Pamiętnik złodzieja/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest William Hornung
Tytuł Pamiętnik złodzieja
Wydawca Dodatek do "Słowa"
Data wyd. 1906
Druk Drukiem Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin.
A Thief in the Night:
The Raffles Relics
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Pamiątki, po Raffles’ie.

W dziennikach z grudnia 1899 roku ukazał się artykuł, dostarczający nam pożądanej rozrywki w chwilach gorączkowego podniecenia, jakiego przyczyniała wojna z Boerami, tocząca się w południowej Afryce. Były to dnie, w których Raffles’owi z doznawanych wzruszeń zbielały włosy i w których tak on jak ja czuliśmy, że należy kres położyć występnej karyerze zawodowych złodziei. W tym charakterze nie widywano już nas w Albany i Piccadilly, stąd przenieśliśmy się do dzielnicy Ham Common, w ciągu wieczorów zimowych szukając rozrywki w czytaniu różnego rodzaju utworów literackich. Wojna tedy budziła w nas obu nietylko godziwe zainteresowanie, ale nudnym przechadzkom w Richemond Parku, nadawała cel ważniejszy, ściągając ciekawych nowin do kiosków z gazetami. Z takiej właśnie wycieczki przyniosłem dnia jednego Raffles’owi gazetę, nie mającą nic wspólnego z wojną, w Afryce. Dziennik był jednym z tych, które się sprzedają w tysiącach egzemplarzy, artykuł zaś bogato ilustrowany, traktował o tak zwanem Czarnem Muzeum, znajdującem się w Scotland Yard. Z treści rzeczonego artykułu dowiedzieliśmy się, że w kolekcyi przedmiotów, okazywanych publiczności a mających związek z głośnymi zbrodniarzami, znajdował się zbiór pamiątek po Raffles’ie,
— Zdobyłem nareszcie sławę — mówił mój przyjaciel — z szeregu pospolitych złoczyńców wyniesiony zostałem do rzędu półbożków, których przekroczenia spisywane ręką czasu na bystrej wodzie. Cenione są pamiątki po Napoleonie, przechowywane z pietyzmem pamiątki po Nelsonie, teraz świat będzie oglądał pamiątki po Raffles’ie!
— Które pragnąłbym widzieć szczerze — oświadczyłem z uniesieniem. Zaraz jednak pożałowałem słów moich; przyjaciel mój spoglądał na mnie z za gazety, na ustach jego igrał uśmiech, dobrze mi znany, w oczach świecił blask, nie rozważnie przezemnie zapalony.
— Co za doskonała myśl! — zawołał głosem słodkim, jakby projekt ten zrodził się w jego własnej głowie.
— Nie radbym ją urzeczywistniać — odparłem — i ty chyba nie masz tego zamiaru.
— Przeciwnie — rzekł Raffles — stanowcze to postanowienie z mej strony.
— Jakto? chciałbyś wejść w biały dzień do Scotland Yard’u?
— Raczej w pół świetle dziennem — odparł mój kolega, zabierając się znowu do czytania dziennika — Ależ nie mówiłeś mi Bunny, że ten artykuł jest ilustrowany. Widzę skrzynię, wewnątrz której zawiozłeś mię do twego banku, odrysowano moją sznurową drabinkę ze szczeblami ukrytymi w kiju bambusowym. Te przedmioty tak niedokładnie odbite w dwukopiejkowym dzienniku, że nie mógłbym przysiądz za ich tożsamość. Niema innego środka, musimy przekonać się, sprawdzając fakt na miejscu.
— W takim razie pójdziesz sam jeden — odciąłem szorstko — Powierzchowność twoja uległa zmianie, mnie gotowi poznać od pierwszego rzutu oka.
— Niewątpliwie Bunny, ale gdybyś mógł wyrobić dla nas kartę wejścia...
— Kartę wejścia! — zawołałem uradowany — naturalnie zmieniłoby to położenie rzeczy. Któż jednak mógłby dać kartę wejścia na tę lub inną wystawę, wypuszczonemu z więzienia jak ja, przestępcy?
Raffles wziął znów do ręki dziennik, wzruszając ramionami ze zniecierpliwienia.
— Człowiek, który pisał ten artykuł, miał taką kartę — rzekł krótko — otrzymał ją od swego przełożonego i ty mógłbyś dostać podobną, zwróciwszy się do waszego redaktora. Nie czyń jednak tego, proszę Bunny; zbyt ciężką byłoby dla ciebie próbą narażanie się na kłopot chwilowy, dla dogodzenia mojej fantazyi. Gdybym poszedł w zastępstwie twojem i został schwytany, byłoby to zbyt wielką dla ciebie przykrością! Nie obawiaj się, nie narażę cię na tę przykrość, kochany chłopcze; pozwól mi w dalszym ciągu czytać dziennik.
