Pan Balcer w Brazylji/V/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.


Słyszałem ja raz, jako zbój niektóry[1]
Do piekła patrzeć szedł, co go też czeka,
Iż stanął sobą wprzecz całej natury
I obliczności prawie zbył człowieka.
Ten ujrzał w piekle okrutne tortury
I słyszał, jak czart imię jego szczeka
Na cztery wichry i jak walą młoty,
Na ściel mu kując noże i brzeszczoty[2].

Alić mam za to, że nie sroższe męki
Mógł ów oglądać w piekielnej otchłani,
I że ten powrzask czartowskiej paszczęki
Ani bluźnierczy tak być nie mógł, ani
Tak rozpaczliwy, jak krzyki i jęki,
Które tam biły z tej strasznej przystani,
Gdzie morze prawie krwią i łzami ściekło.
I — wiera — tam to było żywe piekło!

Szerokie ujście obsiadując rzeki,
Obozowały ludów różnych kupy.
Dzieci, we wrzodach całe, i kaleki,
Niewiasty, jako Bożej męki słupy,
Łazarze, którym jedna śmierć ma leki,
Grobem ziejące, nawpół zgniłe trupy,
Zapowietrzone z nędzy i z choroby,
Których psi nawet nie chcą lizać — Hjoby.

Ledwo ujrzeli nas, już każdy woła
Jeść. Sterczą ku nam ręce, jak piszczele,
Rwą się piskliwe głosy dookoła,
Huczą klątwami zachrypłe gardziele.
W największy odpust, za progiem kościoła
Nie ujrzysz dziadów takich, ni tak wiele,
Zwierz nawet dziki nie węszy za padłem
Z takim skowytem strasznym. Zaraz zgadłem,

Że tam nie było naszych w onej kupie.
Jakoż nie było. Słowaki, Wołochy,
Żydy, Cygany, takie ta przekupie,
Taki ta naród powłóczny a płochy,
Co od jak żywa nie siedzi w chałupie,
Tylko światami roztrząsa patrochy[3],
A gdzie dom temu, osiadłość i droga,
Nie zapisane zostało u Boga.

Więc tak to poniósł wiatr, jak letkie plewy,
I w stertę zsypał nad tym oceanem.
Przelatywały ku nim chmurą mewy,
Krzycząc nad onem jadłem wyżebranem,
I długo słychać było one gniewy
Morskiego ptactwa na powietrzu szklanem
I powrzask dzieci, co nagie i sine
Brodzą w pas, łowiąc wszelką szkarłupinę[4].

Tuż zaraz wrzały muzyką gospody.
Przez drzwi wywarte widać ławy, stoły,
Kręcą się w tańcu te morskie narody,
Stracone dziewki, pijane pachoły,
Huczą niechluje śpiewy, cieką miody,
Ci za łby idą, ci chwycą się wpoły.
Krzyk, klątwy, śmiechy, pisk — jakby kuł wieprza,
I prawda! Cała ta gawiedź nie lepsza.


Na mały czs tu przybija do brzega
Okręt z dróg morskich. Tak wnet ta załoga,
Upragła życia, z pokładów wybiega,
A do gospody najprostsza jej droga.
Wnet ją muzyka, wnet flasza podżega,
Pije to, hula, i z proga do proga,
Wali się kupą rozpustną, gdzie wiecha,
Iż morze — długie, a krótka — uciecha.

Nierzadko huknie strzał z tego mrowiska,
Nierzadko trupa wyniosą cichaczem
I strącą w one przybrzeżne skaliska,
Gdzie morze wiecznym zanosi się płaczem.
Zapluśnie fala, pian buchną kłębiska,
I — kamień w wodę — nie wróci się! Zaczem
One ugasłe w rozchmieleniu dusze
Jęczą po nocach w morskiej zawierusze.

