Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Jak nauczono mnie rozpoznawać i leczyć choroby

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Jak nauczono mnie rozpoznawać i leczyć choroby?

Znękana okropnemi obrazami niedoli ludzkiej, jakie przewijały się niemal nieustannie przed memi oczyma, wołałam nieraz i prosiłam Boga, by wskazał mi, co mam czynić, żeby nieść pomoc tym nieszczęśliwym na polach bitew. Aż pewnego dnia wśród wieczornej modlitwy odczułam lekkie drgnienie w prawem ramieniu. Spojrzałam; to mój opiekun. Był smutny, lecz pogodny, ręką wskazywał na gwiazdy i mówił: „Ucisz się, siostro droga, wiedz, że Bóg wszystko widzi. Widzi i ten ogrom nieszczęścia, który sobie ludzie sami swą własną wolą stworzyli. — Owszem, możesz pomagać bliźnim na ziemi, lecz nie możesz iść tam, na pole walki. Pomoc możesz nieść, nie opuszczając swoich dziatek. Módl się spokojnie, ja z tobą będę się modlił — modlił twemi ustami. Duch twój niech zleje się ze mną w modlitwie, a ten ciężki smutek, przytłaczający cię, spadnie z ciebie. Idź w spokoju, a ja tobie przyślę dobrego doradcę, drugiego przyjaciela duchowego, który nauczy cię pomagać ludziom.“
Kiedy ułożyłam się do snu, zjawił się ponownie mój duch opiekuńczy, lecz już w towarzystwie drugiego ducha, również bardzo miłego. Lekkiem podniesieniem ręki pożegnał mnie mój Opiekun i oddalił się. A ten drugi, zbliżywszy się do mnie, położył dłoń swoją na mem prawem ramieniu i tak się odezwał:
„W ostatniem mojem życiu byłem lekarzem we Francji i moim celem jest pomagać nadal ludziom, tem bardziej, że teraz więcej wiem, niżeli wiedziałem za życia na ziemi. Byś jednak nie zapomniała mych wskazówek, po co właściwie przyprowadzono mnie do ciebie, to wstań, weź ołówek do ręki i skreślij sobie moje myśli na papierze, gdyż przeżycia w sferze snu w ciągu nocy mogłyby ci je zatrzeć.“
Wstałam, gdyż ręka ma już lekko zadrżała i samorzutnie chwyciwszy za ołówek, zaczęła pisać te słowa: „Każdego dnia, o ile możności o jednej porze, wieczorem między 9-tą a 10-tą, usiądź sobie w pokoju, nie rób światła, a jeżeliby się w sąsiednim pokoju jeszcze świeciło, to zasłoń w drzwiach i dziurkę od klucza, dobrze zasłoń także okna, usiądź sobie w wygodnem krześle, skup trochę myśli i powiedz sobie szczerze: — „W imię Boże, jestem gotową słuchać wskazówek i rad, jak pomagać bliźnim na ziemi“ — potem ja przyjdę i zaczniemy nasze lekcje. Gdybyś przypadkowo była czemś zajętą i zapomniała o naszych lekcjach, to będę pukał naokoło ciebie. Usłyszysz koło siebie suche stuknięcia lub pukania w szafy czy inne meble, byś sobie uprzytomniła, że czas nauki nadchodzi.“
Drugiego dnia, zajęta wieczorem zwykłemi domowemi sprawami, pomyślałam sobie — „Wszak dopiero dziewiąta, czas mam jeszcze do dziesiątej, zacznę choćby i o ½10.“ Lecz równocześnie dwa energiczne stuknięcia dały mi do zrozumienia, że ten drugi przyjaciel duchowy (lekarz) już przyszedł. Poczyniłam więc zaraz według wskazówek, co było trzeba i usiadłam cicho na krześle.
W pokoju było zupełnie ciemno. Może cztery do pięciu razy głęboko odetchnęłam, a oto na przeciwległej ścianie zaczął wirować mały, jasny punkt, z początku koloru ciemno fioletowego; w miarę zwiększania się przybierał barwę złocistą, z której tryskało światło jasno srebrzyste. Punkt ten ciągle był w ruchu i dość szybko się rozszerzał, zalewając swem światłem całą ścianę, na której w międzyczasie zawisła jakby mleczno-białego koloru zasłona, wielkości ekranu w teatrze świetlnym. Światło to jednak było wyrazistsze, niż na ekranie i dziwnie łagodnie działające.
