Panna do towarzystwa/Część druga/XLVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVIII.

— Co pan mówisz? zawołał Raul, którego skronie zimny pot okrył. Ależ to szaleństwo! Któżby miał interes w spełnianiu tak podłej i nędznej zbrodni.
— Kto? odpowiedział Gilbert z gwałtownością. Czyż nic nie rozumiesz? Genowefa jest dziedziczką, jedyną dziedziczką hrabiego de Vadans. Genowefa żyjąca zabiera całą sukcesyę, na którą liczyła baronowa de Garennes. Zabijając ją pani de Garennes i jej syn, zabierają trzecią część sukcesyi, a gdybyś ty był skazany jako zabójca hrabiego, gdybyś ty przez sam fakt skazania stał się niezdolnym do dziedziczenia, twoja część również by zwiększyła część baronowej! Czy rozumiesz nakoniec? A! teraz jasność zabłysła!! My dwaj, ty i ja zostaliśmy wyprowadzeni w pole przez Filipa i jego lokaja.
— I jego lokaja? powtórzył pan de Challins, czując, że głowa mało mu nie pęknie.
— Tak, przez tego Juliana, którego postawa hypokryty i fizyonomia nie szczera, wzbudzały we mnie nieufność nieprzepartą. On pomagał swemu panu.
— Drogi doktorze, nie mogę ci uwierzyć. — To niepodobna! Pan się mylisz...
— Nie, nie mylę się! Nie przypuszczam! Lecz twierdzę!..
— Genowefa może istotnie być córką Vendamów.
— A to podobieństwo imion chrzestnych! Jak je wytłómaczysz?
— Ale nie dowodzi to niczego.
— Dla ciebie, być może, który umyślnie zamykasz oczy, aby nie widzieć! — Ale dla mnie jasnem jest, jak słońce, że zabijają córkę hrabiego de Vadans!! Tak Raulu, udam się z tobą dzisiejszej nocy do Bry-sur-Marne, i dowiodę ci, że prawda jest przy mnie... Tymczasem należy się przygotować do walki... No, no, cokolwiek spokoju. Mówisz mi, że Genowefa dotkniętą jest chorobą serca?
— Tak, przynajmniej tak nazywają chorobę, która ją zabija...
— W jakiej epoce. zaczęła cierpieć? Odkąd stan zdrowia młodej dziewczyny zachwiał się?
— Od dziesięciu czy piętnastu dni?
— A przedtem?
— Przedtem miała się wybornie... Była ona zawsze delikatnego temperamentu, ale świeżość dowodziła zdrowia.
— A więc od dziesięciu dni, ta niby choroba serca uczyniła takie postępy, że dziewczę zmuszone jest leżeć w łóżku?
— Tak, doktorze.
Gilbert wzruszył ramionami.
— To prawdziwe szaleństwo! zawołał. Doktór który leczy Genowefę, albo jest nędznikiem, albo głupcem! Jakież symptomata okazują się?
— Gwałtowne palpitacye... ostre bóle w stronie serca... później chwilowe zupełne omdlenie, rodzaj paraliżu członków.
— Ah! nędznicy, zawołał doktór chwytając się rękami za głowę. — Trują ją digitaliną...
— Mój Boże! mój Boże! rzekł Raul przerażony, co mówisz doktorze?
— Prawdę... Dziś w nocy, powtarzam ci będziesz miał dowód...
Gilbert dodał po cichu:
— Jeżeli to dziecię jest naprawdę Genowefą de Vadans, jeżeli to moją córkę zabijają... Co za zemsta!!
Później dodał głośno:
— Idź i zaczekaj na mnie w pokoju jadalnym, śniadanie jest gotowe... Usiądź do stołu i rozpoczynaj. Za chwilę, przyjdę się z tobą połączyć.
Pan de Challins poszedł.
Doktór Gilbert tymczasem z młodzieńczą żywością wbiegł na schody wiodące do laboratoryum.
Zapalając w piecu, mówił do siebie z wyrazem niewypowiedzianego gniewu:
— Moja córka!! Moją córkę skazali! moje to dziecię mordują!! Ah! łotry!.. Ale cierpliwości...
Poczem Gilbert zamilkł, i zajął się tylko swoją robotą.
Piec był zapalony.
Na żarzących węglach doktór umieścił naczynie w które wlał kilka płynów, i połączył z retortą dość wielkich rozmiarów.
Uczyniwszy to, powrócił do Raula do pokoju jadalnego.


Julian Vendame wysiadł z pociągu na Dworcu Północnym.
O samej prawie północy przybył na ulicę Assas, i za pomocą swego klucza wszedł do domu adwokata.