Idziem tak, aż tu wylata z za węgła
Dziewczyna, wrzeszcząc: «O, reta! o, reta!...»
Pojrzę ja — może lat piętnastu sięgła,
Może nie. Ledwo podnosi gorseta
Pierś, jak turkawka, co dziś się wylęgła.
— «Stój! — wołam — Czekaj! Co ci!» — Ale gdzie ta!
Leci a wrzeszczy: «Tatuńcio przedali!»
A za nią kupa hultajstwa się wali.

Więc, iż nie było do utraty chwili,
Tak krzyknę naszym: «Zastąpić od wody!
Nie dać do morza!» Tak zara skoczyli
Młodsi z hultajstwem owem na wyprzody:
Jużci macnęli się tam i pobili...
A ja z Bugajem dalej do gospody:
— Jak? Co?... I prawda!... Ociec ją rodzony
Na rozpust przedał dziś za trzy korony.

Tak my dobyli grosza: — «Na tu! Naści,
Judaszu, swoją przeklętą zapłatę!

Żryj, pij, i niech cię djabeł smołą maści...
A na dokładkę i na pierwszą ratę —
Masz!» — Tum go gruchnął w pysk, z onej napaści
Gniewu nie wiedząc sobie rady. — «A tę
Dziewczycę bierzem!» Tak się ciszkiem zwinął,
Pieniądze zgarnął i w alkierz wychynął.

A my też wyszli. Wrzała jeszcze kupa
Związana bitką z owymi krzeczoty[5].
Już jeden zadem na mielizną chlupa,
Już drugi leci, jak kamień, pod płoty,
A choć nie było między nimi trupa,
Popuchły naszym pięście od roboty,
Iż guzów, sińców nabili niemało,
Póki się toto na nogach trzymało.

Lecz baby między się już wzięły dziewkę,
Iż się to trzęsło całe, by ptak w kleci.
Ponarządzały na niej przyodziewkę,
Zszarpaną, że to nagie ciało świeci...
Już i zgadały się, że starszą, Jewkę,
Ociec żołnierzom przedał, będzie trzeci
Dzień, a ją tutaj, dzisiaj, przed godziną...
Tak sama gęba nabrała mi śliną.

— «Tfu, Polsko moja! Zhańbiłaś się!» — splunę.
A takim żalem i wstydeem mnie sparło,
Jakby mi z serca kto żyłę, jak strunę
Jęczącą we krwi wyciągał przez gardło...
Jakże nie zwrócę łba! jakże nie runę
W to bydło, co się za nami wywarło...
Jezu ty, Chryste! Waliłem, jak młotem,
Aż się to w piachu zaryło pokotem.

Takem odsapnął i oną prawicę,
Com ją w młot zwinął, otarłem na sucho,

Iżem miał, jakby krwawą rękawicę,
Tak to plugastwo popuściło juchą.
A że mnie jeszcze gniew trzymał za grdycę
I żal wył we mnie srogą zawieruchą,
Tak zdjąłem czapę i ofiarę z owych
Czyniłem do nóg Pana Jezusowych.

A niebo pełne przestronności było,
Jak gołębiowe piersia[6], tak mieniące...
Modrością tlało i blaskiem się skrzyło,
Iż w złotobarwne pióra wiało słońce.
Więc ustał we mnie gwałt pod oną siłą
Cichości Bożej i tętna kipiące,
A chociem jeszcze, jak żbik, sapał srodze,
Reszta się gniewu rozeszła po drodze.

Tak szlimy prędkim i burzliwym krokiem,
Iż fukał jeszcze parą jaki taki.
Jeszcze Zatrata krwawem toczy okiem,
Jeszcze Kos garście zaciska w kułaki,
Kiedy nad morzem cichem i szerokiem
Krążyć zaczęły wielgoskrzydłe ptaki,
Które się w słońcu zachodowem nurzą,
Wrzaskliwe wiece trzymając przed burzą.