Czy potrzebuję mówić, że po uczynionej mi przymówce, myślałem tylko o spełnieniu życzeń przyjaciela, nie stawiając dalszych trudności. Przywykłem do wybuchów złego humoru zestarzałego już wówczas Raffles’a i rozumiałem powód jego rozdrażnienia. On dotkliwiej odczuwał ujemne warunki naszej egzystencyi. Popełnione w społeczeństwie winy odpokutowałem więzieniem; przypuszczano zaś, iż Raffles zginął i w skutek śmierci uszedł kary. Z tego wynikało, że mogłem występować bez obawy tam, gdzie nie wolno było Raffles’owi się pokazywać; zostałem więc jego plenipotentem w stosunkach ze światem zewnętrznym. Taka zawisłość odemnie musiała rozgoryczać przyjaciela; należało mi więc unikać pozornego nawet nadużycia moich przywilejów. Z tego powodu choć niechętnie, zadosyć czyniłem żądaniu Raffles’a i udałem się na Fleet Street, gdzie mimo win moich z przeszłości, znalazłem w redakcyi zajęcie. Na zaniesioną prośbę otrzymałem przychylną odpowiedź, jak bywa zwykle, gdy człowiek pragnie, aby mu się nie powiodło i pewnego pięknego wieczoru wróciłem do Ham Common z kartą wstępu na wystawę w Scotland Yard’u, którą to kartę zachowałem do chwili obecnej. Spostrzegam, że jest bez daty że może służyć jeszcze „okazicielowi z rodziną dla zwiedzenia Muzeum“ gdyż nazwisko mego redaktora jest zatarte starannie,
— On nie ma zamiaru oglądać wystawy — tłomaczyłem Raffles’owi — pójdziemy tam we dwóch, jeśli życzysz sobie.
Mój przyjaciel uśmiechnął się słodko.
— Byłoby to niebezpiecznie, Bunny — rzekł — skoro tobie niedowierzają, gotowi domyślić się, kto ci towarzyszy.
— Wszakże zdaniem twojem, nie mogliby cię poznać teraz?
— Przypuszczam, że nie dokazaliby tego i że nie narażałbyś się towarzysząc mi do muzeum; sprawdzimy słuszność tych domysłów niezadługo. Mam nieprzepartą chęć oglądania pośmiertnych moich pamiątek, nie radbym jednak ciebie na to ryzyko narażać, Bunny.
— Pokazując kartę, tem samem już narażasz mnie na niebezpieczeństwo — zauważyłem.
— W takim razie lepiej, iżbyś brał udział w wyprawie.
— Nie zmieni to położenia, choćby rzeczy przybrały najgorszy obrót.
— Za kartą może wejść kilka osób?
— Rozumie się, skoro służy dla okaziciela z rodziną.
— Mogłoby nawet zwrócić uwagę, gdyby korzystał z niej ktoś jeden tylko.
— Niewątpliwie,
— W takim razie idziemy obaj Bunny; daję na to słowo, że cię nic złego nie spotka — zawołał mój towarzysz — Nie pytaj tylko o pamiątki po Raffles’ie, a oglądając je, nie okazuj zbytniego zainteresowania. Spuść się na mnie z zadawaniem pytań, dowiesz się tym sposobem, czy podejrzewają, że mógłbym zmartwychwstać w Scotland-Yard’zie. Zobaczysz, stary druhu, że się zabawisz doskonale w nagrodę za doświadczone niepokoje i strachy.
Powietrze było łagodne, niebo zasnute chmurami, gdy pewnego zimowego poranku ja i Raffles przystanęliśmy na moście Westminsterskim dla podziwiania wspaniałej architektury Opactwa i sąsiednich gmachów, ginących we mgle szaro-złotawej. Mój przyjaciel rzucił trzymany w ustach papieros, iżby dym nie przysłaniał pięknego widoku. Wspomnienie tej chwili najjaśniej odbiło się w mej pamięci z całego szeregu scen, zapamiętanych z epoki naszej występnej egzystencyi. Wtedy jednak dręczyły mnie złowrogie przeczucia i obawa, czy Raffles zdoła dotrzymać danej obietnicy, czy bez szkody dla mnie wypadnie wizyta nasza w Czarnem Muzeum?
Przekraczaliśmy granice Scotland-Yardu; spojrzeliśmy w twarz nieubłaganym stróżom bezpieczeństwa publicznego, którzy ziewając z utrudzenia czy nudów, wskazali nam olbrzymie drzwi i kamienne schody, jakie przebywać należało. Było coś złowrogiego w ich zachowaniu. Gdy znaleźliśmy się przypadkowo sami w korytarzu, Raffles skorzystał z tej chwili dla rozejrzenia się w miejscowości, podczas gdy ja utkwiłem wzrok w portrecie jednego ze zmarłych dygnitarzy policyi.
— Kochany stary gentleman! — zawołał Raffles obok mnie stając — jedliśmy z sobą niegdyś obiad, i czyniliśmy komentarze nad własną sprawą moją. Nie należy jednak wspominać o sobie w „Czarnem Muzeum“. Byłem raz w Whitehall, gdzie oprowadzał mię jeden z tych łapaczy, może właśnie ten, który się do nas zbliża.
