Przejdź do zawartości

Pieśni Ossjana (tłum. Krasicki, 1830)/PIEŚNI SELMY

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Pieśni Ossjana
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PIEŚNI SELMY.
Bardowie zgromadzali się co rok, jakeśmy powiedzieli w objaśnieniu, śpiewali swoje pieśni, z których wybierano najlepsze, uczono ich dzieci, i tym sposobem przesyłano je w potomne czasy. Takowa uroczystość podała Ossjanowi rzecz tego poematu. Wystawia w niem poeta Bardów kolejno śpiewających.

Xieżycu! światło nocy, co wschodzisz nieznacznie,
Nim się blask twych promieni rozpościerać zacznie,
I na dnie błękitnawem wyiskrzać się pocznie,
Aż się w śkleniu srebrzystem pokaże widocznie;
Cóż cię tu w te spokojne doliny przywodzi?
Po burzy, noc w zaciszy ponurej nadchodzi,
Szum się morza uśmierzył, już wiatry ustały,
W brzeg skalisty, bałwanów szturmem zapieniały,
Też same lekko biją i nazad wracają.
Motyle, uniesione wietrzykiem, igrają:
Brzęk się bąków i muszek po wrzosach rozchodzi.
Światło nocy, cóż cię w te doliny przywodzi?
Oddalasz się i spuszczasz coraz w twoim locie,
W morze zapadasz; wały w radosnym obrocie
Wiją się wkoło ciebie, i twój warkocz moczą.
Żegnam cię, już niknący spadzistą uboczą.
Blask twój przestał, niechaj się pieśni moich zacznie:

Czuję żem wzruszon — wzrasta — wyiskrza się znacznie,
Widzę cienie w tym blasku — między wzgórki Lory
Snują się naprzemiany — już lot biorą skory.
Znam was — cóż widzę? Fingal! Fingal między wami!
Wznosi się między swemi Fingal rycerzami;
A Bardy koło niego, moi towarzysze:
Ulin poważny, odgłos pieśni jego słyszę.
Z nim ów Ryno przezacny, Alpin słodko głośny,
Minony jęk się wzbija tkliwy i donośny.
Takeśmy bracia mili, przed laty śpiewali,
Jakżeście teraz insi! jak poodmieniali!
Od owych czasów, kiedy w czułych sławy zyskach,
Szukaliśmy pierwszeństwa w Selmie na igrzyskach.
Silił się każdy w pieśniach, jak wietrzyk wiośniany,
Co z innemi po łąkach igra naprzemiany:
A wiania przyjemnego ujęte rozkoszą,
Trawki się pochylają i kwiaty unoszą.
Wpośród tych igrzysk raz weszła Minona,
Twarz oznaczała, iż była zmartwiona:
Łzami się piękne oczy napełniały,
Zaczęła śpiewać, duchy się wzruszały;
Rycerze czuli na tak słodkie pienia,
Przypominali Kolmy utrapienia,
Gdy tam, gdzie dzika wśród puszczy pieczara,
Płakała rzewnie nad grobem Salgara:
Sama bez wsparcia, bez żadnej pomocy,
Płakała we dnie, płakała i w nocy.

Pieśń pierwsza Kolmy.

Noc jest, a ja opuszczona!
Na tej skale zostawiona.
Kędy wiatry, burze wiodą,
Grozi chmura niepogodą:
Wody się zewsząd zebrały,
Huczy strumień zapieniały;
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!

Wschodź xiężycu w dolin cienia!
Gwiazdy! wasze zabłyśnienia
Przed wiatry i niepogodą,
Niech mnie do miłego wiodą.
Pewnie, gdzie krynica żywa,
Zmordowany odpoczywa.
A te, co mu towarzyszą,
Koło niego charty dyszą.
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!

Czemuż, gdzie krynica żywa,
Mój się Salgar nie odzywa?
Oto już xiężyc przyświéca,
Oto strumyk i krynica,
Oto skały i pieczara:
I nie masz mego Salgara!
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!

Pomnij, gdzie jest twoja miła,
Ojca, matkę opuściła,
Opuściła je dla ciebie,
I ni ratujesz w potrzebie?
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!

Uciszcie się wiatry srogie,
Cicho płyńcie zdroje mnogie,
Kręte rzeczki idźcie w ciszy;
Jednak mnie Salgar nie słyszy.
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!