Wtem pojrzę znagła. Czy w oczach się dwoi?...
Na progu, białym opasan fartuchem,
W białej szlafmycy na łbie — Opacz stoi
I pobrzękuje złocistym łańcuchem.
Poznał. Tak krzyknie z impetu: — «A moi!...»
Ale wnet urwał i wydął się brzuchem,
Widząc obdartość naszą. A iż mnie się
Chwycił śmiech, rzekę: — «Cóż słychać w Odesie?»

Trząchliśmy ręce. A wtem Bugaj trzosa
Obrócił. Dźwiękło od srebra i złota.

Tak zaraz Opacz zmalał, spuścił nosa
I sterczącego przywściągał żywota.
Nuż ściskać Rocha, obłapiać nuż Kosa,
Nuż kłaniać, prosić za sobą we wrota,
Gdzie znak gospodni śmiecił: «Pod Matrozem»,
I Miś tańczący, u szyi z powrozem.

Nuż rozpowiadać, jak szpital ów cały
Wymarł, jak o to sam nawet był w śledztwie,
Jak komisary po kotłach wąchały
I nie znalazły nic (co ma w świadectwie);
Jako dwie panny za męża go chciały,
Co szynk tu właśnie otwarły w sąsiedztwie,
I jak, choć mu się wiedzie w interesie,
Zawsze to nie to, co było w Odesie.

Mówił, przez zęby pluł, trząchał ramiony
Z przywyczki, bowiem nie miał już szynela.
— «Tak cóż mi panny? Tak na coż mnie żony,
Jak ja swojego pilnuję artiela...
Wracać? Tak po co, brat moj, gdy zniesiony
Wojenny fłot[7] nasz od nieprzyjaciela
Japonca, co się — taki[8] syn — zbuntował
Przeciw naczalstwu[9] i wsio ekspłodował»[10]. —

A wtem rozrzewnił się: — «Mnie żałko[11], braty,
Że w taką drogę ot, wy się puścili!
Tak ja wam zaraz stakańczyk[12] arbaty
Z rumem... Gotowo stanie w jednej chwili...

U mnie za jedno — ubogi, bogaty...
A toż ziemniaki[13] wy! My razem żyli
W korabiu! A i pośle[14] takoż — w lesie...
A żal, co ze mną nie byli w Odesie!» —

Nagle się zwrócił do mnie: — «Wy widzieli
Magiera? Onże popadł tu w pisarze[15].
A pisze listy, prośby, co kto każe...
Tak Żdżara przeciw. Czort to ich rozdzieli,
To znowu zetknie ich rogami. Taże[16]
Dawnoby który wisiał na powrozie,
Tylko że jeden zawsze siedzi w kozie,

To się nie mogą sięgnąć!» — Buchnął wrzawą
Śmiech aż po pułap, gdzie para szła z szklanek.
A my, jak siedli u stołów, tak ławą,
Gwarząc, przetrwali noc. Już szarzał ranek,
Sinej modrości bijący kurzawą
W okna gospody, gdy wyszli my w ganek,
Gdzie Opacz pilno wyliczał rachunek:
Osobno nocleg, osobno częstunek.

A rozświt złotniał coraz. Już na wschodzie
Zakwitły zorze różanością bladą,
Na morskich wyżach chybały się łodzie,
Z których rybacy nocą obierz kładą,
A mały wiater chodził se po wodzie
I poruchiwał fal drobnych gromadą,
Iż ono morze, w dwie strony wahane,
Raz złote widzi się, a raz — rumiane.

Nagle przyrosło wiatru. Machnął pióry,
Jękła przeciągle fala ciemniejąca,

Ugasły one złotobrzeżne chmury,
Co wyszły świecić sobą przeciw słońca,
Wrzasły rybitwy, chlusnęły się nury[17],
Iż wpierw, niż słowo przerzeczesz do końca,
Różany rozblask i zorze na wschodzie
Zażeleźniały i skryły się w wodzie.