Z pierwszego rzutu oka przekonałem się, że młodzieniec idący ku nam, nie był podobny do detektywa, o co posądzał go mój towarzysz. Twarz miał niemniej białą od wysokiego kołnierza koszuli; trzymanym w ręku dużym kluczem, otworzył drzwi na końcu korytarza i wprowadził nas do muzeum, którego chyba nie zwiedzał nikt z równem jak my zainteresowaniem. Sala była sklepiona, chłodna; wypadło otworzyć okiennice, odkryć szklanne gablotki, zanim mogliśmy dojrzeć rząd pośmiertnych masek, złoczyńców, wyglądających z półek na nasze powitanie.
— Ten chłopak nie jest groźny — szepnął Raffles, gdy nasz przewodnik oddalił się dla otworzenia okiennicy — niemniej należy być ostrożnym. Zbiór moich pamiątek jest tam w kącie; nie patrz w tę stronę, póki nie dojdziemy do niej właściwą koleją.
Zaczęliśmy tedy od oglądania najbliżej drzwi będącej gablotki; po chwili przekonałem się, że zawartość jej znam lepiej od oprowadzającego nas urzędnika. Nie posiadał on dokładnej znajomości przedmiotu; mieszał nazwiska przestępców i pierwszego lepszego rzezimieszka wymieniał w miejsce mistrza naszego występnego fachu.
— Ten rewolwer — mówił — należał do sławnego rabusia Chawley Peace. To są jego okulary, a tym nożem Chawley zabił policyanta.
Przestrzegam akuratności we wszystkiem i domagam się jej od drugich.
— Wiadomość niezupełnie dokładna — odezwałem się słodkim głosem. — On nigdy nie posługiwał się nożem.
Młody urzędnik potrząsnął przecząco głową.
— Chawley Peace zabił dwóch policyantów — oświadczył.
— Zaprzeczam temu; jeden tylko z nich był policyantem; przy tem Chawley nikogo nie przebił ostrzem noża.
Młodzieniec wysłuchał poprawki z powolnością jagnięcia. Nie mogłem się od niej powstrzymać, choćby dla ocalenia własnego życia; lecz Raffles nagrodził mię za moją gadatliwość tak złośliwym kułakiem, jakie potrafił udzielać niepostrzeżenie.
— Kto był Chawley Peace? — zapytał z efronteryą, godną podsądnego przed kratkami.
— Największy z rabusiów widzianych kiedykolwiek w Anglii, póki stary Raffles nie wydarł mu w tym względzie palmy pierwszeństwa — odparł zagadniony.
— Największy z pre-Rafflesistów — szepnął mój przyjaciel, gdyśmy przechodzili do zbioru pamiątek po zwykłych mordercach. Były tam spłaszczone kule, krwią splamione noże, które tyle istot ludzkich pozbawiły życia, sznury używane przez zbrodniarzy do duszenia nieszczęśliwych ofiar; zbiór różnego systemu rewolwerów zawieszony pod maskami przestępców, festony z drabinek, nie mogących z naszą wytrzymać porównania; wreszcie ujrzeliśmy przedmiot dokładniej nam znany, niżeli miejscowemu urzędnikowi, który rzekł:
— Nie odgadlibyście nigdy panowie, ciakawej historyi, przywiązanej do tej cygarnicy.
— Naturalnie, że nie będziemy się na to silili — odparł Raffles — opowiedz nam pan tę ciekawą historyę.
Przyjaciel mój otworzył po tych słowach swoją dawną, przechowywaną obecnie w muzeum papierośnicę; było w niej jeszcze kilka papierosów a między niemi kawałek lodowatego cukru obwinięty w watę. Raffles ważył go w ręku z widocznem zadowoleniem, co nasz cicerone poczytywał za objaw zdumienia.
— Wiedziałem, że to pana zaintryguje — mówił — nielada sztuczka amerykańska! Dwóch eleganckich yankesów zażądało od pewnego jubilera, by im przyniósł do oddzielnego gabinetu w restauracyi gdzie mieli spożywać obiad, kilka drogocennych klejnotów dla zrobienia wśród nich wyboru. Gdy przyszło za nie płacić, okazało się, że nabywcy nie mieli przy sobie gotówki; znaleźli jednak na to środek zaradczy, gdyż byli zbyt sprytni, iżby pozwolili właścicielowi zabrać wysokiej wartości przedmioty; żądali tylko, aby były wyłączone od sprzedaży, jako ich własność, do chwili gdy otrzymają, pieniądze na uiszczenie należności. Zrobili więc z kosztownych fraszek paczkę, opieczętowali swemi pieczęciami, następnie zwrócili ją jubilerowi z zastrzeżeniem, iżby nie naruszając pieczęci, czekał tydzień lub dwa i wydał depozyt kupującym dopiero po otrzymaniu umówionej sumy. Czyż nie dobry układ, powiedzcie sami panowie?
