nie jest nigdy zdolnem do posiadania wolności politycznej, do stania się demokratycznem społeczeństwem. Jest to społeczeństwo niewolników i panów. Nie umie ono tworzyć samodzielnie swego życia, organizować własnych instytucyj, decydować o swoich losach; nie umie cenić ani wolnej inicjatywy człowieka, ani siły solidarności ludzkiej; uważa siebie za materjał, który ktoś inny powinien doskonalić i urabiać w różne formy. Obywatele takiego społeczeństwa, przy każdem niedomaganiu społecznem, oczekują więc tylko reformy od państwa albo pomocy od filantropów. Cała ich mądrość polityczna zawiera się w prośbach i żądaniach reform: „zróbcie z nas to lub owo; zróbcie z nas społeczeństwo konstytucyjne, demokratyczne lub społeczno-demokratyczne“; „zreformujcie stosunki włościańskie lub robotnicze“; „zreformujcie szkoły i szpitale“; „ochrońcie przed nędzą i wyzyskiem“. Wszystkie ich ideały społeczne streszczają się w tem tylko, by państwo stało się wszechmocną opatrznością, która ma za nich myśleć i działać, karmić, uczyć, uzdrawiać i chronić.
Rzecz jasna, że w takiem społeczeństwie wytworzyć się może niekiedy doskonała policja przemysłu i rolnictwa, oświaty i zdrowotności, ale nie demokracja. Demokracja bowiem wymaga przedewszystkiem silnego poczucia i instynktu samopomocy społecznej. Wymaga silnego indywidualizmu człowieka, wyrobionej potrzeby urządzenia swego życia według własnych pojęć i poszanowania tej samodzielności u innych. Wymaga zatem rozwoju stowarzyszeń we wszystkich dziedzinach gospodarstwa społecznego i kultury. Bez tych warunków demokracja wytworzyć się nie może. Jeżeli nawet zdarza się tak, że dzięki jakimś szczęśliwym okolicznościom lub przewrotom historycznym, naród zacofany w kulturze otrzymuje konstytucję demokratyczną, przygotowaną w gabinetach dyplomatów i przywódców, natenczas zamienia się ona rychło w rządy urzędników i przedstawicieli z wyborów, przystosowuje się do niedojrzałości demokratycznej narodu, do jego nieumiejętności bycia wolnym, tak, że w rezultacie, pod inną tylko nazwą, pozostają te same rządy i stosunki polityczne, gdyż pozostał ten sam typ człowieka i ten sam typ życia. Galicja w epoce konstytucyjnej jest tego najlepszym przykładem.
Tam zaś gdzie wytwarza owa owa demokracja samorodna, od dołu idąca, gdzie organizują się instytucje samopomocy, różne stowarzyszenia, kooperatywy, związki, gdzie powstają samodzielne ogniska oświaty, tam jednocześnie zachodzić muszą i zachodzą istotnie głębokie zmiany w zwyczajach i w duszach ludzkich, w wychowaniu dzieci, w higjenie fizycznej i moralnej, w pojmowaniu zadań życia i przyjemności. Przedewszystkiem, ludzie tworzą wtenczas sami warunki swego bytu; od ich zdolności, energji, ofiarności zależy to wspólne dobro, którego stowarzyszenie poszukuje. W życiu jednostki zjawiają się cele, których nie było; zjawiają się uczucia samodzielnego tworzenia i uczucie solidarności ludzkiej. Zanikają nietylko przeżytki duszy niewolnika, ale i dusza nowożytnego „geszefciarza“, niepojmującego zysku bez krzywdy. Powstają nowe kategorje rozkoszy moralnych i towarzyskich, które wypierają bezmyślną nudę zbytków, rozpusty i pijaństwa. Słowem, tworzy się nowa kultura i nowy typ człowieka, bez którego nie może być ani wolności ani demokracji politycznej.
Członek stowarzyszeń jest to typ, który życie tworzy, siłami swego umysłu, charakteru, serca; i to jest obywatel demokracji. Jednostka, chodząca luzem, jest to bierny pionek w rekach administracji i przywódców partyjnych, niewolnik warunków życia i typ społeczeństwa niewolniczego, który ani do samorządu, ani do zrozumienia wolności nie dorósł, i który zawsze potrzebować będzie, by mu jakaś obca siła urządzała i reformowała życie, pomagała i rozkazywała.
Dlatego też pierwszym krokiem na drodze politycznego odrodzenia się jest to wytworzenie samodzielnej kultury narodu, opartej na samopomocy i zrzeszeniach; przemiana sproszkowanego życia ludzi na życie zorganizowane, bijące potężnym tętnem w rozmaitych kooperatywach, spółkach i związkach; przemiana typu niewolniczego człowieka na typ demokratyczny; przeprowadzenie go przez życiową szkołę samorządu i solidarności, którą stanowią stowarzyszenia.