Gruchnęło gdzieści raz, gruchnęło drugi,
Zawarczał tętent rozległy, daleki,
A morzem, jakby przeoranem w pługi,
Jęły się walić rozburzone cieki.
Zawrzało w chmurach, zasrebrniały strugi
Dżdżu z głośnym szumem, jak wezbrane rzeki,
A choć nawałność burzy poszła stroną,
Dzień nastał słotny i z twarzą zgaszoną.

Ale za nami od samej gospody
Szedł człowiek z szlachecka odzian. Spuścił głowę,
A nie znać było, czy stary czy młody,
Tak miał zniszczone lico i surowe.
Co przyfolgujem kroku, on też chody
Zawściąga. Widzę, chce z nami w rozmowę.
Takem przyzostał nieco za gromadą,
A on wzrok na mnie podniósł i twarz bladą.

— «Pochwalon!» — rzekę. — «Na wieki! na wieki!» —
Podszedł skwapliwie. — «A ja już Waćpana
I z tą kompaniją widziałem u rzeki,
A potem znowu u tego kapcana
Pod Materozem. Ja jestem daleki...
(Tu głos mu zatrząsł się, jak szyba szklana)
— Daleki jestem człowiem... Nie wiem prawie,
Skąd idę, dokąd, poco, w jakiej sprawie.

— Ot, tak się tułam». — «My ta nie bogaci» —
Rzekę, bom myślał, że chce zapomogi.

Lecz on czem prędzej: — «Nie, nie! Niech Bóg płaci!
Nie chcę! Nie trzeba nic... Mam dość na drogi.
Tak oto ciągnie do swoich, do braci!»
— «To czegóż — przerwę — aż tu Waść, za progi
Szedłeś nas szukać? Toć my tam noc całą
Siedzieli». — A ów: — «Boby się wydało! —

A co mam gadać, że jestem Polakiem,
Kiedy mnie karczmarz zna, jak pijanicę...
Czy ja tu żołnierz pod ojczyzny znakiem?
Czy ja tę polską ziemię tu zaszczycę?
Z szynku do szynku chodzę, ladajakiem
Wińskiem się truję i brząkam w szklenicę:
Tak co ma Polska świecić tu oczami
Za syna, co się takim życiem plami?

— Czy dasz Waść wiarę — ja nawet sam sobie
Żem Polak — rzadko mówić się ośmielę...
Chyba że z flaszą — na dzień — rozwód zrobię,
Albo koszulę przewlokę w niedzielę,
A wicher morski gardziel mi wyskrobie.
Ale to tego niewiele... niewiele...
Co Waść chcesz? Nałóg! Nie zawsze się uda...
A to wiedz o mnie, że zwę się Zabuda.

— Co, tęgo? Bo to inszy ma nazwisko,
Co mu pasuje, jak garbus do ściany...
A zaś Zabuda, widzisz Waść, tak blisko
Stoi mnie, że czym trzeźwy, czy pijany,
Czyli się śmieję, czy w oczach mrowisko
Mam łez — my jedno! Ten bezojczyźniany
Zabuda — «zabuł», zapomniał wszystkiego...
I sam jest niczyj, i nikt nie jest — jego». —

Przymilknął. Tak chcę ja przerzec co nieco,
Kiedy mi mowę znowu przebił nagle:

— «Widzisz Waść ptaki te, co chmurą lecą?
Widzisz Waść łodzie pędzone i żagle?
(A tu mu oczy srebrzyście zaświecą,
A słowa prą się żarliwie, upragle)
— One coś swego mają... Jakiś biały
Dom życia. One go nie zapomniały!

— Słuchaj Waść! Może ujrzysz gdzie zdaleka
Włóczęgę, co tam kiedyś, w dniach młodości,
Tak samo, jak wy, miał serce człowieka,
A teraz — wszystkim obcy — psu zazdrości,
No pies, gdy swoje rzemiosło odszczeka
I poobgryza rzucone mu kości,
To wie, że psem jest, i wie, gdzie mu buda...
Jak spotkasz go Waść, to będzie — Zabuda.