— Bardzo dobry przytwierdził sentencyonalnie Raffles.
— Tego samego zdania był jubiler — mówił w dalszym ciągu urzędnik — łatwo odgadnąć, co się później stało; o Amerykanach nic więcej nie słyszano a łatwowierny człowiek znalazł w paczce zamiast swoich klejnotów, tę oto cygarnicę z kawałkami lodowatego cukru.
— Zręczne łotry! — zawołałem z udanym zachwytem.
— Wszak prawda? — mówił z tryumfem młodzieniec — Podstępne hultaje z tych Amerykanów, daleko szukać podobnych im oszustów.
— Zapewne — potakiwał mój siwowłosy przyjaciel — a może, dodał jakby wpadając nagle na domysł — tę sztuczkę urządził Raffles.
— Błędne pan czynisz wnioski — zaprzeczył nasz przewodnik — tamten oddawna już pokutował za swoje grzechy w Hadesie.
— Jesteś pan tego pewny? — dowiadywał się Raffles — czy odnaleziono jego ciało?
— Odnaleziono i pogrzebano — dowodził bujną wyobraźnią obdarzony urzędnik.
— Przytem — wtrąciłem znudzony niedorzeczną gadaniną — Raffles nie paliłby nigdy tak drogich papierosów; dla niego nie mogły być dostępne wysokiego gatunku tytunie.... pozwoli pan zobaczyć markę fabryczną....
— Sullivan! — objaśnił urzędnik — To rzecz nawyknienia — dowodził, kładąc na półkę oglądaną cygarniczkę — spróbowałem jednego z tych papierosów i nie smakował mi wcale — jest to kwestya gustu, powtarzam.
— Radzibyśmy widzieć co innego jeszcze — odezwał się Raffles uprzejmie.
— Proszę tędy — odparł młodzieniec i poprowadził nas do oszklonej w kącie szafy, obejmującej zbiór tajemniczych przedmiotów, pokrytych grubą warstwą kurzu.
— To są pamiątki po Rafflesie — oświadczył nasz cicerone — zostały zabrane po jego śmierci i pogrzebie z pokoju nieboszczyka w Albany. Przypatrzcie się panowie wytrychom przez niego używanym, to butelka z olejem skalnym, którym smarował zamki dla unikania najlżejszego hałasu, Z tego rewolweru strzelał do gentlemana z dachu; broń zabraną mu została na statku, zanim rzucił się do wody.
Nie mogłem się powstrzymać, aby nie oświadczyć, że, o ile słyszałem, Raffles nie strzelał nigdy do nikogo.
— To jedno zajście doszło do naszej wiadomości — odparł urzędnik — lubo wnosić wypada, że musiało być więcej podobnych wydarzeń. Tu widzicie panowie klucz i zastawki, któremi przestępca drzwi podpierał. Obok leży jego drabinka sznurowa i kij bambusowy ze szczebelkami wewnątrz; miał je Raffles przy sobie, gdy był na obiedzie u Earl’a Thornaby, a przedtem zrabował dom lorda. Nikt jednak nie może dojść przeznaczenia małej aksamitnej torebki z dwoma dziurami i elastyką przy każdej. Może panowie zdołacie to odgadnąć?
Raffles wziął do rąk torebkę, obmyśloną przez niego dla składania w niej kluczy bez szmeru, a odwróciwszy ją zręcznie, zrobił z torby kapciuch do tytoniu.
Ja przez ten czas przypatrywałem się pistoletowi, którego rękojeścią powaliłem Raffles’a; były na nim jeszcze ślady krwi jego, urzędnik widząc moje wzruszenie, zaczął fantastyczną opowieść dobrze nam znanego faktu. Mój przyjaciel chciał przerwać nudne opowiadanie i zwrócił uwagę naszą na jednę z wcześniejszej epoki fotografię swoją. Przedstawiony był na niej w białym flanelowym stroju tennysowym, z papierosem w ustach i wyzywającym wyrazem w przymrużonych oczach. Mam kopię tej fotografii; rysy mego przyjaciela wiernie na niej oddane.
— Nie wyobrażaliście sobie zapewne, panowie, tego hultaja takim przystojnym mężczyzną? — zagadnął urzędnik wpatrując się w Raffles’a wzrokiem niepodejrzliwym, odpłacanym przez mego starego druha wejrzeniem istnego niewiniątka.
— Wspominałeś pan — odezwałem się, naciągając w górę kołnierz paltota — że Raffles miał nieodstępnego towarzysza; czy niema fotografii jego kolegi?