II. Formy stowarzyszeń ludowych.

Formy stowarzyszeń są różnorodne, zależnie od tego, jacy ludzie i w jakim celu tworzą stowarzyszenia. W obecnym czasie, w krajach zachodnio-europejskich, o rozwiniętej kulturze, niema prawie takich zadań społecznych, którychby stowarzyszenia nie podjęły. Rozwijają się one w każdej sferze stosunków ludzkich, biorą w obronę rozmaite interesy ludności, wypierając stopniowo potrzebę filantropji i opieki społecznej. Wszędzie też wyprzedzają one reformy, dokonywane przez parlamenty, i torują im drogę, zarówno w praktyce wykonania, jak i w rozbudzeniu świadomości społecznej.
Jedyne przeszkody, jakie stowarzyszenia spotykają zwykle w swym rozwoju, pochodzą od prawodawstwa państwowego. Prawodawstwo nie posiadając gotowych wzorów, któreby odpowiadały nowopowstającym stowarzyszeniom i instytucjom, narzuca im zwykle ustawy lub przepisy dawne, które krępują mocno ich działalność, a często nawet tamują ich powstawanie przez zbyteczną i uciążliwą formalistykę. W innych znowu razach wzbrania zasadniczo tworzenie stowarzyszeń, jak to uczyniło np. prawo Rewolucji francuskiej 1791 r., wskutek którego związki zawodowe robotników i inne nie mogły rozwijać się swobodnie we Francji, aż dopóki zakaz ten nie został formalnie zniesiony w 1884 r.
Ponieważ prawodawstwo nigdy nie może przewidzieć jakie nowe typy stowarzyszeń i instytucyj mogą zjawiać się w przyszłości, a tem bardziej nie może zgóry określić i sformułować rozmaitych ich potrzeb i interesów, przeto wymagania polityki wolnościowej, dbającej o rozwój stowarzyszeń, powinny iść zawsze w tym kierunku, aby prawodawstwo państwowe, przyznając stowarzyszeniom zasadniczą wolność powstawania, wtrącało się jak najmniej do ich organizacji i statutów.
Przejrzyjmy teraz w ogólnych zarysach rozmaite typy ważniejszych stowarzyszeń ludowych, jakie istnieją i rozwijają się w cywilizowanych krajach zachodu.
1. Związki zawodowe robotników (rozdział identyczny z przedrukowanym na str. 171—182 w tomie niniejszym).
2. Związki robotników rolnych (przedrukowane jako część poprzedniego rozdziału str. 182—184 tomu niniejszego).
3. Stowarzyszenia wytwórcze robotników przemysłowych (przedrukowany w tomie niniejszym str. 184—188).
4. Stowarzyszenia rolnicze (Spółki włościańskie).
Wręcz odmienny los, niż stowarzyszeń wytwórczych przemysłowych, spotkał stowarzyszenia rolników. Wykazały one ogromną siłę rozwojową, zdolność do naturalnego zrzeszania się i doskonalenia i dziś już dokonały prawdziwego przewrotu w stosunkach rolniczych i włościańskich. Celem tych stowarzyszeń jest zrzeszenie małych posiadaczy rolnych dla udoskonalenia swoich gospodarstw i dla podjęcia wspólnemi siłami rozmaitych zadań życia, wobec których jednostka, sama sobie pozostawiona, jest bezsilna.
Przedewszystkiem tworzą one spółki dla wspólnego nabywania nawozów sztucznych, nasion i narzędzi rolniczych. Pojedyńczy włościanin małorolny nie może z tych rzeczy korzystać, gdyż sprowadzenie małej ilości nawozu lub nasion kosztowałoby go zbyt drogo, pod względem zaś gatunku mogliby go łatwo oszukać; co się tyczy narzędzi rolniczych, to wielu z nich nie może wcale nabywać z powodu wygórowanej ceny. Wszystkie te trudności usuwa spółka. Sprowadza ona dla swoich członków zbiorowo nawozy i nasiona, wskutek czego koszt nabycia obniża się znacznie dla każdego gospodarza, a przytem dostaje on je w dobrym gatunku, nie fałszowane, gdyż spółka, przez ludzi obeznanych z tem fachowo, kontroluje nabywany nawóz i ziarna. Droższe narzędzia rolnicze, jak siewniki, młocarnie i t. p. spółka nabywa za składkowe pieniądze jako wspólną własność wszystkich członków, z której oni kolejno lub razem korzystają; wspólna młocarnia młóci wszystkim zboże, wspólny siewnik obsiewa grunta wszystkich, jak gdyby to było jedno wielkie gospodarstwo. Tym sposobem małe gospodarstwa włościańskie mogą na równi z wielkiemi gospodarstwami bogatych właścicieli korzystać z wszystkich ulepszeń i wynalazków rolnych, mogą podnosić wydajność ziemi, udoskonalać gatunki zboża i oszczędzać pracy ludzkiej. Jest to pierwszy krok do zamieniania małych, rozproszonych i niedołężnych gospodarstw włościańskich na wielkie zrzeszenie gospodarstw, nie ustępujące w niczem wzorowym bogatym fermom. Nawet kiedy spółka włościańska ogranicza się tylko do wspólnego zakupu nawozów, nasion i narzędzi, dobrobyt ludności włościańskiej podnosi się znacznie; podnosi się kultura i wartość ziemi, a zarazem znaczenie społeczne i narodowe włościan, którzy z gromady luźnych jednostek przeobrażają się w zorganizowaną siłę ekonomiczną.
Ale spółka nie poprzestaje na tem. Oprócz wspólnego zakupu organizuje ona także wspólną sprzedaż rozmaitych produktów gospodarstwa włościańskiego: jaj, masła, sera, wędlin, owoców, jarzyn. Po miastach i zagranicą kraju wyszukuje ona hurtownych nabywców, z któremi umawia się o cenę i ilość dostawy, wykluczając pośrednictwo drobnych handlarzy. Zyski, które mieli rozmaici kupcy, nabywający po miasteczkach i targach produkty wiejskie, po cenach jakie sami narzucali, korzystając z niezaradności włościanina, przechodzą teraz do rąk włościańskich; spółka sprzedaje po lepszych cenach, ma stały odbyt na produkty i ma powagę wobec nabywców, którym gwarantuje dostawę sumienną i produkty dobrego gatunku.
Ażeby zobowiązaniom tym uczynić zadość, spółka musi rozciągnąć nadzór i opiekę nad pojedyńczemi gospodarstwami włościańskiemi; musi dbać o to, żeby sady owocowe i uprawa jarzyn były umiejętnie prowadzone, ażeby chów drobiu, hodowla trzody chlewnej i bydła dawały dobre rezultaty. W tym celu utrzymuje wspólnych swoich instruktorów, którzy objeżdżają gospodarstwa włościańskie i dają wskazówki, jak należy postępować w każdej gałęzi gospodarstwa; dostarcza swoim członkom lepszych gatunków szczepów i nasion; udoskonala paszę, karm bydła i trzody; utrzymuje wspólnych buhajów, wyborowych dla poprawienia rasy krów. Gospodarstwa włościańskie zrzeszają się przeto ze sobą jeszcze silniej, prowadzą hodowlą i uprawą według wspólnie obmyślanych planów, dla hurtowej sprzedaży swoich płodów; mają zatem te wszystkie korzyści, jakie dotychczas były wyłącznym przywilejem wielkich dóbr i folwarków.
Sprzedaż wspólna pociągnęła za sobą także i wspólną produkcję. Mianowicie masło, sery, konserwy owocowe, wędliny, aby mogły być sprzedawane hurtownie w oznaczonych terminach i dobrym gatunku, musiały być wyrabiane w zakładach na wielką skalą urządzonych, prowadzonych umiejętnie, z zastosowaniem różnych ulepszeń i wynalazków technicznych. Powstały więc liczne maślarnie i serowarnie, fabryki konserw owocowych i innych, będące własnością spółek włościańskich, z których zyski rozdzielają się pomiędzy członków, według ilości dostarczonego przez nich mleczywa lub owoców do fabryki, częściowo zaś zachowują się jako kapitał wspólny spółki, który służy do rozszerzenia jej działalności i na inne potrzeby ogólnego dobra. W ostatnich czasach spółki włościańskie przystąpiły także do wspólnej sprzedaży zboża, ażeby uwolnić włościan od wyzysku kupców, a nawet zaczęły stawiać własne młyny i piekarnie. Te ostatnie są szczególnie rozpowszechnione we Francji.
Oprócz tych zadań ekonomicznych, spółki, jako organizacje włościaństwa wzięły na siebie także troskę o potrzeby kulturalne ludu, zajęły się rozwojem oświaty, solidarności i bezpieczeństwa; stanęły także na straży interesów włościańskich wobec prawodawstwa państwowego. W zakresie szkoły ludowej one pierwsze rozwinęły na szeroką skalę typ szkoły wolnej, która łączy w sobie wykształcenie ogólne z wykształceniem fachowo-rolniczem, zarówno dla chłopców jak i dla dziewcząt; rozbudziły przez to wśród ludności włościańskiej zamiłowanie do nauki i zrozumienie jej potrzeby, jako wiedzy żywej, opartej nietylko na uczeniu z książek, lecz także na doświadczeniu i obserwacji własnej. Oprócz tego związki spółek włościańskich wydają różne pisma, broszury i książki, które popularyzują wiedzę rolniczą; zakładają pola doświadczalne i fermy wzorowe, gdzie można wypróbować hodowlę nowych gatunków roślin i nowe sposoby uprawy ziemi; urządzają wędrowne wykłady rolnictwa i innych przedmiotów ważnych dla ludności włościańskiej; organizują wystawy rolne i konkursy.
W zakresie kultury życia rozwinęły one cały szereg ważnych instytucyj, które podniosły bezpieczeństwo i moralność człowieka. Przedewszystkiem zaprowadziły po wsiach zwyczaj pomocy wzajemnej; w razie choroby lub klęski, która dotknęła jego gospodarstwo, włościanin nie jest pozostawiony sam sobie; spółka podejmuje bezpłatnie wykonanie za niego robót gospodarskich, jeżeli jest chory, pożycza mu inwentarz, ziarna, paszę, jeżeli jaka klęska zniszczyła mu dobytek. Oprócz tego zorganizowano kursy pomocy wzajemnej, które wydają potrzebującym zapomogę w pieniądzach lub w naturze i opłacają pomoc lekarską. Jałmużna została zastąpiona przez solidarną pomoc sąsiadów, z której każdy jednakowo korzysta w razie potrzeby. Zaczęto także organizować wzajemne ubezpieczenie bydła i zboża, wynagradzając straty poniesione wskutek pomoru, gradu lub ognia z funduszów gromadzonych na to wspólnemi składkami przez całe związki spółek.
Inny jeszcze ważny zwyczaj, który spółki rolnicze szerzą między ludnością włościańską, jest to rozstrzyganie swych sporów przez sądy polubowne; ma to znaczenie ekonomiczne i moralne; ekonomiczne — ponieważ sądy polubowne rozstrzygają spory bez żadnych kosztów, łatwo i szybko, procesowanie się zaś w sądach państwowych i używanie pomocy adwokatów płatnych naraża zwykle obie strony na duże koszta, rujnując często zupełnie ludzi niezamożnych. Znaczenie moralne polega na tem, że spór w sądzie polubownym rozstrzygają ludzie wybrani przez obie strony, na mocy zaufania do nich, rozstrzygają nie według martwej litery prawa, lecz według sumienia i sprawiedliwości tak, aby żadna ze stron spierających się nie została pokrzywdzoną i zrujnowaną. W sądzie polubownym niema przymusu, a jest tylko wyjaśnienie sporu, doprowadzające do zobopólnej zgody; nie pozostaje po nim krzywda i nienawiść.
Jak widzimy zatem, spółki włościańskie dokonywują głębokich przemian w życiu ludu wiejskiego. Sprawa drobnej własności chłopskiej, jej niedomagania ekonomicznego wobec wielkiej produkcji kapitalistycznej, jej nędzy i niezdolności do postępu, znalazła w spółkach włościańskich swoje rozstrzygnięcie. Do niedawna jeszcze reformatorzy społeczni nie widzieli dla niej innego wyjścia jak tylko zniszczenie jej: upaństwowienie ziemi i stworzenie na gruzach chłopskiej gospodarki wielkich folwarków, zarządzanych przez państwo. Spółki włościańskie postawiły całą sprawą inaczej: nie niszcząc samodzielności małych gospodarstw, połączyły je w dobrowolne zrzeszenia gospodarskie, dały im przez to te same siły ekonomiczne, jakie posiadają wielkie folwarki, dały im kulturę i wiedzę, uzdolniły do wszelkiego rozwoju i postępu. Dowiodły one, że dźwignięcie uprawy ziemi, rozszerzenie gospodarki umiejętnej, zorganizowanie wspólnej produkcji i handlu, ubezpieczenie od wypadków, mogą być dokonane przez dobrowolne stowarzyszenia włościańskie, bez upaństwowienia ziemi i bez wmieszania się państwowego przymusu.