— A jeśli młodość jemu poszła krzywo,
Marnie — że tylko na tę żerdź do płota...
Jeśli pod gwiazdą wzrósłszy nieszczęśliwą,
Porwał się rozbić ją zamachem młota,
Jeśli się rzucił w jakowe rzeziwo[18],
Jeżeli sięgnął czyjego żywota,
Gdy go serdeczna skusiła ułuda,
To, widzisz Wasze, też będzie — Zabuda.

— A potem zniknie ci na długie lata...
Aż kiedyś ujrzysz go w inszej postaci,
Gdzieś pod Uralem[19]... Wiesz Waść? Koniec świata...
Wielki pan. Bogacz! Długi swoje płaci.
Łeb ogolony wpół, przez pleco łata —
A tak do taczki przyrósł, jak do maci...
Nad nim nahajki świst, a pod nim ruda
Ołowiu srebrzy... To także Zabuda!

— A gdybyś Wasze znów spotkał człowieka...
Nie! Gdybyś spotkał zwierza w ciemnym lesie,
Jako się kryje, czai, jak ucieka,
Jako przez tajgę[20] zaroszczoną drze się,
Jak go nakrywa sobą wielka rzeka,
Jak go pień cedru na ocean niesie,
Na ląd, i jak go odtąd truje nuda
Z gorzałką razem, to będzie — Zabuda.

— Ha... ha... ha... Zabuł! Zapomniał!» — Milczałem.
Co miałem gadać, gdym wszystko już wiedział.
A on też przycichł pod onym nawałem
Spowiedzi, co ją — chcąc nie chcąc — spowiedział.
Tak szliśmy razem. A śpieszyć musiałem,
Iż mi do swoich urosnął już przedział,
Co oni widząc, też w drodze przystali,
I tak my doszli ich i tak szli dalej.

Spojrzał w obcego Kos, spojrzał Zatrata,
Iż z brzega byli — nic. Ot, człek podróżny.
Chce iść — niech idzie, a chce — niech się brata.
Niczem tu przecie mikomu nie dłużny.
Tutejszy, widać, bywalec ze świata,
A to i radą być może przysłużny.
Świat-ci nie Wólka, gdzie chłopi na płoty
Włażą, najrzawszy nieznanej kapoty.

On też ani się żegnał ani witał
Z kim. Jakby do nas należał od rodu,
A choć go z naszych nikt o to nie pytał,
Rzekł: — «O robotę trudno będzie. Z głodu
Widziałem ludzi ginących. — Zazgrzytał —
Bo tu różnego jest przepaść[21] narodu,

Ale najwięcej wszelakiej hołoty,
Co żebrze, a łga, że szuka roboty». —

— «My ta na długie nie staniem terminy
Do żadnej — rzecze Bandys — Aby tyle,
Co tego grosza przyrobić choć krztyny,
Na szyf, na drogę. A to przyjmiem mile,
Co dadzą. Abych[22] się tej chwyćć liny,
Abych na morze! Bo samim nie w sile...
Abych do tego korabia — okręta!» —
A baby: — «Hale! O Matko ty święta!»

A wtem Zabuda: — «Zaś to, co w gospodzie
Było o nem dziewczęciu mówione,
To tu są zwykłe rzeczy w tym narodzie.
Tu ojciec córkę małą, a mąż żnę
Sam doprowadza murzyńskiej tej trzodzie.
Aby zarobić... Aby tę mamonę...
A jak na wódkę nie ma, a napije,
Zastawia babę. Nie chce — to ją bije.

— Była tu jedna, dwojgo dziewcząt miała
(Wdowa, czort ją wie...) w piątem, szóstem lecie,
A jak ją tęskność sparła, tak ją rwała,
Że niepodobne rzeczy na tym świecie!
To wyła z brzega, jak pies. A sczerniała,
Jak te w pszenicy jarej czarne śniecie,
To ziemię gryzła, drapała pazury,
Jak z portu okręt wypływał niektóry.