— Mówisz pan o Bunny’m — odparł dobroduszny urzędnik, uśmiechając się lekceważąco — nie jest tu dla niego miejsce odpowiednie; zbieramy pamiątki po rzeczywistych zbrodniarzach. Bunny, umiał tylko iść w ślad za Raffles’em, nic więcej. Nie objawiał nigdy samodzielności w obranym zawodzie; nawet wówczas, gdy chciał zrabować dom rodzinny, nie odważył się zabrać cennych przedmiotów i Raffles musiał się po nie wracać. My też nie zadajemy sobie trudu ze zbieraniem pamiątek po takim Bunny. On był poprostu nie szkodliwym rutynistą.
Słysząc to, krew burzyła się we mnie; rachowałem, że mój przyjaciel ujmie się za mną, co też uczynił.
— Przyznasz pan — rzekł — iż do czatowania przed okradanym domem potrzeba niemniej odwagi, jak do ściągania w pokoju łupów. Co macie w tej skrzyni — dodał, wskazując drewnianą pakę z metalowemi klamrami.
— Nic w niej niema.
— Przypuszczałem, że jakie jeszcze pamiątki po Raffles’ie. Wszak sprytny hultaj umiał, jak mówią, wchodzić i wychodzić ze skrzyni, nie unosząc wieka.
Uprzejmy młodzieniec zadość czyniąc żądaniu mego kolegi, z pomocą scyzoryka uchylił trochę wierzch skrzyni.
— Pusta — rzekł mój przyjaciel uradowany, zajrzawszy do środka.
— A cóż pan spodziewałeś się widzieć? — pytał urzędnik, przymykając wieko.
— Dno podwójne co najmniej — odparł Raffles, rzucając z boku na mnie tak znaczące wejrzenie, że musiałem się odwrócić dla ukrycia uśmiechu. Śmiałem się wówczas raz ostatni dnia tego.
Otworzono drzwi i wszedł prawdziwy detektywy z dwoma towarzyszami, ciekawymi podobnie jak my, kolekcyi Czarnego Muzeum. Urzędnik miał na sobie okrągły kapelusz i ciemne zwierzchnie ubranie, stanowiące umundurowanie ludzi zajmujących jego stanowisko; przez krótką chwilę zimne jak stal wejrzenie pana detektywa w nas było wlepione, poczem przeszedł ze swymi towarzyszami w drugi koniec sali.
— Inspektor Druce — objaśniał szeptem nasz cicerone. — Byłby z niego szermierz dorównywający w walce sprytem i zręcznością Raffles’owi, gdyby Raffles żył jeszcze.
— Nie wątpię o tem — brzmiała odpowiedź mego przyjaciela — nie radbym mieć takiego przeciwnika, wstępującego ze mną w szranki. Jakże licznie nawiedzane jest wasze Czarne Muzeum!
— Nie zawsze tak bywa — odparł młodzieniec. Często w ciągu długich tygodni nie zjawiają się u nas podobni panom goście. Przypuszczam, że tamci dwaj muszą być znajomi inspektora, pragnący oglądać fotografię sławnego zbrodniarza Farm’a. Mamy ciekawe fotografie przestępców, może panowie życzycie sobie je widzieć?
— Jeśli nie zabierze nam to za dużo czasu — odparł Raffles, wyciągając zegarek, a gdy urzędnik odszedł od nas na chwilę, on chwycił ramię moje i szepnął:
— Zaczyna tu być dla nas bardzo gorąco; nie możemy wszelakoż uciekać jak spłoszone króliki; pociągnęłoby to za sobą fatalne następstwa. Ukryj twarz swoją, oglądając fotografie, a spuść się na mnie z resztą.
Poszedłem za jego radą, nie oponując ani jednem słowem i nie doświadczając zbyt wielkiego niepokoju. Według mnie Raffles przesadzał doniosłość niebezpieczeństwa, na jakie narażaliśmy się, bawiąc chwil kilka w jednym pokoju z inspektorem Druce, którego tak on jak ja znaliśmy dobrze z reputacyi. Raffles zestarzał się i zmienił tak bardzo, że trudno byłoby go poznać; nie stracił jednak dzielności charakteru, czyniącej, że zdolny był stawić czoło groźniejszemu spotkaniu niżeli to, jakie nam narzucił zbieg okoliczności. Z drugiej strony nie należało przypuszczać, iżby dostojny, wyższej rangi urzędnik, mógł zapamiętać fizyognomię, pospolitego jak ja przestępcy. Zawsze jednak krok to ryzykowny i nie byłem do śmiechu usposobiony, gdym pochylił się nad albumem zbrodniarzy, pokazywanym przez naszego cicerone.
Fotografie morderców i ich ofiar pochłonęły niebawem uwagę moją tak dalece, że przejęty grozą, zawołałem na Raffles’a, chcąc mu pokazać jedną z wstrząsających scen zabójstwa. Na wezwanie moje nie otrzymałem odpowiedzi. Spojrzałem dokoła — nie było Raffles’a. Oglądaliśmy fotografie przy jednem oknie; nowoprzybyli przy drugim tem samem byli zajęci, a wobec nas wszystkich Raffles wyniósł się bez najmniejszego szmeru.