Xiężyc świeci, nie masz mego,
Nie masz Salgara miłego!
Charty się nie odzywają,
Charty go nie uprzedzają.
Cóż mam czynić nieszczęśliwa!
Ale któż tu odpoczywa?

Czy nie mój brat? czy nie miły?
Czy ich tak prace uśpiły?
Ozwijcie się? — sen ich mroczy,
Miecze leżą — krew je broczy.
Zabił — Przebóg! Co za strata!
Brat Salgara, Salgar brata.

Pieśń druga Kolmy sad Salgarem i bratem.

Bracie! Salgar! równie wdzięczni,
Równie oba kochani:
W piastowaniu broni zręczni,
I w urodzie dobrani:
Przyjacielu! miły bracie!
Gdzieżeście się podzieli?
Czemuż się nie odzywacie?
Snem wieczystym zasnęli!

Ozwijcie się czułe dusze!
Ozwijcie się wołaniu:
Nie zlęknę się, ani wzruszę
Zbytnim wstrętem w spotkaniu.
Albo wskażcie, gdzie was znajdę,
Paro wdzięczna i miła:
W lasy, skały, przepaść zajdę.
Bym was tylko zoczyła.

Milczą — próżno wiatr szeleści,
Próżno rzeczki szumieją:
Powiększają się boleści,
Zawiedzioną nadzieją,
Nic już sercu nie ulżywa,
Coraz zwiększa się trwoga:
Xiężyc w blasku dogorywa,
A ja płaczę nieboga!

Sypcie mogiłę zmarłych, przyjaciele!
I obchód zwłokom ulubionym sprawcie:
Sypcie, z któremi żal mój ciężki dzielę,
A i dla Kolmy tam miejsce zostawcie.
Niech, jak kochała, kiedy była żywa,
Tak i po śmierci z niemi odpoczywa.

Wówczas, gdy zewsząd niebo się zachmurzy,
I obłok gęsty na wzgórkach osiędzie,
Ja tam na skrzydłach uniesiona burzy
Spocznę, i głos mój rozlegać się będzie;
A strzegąc trzody w skał dzikiej zaciszy,
Czuły pastuszek westchnie, gdy usłyszy.


Tak śpiewała Minona, a rumieniec żywy
Osiadał na jej twarzy wdzięcznej, urodziwej.
Myśmy, płacząc, milczeli w czułem rozrzewnieniu.
Wiem w szedł Ulin: poważny w słodkiem arfy brzmieniu
Przerażający serca odgłos wydobywał,
Pieśni Ryna, a z niemi Alpinowe śpiewał.
Obudwu śmierć już była z żywota wyzuła,
Głos Alpina był wdzięczny, dusza Ryna czuła.
Śpiewał ich pieśń, gdy razem z sobą polowali,
I nad śmiercią pierwszego z mocarzów płakali.
Morar to był, przyjaźnią co Fingala słynął,
Mocny, jak miecz Oskara, wkwiecie wieku zginął.
Płakał ojciec i siostra Minona płakała:
Ta skoro imie brata swego usłyszała,
Jak się xiężyca postać, przyjemna i miła,
Kryje w obłok przed burzą, przed nami się kryła.

Ryno.

Wiatry się ciszą i deszcze ustały,
Dzień się w południe ukazuje miły:
Łączą się chmury, które powstawały,
I wzmagają się, aby dzień zaćmiły.
Zmyka się z wzgórków blask słońca wspaniały,
Z wzgórków, przy słońcu co się zieleniły:
Z obrosłych szczytów skalistej opoki,
Huczą spadając zebrane potoki.
Potoki bystre! wasz szelest mnie cieszy:
Wdzięczne go echo po skalach roznosi.
Dźwięk się odbiłem powtarzaniem śpieszy,
Alpina, kiedy tkliwie nucąc głosi,
Fak zniknął Morar wśród przyjaciół rzeszy:
Pytam się: starcze, co cię tak unosi?
Powiedz, dla czego twój jęk, jako skały,
Gdy w nie gwałtowne fale uderzały?

Alpin.

Z łzami grób Morara wieńczę,
Głos mój zmarłych wspomina.
Nie wynoś się ô młodzieńcze!
Żeć się pora zaczyna;
Równe losy twoje będą,
Jeśli nieba przeznaczą
Na twym grobie gdy usiędą,
Przechodzący zapłaczą.

Owe wzgórki, gdzieś przebywał,
Nie będą cię widziały!
Łuk, z którymeś dokazywał,
Legnie, legną i strzały.
Tym był Morar: jeleń w biegu,
Gwiazda w wdzięku, grom w gniewie;
Doszedł wiecznego noclegu,
I już o nim nikt nie wie.