Zacny ten sługa, złożył swą walizę w kącie przedsionka, wyjął z kieszeni pudełko zapałek i zapalił świecę.
Wtedy bez żadnych ostrożności, skierował się ku sypialni swego pana, drzwi otworzył i przestąpił próg.
Filip leżał na łóżku i spał.
Pomimo odgłosu otwieranych drzwi i kroków Vendama, nie przebudził się.
Kamerdyner zbliżył się aż do samego łóżka i położył rękę na ramieniu młodego człowieka.
Filip oczy odemknął, wydając okrzyk zadziwienia i strachu.
— Nie bój się pan, panie baronie, rzekł Julian, to ja.
— Cóż znaczy twoja obecność w moim pokoju? zapytał Filip, czy ci się udało?
— Pan baron sam osądzi...
I Julian podał swemu panu depeszę zabraną trupowi garbuska Benedykta.
Pan de Garennes, szybko przebiegł ją oczami, i twarz jego okryła się wyrazem tryumfu.
— Jesteśmy uratowani!! zawołał.
— Tak i mnie się wydaje, poparł Vendame. Pan baron pozwoli zapytać się, jak rzeczy stoją w Bry-sur-Marne?
— Za trzy dni Genowefa przestanie się liczyć pomiędzy żyjącemi.
— Niech Bóg przyjmie jej duszę!! rzekł lokaj z ohydnym cynizmem.
— Jakim sposobem, zdobyłeś tę depeszę? odrzekł Filip.
— Pan baron koniecznie życzy sobie wiedzieć?
— Tak.
— A więc, mamy jeszcze jedną więcej lekkomyślność na sumieniu...
— Usunąłeś tego co niósł depeszę?
— Z wielkim moim żalem, gdyż z charakteru mego, nie lubię muchy skrzywdzić, ale nie było innego sposobu...
— A czy nic nas zdradzić nie może?
— Nie.
— A więc dobrze się zasłużyłeś, i otrzymasz swoją część majątku...
— I zapewniam cię mój kochany panie, że ta część będzie okrągłą, pomyślał sobie Vendame.
— Opowiedz mi, jak się stało?
Lokaj opowiedział to, co już wiedzą czytelnicy.
Kiedy skończył, Filip rzekł:
— Teraz potrzeba nam zastanowić co do skutków tej sprawy...
— A czy nie moglibyśmy odłożyć do jutra tej rozmowy? zauważył Julian.
— Niepodobna... Jutro bardzo rano pojadę do Bry-sur-Marne, i nie powrócę jak za kilka dni, kiedy wszystko już będzie skończone... Trzeba nam koniecznie porozumieć się teraz, ale to nie będzie długo trwało.
— Jestem gotów wysłuchać instrukcyi pana barona.
— Podczas mojej nieobecności, krokiem z tąd nie wyjdziesz, — rzekł Filip zrywając się z łóżka, wkładając spodnio i kurtkę. — Oczekiwać będziesz depeszy oznajmującej śmierć Genowefy.
— Dobrze.
— Jak tylko odbierzesz depeszę, udasz się do Nanteuil le Houdoin.
— Do mojego ojca! rzekł Julian z gestem zadziwienia.
— Tak.
— I pocóż tam mam jechać?
— Po to aby mu powiedzieć, że dziecko przez niego wychowane żyć przestało.
— Potem?
— Potem przywieziesz go z sobą, jeżeli zaś nie będzie w stanie udać się w drogę, każesz mu napisać deklaracyą, zalegalizowaną według wszelkich form przez mera gminy, stwierdzającą, że Genowefa nie była jego córką, lecz powierzoną została jego żonie przez eks-lekarkę Honorynę Lefebvre, mieszkającą obecnie w Ameryce. Z tą deklaracyą w ręku wyrobisz sobie upoważnienie przewiezienia zwłok do Nanteuil-le-Houdoin, gdzie zostaną pochowane. Uważam rozsądnem oddalić je od Bry-sur-Marne...
— Czy pan baron posiada wszystkie papiery stwierdzające prawdziwe pochodzenie Genowefy?
— Mam je tam, w tej szufladzie, rzekł Filip, wskazując na stoliczek umieszczony około kom inka — i użyję ich w stosownej chwili.
— Czy to wszystko?
— Tak, wszystko. — Zostało ci co pieniędzy?
— Muszę wyznać panu baronowi, że mam tylko płótno w kieszeni.
— Jutro rano dam ci pięćset franków... Obudź mnie wcześnie... Jak widzisz zbliżamy się do celu... należy się zdobyć jeszcze na trochę tylko cierpliwości... więc do jutra...
— Do jutra panie baronie.