Nasz młodzieniec stał zatopiony również w widoku przerażających obrazów; zanim wzniósł głowę, zdążyłem zapanować nad doznanem zdumieniem, lecz nie próbowałem ukrywać mego oburzenia.
— Nie znam tak niecierpliwego człowieka, jak mój przyjaciel! — zawołałem rozdrażniony — mówił, że boi się spóźnić na pociąg i teraz wyszedł cichaczem, nie uprzedziwszy mnie ani jednem słowem.
— Nie słyszałem, gdy odchodził — dziwił się młody urzędnik.
— Ani ja, lubo dotknął wprawdzie mojego ramienia — mówiłem kłamiąc w ten sposób na prędce — tak byłem zaabsorbowany scenami przedstawionemi na fotografiach, iż nie zwracałem na niego uwagi. Chciał pewno ostrzedz mnie, że musi odejść. Mniejsza o to i bez niego zobaczę wszystko, co godne widzenia.
W gorącem pożądaniu uniknięcia podejrzeń, zbudzonych dziwnem postępowaniem mego towarzysza, zabawiłem w muzeum dłużej nawet od szanownego inspektora i jego przyjaciół; widziałem, jak oglądali pamiątki po Raffles’ie, słyszałem ich zdania, wygłaszane o moim przyjacielu i o mnie, aż wreszcie zostałem w sali sam jeden z anemicznym naszym cicerone. Włożyłem rękę do kieszeni i utkwiłem w niego wzrok badawczy.
Umiejętność dawania łapówek wchodziła w zakres czynionych przezemnie studyów, nie dlatego, iżbym skąpił datków, ale że tak trudno wiedzieć, kogo można, a kogo niewypada przekupić. Nabrałem więc wprawy w tym względzie i odgadłem instynktownie, że młody urzędnik przyjmie odemnie srebrną monetę, co też uczynił, nie drożąc się zbytecznie i wyrażając nadzieję, że przeczyta wkrótce w dzienniku, którego byłem współpracownikiem, artykuł opisujący zbiory Czarnego Muzeum. Czekać musiał na niego lat kilka, lecz pochlebiam sobie, że niniejsze sprawozdanie odczyta raczej z zajęciem, niżeli z urazą.
Zmrok zapadał, gdy wyszedłem na ulicę; niebo zasnute ciemnemi chmurami przypominało posępne oblicze zawiedzionego człowieka; latarnie były już zapalone a pod każdą z nich upatrywałem bezskutecznie Raffles’a. Szukałem go potem na stacyi kolejowej, aż wreszcie, mimo mgły unoszącej się nad rzeką, wróciłem piechotą do naszej siedziby w Ham Common. W mieszkaniu nie zastałem nikogo. Cztery godziny upłynęły odkąd Raffles ulotnił się niepostrzeżenie w Scotland-Yard. Gdzie on mógł być teraz? Nasza kucharka łamała ręce z rozpaczy; ugotowała obiad wyśmienity, który przestał się i ostygł nim zasiadłem do jednego z najsmutniejszych posiłków, zakosztowanych kiedykolwiek.
Do północy Raffles nie dawał znaku życia; mimo to uspakajałem naszą sługę, dowodząc, że pan Ralph, jak go nazywała, poszedł do teatru, a ponieważ przedstawienia kończą się późno, przyrzekłem w jej zastępstwie czekać na niego. Poczciwa kobieta przed odejściem, postawiła dla spóźniającego się marudera talerz z ciastkami, ja zaś przysunąwszy fotel do kominka, umyśliłem w ten sposób noc spędzić. Ciemności i odpoczynku w łóżku nie zniósłbym wobec trawiącego mnie gorączkowego niepokoju; gdzież mogłem szukać Raffles’a? Przekonany byłem, że go poznano, gdy wychodził z Scotland Yardu i albo uwięziono bezzwłocznie, lub też puszczono się za nim w pogoń, wskutek czego szukał on nowych, nieznanych mi kryjówek. Wszystko to będzie ogłoszone w dziennikach rannych; wypadek niestety, pochodził z winy mego przyjaciela. Dobrowolnie kładł głowę w paszczę lwa i rzecz wątpliwa, czy tę głowę ocalić zdołał?
Stojąca na stole butelka koniaku była dla mnie, wyznam, źródłem pociechy, rozmarzony bowiem trunkiem zasnęłem w końcu. Gdym się przebudził, lampa świeciła jeszcze i ogień nie przygasł na kominku, tylko chłód poranku przejmował mnie do kości i zesztywniały mi z zimna członki. Naraz zerwałem się jak oparzony; za mną na krześle siedział Raffles, zzuwając z nóg najspokojniej buty.
— Przykro mi, że cię obudziłem, Bunny, — rzekł — myślałem, iż sprawiam się cicho jak myszka; po trzygodzinnej pieszej włóczędze człowiek radby jak najprędzej pozbyć się obuwia.