5. Stowarzyszenia wzajemnego kredytu.

Odróżnić trzeba tutaj dwa typy tych stowarzyszeń: jedne wiejskie, t. zw. kasy Raiffeisena, drugie — miejskie, z których korzysta przeważnie ludność rzemieślnicza, t. zw. kasy Schultzego Delitsch.
a) Kasy wiejskie Raiffeisena oparte są na zasadzie wzajemnej solidarności, i z tej solidarności tylko czerpią swoje środki. Włościanie, którzy potrzebują tanich i dogodnych pożyczek dla poprawienia swego gospodarstwa, stowarzyszają się i objawiają, że są solidarnie odpowiedzialni jedni za drugich. Nic więcej; kapitału nie potrzebują zbierać. Pożyczka dostaje się wtedy z łatwością, ponieważ za każdego pożyczającego odpowiada solidarnie cała gromada kilkuset gospodarzy. Stowarzyszenie jest pośrednikiem pomiędzy kapitalistą a pożyczającym włościaninem; wynajduje ono kapitały na dogodnych warunkach, od siebie zaś wypożycza członkom. Ponieważ jednak wszyscy członkowie są odpowiedzialni za pożyczkę, stowarzyszenie musi być ostrożne w przyjmowaniu członków i musi upewnić się, że wydawana pożyczka nie pójdzie na zatracenie, lecz na podźwignięcie gospodarstwa tego, który ją bierze; ludzie rozrzutni, leniwi, pijacy, nie mogą należeć do stowarzyszenia, gdyż solidarność z takimi byłaby straszną plagą. Rzeczywistość wykazała, że zorganizowane w ten sposób poręczenie wzajemne zapewnia włościanom łatwy i tani kredyt, a oprócz tego rozwija w nich interes i zrozumienie solidarności, a dla wielu staje się bodźcem do poprawy swego życia i do pozbycia się nałogów. Stowarzyszenia takie liczą się na tysiące w Niemczech, Włoszech, Belgji i Francji.
Oprócz pośrednictwa między kapitalistami i włościanami stowarzyszenie Raiffeisena jest także kasą oszczędności dla włościan. Włościanie zamiast składać swe oszczędności w kasach gminnych i rządowych, składają je do kasy swego stowarzyszenia na umówiony procent. Z oszczędności tych gromadzą się duże kapitały, z których stowarzyszenie wydaje pożyczki potrzebującym członkom, zawsze na zasadzie wzajemnego poręczenia wszystkich. Pożyczki te wydawane bywają na dłuższy czas, na lat 5 i 10, co dla włościan jest koniecznem i mogą być spłacane częściami, aż do końca terminu. Tym sposobem jedno i to samo stowarzyszenie oddaje swym członkom usługę: przechowuje ich oszczędności, wypłacając procenty i udziela tanich i dogodnych pożyczek w razie potrzeby.
Kasa tego typu nie może obejmować wielkich przestrzeni kraju; działa ona zwykle w granicach jednej parafji lub gminy tak, iż każda parafja lub gmina ma swoją kasę oddzielną. Wynika to stąd, że ponieważ kasa oparta jest na zasadzie wzajemnej poręki, członkowie jej muszą znać się dobrze nawzajem. W takich warunkach zarząd kasy nie wymaga szczególniejszej umiejętności ani też nie pochłania wiele czasu, sami też włościanie zajmują się prowadzeniem administracji, wybierając z pośród siebie odpowiednich do tego ludzi, którzy pełnią obowiązki, nie pobierając za to wynagrodzenia.
Stowarzyszenia wzajemnego kredytu oswobodziły włościan z rąk lichwy; dały im możność ulepszenia swoich gospodarstw i ratowania się w biedzie. Tam, gdzie one są rozwinięte, włościanie nie potrzebują już rachować ani na filantropię bogatych ludzi, ani na pomoc państwa. Siłą własnej solidarności mają zapewnioną pomoc i zapewnioną samodzielność.
b) Kasy Schultza Delitsch czyli Banki ludowe istnieją wśród ludności rzemieślniczej miejskiej, a celem głównym tych stowarzyszeń jest wspomaganie drobnego rzemieślnika za pomocą ułatwionego kredytu. Podstawą ich nie może być, jak na wsi, wzajemne solidarne poręczenie, ponieważ ludność miast jest zbyt liczna, rozmaita i zmienna; wszyscy nie mogą znać się pomiędzy sobą i nie mogą opierać poręczenia swego na własności tak niepewnej, jaką jest mały warsztat rzemieślniczy lub sklepik drobnego kupca. Stąd też stowarzyszenia tego typu opierają się na udziałach pieniężnych; każdy członek musi zapłacić jednorazową wkładkę wpisowego (wynoszącą zwykle około 2½ fr.), a prócz tego złożyć do kasy stowarzyszenia około 125 fr. udziału, którą to sumę może wnosić drobnemi składkami miesięcznemi. Udział złożony w kasie pozostaje własnością osobistą członka; przy wystąpieniu ze spółki otrzymuje on tę sumę z powrotem, przez cały zaś czas pobiera od niej pewien procent. Wpisowe zaś pozostaje własnością stowarzyszenia. Z wpisowego i udziałów członków jakoteż z oszczędności, składanych w kasie, stowarzyszenia, powstaje kapitał, z którego stowarzyszenie wydaje pożyczki swoim członkom, zwykle tylko krótkoterminowe, od 3 do 6 miesięcy. Za wydawane pożyczki kasa pobiera 8%, sama zaś płaci od pieniędzy do niej składanych 5%. Zyskiem, który stąd powstaje, stowarzyszenie rozporządza w taki sposób, że część jego zachowuje jako kapitał zapasowy wspólnej kasy, resztę zaś dzieli pomiędzy członków, proporcjonalnie do wielkości pożyczek. Kasą zarządza prezes, skarbnik, kontroler i kilku ławników, wybieranych na jeden rok przez ogólne zgromadzenie członków. Ogólne zgromadzenie zbiera się kilka razy do roku dla sprawdzenia rachunków i dla uchwalenia różnych postanowień, które mają obowiązywać stowarzyszenie.
Stowarzyszenia tego typu, ogromnie rozpowszechnione w Niemczech po wszystkich miastach i miasteczkach, przynoszą wielką korzyść ludności rzemieślniczej. Ratują one niejednego od bankructwa, dają możność rzemieślnikom udoskonalać swoje warsztaty, kupować do spółki materjał i narzędzia, nawiązywać stosunki handlowe dla zbytu swoich produktów.
Oba te typy stowarzyszeń wzajemnego kredytu — wiejskie i miejskie — są tem szczególnie ważne, że drobne oszczędności ludu, wynoszące w masie setki miljonów, gromadzą się w rękach samego ludu, w kasach jego własnych stowarzyszeń, któremi on sam rozporządza i które sam kontroluje, zamiast tego, by miały skupiać się w bankach kapitalistów i kasach rządowych, przynosząc komu innemu zyski. W stowarzyszeniach kredytowych zyski te mogą kapitalizować się jako fundusz wspólny, będący w rozporządzeniu ludu i mogący być używanym na rozmaite cele społecznego dobra.