Gdy głos wznosił, straszył rzesze,
I mocarze zadrżeli.
Łagodny był ku pociesze,
Gdy wdzięcznego ujrzeli.
Tak po grzmotach i powodzi,
Wraca słońce za ciszą,
Tak w upałach wietrzyk chłodzi,
Gałązki się kołyszą.

Jakżeś teraz odmieniony,
Ukochany Morarze!
Wśród zaroślin utajony;
Odpoczywasz w pieczarze,
Jawor cię kryje wieczysty,
Cień osłania topoli:
Po dolinie krzemienistej
Mruczy strumyk powoli.

O Morarze jakżeś zniknął!
Uwiądł nasz szczep zbujały:
Ojciec nędzny, jęcząc, ryknął,
Siostry rzewnie płakały,
Matka!... O płodzie wybrany!
To jej zmarłej ulżyło.
Iż kiedy legł ukochany,
Już jej wtenczas nie było.

Cóżto za starzec na kiju się wśpiera?
Wiek zśnieżył włosy, i ledwo przeziera
Ponurym wzrokiem, a oczy nabrzmiałe,
Od płaczu znikłe i zaczerwieniałe.
Ach! ojciecto twój, Morarze kochany:
Ojciec nieszczęsną przygodą stroskany:
Niegdyś otoczon wesołym orszakiem,
Dziś nędzny płacze nad swym jedynakiem.
Niegdyś, gdy słyszał o synowem męztwie,
Młodniał staruszek po każdem zwycięztwie;
Znika już teraz w płaczu nieustannym,
Nie wiedział nawet, kiedy był syn rannym.

Płacz nędzny ojcze! płacz w smutnej zaciszy!
Lecz płaczu twego syn miły nie słyszy:
Nieprzebudzonym już snem odpoczywa,
Mchem go porosły grobowiec okrywa;
Już nie usłyszy głosu ojca swego,
Nie wnijdzie światło już do domku jego,
Raz legły, więcej już się nie obudzi.
Żegnam cię z płaczem najmężniejszy z ludzi,
Żegnam na wieki: — Gdzież wieść bitwy twojéj?
Gdzie ów blask świetno-błyszczącej się zbroi?
Łony z niej straszne, puszcze oświecały:
Jakież się twoje pamiątki zostały?
I synaś nie miał, coby cię nam zjawił;
Alem ja został, ja cię będę sławił.
Alpin w żałobnym dajeć pieśni darze,
Te ciebie wiekom podadzą Morarze.»
Śpiewał Alpin, a każdy z nas stał, jak zmartwiały,
Lecz łzy z oczu Armina rzęsiste padały.
Postać syna natychmiast w myśli mu stanęła;
Karmor starzec był przy nim, litość go ujęła.
Arminie, rzekł, czas już te jęczenia porzucić,
Wielbią twego Morara, pocóż się już smucić?
Dźwięk słodki pieśni, gdy się przysłuchują czuli,
Zwalnia ciężkie jęczenia, i płacz rzewny tuli.
Tak mgła, gdy się z jeziora podnosi nieznacznie,
I snuje nad doliny, nim się w zbijać zacznie,
Niknie polem; a rosy zbawienne i miłe,
Krzepią trawy zwiędniałe i kwiaty pochyłe.
Rządco Gormy: już czas te jęczenia porzucić!

Armin.

Jestem smutny Karmorze, i będę się smucić.
Snadno tobie uśmierzać płacz, który się wszczyna,

Nie straciłeś ty córki nie straciłeś syna?
W oczach twoich, nadobnych dzieci stoi para,
Widzisz piękną Anirę, dzielnego Kolgara.
Armin już zgasł, sam został z Miliona bez syna.
Dauro! tyś potem była łez moich przyczyna.
Córko kochana! kiedyż z twojego uśpienia
Wstaniesz? niech jeszcze ojciec słyszy twoje pienia.
O nocy nieszczęśliwa! dmijcie wiatry mroźne!
Powstańcie! szturmy wasze porywcze i groźne
Niech się dadzą usłyszeć. Potoki burzliwe!
Toczcie z hukiem spadania wasze popędliwe,
Niechaj chmura okropnem ponawianiem błyska,
Niech grom dębów wierzchołki zapala i pryska.
A xiężyc wybledniały, gdy się wzmaga burza,
Sili się z chmur wydobyć i znowu w nie nurza.
O nocy nieszczęśliwa: wówczas gdy się wszczęła,
Padł mój Morar, padł Armar, i Dama zginęła.
Nie tak gwiazda jest miła błyskaniem promyka,
Jak ty Dauro! twój oddech, jak świeżość wietrzyka.
Nie tak straszliwy obłok, skąd piorun uderza,
Jak blask, synu kochany! był twego puklerza.