Nie poszedłem go uściskać; siadłem w fotelu i spoglądałem na niego z żalem, oburzony nieczułością przyjaciela. Czyż nie domyślał się, co przecierpiałem z jego powodu?
— Wracasz z miasta? — pytałem tonem tak obojętnym, jakby kwestya ta mało mnie obchodziła.
— Wracam ze Scotland Yardu — odpowiedział wyciągając nogi i grzejąc je przed ogniem.
— Ze Scotland - Yardu! — powtórzyłem — słuszne więc były przypuszczenia moje, że tam się kryłeś. Zdołałeś jednak uciec szczęśliwie?
— Naturalnie, że to zrobiłem — odparł Raffles — Nie przewidywałem zbyt wielkich w tym względzie trudności, było ich mniej nawet, niżeli sądziłem. Wyszedłszy z Czarnego Muzeum, zastałem w biurze drzemiącego nad księgami policyanta. Zbudziłem go i spytałem o zapomnianą niby portmonetkę w jednej z dorożek kursujących po mieście. Sposób, w jaki mnie ten człowiek wysłał do stu diabłów, czyni zaszczyt przenikliwości policyi londyńskiej; w krajach nieucywilizowanych jedynie zadanoby sobie trud dochodzenia, skąd człowiek obcy znaleźć się mógł o tej porze w biurze policyi.
— Jakże się tam dostałeś Raffles’ie?
— Chcesz wiedzieć — odparł mój przyjaciel, spoglądając na mnie filuternie — miałem ważniejsze powody, skłaniające mnie do odwiedzenia Scotland-Yard’u, niżeli ci to wyznałem początkowo.
— Nie pytam, co skłaniało cię iść do gmachu, mieszczącego zarząd policyi — odparłem — radbym tylko usłyszeć, dlaczego tam zostałeś, czy też wróciłeś drugi? Mniemałem, że cię pochwycono i zdołałeś wymknąć się później.
— Nie Bunny, — rzekł mój przyjaciel, potrząsając głową — przeciągnęłem dobrowolnie moje odwiedziny w Czarnem Muzeum. Przyczyn do tego miałem zbyt wiele, bym ci je wyłuszczał szczegółowo, możesz się jednak o nich dowiedzieć, spojrzawszy za siebie.
Odwróciłem głowę i ujrzałem na stole obok butelki koniaku oraz talerza z ciastkami, całą kolekcyę pamiątek po Raffles’ie, wypełniającą szafę w Muzeum Scotland-Yard’u. Brakowało tylko skrzyni drewnianej. Zobaczyłem tedy rewolwer, z którego mój przyjaciel strzelał na dachu, broń krwią jego zbryzganą, butelkę z olejem skalnym, torebkę aksamitną, drabinkę sznurową, kij bambusowy, wytrychy, narzędzia, ładownicę pustą, będącą niegdyś darem cywilizowanego monarchy dla czarnoskórego potentata.
— Obciążony tem wszystkiem, wyglądałem jak gwiazdkowy Heilige Christ — rzekł Raffles — szkoda, że mnie widzieć nie mogłeś, gdym tu wchodził. Mnie nie zastałbyś nigdy śpiącym w fotelu Bunny.
Przypuszczał, iż zasnęłem wygrzewając się spokojnie przed kominkiem. Nie wiedział, że czekałem na niego noc całą; drażnił mnie ten brak domyślności u przyjaciela, lecz starałem się zapanować nad sobą.
— Gdzie się kryłeś? — pytałem oschle.
— W samym Scotland Yard’zie,
— Lecz w jakim miejscu?
— Pytasz o to Bunny?
— Rozumie się, że radbym wiedzieć.
— Tam, gdzie już poprzednio szukałem ukrycia.
— Chyba nie w skrzyni?
— Wewnątrz niej właśnie.
— Może ostatecznie schroniłeś się do drewnianej paki, ale gdzie zmierzałeś cichaczem, gdy wykradłeś się z sali za memi plecami?
— Nie wykradałem się z sali wcale; skryłem się zaraz....
— W skrzyni?
— Nieinaczej.
Parsknąłem głośnym śmiechem.
— Nie wyprowadzisz mnie tak łatwo w pole, mój kochany — dowodziłem — oglądałem wszystkie przedmioty, stojące na wieku tej skrzyni, ani jeden z nich nie był poruszony. Widziałem pana inspektora, zwracającego na to samo uwagę swoich towarzyszy.
— A ja słyszałem czynione przez niego domysły.
— Nie mogłeś tego słyszeć.
— Przeciwnie, uszu moich dochodziło wszystko dokładnie. Dlaczego spoglądasz na mnie Bunny, tak zdziwionemi oczyma; przypomnij sobie, co mówiłem do głupowatego młodzieńca z wysokim kołnierzem u koszuli? Pamiętasz, że go pytałem, czy skrzynia ma dno podwójne?
— Przypominam to sobie.