6. Stowarzyszenia pomocy wzajemnej ludowe i szkolne.

Celem tych stowarzyszeń jest powszechnie zorganizowana, dla każdego bez wyjątku pomoc w chorobie i innych wypadkach nieszczęśliwych życia, oraz zabezpieczenie starości. Wychodzą one z tego założenia, że człowiek nie może żyć osamotniony, że potrzebuje pomocy innych, tak samo jak inni potrzebują jego, a stąd wynika powszechny obowiązek wzajemności ludzkiej. Stowarzyszać się jednak wtedy dopiero, gdy zjawia się potrzeba pomocy, w chwili samego nieszczęścia, nie przyniosłoby wielkich korzyści; należy przewidywać tę potrzebę zawczasu, umożliwić pomoc wzajemną przez organizację trwałą, umiejętną i zasobną. Trzeba także przyzwyczajać się do wzajemności od dzieciństwa, rozwinąć tę najpierwszą cnotę ludzką w okresie wczesnej młodości, gdyż ludzie wychowani w samolubstwie nie zawsze potrafią wykonać zadanie braterstwa ludzkiego, gdy warunki życia wymagać od nich tego będą.
Pomoc wzajemna zorganizowana jest to zapewnienie dla każdego niezbędnych środków, szczególnie w chorobie i starości, kosztem nieznacznych ofiar ze strony wszystkich. Z małych wkładek jednorazowych i miesięcznych, zbieranych całemi latami przez tysiące ludzi, i procentujących, tworzą się kapitały ogromne, na podstawie których daje się zorganizować opieka lekarska i higjeniczna dla chorych, opieka wychowawcza nad dziećmi osieroconemi, renta wypłacana w starości. Słusznie też stowarzyszenia tego typu nazywają się w Anglji stowarzyszeniami przyjaźni.
Tam, gdzie są rozwinięte szkolne stowarzyszenia wzajemności (jak np. we Francji, gdzie jest 13 tysięcy tych stowarzyszeń, grupujących w sobie miljon dzieci), tam zorganizowana pomoc wzajemna ogarnia całe życie człowieka. Dziecko zapisane do wzajemności szkolnej płaci 10 centimów wpisowego, następnie zaś każdego tygodnia składa na ręce nauczyciela 10 centimów składki. Suma ta zostaje podzielona w taki sposób, że 5 centimów idzie do wspólnego kapitału stowarzyszenia, z którego wydawane są zapomogi w razie choroby i wypadków, drugie zaś 5 centimów zapisuje się na rachunek osobisty płacącego jako zabezpieczenie starości. Dziecko otrzymuje dwie książeczki, do których zapisują się wszystkie składane przez nie sumy, w jednej — sumy przeznaczone na pomoc wspólną, w drugiej — na osobiste zabezpieczenie starości. Przyjmują się także wszystkie datki, powyżej składki tygodniowej, oszczędności i ofiary. Obowiązkowo jednak musi znaleźć się zapisanych w każdej z książeczek członka po 2 fr. 60 centimów rocznie, t. j. cała suma składek tygodniowych. Niektóre z tych stowarzyszeń oprócz ogólnej kasy pomocy tworzą jeszcze specjalne kasy na koszta nauki rzemiosł dla niezamożnych uczni lub na koszta wyższego kształcenia się. W razie choroby dziecko otrzymuje codziennie 50 ct. zapomogi w pierwszym miesiącu, w drugim zaś i trzecim — od 15 do 25 centimów, wypłacanych mu ze wspólnej kasy pomocy. Pieniądze tej kasy, zarówno jak i kasy ubezpieczenia, składacie są w Bankach lub kasach państwowych, na procent złożony i dopełniane są zwykle przez subwencje ze strony państwa.
Dalszym ciągiem Wzajemności szkolnej staje się Stowarzyszenie ludowe pomocy wzajemnej, dostępne dla wszystkich bez wyjątku, i tak samo gromadzące z małych wkładek fundusz wspólny. Oprócz pomocy w chorobie stowarzyszenie te organizuje także pomoc w bezrobociu, ubezpieczenie od wypadków i wyposażanie dzieci. Przelewanie stałych sum do kasy zabezpieczenia starości, rozpoczęte w wieku dziecięctwa, odbywa się dalej; składki jednak i wpisowe podnoszą się stopniowo, w miarę lat członka. Renta, otrzymywana na starość, wynosi w 50-tym roku życia 110 fr., w 60-tym — 260 fr., w 65-tym — 438 fr., jeżeli członek płaci do kasy począwszy od wczesnego dzieciństwa, od trzeciego roku życia; zmniejsza się stopniowo w miarę późniejszego zapisywania się. O zakresie tej pomocy sądzić można z następujących cyfr, dotyczących stowarzyszeń wzajemności we Francji: w roku 1898 liczyły one 1,600, 000 członków, w tem 700 tysięcy robotników przemysłowych, 500 tysięcy urzędników, 200 tysięcy z inteligencji i klas wyższych. W roku 1895 wypłaciły one 12 miljonów franków zapomogi dla chorych, w tem 3 miljony na opłatę lekarzy, 3 mil. na środki apteczne, 6 mil. na utrzymanie dzienne chorych. Na zabezpieczenie starości swoich członków posiadały one w roku 1860 — 4 miljony kapitału, w roku 1880—38 miljonów, w roku 1895 — przeszło 115 miljonów. W ten sposób klasy ludowe same rozstrzygnęły zagadnienie ubezpieczenia życia, nie czekając, aż jakaś przyszła władza państwowa zorganizuje dla nich tę pomoc. Rząd francuski poczuwa się wprawdzie do obowiązku, zasilania corocznie pewną sumą kasy wzajemności, i suma ta wynosi dość poważną część rocznego dochodu stowarzyszenia, cała jednak organizacja, inicjatywa i powodzenie tych kas znajdują się wyłącznie w rękach samego ludu i są jego własnem dziełem.
W ostatnich czasach stowarzyszenia pomocy wzajemnej weszły na drogę nowej działalności; mianowicie dążą one do wytworzenia powszechnego związku pomiędzy sobą i do ujęcia w swe ręce higjeny społecznej, mianowicie walki z gruźlicą, walki z pijaństwem i opieki nad zdrowotnością dzieci. W tym celu zakładają własne domy zdrowia, szpitale, ochrony i kolonje letnie; to wszystko, co dotychczas spełniała tylko dobroczynność filantropów lub państwa, zaczyna teraz przechodzić do stowarzyszeń ludowych, i zamiast wyczekiwać jałmużny, członek tych stowarzyszeń ma zapewnioną pomoc w każdem nieszczęściu, opiekę lekarską w chorobie, miejsce we własnej lecznicy. W ten sposób rozszerza się nietylko dobrobyt życia i zdrowia, ale i samodzielność obywatelska.

7. Stowarzyszenia budowlane.

Celem ich jest budowanie tanich, ładnych i zdrowych domów dla ludności robotniczej, a co najważniejsze, domów, które nie są własnością kapitalistów, ciągnących z nich zyski, lecz własnością stowarzyszeń albo też samych mieszkańców. Stowarzyszenia te są ogromnie rozpowszechnione w Anglji i w Stanach Zjednoczonych Ameryki, gdzie zdołały dotychczas zbudować 315 tysięcy domów. Należą do nich nie tylko ci, którzy sami zamierzają korzystać z domów, lecz wszelkiego rodzaju ludzie; kasa bowiem tych stowarzyszeń funkcjonuje jako kasa oszczędności, przyjmuje wszelkiego rodzaju wkłady, płaci za nie procenty wyższe, niż zwyczajna kasa oszczędności, a z nagromadzonych w ten sposób kapitałów stawia domy. Zasada wspólności, kooperatyzm, jest tu rozmaicie stosowana. Bywa, że stowarzyszenie samo buduje domy, zachowuje je na swoją własność i tylko odnajmuje swoim członkom. W tym razie, albo naznacza ono komorne możliwie niskie, aby tylko pokryć koszta budowy i procenty od pożyczek, albo też utrzymuje komorne na stopie zwykłej, dochód zaś z kamienicy dzieli pomiędzy lokatorów w stosunku do płaconej przez nich ceny mieszkań.
Inne znowu stowarzyszenia same budują domy, lecz oddają je na własność lokatorom, swoim członkom, za pomocą ułatwionego systemu spłacania rocznemi ratami. Albo też, same nawet nie zajmują się budową, a tylko dostarczają swym członkom kapitału potrzebnego na postawienie domu. W tym razie są to właściwie stowarzyszenia pożyczkowo-oszczędnościowe, które wypożyczają specjalnie na budowę domów; znaczna część ich członków niema wcale zamiaru stawać się właścicielami tych domów, a tylko umieszcza swoje oszczędności w kasie stowarzyszenia. Tym sposobem oszczędności jednych pozwalają drugim budować sobie własne domy, wspólne dla kilka rodzin lub pojedyncze dla jednej rodziny, na warunkach łatwych, przystępnych dla ludzi pracujących.
8. Stowarzyszenia spożywcze. (Przyp. wyd.: Treść kilkunastu rozdziałów książki: Kooperatywa jako sprawa wyzwolenia ludu roboczego“, których nie powtarzamy).