A wreszcie całkiem ścichła, z sił opadła,
A tak siadując tu, patrzyła w morze
Całemi dniami. I sama nie jadła,
I dzieciom co dać nie miała, nieboże,
Iż podobniejsza była do widziadła,
Niż do człowieka. Aż jakoś w tej porze

Odchodził statek. Tak zbyła kłopotu,
Przedawszy dzieci za bilet powrotu.

Murzyn je kupił, ot, w jednej koszuli,
I stał na brzegu ze śmiechem w paszczęce.
To ludzie, co kto przeszedł, na nią pluli;
Ta nic, gorzała tylko w swojej męce.
Już hukli z działa, już w trąbę zaduli,
Już»... Tu Bandyska wzniosła obie ręce:
— «Święta Sodomo! O święta Gomoro!
A skąd się też ta takie matki biorą!»

Przeczekał, aż się przyciszyła sama,
Zaś rzekł: — «Tak stoi ona na pokładzie,
A tutaj dzieci w krzyk uderzą: — «Mama!
Mama!» — Już okręt chyba się w posadzie,
Już płynie, już mu się namknęła tama,
Już pachoł sznury zwinął, już je kładzie,
Wtem wrzask. Wyciągła ramiona do dzieci,
Na burt i w morze. Powiadam Waszeci

(Tu zwrócił do mnei twarz i ściszył mowę),
Że niema jadu, nad serce człowiecze.
Żebyś Waść w piersiach miał gniazdo wężowe,
Żeby ci w mózgu wierciły trzy miecze,
Lżejby ci było. Jedno znam morowe
Lekarstwo, co ci wnętrze tak wypiecze,
Wypali, że już i własnej macierzy
Nie pomnisz! — Wódka. Niechaj mi Waść wierzy!» —

Lecz tu się wszczęły pospólne pogwary,
Co nam króciły czas w onej szarudze,
Iż dzień od nieba do ziemi był szary,
A struga deszczu lała się przy strudze.
Aż ów, najrzawszy dalekie galary,
Rzekł: — «Gdzie robota pewna? Przy ładudze

Węgla do portu. Ale tam już pono
Wre... Pono płachtę szykują czerwoną»[23].

Jakoż coraz to gęściej ciągnął drogą
Naród roboczy. Tragarze, węglarze
Szli śpiesznie z taką zawziętością srogą,
Że poczerniałe aż kurczą się twarze.
Wzrok mroczny ledwo że zwrócą na kogo,
Idą, wtem bęben. A deszcz ustał nieco,
I już się modre błamy niebem świecą.

Nad morzem tumult jakiś. Ludu kupa
Zwarła się w tęgą na wybrzeżu ścianę,
Gdzie na kotwicy stanęła szalupa.
Z szalupy worki szły pieczętowane
Z nieboszczykowym mieniem. Imię trupa
Czarno na każdym worku wypisane.
Licytacyja była po załodze,
Co na szpitalnym statku zmarła w drodze,

Jak nam to żydek powiadał niektóry.
Furjer[24] na beczce stał, rozcinał wory
I pęki szmatów podnosił do góry,
Wołając cenę na owe ubiory.
Krzyk: Po raz pierwszy. I wnet: Po raz wtóry!
A iż tam pośpiech bywa każdej pory,
Ledwo żeś pojrzał, już i — Po raz trzeci!
A kłąb zwinięty przez powietrze leci.

Każdy chciał tanio kupić. Setne ręce
Sterczały z tłumu wysoko nad głową,
Nikt nie dbał, w jakiej człek ten skonał męcę,
Po którym trzęsą puściznę grobową.
Wtem, gdy się onym widokiem zasmęcę,
Dobyli worek, pieczęcią lakową

Jakoby kroplą krwi naznaczon właśnie.
Tak pojrzy furjer na miano i wrzaśnie:

— «Jan Gruda!» Tknęło mnie. Poprzedzie stanę,
Pchnąwszy w bok żydka. Wór prawie był pusty.
Zaczem rozcięli na nim wielką ranę
I wydobyli zawiązanej chusty.
W chuście koszula była i pisane
Karty, w śmiertelnie blade inkausty[25]...
Tak krzyknę cenę. Dałem tyla w dwoje,
A że nie podbił nikt, ostało moje.