Julian poszedł spocząć, a Filip na nowo położył się do łóżka.
— W tydzień po śmierci Genowefy rozpocznę działać, mówił sobie. Testament wraz z dowodem do niego dołączonym włożę napowrót w kopertę. — Urządzę się tak, aby wywołać nową rewizyą w pałacu na ulicy Garaneière... Asystować jej będę w podwójnym charakterze, adwokata Raula i jego krewnego. Byłbym bardzo chyba niezgrabnym, gdybym nie znalazł sposobu wsunięcia koperty pomiędzy ścianę a ramy lustra, lub za jakiś obraz, a nareszcie w jakimkolwiekbądź prawdopodobnem miejscu. — To uczyniwszy, zręcznie urządzę, że przedmiot ukryty zostanie znaleziony. Będzie się to zawdzięczać szczęśliwemu przypadkowi. Znalezienie testamentu spowoduje wyjaśnienie owych tajemniczych okoliczności, i nic już nie stanie na przeszkodzie do ułożenia regularnego aktu zejścia Genowefy de Vadans...
„Jutro rano pojadę do Bry, i przyśpieszę rozwiązanie“...
Poczem Filip zasnął snem spokojnym.
Nazajutrz rano, (mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Raul udawał się do Morfontaine, aby zobaczyć doktora Gilberta), — pana de Garennes obudził Julian Vendame.
Obiecane pieniądze adwokat wypłacił swemu lokajowi.
W krótce pojechał do Nogent-sur-Marne.
Około dziewiątej rano pukał do kraty willi swojej matki.
Pani de Garennes, przechadzająca się już po ogrodzie, widząc wchodzącego Filipa, śpiesznie podeszła na jego spotkanie.
— Oczekiwałam cię z niecierpliwością.
— Z niecierpliwością? powtórzył. — Dla czego? Czyżby zaszło coś nowego?
— Otrzymałeś mój list?
— Nie.
— Kazałam go jednak oddać wczoraj wieczór, na pociąg kolei.
— Przyszedł zapewne na ulicę Assas, już po mojem wyjściu.
— A więc nie wiesz o niczem?
— O czemże mam wiedzieć?
— O Raulu.
— Nic zupełnie. Wytłómaczże mi prędzej moja matko.
— Nie omyliłam się... To Raul właśnie wdzierał się przez mur do parku, aby widzieć Genowefę...
— I powrócił znowu?
— Tak.
— A Hieronim strzelał do niego?
— Tak, ale Hieronim jest tak niezręczny! ani go zabił, ani nawet ranił.
— W takim razie, jakimże sposobem dowiedziałaś się moja matko, że to był Raul.
— Nazajutrz — wczoraj z rana, twój kuzyn, był tyle bezczelnym, że zjawił się tu i wyznał mi wszystko. Wyobraź sobie, że chciał ażebym była powiernicą miłosnych jego stosunków z Genowefą.
— Oho! rzekł Filip widocznie zaniepokojony, — potem dodał: Któż u dyabła mógł się tego spodziewać.
— A jednak jest to najczystsza prawda.
I pani de Garennes słowo w słowo powtórzyła rozmowę swoją z Raulem.
— Lepiejby może było, pozwolić mu zobaczyć Genowefę, w twojej obecności, moja matko, rzekł młody adwokat, kiedy baronowa zakończyła opowiadanie. Żadne podejrzenie nie mogłoby powstać w jego umyśle, a po katastrofie mielibyśmy w nim jednego więcej świadka, uznającego twoje czułe pielęgnowanie chorej i nieustanne starania o jej zdrowie...
— Nie śmiałam tego uczynić.
— Jaki jest w tej chwili stan Genowefy?
— Dwie silniejsze dozy wystarczą, aby koniec nastąpił...
— A więc, jeżeli Raul dziś przyjdzie, i znowu żądać będzie aby go zaprowadzić do swej uwielbianej, spełnij matko jego życzenie. — Jeżeli zaś nie przyjdzie, poślemy mu depeszę... Jego rozpacz cudownem będzie świadectwem na naszą korzyść... Pozwolenie zaś na tę wizytę nie zaszkodzi w niczem, gdyż jutro wieczór jego bożyszcze cierpieć przestanie.
— Decydujesz się więc skończyć? zapytała p ani de Garennnes.
— Już czas.
— Depesza z New Yorku nadeszła?
— Tak, i znajduje się w moich rękach... Jutro należy uprzedzić doktóra Loubet, ażeby poraź ostatni zobaczył swoją pacyentkę... Zkonstatuje ostateczny upadek sił, i zapowie bliską śmierć... A zatem nikt w świecie nie będzie miał prawa dziwić się tej śmierci.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.