O ZNACZENIU STOWARZYSZEŃ.[47]

1. Stowarzyszenia tworzą kulturę demokratyczną. Kultura demokratyczna to znaczy, że ludzie sami tworzą swoje życie. Życie przez to staje się wszechstronne, wolne, zdrowe. Gdzie niema stowarzyszeń, tam niema demokratyzacji istotnej, niema wolnych ludzi i wolnego społeczeństwa.
2. Stowarzyszenia są siłą polityczną ludu, jedyną siłą, którą lud może przeciwstawić biurokracji — nie dać się. Strzegą one lepiej jego wolności, niż konstytucje, gdyż stanowią o żywotności narodu, o jego siłach wewnętrznych. Mnożą jego zasobność, bogactwo, oświatę, umiejętność organizowania się w każdej sprawie i interesie zbiorowym.
3. Stowarzyszenie i państwo. Zasadnicza różnica: stowarzyszenia są lepiej przystosowane do rozwoju społecznego. Podejmują też same zadania, co państwo, lecz w duchu wolnościowym.
4. Złudzenie wolności — i wolność prawdziwa urzeczywistniona w stowarzyszeniach. Demokracja państwowa nie może urzeczywistnić wolności. Są to zawsze rządy większości chwilowej, która nie odpowiada nawet większości rzeczywistej. Jak się tworzy prawo — jak się wykonywa. Stąd żądanie decentralizacji i autonomji. Postulaty te uwzględniają różnice lokalne i narodowe, nie uwzględniają głębszych różnic ludzkich. Autonomja rasowa, nieterytorjalna także nie rozwiązuje kwestji, gdyż stoi na stanowisku przymusu rasowego i stwarza inne rządy większości. Rozstrzyga sprawę stowarzyszenie jako dobrowolna organizacja wspólnych potrzeb. Stąd też wytyczną polityki demokratycznej powinno być zwężanie zakresu państwa.
5. Skażenie socjalizmu przez państwowość. W polityce społecznej dąży do ograniczenia wolności życia — w dziedzinie moralnej wywarza obłudę i zanik ideałów wewnętrznych.
6. Odrodzenie socjalizmu w demokracji stowarzyszeń. One biorą na siebie wypełnienie ideałów sprawiedliwości społecznej, nie gwałcąc wolności człowieka. One wprowadzają te ideały w życie prywatne, w sumienia i tworzą odrodzenie moralne, ucząc braterstwa i wolności twórczej. Trzy główne typy stowarzyszeń, tworzących kolektywizm.
7. Wytyczne polityki dzisiejszej: 1-o Walka o konstytucję demokratyczną nie wystarcza — obok niej odbywać się musi praca twórcza około stworzenia demokracji istotnej, zagarnięcie przez lud wszelkich spraw życia, przeprowadzenia ich samodzielnego w stowarzyszeniach — gdyż w ten tylko sposób daje się zdobytej konstytucji silne podstawy naturalne, biurokracji przeciwstawia się siłę ludu i zdobywa się wolność istotną, której sama konstytucja jeszcze nie daje. 2-o Konstytucja autonomiczna jest niezbędnym warunkiem, lecz wobec rządu zarówno konstytucyjnego jak i autonomicznego należy zająć stanowisko walki przeciw upaństwowieniu: jak najmniej państwa, wszystko, co się da, zagarniać w stowarzyszenia, kwestje agrarne, robotnicze, oświatowe. W ten tylko sposób stworzyć można Polskę ludową. Słowem, w polityce: walka o konstytucyjne zabezpieczenie wolności autonomicznych, stowarzyszeniowych, jednostkowych, oraz — odbieranie od państwa na rzecz stowarzyszeń coraz dalszych dziedzin życia.


∗             ∗
Pierwsze zadanie. Dla zdobycia konstytucji i autonomji, dla utrzymania tego i rozszerzenia nie wystarcza akcja polityczna — konieczną jest akcja głębsza, tworząca Polskę demokratyczną, tworząca instytucje ludowe, kulturę demokratyczną, ludzi wolnych. Do tego służą stowarzyszenia ludowe. Zadaniem ich jest wytworzenie nowego społeczeństwa i nowego człowieka.





ZASADA RESPUBLIKI KOOPERATYWNEJ[48].
  1. Zasada Respubliki kooperatywnej.
    Stowarzyszenia ludowe — organizacje nie terytorjalne, nie przymusowe, zespolenie się dobrowolne, na mocy wspólnych interesów ludzi mających równe prawa, rządzących i współwłaścicieli wspólnego dobra.
  2. Charakter (forma) Respubliki kooperatywnej.
    Splot stowarzyszeń cząstkowych, z których każde bierze inną dziedzinę interesów. Wynika to z zasady łączenia się dobrowolnego, zatem na mocy wspólnego interesu; wszyscy ludzie nie mają jednakowych potrzeb, nie mogą więc zaspakajać wszystkich potrzeb w jednem stowarzyszeniu. Różnica z państwem, które ogarnia całość potrzeb człowieka i normuje je jednakowo dla wszystkich.
  3. Rządy w Respublice kooperatywnej.
    Rządy większości tutaj — wskutek dobrowolności i cząstkowości stowarzyszeń nie mogą być nigdy pogwałceniem mniejszości i jednostki, jak w państwie. Własne istnienie stowarzyszeń wymaga ciągłego przystosowywania się do potrzeby wszystkich. W razie konfliktu jest łatwość załatwienia sporu przez nowe ugrupowanie się autonomiczne. Terytorjalność nie stoi tutaj na zawadzie. Rządy kooperatystyczne są istotnem wykonywaniem woli wszystkich, woli powszechnej, nie domniemanej, lecz realnej, w jakimś poszczególnym interesie ucieleśnionej, zgodnie z zasadą kooperatyzmu jako połączenia się jednolitą potrzebą.
  4. Prawo Respubliki kooperatywnej.
    Prawo bez przymusu, łatwo zmienne i względne. Respublika nie zna prawa narzuconego wbrew czyimś pojęciom. Prawo istnieje tu tylko dla tych, którzy je uznają dobrowolnie. Pozwala istnieć obok siebie różnym tendencjom, celom i praktykom. Nie ma w sobie nic absolutnego, świętego; jest sługą człowieka. Życie nad niem panuje, nie ono nad życiem.
  5. Pojęcie praw człowieka i obywatela w Respublice kooperatywnej.
    Pozostawienie każdej mniejszości i jednostce swobody urządzenia życia według swoich potrzeb. Prawa mniejszości nie dające się rozstrzygnąć w państwie.
  6. Pojęcie o życiu w Respublice kooperatywnej.
    Życie jako takie, które człowiek tworzy sam, swobodnie, siłą braterstwa ludzkiego, i które nie powinno podlegać żadnym schematom za absolutne uważanych.
  7. Antagonizm państwa i Respubliki kooperatywnej.
    Wzajemne wypieranie się z dziedzin życia. Zwężanie się państwa przez wzrost stowarzyszeń i odwrotnie. Granice Respubliki nie dają się przewidzieć: Granice państwa możliwie najmniejsze: chronienie zewnętrzne kraju i bezpieczeństwa publicznego. Antagonizm państwa i stowarzyszeń jest zarazem antagonizmem ludu i biurokracji, oraz kultury demokratycznej i niewolnictwa. Antagonizm moralny państwa i Respubliki kooperatywnej: typ bierny i twórczy, doktrynerski i tolerancyjny, rutyny i zmienności wolnej.
  8. Socjalizm i Respublika kooperatywna.
    Ten sam punkt wyjścia: obrona interesów ludu i parcie do ustroju sprawiedliwości społecznej. Zwyrodnienie się socjalizmu w państwowości. Tendencje ideologii i polityki socjalistycznej dzisiejszej. Odrodzenie się ideałów przez ich urzeczywistnienie bezpośrednie w Respublice kooperatywnej.
  9. Respublika kooperatywna i polityka
    Dążności polityczne torujące drogę Respublice kooperatywnej: 1) Samorząd polityczny. 2) Decentralizacja; samorząd gmin i miast. 3) Władza z wyborów powszechnych, proporcjonalnych. 4) Prawodawstwo bezpośrednie. 5) Wolności obywatelskie. 6) Swoboda stowarzyszeń. 7) Zacieśnianie funkcyj państwa. — Dla zdobycia i utrzymania demokracji politycznej, potrzebna jest akcja tworząca podstawy głębokie demokracji, szerzenie Respubliki kooperatywnej t. j. nowego życia i nowego człowieka.