Więc zaraz szlimy nabok czytać karty.
List był, trzęsącą już pisany ręką,
Z jakiejś serdecznej czeluści wydarty
Ostatnią mocą i ostatnią męką.
Gdzie go słać miałeś i przez jakie warty[26]
Nie wiem. A ty, już nakryty jutrzenką
Tej wiekuistej światłości w zaświacie,
Nie powiesz tego mi, umarły bracie!

Gdziekolwiek jesteś, coćkolwiek potyka,
Nie będzie ci się, nieboraku, cniło,
Że tę chudobę nędzną najemnika,
Szmat, co go nasze słońce gdzieś bieliło,
Oną koszulę lnianą, cudzy tyka.
Krzyż nią przewiążę nad pierwszą mogiłą
Polską. A coś go pisał, ledwie żywy,
W księgi te włożyć dam, twój list żarliwy.

Może się najdzie ociec i przeczyta,
I pozna, jako są synaczka słowa.
Może się w matce zatrzęsną jelita,
Kiedy ją wieść ta doleci grobowa;

Może się wichrów zachodnich dopyta,
Gdzie świeci trumna twoja kryształowa,
I pójdze bosa nad morza krawędzie,
I w huku jego twych słów słychać będzie.
....................

«...Piszę ja do was, rodziciele moi,
Z struchlałem sercem, z mokremi oczyma,
A między nami morze wielkie stoi,
Nie daje do was i przez moc mnie trzyma,
Iż strogie puszcze są i góry straszą
Między mną tutaj, a hań, chatą waszą.

...Więc tylko oczy podniosę nad szczyty,
Ranie i wieczór patrzący w tę stronę,
Gdzie jest kłosami nasz zagon nakryty,
Gdzie łąki nasze o rosie koszone...
I radbym ptakiem przelecieć tę drogę,
I wiatrem radbym przez nią — a nie mogę.

...I tak mi w oczach stoi tu, jak żywa,
Ta nasza strzecha, snopami poszyta,
I kalenica wysoka, a krzywa,
I dusza o niej zamyśla i pyta...
Ale jej słówka nikt stamtąd nie poda,
Taki świat[27] ziemi je i taka woda.

...I widzę prawie chróściane te płoty,
Studnię, żórawia widzę, cembrowinę...
I rady sobie nie wiem od żaroty,
A od tęskności — o kęs[28], że nie ginę...
Przez góry czuję i przez wielkie morze,
Jak mięta pachnie tam i drzewko Boże...
....................

...Chorość mnie tutaj przygniotła, jak brzemię,
Iż dobrej w sobie za grosz nie mam siły,
I prędko pewnie iść przyjdzie mi w ziemię,
Na oceańskie dno i bez mogiły.
Bo tu moc ludu ginie z tej choroby,
Których rzucają w morze, a nie w groby.

...Tak z onych bogactw wielkich, z majętności
Obiecowanych przez cudze te kraje,
Dla moich, w ogniu trzęsących się kości,
Trzech łokci piasku siwego nie staje,
Co u nas żebrak ma... I nie porośnie
Brzoza nade mną baźkami o wiośnie.

...Więcbym tu wpisał te smutki, te żale,
I tę śmierć czarną, co na mnie już kracze,
I tę gorącość, co w piersiach mam, ale
Szkoda mi ato matusi, że płacze,
Łzami sypiąca na papier ten biały,
Co go jej morza dalekie oddały.

...Bogdajżeś pierwej stradała mnie płodem,
Matko, niż na świat, na dolę tę padłem...
Bom jest chorobą ściśniony i głodem,
I jak zwierz węszę po ziemi za jadłem.
Jak ptak bez gniazda skrzydłami tu biję,
I nocą zrywam się, i — jak pies — wyję!
...............