Armar, wódz mężny, Daurę był polubił,
Godzien był Armar, aby jej poślubił:
Przyrzekłem. Pragnął Erat, syn Odgala
Podejść Armara: zemsta gdy zniewala
Za to, iż Armar brata jego zabił;
Postać więc swoje napozór osłabił.
Zmyślił siwiznę; a widząc, iż chodzi
Nad brzegiem Daura, tam płynął na łodzi,
I rzekł jej: na tej, co wśród morza, skale,
Armar cię, piękna, wzywa poufale.
Mnie przysłał, abym zawiózł cię do niego.
Siadła na czółno do Armara swego.
Przewiózł ją Erat, a gdy go wołała.
Już łódka zdrajcy nazad odpływała
A on gdy brzegów, skąd ją wziął, dosiągał,
Z jej się wołania i płaczu urągał.
Woła na ojca, brata, nieszczęśliwa,
I brat i ojciec, jej się nie odzywa.
Erat szedł brzegiem, wpadł na bieżącego
Ku siostrze brata; ten zdrajcę onego
Pokonał łatwo, i śpieszył ku łodzi.
Armar w tym punkcie, gdy właśnie nadchodzi,
Słysząc głos Daury, mniemał, iż kto płynął,
Uwiozł mu Daurę; więc chcąc, aby zginął,
Puścił nań z łuku natężoną strzałę.
Trafił w Morara; ręce zamartwiałe
Chwiejąc się w wodę upuściły wiosło:
Morze łódź z bratem do Daury przyniosło.
Padła, to Armar skoro tylko zoczył,
Chcąc ją ratować z brzegu w morze skoczył,
I równie zginął; równie jego zwłoki
Przybiło morze pod owe opoki;
Gdzie skoro nędzna oczy otworzyła,
Razem z swym miłym brata obaczyła.
Nadbiegłem: ale łyskania i grzmoty,
Szum spienionego morza i łoskoty,
Broniła przejścia okropność straszliwa:
Słychać niekiedy było, iż mnie wzywa;
Ratować trudno. Wtem gromy ustały,
A gdy się zmniejszać fale zaczynały:
Wsiadłem na łódkę; gdy w brzeg przybijałem,
Daurę, ach Daurę! już martwą zastałem.
Nocy straszliwa! odtąd kiedy burza
Owę nieszczęsną wyspę w wałach nurza;
Ilekroć tylko tę skałę zobaczę,
Tylekroć syna, córki, zięcia płaczę.
Wielekroć tylko uciszą się fale,
A xiężyc spuszcza promienie ku skale:
Tylekroć jasność owego promienia,
Daje mi widzieć dzieci moich cienia.
I zdaje mi się, iż się przechadzają,
I ojca swego może wspominają.
Dzieci! macie mnie przed sobą przytomnie,
Dzieci kochane! ozwijcie się do mnie.
I mamże jęki moje płaczliwe porzucić,
Karmorze! jestem smutny i będę się smucić.
Takie bywały Bardów w Selmie pienia,
Fingal wraz z nami dzielił rozrzewnienia:
Z okolic ku nam wszyscy się zbiegali,
I czułość naszych pieśni wysławiali.
Byłem ja z niemi, wraz z niemi śpiewałem:
Zgrzybiały starzec sam teraz zostałem.
Jeszcze gdy wietrzyk liściem zakołysze;
Zda mi się słyszeć moje towarzysze,
I chcę zanucić; ale głos ustaje;
Wiek woła, porzuć dawne obyczaje:
Już śpiewać przestań, czas śpieszyć za niemi,
Już spocznij razem z towarzyszmi twemi.
Upadający, niknący, widocznie,
Ossjan czeka, rychloli odpocznie.
Przeszli rycerze, przeszły i śpiewaki,
Jak odgłos szumów morza wieloraki,
Gdy w brzegi silnie uderza i nurzy.
Brzmi ciągle w skałach po gwałtownej burzy:
A żeglarz zdala płynący zaciszą,
Widzi, jak jeszcze drzewa się kołyszą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.