      LISTY W SPRAWIE ZWOŁANIA PIERWSZYCH ZJAZDÓW SPÓŁDZIELCÓW.[49]
      I

      Szanowny Panie! W celu rozwinięcia u nas ruchu współdzielczego wśród ludności włościańskiej i wypracowanie dlań podstaw istotnej kooperacji, o szerokich zadaniach kulturalnych, inicjujemy zorganizowanie Zjazdu, któryby zajął się specjalnie sprawą spółek rolnych włościańskich.
      Stanowisko nasze w tej kwestji daje się streścić w następujących zasadach:
      1) Uważamy, że spółki rolne stać się mogą dla ludu znakomitą szkołą wychowawczą w kierunku demokracji i samorządu, rozwijając solidarność społeczną, poczucie interesów zbiorowych i umiejętności samodzielnego prowadzenia swoich spraw ekonomicznych i kulturalnych.
      2) Uważamy, że mogą one podnieść dobrobyt ludu zarówno przez podniesienie kultury gospodarstw włościańskich i oświaty fachowej, jak i przez uwolnienie od pośredników w sprawie zbytu produktów gospodarstwa.
      3) Uważamy także, że przez zrzeszenie małych gospodarstw chłopskich w różnych przedsiębiorstwach kultury rolnej, hodowli, produkcji i zbytu, mogą one stanowić przejście do wyższego ustroju ekonomicznego.
      Ażeby tym zadanim odpowiedzieć, spółki włościańskie powinny mieć na widoku następujące wytyczne swego rozwoju i działania: 1) dbać o to, ażeby ogół członków uczestniczył w życiu spółki i wykonywał jaknajszerzej prawo wyborów, kontroli i inicjatywy, 2) udostępnić należenie do spółki najuboższym nawet warstwom ludności włościańskiej, 3) dążyć do zorganizowania przedsiębiorstw zrzeszonych, jak mleczarnie kooperatywne, owocarnie, spółki hodowli i t. p., 4) dążyć do polepszenia kultury rolnej za pomocą pracy zrzeszonej i do zorganizowania hurtowego zbytu płodów ziemi, 5) stworzyć kasy pomocy wzajemnej i wzajemnego ubezpieczenia oraz sądy polubowne dla rozstrzygnięcia wszelkich sporów, 6) dążyć do wytworzenia pomiędzy sobą federacji prowincjonalnej i ogólno-krajowej, i do wchodzenia w bezpośrednie stosunki handlowe ze stowarzyszeniami spożywczemi miejskiemi.
      Jako główny przedmiot i cel zjazdu stawiamy sprawę zorganizowania Towarzystwa, któreby zajęło się rozwojem spółek włościańskich, według powyższych zasad, i skupiło w sobie całą intelektualną i organizatorską pracę około tego zadania.
      Porządek dzienny Zjazdu proponujemy następujący:
      1) Rozpatrzenie krytyczne zasad, na których rozwijać się powinien ruch współdzielczy włościański.
      2) Przegląd i krytyka istniejących u nas spółek włościańskich i kas pożyczkowo-oszczędnościowych wiejskich.
      3) Zorganizowanie i zadania Towarzystwa kooperatyzmu rolnego.
      Upraszamy o łaskawe zawiadomienie nas przed.... czy Szanowny Pan zamierza wziąć udział w projektowanym Zjeździe, jak również o nadesłanie przed tym terminem swych uwag, projektów i referatów pod adresem następującym.... Termin Zjazdu wyznaczony na.... w Warszawie.




      II

      Szanowny Panie! W celu rozwinięcia u nas ruchu współdzielczego i wypracowania dlań podstaw istotnej kooperacji, o szerokich zadaniach kulturalnych, inicjujemy zorganizowanie Zjazdu, któryby zajął się specjalnie sprawą stowarzyszeń spożywczych miejskich.
      Stanowisko nasze w tej kwestji daje się streścić w następujących zasadach:
      1) Uważamy, że stowarzyszenia spożywcze stać się mogą dla ludzi znakomitą szkołą wychowawczą w kierunku demokracji i samorządu, rozwijając solidarność społeczną, poczucie interesów zbiorowych i umiejętności samodzielnego prowadzenia swoich spraw ekonomicznych i kulturalnych.
      2) Uważamy, że mogą one podnieść dobrobyt ludu, zarówno przez usunięcie spożywców z pod wyzysku sklepikarzy, jak i przez rozwój rozmaitych instytucyj pomocy wzajemnej, które mogą powstać na gruncie kooperatyzmu, jak to widzimy na przykładzie kooperatyw spożywczych Belgji i Anglji.
      3) Uważamy także, że stanowią one przejście do wyższego ustroju ekonomicznego, i że w miarę opanowywania rynku mogą także rozwijać swoją własną produkcję, uspołeczniając tym sposobem przedsiębiorstwa i dochody.
      Te są główne idee społeczne, które widzimy w koopcratyzmie i któremi pragnęlibyśmy ożywić ruch współdzielczy w Polsce.
      Ażeby to urzeczywistnić i sprowadzić stowarzyszenia spożywcze ze stanowiska zwyczajnego geszeftu akcyjnego na któtem przeważnie dzisiaj stoją u nas, należy dbać o następujące wytyczne ich rozwoju:
      1) Stowarzyszenia spożywcze powinny rozwijać się przedewszystkiem wśród ludności robotniczej, której potrzeby życia najwięcej wymagają pracy zbiorowej i najlepiej uzdalniają do rozumienia wspólności ekonomicznej.
      2) Powinny organizować się na podstawie możliwie niskich udziałów, spłacanych ratami lub potrącanych z dywidendy, ażeby stać się dostępnemi dla jaknajszerszych mas.
      3) Powinny przyjąć zasadę: jeden członek — jeden udział — jeden głos, ażeby uniknąć przewagi akcjonarjuszów bogatych i wynikającej stąd demoralizacji stowarzyszeń.
      4) Powinny dążyć do kapitalizowania dywidend jako funduszu wspólnego stowarzyszonych, który pozwoliłby zarówno na rozszerzenie interesów handlowych stowarzyszeń, jak i zakładanie rozmaitych instytucyj kultury i pomocy wzajemnej.
      5) Powinny dążyć do stwarzania swoich własnych przedsiębiorstw wytwórczych (piekarni, warsztatów szewskich, krawieckich i t. d.), dbając o to, ażeby warunki pracy w tych przedsiębiorstwach odpowiadały nowoczesnym wymaganiom kultury i higjeny, i ażeby robotnicy byli razem współwłaścicielami przedsiębiorstw, jako członkowie stowarzyszenia spożywczego.
      6) Powinni dążyć do wytworzenia federacji pomiędzy sobą w celu hurtowych zakupów, rozszerzenia swego rynku, a przez to i rozszerzenia własnej produkcji.
      7) Dla zabezpieczenia swego rozwoju finansowego, powinny trzymać się prawidła wydawania towarów tylko za gotówkę, w wypadkach zaś wymagających tego, zastąpić dawanie na kredyt przez stworzenie kas pożyczkowych bezprocentowych.
      8) W interesie swego rozwoju powinny także dbać o to, ażeby pomiędzy członkami wytworzył się zwyczaj kupowania wszystkiego w sklepie kooperatywnym, jako podstawy, z której wyrasta majątek stowarzyszeń.
      9) Dla rozwinięcia solidarności i dla względów kultury moralnej stowarzyszenia powinny rozwijać wśród członków zasadę załatwiania swoich sporów w sądach rozjemczych polubownych i szanowania wyroków tych sądów.
      10) Wreszcie powinny dbać o to, ażeby demokratyczne zasady ustawy stowarzyszeń — udział ogółu członków w kierownictwie spraw, kontrola nad czynnościami zarządu, prawo swobodnej krytyki i inicjatywy — nie było tylko martwą literą, lecz istotnie wchodziły w życie stowarzyszenia.
      W powyższych punktach streszczamy swoje stanowisko jako kooperatystów i zasady, w duchu których zamierzamy pracować w ruchu w spółdzielczym. Pierwszym krokiem do takiej pracy musi być zorganizowanie Towarzystwa, któreby, skupiając w sobie odpowiednie siły intelektualne i agitatorskie, stać się mogło reformatorem kooperatyw spożywczych już istniejących u nas, jak również inicjatorem i rozsadnikiem nowych, rozwijających się w kierunku powyższych zasad. W tym celu właśnie, dla zorganizowania takiego Towarzystwa i rozpoczęcia pracy zwołujemy Zjazd, na który mamy zaszczyt zaprosić Szanownego Pana.
      Porządek dzienny Zjazdu proponujemy następujący:
      1) Rozpatrzenie krytyczne zasad, na których rozwijać się powinien ruch współdzielczy spożywców.
      2) Przegląd i krytyka stowarzyszeń spożywczych dotychczas istniejących w Polsce.
      3) Zorganizowanie i zadania Towarzystwa propagandy kooperatyzmu.
      Upraszamy o łaskawe zawiadomienie nas przed..... czy Szanowny Pan zamierza wziąć udział w projetowanym Zjeździe, jak również o nadesłanie przed tym terminem swych uwag, projektów i referatów pod adresem następującym..... Termin Zjazdu naznaczamy na..... w Warszawie.







