Pamiętniki nieznajomego/Tom drugi/18 Sierpnia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom drugi

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
18. Sierpnia.

Otoż przybyła wreszcie zawołana doskonałość, owa pani Iza: widziałem ją dziś, ale osądzić nie umiem. Są ludzie, których poznasz z wejrzenia; są drudzy, którym się długo, długo przypatrywać potrzeba, aż rysy charakterystyczne postrzeżem. Jeden dowcipny, a kilku mniej dowcipnych podróżnych piszą, że loże watykańskie Rafaela na pierwszy rzut oka nie wydają się pięknemi. Trzeba się w nie wpatrzeć, rozmiłować w nich, aby ocenić. Dla mnie nie jest to właściwością malarza, ale skutkiem przedwczesnych pochwał. Umysł ludzki skłonny jest do przeczenia. Najpotężniejsze głowy mają tę słabość nieszczęsną, że mimowolnie prawie przeczą. Myśl jedna budzi w nich przeciwną. Są co metodycznie tak zawsze idą i wiedząc o tem, łatwo wczesnem przeczeniem wywołać z nich żądane twierdzenie.
Nie powiem więc nic o Idzie, ale ją opiszę.
Naprzód, nie domyśliłem się w niej wcale ani mężatki, ani wdowy, tak młodo wygląda. Mała, zręczna, prześlicznych form, ale nieco sztywna; oczy szafirowe ciemne, rzęsy długie czarne, brwi zarysowane śmiało, czoło białe i wyniosłe, owal twarzy czystych linij; ramiona kształtne, ręce toczone, nóżka niepostrzeżonej małości. Głowa zdaje się uginać pod ciężarem ogromnego włosów warkocza, mimowolnie przychodzi ci na myśl, że gdyby go rozpuściła, okryłaby się nim cała jak płaszczem.
A z temi wszystkiemi wdziękami ma coś w sobie, co odstręcza. Zimna prawie, nadzwyczaj przytem śmiała (co trudno pogodzić, ale tak jest), odpycha wejrzeniem, mięsza mową swoją. Na widok jej ruchów męzkich, gestów rozkazujących Junony, przychodzi na myśl coś przeciwnego, miękkiego, łagodnego, potulnego, a nierównie bardziej niewieściego. Czujesz, że kochać ją można, ale i bać się jej razem. Jest to prawdziwa towarzyszka człowieka, co z nim wszystko podzielić potrafi aż do śmierci, gdyby potrzeba.
Historja Izy, którą słyszałem z ust podkomorzego i Cesi, wydaje się powtórzeniem nieraz czytanej w książce powieści. Młodziuchna a piękna, oddana została starcowi zgrzybiałemu prawie, który jej ogromną zapisał fortunę. Dwóch lat nie przeżyła z nim i odzyskała swobodę. Wychowanie odebrała staranne powierzchownie, w istocie nie gruntowne, żadnych zasad nie wpojono jej za młodu: powiedziano, że była piękną, nauczono korzystać z piękności, sprzedano nareszcie, obiecując wolność rychłą, każąc się jej spodziewać jako jedynej pociechy. A przecież mimo to wszystko, Iza sama pracując nad sobą, pojęła życie inaczej; była najlepszą żoną dla starca, i co jej brakło, nabyła z książek i rozmyślania. Najlżejsza płochość nie skalała jej wdowiego życia. Sama, zupełnie swobodna, pani wielkiego majątku, młoda i piękna, rachując się tylko z sumieniem i Bogiem, nie wystąpiła na włos z granic najsurowszej cnoty, najściślej zachowywanych przyzwoitości. Mnóstwo pretendentów ciśnie się do jej ręki, ale Iza z uśmiechem i delikatnem szyderstwem odsyła ich gdzieindziej.
— Jeśli kogo pokocham — powiada — sama się o niego starać będę.
Tymczasem zdaje się być szczęśliwą; czyta, malować się uczy, lubi muzykę, namiętnie zakochana w kwiatach i ogrodzie; i powiadała mi wczoraj przy pierwszej znajomości, że nie pojmuje szczęśliwszej i swobodniejszej nad swoją teraźniejszą egzystencją.
— Bardzo się dziwuję Cesi — dodała z pół uśmiechem — że idzie za mąż. Niech by to była odłożyła na później. Mąż zawsze jest jeszcze panem po staremu; może być najlepszym, najukochańszym, ale nas więzi i przykuwa do siebie, a po trochu do swojej woli. Co do mnie, będę jak najdłużej swobodną; nie chcę pana.
Dziwić się musiałem szybkości, z jaką ona stroi się do każdego charakteru. Z krajczyną rozprawiała o wszystkich podczaszych i wojewodach, o których staruszka mówić lubi; z podkomorzym o gazetach, nowinach i polityce; z Cesią o gospodarstwie, ze mną o muzyce. W każdej rzeczy ma swój sąd własny, ale nim nie zabija cudzego sądu; owszem, tłumaczy go sobie łatwo i ma dla niego zupełną wyrozumiałość. Cesia, jak widzę, boi się jej, i cała przy niej zmięszana; wszyscy się płaszczą przed nią, jej to się zdaje całkiem naturalnem, bo nawet nie uważa na to. Najdłużej i z największem upodobaniem rozmawia z Wrzoskiem, któremu tak się umiała przypodobać, że ją pod niebiosa wynosi. Iza śmieje się z tej niczem nie grożącej zdobyczy starego serca.
— Zmiłuj się — szepnęła mi Cesia, wyprowadzając mnie w ganek — przyjedź do nas; może potrafisz zająć, zabawić Izę. Ja nie umiem zupełnie, papa nie do jej wieku i wyobrażeń. Wcześnie więc weź na siebie urząd gospodarza, bo doprawdy nie wiem jak z nią sobie rady damy.
Zdaje mi się, że niepotrzebnie troszczy się dobra moja Cesia o przyjęcie Izy, gdy ta umie się sama zabawić i tak swobodną jest tutaj, jak we własnym domu. Zrana biegnie sama do lasu zbierać kwiaty lub czytać, potem gra długie godziny; a wreszcie lubi nawet opowiadania podkomorzego o konfederacji barskiej. I to ją zajmuje.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.