— Sądziłeś, że słowa te na wiatr były wyrzeczone? Nie przyszło ci namyśl, że chcę się dowiedzieć, czy kto w Scotland-Yard’zie poznajomiony jest z urządzeniem mojej skrzyni, opatrzonej dnem podwójnem. Za naciśnięciem sprężyny z boku ściana jedna usuwa się jak front kartonowego domku dla lalek, co prostsze daleko od podnoszenia wieka w górze.
Pytałem dlaczego nie wspominał mi o zaprowadzonem ulepszeniu, skoro nie mieliśmy dla siebie wzajemnie tajemnic.
— Widzę, że chciałeś szukać w pace ukrycia przedemną — wymawiałem przyjacielowi.
— Gdybym uciekał od ciebie — rzekł Raffles — świadczyłoby to, że mizantropia moja przybiera tak wielkie rozmiary, iż wyświadczyłbym ci usługę przyjacielską, unikając towarzystwa twego.
— W każdym razie nie mogę ci przebaczyć dzisiejszego postępku — zauważyłem z goryczą.
— Dla czego miałbyś mieć o to do mnie pretensyę? Mój postępek nie był z góry obmyślanym planem; zamiar ten nasunął mi dostojny urzędnik policyjny, znajdujący się razem z nami w sali.
— Nie słyszeliśmy cię odchodzącym stamtąd! — szepnąłem z mimowolnym podziwem — wykryje się jednak wszystko z czasem — dodałem szorstko.
— Dla czego ma się wykryć, Bunny?
— Wyśledzą nas wskutek zaprodukowanej karty wejścia.
— Czy ci ją odebrali?
— Nie, lecz słyszałeś przeciek, jak mało osób zwiedza muzeum Scotland Yard’u.
— Tak jest, niekiedy w ciągu całych tygodni nie zgłasza się nikt obcy dla oglądania zbiorów. Na zadane przezemnie pytanie, udzielił nam tego objaśnienia anemiczny młodzieniec. Czyż cię to nie przekonywa, Bunny, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności upłynąć może jakie trzy tygodnie, zanim spostrzegą brak zabranych z muzeum przedmiotów? Z resztą dla czego mieliby nas podejrzewać? Ja wyszedłem niepostrzeżenie, a ciebie nagłe moje odejście tak rozgniewało, że nie zdołałbym ci podszepnąć trafniejszych wyrażeń nad te, jakich użyłeś w uniesieniu. Polegałem na tobie, Bunny, i zachowaniem swojem usprawiedliwiłeś w zupełności moją ufność. Przypuszczasz, że mógłbym zostawić niezręcznie ślad naszej bytności w muzeum i pierwszy lepszy posługacz, wchodzący tam ze szczotką w ręku, gotówby zauważyć popełnioną kradzież?
Zaprzeczyłem energicznie, a Raffles mówił dalej:
— Pamiętasz grubą warstwę kurzu, pokrywającą przedmioty, leżące na skrzyni? Wybrałem ostrożnie należące do mnie rzeczy i kładłem w to miejsce pamiątki po innych przestępcach, zupełnie do moich podobne. Drabinka sznurowa położona w miejsce przyniesionej tutaj, nie różni się od niej wiele, kij bambusowy wymieniłem na inny tej samej grubości i koloru, znalazłem nawet pustą ładownicę na zastąpienie daru władcy Polinezyi.
Gdy przyznałem w końcu, że nie zagraża nam niebezpieczeństwo na ciąg kilku tygodni, Raffles dłoń do mnie wyciągnął przyjaźnie.
— W takim razie nie miej żalu Bunny, i palmy w spokoju papierosy. Dużo zmian zajść może w ciągu trzech lub czterech tygodni; cobyś powiedział, gdyby czyn dzisiejszy był ostatniem przestępstwem mojem? Nie daję lekkomyślnie przyrzeczeń; może teraz gdym odzyskał zbrodnicze narzędzia, nie będę miał siły oprzeć się pokusie. Prowadzona jednak obecnie wojna dostarcza człowiekowi szlachetniejszej natury podnieceń, a w czasie kilku tygodni zajść mogą nieprzewidziane wypadki.

Czy myślał już wtedy o zaciągnięciu się na ochotnika do wojska? Czy pożądał w sercu jedynej szansy okupienia ciężkich win swoich? czy przeczuwał zaszczytną śmierć, jaką zginął? Nie wiem tego i nie dowiem się nigdy. Słowa mego przyjaciela okazały się jednak prorocze, gdyż w ciągu owych czterech tygodni losy toczonej wojny taki obrót wzięły, iż wszystkich wiernych synów Anglii zgromadziły pod jej sztandary. Wspominane wydarzenia minęły dawno, mam żywo w pamięci wszelako słowa Raffles‘a o jego ostatniem przekroczeniu, gdy ściskał przyjaźnie dłoń moją a zmęczone oczy utkwił we mnie ze smutkiem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest William Hornung i tłumacza: anonimowy.