  1. (Przyp. wyd.). Przedruk dziełka: Edward Abramowski. Ideje Społeczne Kooperatyzmu. Biblioteczka „Społem“. Warszawa 1907 r. str 61. Jest to odbicie książkowe pięciu artykułów umieszczonych „Społem“ 1907 r. w NNr. ze stycznia i lutego (Porówn. Bibljografję). Z notatki na egzemplarzu własnym E. Abramowskiego wynika, że książka ukazała się z druku 28. III 1907 r. Wydanie obecne jest z kolei trzeciem.
  2. Menger. „Nowa nauka o państwie“, tłum. polskie, str. 263—5.
  3. (Przyp. wyd.). Przedruk dziełka: Edward Abramowski. Kooperatywa jako sprawa wyzwolenia ludu pracującego. Warszawa 1912, str. i 8 nlb. Autor, jak to wynika z „Wstępu“, traktował pracę swoją jako tom 2-gi książki: Socjalizm a Państwo, wydanej w r. 1904 (przedrukowana w t. II Pism). Umieszczenie jej w innym tomie wraz z innemi pismami poświęconemi kooperacji tłumaczy się pokrewieństwem treści i koniecznościami klasyfikacji. Wydanie obecne jest 4 z rzędu odbicie książkowe pracy. Pierwotnie była ona drukowana w formie artykułów w „Społem w latach 1907 i 1912 — w innym nieco porządku (porówn. Bibljografję pism E. Abramowskiego w tomie niniejszym). Przedruku dokonywamy bez żadnych zmian. W przypisach zamieszczamy niezbędne wyjaśnienia i dopełnienia, oraz niektóre nowsze cyfry statystyczne na podstawie materjałów znajdujących się w Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców.
  4. Kooperatywa w Mediolanie, jedno z największych stowarzyszeń spożywców we Włoszech, wynalazła nowy sposób, ułatwiający nabywanie jej udziałów 25 frankowych. Mianowicie, przed magazynem kooperatywy umieszczono przyrząd automatyczny, który za wrzuceniem monety 10 centimowej wyrzuca kartkę z pokwitowaniem na 10 centimów. Ktokolwiek bądź chce zostać członkiem kooperatywy, wrzuca od czasu do czasu 10 centimów do przyrządu i, gdy zbierze tych pokwitowań na całą sumę 25 franków, staje się posiadaczem udziału kooperatywy.
  5. Rousseau — Cooperation socialiste (kooperacja socjalistyczna).
  6. (Przyp. wyd.). Według sprawozdania za rok 1920 Państwowych Zakładów Badania Żywności, w Warszawie na 36295 analiz produktów spożywczych zakwestionowano 22322 (61,5%), w Łodzi na 29285 analiz zakwestionowano 16467 (56,31%), przyczem zafałszowania samego mleka wykryto w Warszawie w 66% badanych prób, w Łodzi w 67,95%.
  7. Cytowane u Holyoake’a w „Historji Pionierów Rochdalskich“.
  8. Zob. Cernesson — Les sociétés coopératives anglaises, rozdz. II.
  9. Almanach de la Coopération française 1904.
  10. Almanach de Coopérateurs Belges, 1902.
  11. Zob, „Coopérateurs Belges“ 1 Avril 1905.
  12. (Przyp. wyd.). W roku 1920 stowarzyszenie w Leeds liczy 92.912 członków, posiada 12.592.333 fr. kapitału w ziemiach budowlach ma 127.894.740 fr. obrotu, 15.104.695 fr. czystej nadwyżki, wydało na oświatę 96.849 fr. i na cele opieki społecznej 42.661 fr.
  13. (Przyp. wyd.). W roku 1920 stowarzyszenie w Oldham liczy 27.423 członków, sprzedało towarów za 35.812.404 fr. z czystą nadwyżką 4.500.367 fr. Na oświatę wydało w tym roku 86.700 fr. na opiekę społeczną 13.846 fr.
  14. (Przyp. wyd.). W roku 1920 stow. w Bradford liczy 23,484 członków, ma 35.409.682 fr. obrotu, 5.407.173 fr. kapitału, czysta nadwyżka wynosi 2.916.486 fr.
  15. (Przyp. wyd.). Stowarzyszenie w Lincoln liczy w 1920 roku 20,320 członków i ma 4.242.409 fr. kapitału; obrót roczny wyniósł 28.091.437 fr.
  16. Sprawozdanie sekretarza kooperatywy Duncan-Innes: Alm. de la Coop. fran. 1898.
  17. (Przyp. wyd.). W roku 1920 liczba członków doszła do 4.559.311.
  18. Zwroty od zakupów w stowarzyszeniach angielskich w roku 1920 wyniosły 25 miljonów funt. szterl.
  19. (Przyp. wyd.). Liczba stowarzyszeń, należących w roku 1920 do Hurtowni angielskiej (C. W. S.) (Związku gospodarczego) wynosi 1222, liczba członków tych stowarzyszeń 3.341.411, obroty (sprzedaż) 2.688.710.514 fr., czysta nadwyżka 12.825.531 fr. C. W. S. posiada obecnie przeszło 110 zakładów przemysłowych, w tem 9 młynów z produkcją 40.000 wagonów mąki rocznie, 8 fabryk obuwia z produkcją 3 miljonów par obuwia rocznie, 10 przędzalni i tkalni, 14 fabryk ubrań i bielizny, 23 różne fabryki artykułów spożywczych (czekolady, wyrobów cukierniczych, konserw owocowych i mięsnych, octu, margaryny i t. p.), 6 fabryk wyrobów skórzanych, 4 fabryki mebli, 4 fabryki żelazne, 3 fabryki mydła, 2 — farb i chemikalij, 3 garbarnie, 3 tartaki, po jednej fabryce: wyrobów tytuniowych, porcelany i fajansu, butelek, szczotek, wag, naczyń kuchennych, samochodów, rowerów i motocykli, 5 drukarni i zakładów litograficznych, wreszcie kopalnię węgla. Oprócz tego posiada hurtownia angielska 40 tysięcy mórg plantacyj herbaty w Azji, 10 wielkich mleczarni i 12 folwarków w Anglji o ogólnej powierzchni przeszło 30 tysięcy mórg, oraz pięć własnych okrętów.
    Wytwórczość C. W. S. w roku 1920 wyniosła 851.813.884 fr.
  20. (Przyp. wyd.). W roku 1920 obrót departamentu bankowego wyniósł 16.467.202.116 fr.