...Prosiłbym ja was, byście mi za morze
Odkazowali, jaka była zima?
Czy tatuś pod siew nowiznę już orze?
I czy tam wiosna już, czyli mróz trzyma?
Ale że dusza we mnie nie doczeka,
Niż pismo przyjdzie z takiego daleka.

...Oj, leciałbych ja, by gołąb ten siwy,
Alibo żóraw, kruczący o wschodzie...

Bo mi się zdaje, że znów byłbym żywy,
Po naszym chlebie i po naszej wodzie.
Ale że srodze struchlałe mam kości
Od wielkich żarów tych i od żałości...

...Więc trudne rzeczy są i podaremne,
Bym się stąd dostać przemógł za żywota,
Ale jak pomrę, to przez bory ciemne,
Przez morze pójdę, co wichrem się miota!
Pójdę i trafię pod chaty okienko...
Tak mi dopomóż Bóg i święta męko!
....................

...A teraz żegnam i kłaniam się pięknie,
Ojcze i matko, do samych wam kolan,
A jak tam nocą wiatr w kominie jęknie
I z niedogasłych skry rzucą się polan,
Albo jak dźwierze kto nocą zarusza,
To będę, matuś, ja i moja dusza.

...Żegnam już wszystkie życzliwe sąsiady
I całą naszą chudobę i pole;
Żegnam i grusze na miedzy i sady,
I żytnie brogi i zasiek w stodole,
I całą wioskę od płota do płota,
I kosę moją żegnam już i wrota.

... Teraz mi dajcie bić z wieży we dzwony,
Od wschodu słońca do zachodu słońca.
I niechaj będzie Chrystus pochwalony!
I ostaj z Bogiem, moja kochająca
Matuchno droga! I ty, ojcze miły.
I kłaniam wam się od mojej mogiły».
....................





  1. Zbój Madej — stąd przysłowiowe Madejowe łoże.
  2. Brzeszczot — ostrze szabli.
  3. Patrochy — wnętrzności.
  4. Szkarłupina — skorupiaki morskie.
  5. Krzeczot — raróg; przen. cudak, dziwoląg.
  6. Piersia l. m. od piersio na podobieństwo pleco, płuco.
  7. Fłot (ros.) — flota.
  8. ...taki syn — wyraz taki zastępuje tu: sukin; Opacz chce się wyrazić «politycznie».
  9. Naczalstwo (ros.) — władza, zwierzchność. «Japoniec» jest buntownikiem, gdyż wedle wyobrażeń pospólstwa rosyjskiego car dzierży władzę nad całym światem.
  10. ...wsio ekspłodował — wszystko wysadził w powietrze.
  11. Mnie żałko (ros.) — żal, smutno, przykro.
  12. Stakańczyk (ros.) — szklaneczka.
  13. Ziemniaki (ros.) — ziomkowie, rodacy.
  14. Pośle ros.) — potem, później.
  15. ...popadł w pisarze (ros.) — został pisarzem.
  16. Taże (ros.) — przecież, jużci.
  17. Nur, nurek — ptak wodny.
  18. Rzeziwo — rzeź, zabójstwo.
  19. Ural — kruszcowe góry, dzielące Europę od Azji; wysyłano tam przestępców do ciężkich robów.
  20. Tajga — gęsty, nieprzebyty las iglasty na bagnistych gruntach w Syberji.
  21. Przepaść — moc, gwałt, wielkie mnóstwo.
  22. Abych (stp. i gw.) — tylko w 1-ej osobie; tu zamiast aby.
  23. T. j. zanosi się na rewolucję.
  24. Furjer (fr.) — urzędnik ekonomiczny na okręcie.
  25. Inkaust (ł.) — atrament.
  26. Wart — nurt, głowny prąd rzeki, wodny szlak.
  27. ...świat — kawał wielki.
  28. ...o kęs — o mało.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.