  21. Według danych z 1904 roku istnieją oprócz angielskiego następujące Związki zakupów hurtowych: Szkocki, z siedzibą w Glasgowie, łączy 279 stowarzyszeń spożywczych, 321 tysięcy członków, ma obrotu 170 miljonów fr. i zysku 6.740.000 fr. (w r. 1920: 272 stowarzysz, spożywców. 29.549.576 funt. szterl. obrotu. 386.886 funt. szterl. czystej nadwyżki). Niemiecki, założony w 1894 r., z siedzibą w Hamburgu, łączy przeważnie kooperatywy robotnicze socjalistyczne, w liczbie 349, mające 530.000 członków; ma 4½ miljona fr. obrotu i 250.000 fr. zysku (w r. 1920: 1291 stowarzyszeń, 2.714.109 członków, 1.351.224.382 mk. niem. obrotu). Duński, założony w 1888 r., z siedzibą w Kopenhadze, łączy 951 kooperatyw, 129.000 członków; obrót roczny wynosi 31.618.000 fr., zyski roczne 1.443.000 fr. (w r. 1920: 1792 stow. spoż., 335.104 członków. 203.355.622 kor. obrotu). Szwajcarski, założony w 1892 roku, z siedzibą w Bazylei, obejmuje 415 stowarzyszeń, 126.000 członków; ma 7.673.000 fr. obrotu rocznego i 93.000 fr. zysku (w r. 1920: 493 stow., 362.284 członków, 172.028.668 fr. obrotu). Belgijski, najmłodszy, z siedzibą w Brukselli, łączy 95 kooperatyw, ma 1.733.000 fr. obrotu i 24.000 zysku (w r. 1920: 76 stow., 156.223 członków, 51.748.277 fr. obrotu). Polski związek kooperatyw, z siedzibą w Warszawie, założony w 1911 r., obejmuje 188 stowarzyszeń, 23.000 członków i wykazuje przeszło miljon rubli obrotu rocznego (w r. 1920: 1058 stow. 47.459 członków, 756.853.765 mk. polsk. obrotu). (Przypis autora, w nawiasach dane z r. 1920 uzupełnione przez wydawców).
  22. (Przyp. wyd.). W roku 1920 stow. liczy 24.595 członków.
  23. (Przyp. wyd.). W roku 1920 — 15.133 członków.
  24. (Przyp. wyd.). W r. 1912 połączył się ze związkiem powszechnym.
  25. Cernesson — Stow. w Anglji 375—6.
  26. Sprawozdanie deputowanego z Charleroi, Alm, des Coop. Belges 1903.
  27. (Przyp. wyd.). W roku 1922 w angielskiem „Spóldzielczem Towarzystwie Ubezpieczeń“ („Co-operative Insurance Society“) wpłacone premie wyniosły ogółem 43.469.824 fr., w tem ubezpieczenia na życie 34.419.211 fr., wypłacone odszkodowania ogółem 21.582.766 fr. (17.693.047 fr. w dziale ubezpieczeń na życie). Liczba polis w dn. 31 grudnia 1922 r. wynosiła 1.097.475. z czego 943.626 polis t. zw. ubezpieczenia „ludowego“.
  28. (Przyp wyd.). Ubezpieczenia zbiorowe zaprowadziło u siebie w 1922 r. 957 stowarzyszeń, liczących około 3 miljonów członków.
  29. Zob. Cernesson. rozdz. IX.
  30. Zob. Coopérateurs Belges 1907 1 Luty.
  31. Kalendarz kooperatyw francuskich 1897.
  32. (Przyp. wyd.). W roku 1920 należało do Unji obok Hurtowni Angielskiej, Szkockiej i Irlandzkiej ogółem 1498 stowarzyszeń, w czem olbrzymia większość stow. spożywców, a tylko 105 stow. wytwórczych.
  33. (Przyp. wyd.). W roku 1920 liczba członków dochodzi do 4.559.311
  34. Mowa Hansa Müllera, sekretarza Związku kooperatyw szwajcarskich na kongresie kooperatywnym angielskim w Paisley 1905 roku.
  35. (Przyp. wyd.). W roku 1920 wytwórczość przeszło stu fabryk Hurtowni Angielskiej wynosi 851.813.833 fr.
  36. (Przyp. wyd.). Używamy dziś terminu: Umowa zbiorowa pracy albo najmu.
  37. Np. prawo fabryczne rosyjskie, przystosowane do przeciętnych warunków pracy w państwie, w wielu sprawach dawało mniej robotnikom polskim, niż to, co oni już posiadali jako zwyczaje ustalone w naszym przemyśle.
  38. Zob, Miesięcznik Mouvement Socialiste. (Ruch socjalistyczny) 1905, październik, Paryż; organ Syndykatów robotn. francuskich.
  39. Syndykat znaczy to samo co Związek.
  40. Zob. E. Pouget: Les bases du Syndicalisme; Le syndicat. (Podstawy Syndykalizmu. Syndykat).
  41. A. Labriola — Le Syndicalisme et reformisme en Italie. (Syndykalizm i reformatorstwo we Włoszech).
  42. (Przyp. wyd.). Dziś nazywamy podobne organizacje „Spółdzielniami pracy“.
  43. A. Boudet, Mouvement Socialiste 1905, kwiecień.
  44. De Rocluigny — Syndicats agricoles et leur oeuvres. (Syndykaty rolne i ich czyny).
  45. (Przyp. wyd.). Artykuł powyższy ukazał się w jednodniówce: Idee Współdzielczości. Warszawa, 1906. Wyd. Tow. Koop. str. 32, zawierającej prace: E. Abramowskiego, J. Dmochowskiego, J. Szyca, W. Szukiewicza i słowo wstępne A. Mędreckiego. Artykuł podpisany: E. Abramowski. Na egzemplarzu własnym Abramowski porobił następujące adnotacje, które prawdopodobnie odpowiadały zamiarowi włączenia pojedyńczych rozdzialików do pracy Kooperatywa jako sprawa wyzwolenia ludu pracującego. Mianowicie przy pierwszym rozdzialiku: Do I rozdz., przy drugim — Do IV r., przy trzecim — Do III, 4, przy czwartym — Do VI, 2 i koniec VI, 3.
  46. (Przyp. Wyd.) — Praca bez tytułu znaleziona w rękopisach autora. Tytuł dopisaliśmy, kierując się treścią pracy. Jest to prawdopodobnie pierwotna redakcja z r. 1906 części drugiej zamierzonego studjum „Socjalizm a państwo“. Została częściowo zużytkowana w powyżej drukowanych pracach spółdzielczych. Ze względu na inny układ treści, odmienność sformułowań drukujemy ją jako całość, opuszczając jedynie rozdziały identyczne z powyżej opublikowanemi. W związku z pracą „Stowarzyszenia i ich rola“ znajdują się jeszcze fragmenty: Zasada respubliki kooperatywnej i O znaczeniu Stowarzyszeń, mające charakter programów, wytykających zadania kooperacji (drukujemy je łącznie). Istnieje jeszcze większy fragment „O istocie państwa“, prawdopodobnie należący do tej samej pracy (przygotowany do przedruku w tomie III Pism). Wszystko to wskazuje, że zamierzona przez Abramowskiego Cz. II pracy „Socjalizm a państwo“ nie została w całości napisana.
  47. (Przyp. wyd.). Fragment bez tytułu, pochodzący prawdopodobnie z lat 1905—6.
  48. (Przyp. wyd.). Jeden z „programów społecznych”, jakie Abramowski napisał. Prawdopodobna data napisania 1905—6.
  49. (Przyp. wyd.). Przedrukowane według rękopisu Abramowskiego. Teksty dwóch listów programowych z r. 1905 w sprawie zwołania Zjazdów organizacyjnych kooperatyw spożywczych i spółek rolnych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Abramowski.