Na zjawisko to patrzyłam zupełnie otwartemi oczyma cielesnemi. Niebawem zjawiła się na tem śnieżno białem tle wyraźna postać ducha lekarza. W ręce trzymał coś w rodzaju laseczki. Z miłym uśmiechem na twarzy spojrzał na mnie pogodnym wzrokiem, mówiąc jakby pół żartem: „A więc zaczynamy lekcje. Uważaj dobrze, bo wszystko będziesz musiała powtórzyć, co ci pokażę i co ci powiem. Nauczę cię jeszcze więcej, lecz wpierw nauczysz się rozpoznawania chorób.“
Po tych słowach wyciągnął rękę z laseczką w stronę oświetlonego ekranu, na którym pojawił się równocześnie pełen życia organizm ludzki. Widziałam to ciało na wylot, wydało mi się, że patrzę na nie równocześnie ze wszystkich stron.
— To jest zdrowy organizm ludzki — powiedział lekarz. Po chwili obraz ten znikł, a obok zaczęły się pojawiać obrazy inne, przedstawiające już chore ciała.
W ciągu jednego wieczoru zapełniał się ekran obrazami tylko jednej części ciała w jego różnych stanach chorobowych, przyczem przy danej części zjawiał się raz po raz cały organizm ludzki, bym dobrze mogła obserwować, w jaki sposób np. zakażenie krwi w ręce rozszerza się na cały organizm i atakuje serce. Były organizmy odporniejsze i słabsze, prędzej ulegające infekcji chorób zakaźnych lub zatruciu krwi.
Oprócz chorej części ciała i przejawiania się danej choroby w całym organiźmie widziałam, jak różne bakcyle i zarazki wciąż wirują wewnątrz i zewnątrz organizmu. Widziałam również, jak zdrowy magnetyzm ciała walczy z temi różnokształtnemi zarazkami. Były bakcyle już jako żyjątka, które dostrzec można, choć z trudem, przez mikroskop, ale widziałam i inne, będące dopiero w zarodkach, jakby w maleńkim owalu jaja. To jajko, znikomy punkt, było przeźroczyste, jednak napełnione mniej lub więcej mętną kropelką fluidu — teleplazmy zwierzęcej. W samym środku znajdował się mały ciemny punkt, który w sprzyjającej dla siebie temperaturze zaczynał się rozwijać. Gdy zarodek taki dostał się do jamy ustnej lub płuc, to ten ciemny punkt zaczął silniej wirować, osłona, jajowata rozpryskiwała się i małe żyjątko-bakcyl zaczynało swoją niszczycielską robotę.
Widziałam także, z czego i w jaki sposób powstają znów inne bakcyle, pożerające np. zgubne bakcyle tuberkuliczne w ciele ludzkiem i pomagające organizmowi do wyleczenia się. Bardzo dużo tych leczniczych bakcyli widziałam w prawdziwym pszczelnym miodzie, koziem mleku itp.
Dziwnie przykro i nieprzyjemnie mi było, gdy pewnego wieczoru ukazały się na ekranie chore męskie i żeńskie organy rozrodcze i rozpatrywać było trzeba choroby weneryczne. Ujęła mnie jednakże pogodna twarz lekarza, który spokojnie wskazywał na chore miejsca i pouczał mnie o przyczynach powstawania i sposobach leczenia tych chorób. Po skończonych na ten temat wykładach, lekarz założył ręce na piersiach, stał chwilkę nieruchomo i z wyraźnym smutkiem na twarzy tak się odezwał:
„Jednak chorych takich będę od ciebie oddalał. Są to bowiem choroby bardzo groźne i zaraz ci pokażę ich działanie na resztę organizmu. Bądź silną i patrz uważnie, bo wśród wielu zgłaszających się do ciebie w przyszłości o poradę będą znajdować się i tacy, z którymi nie chciałbym, byś łączyła się magnetycznie przy przeglądaniu ich chorych ciał. Dziś spróbuję połączyć cię z takiem chorem ciałem, byś w przyszłości natychmiast odczuła promieniowanie takiego chorego osobnika, gdy przy tobie stanie i byś niepotrzebnie nie łączyła się z jego zabójczemi fluidami.
Po magnetycznem połączeniu się z wytworzonem przez lekarza chorem ciałem byłam bardzo znużona i czułam się niedobrze. W ustach miałam smak pieprzu a w oczy piekło mnie, jakbym długo z bliska patrzyła na płonący ogień. Zresztą całe ciało lekko świędziało. Kiedy obrazy ze ściany zniknęły, lekarz położył dłonie swe na moją głowę i modląc się, robił magnetyczne pociągnięcia od głowy aż do stóp, strząsając niejako z palców chore fluidy. Podczas tego całe ciało przechodziły lekkie dreszcze, ziewałam bezustannie, aż w szczękach trzeszczało. Lecz po zmagnetyzowaniu mnie czułam się jak po orzeźwiającej kąpieli.
Z chwilą oddalenia się lekarza gasło także światło na ścianie. Tuż przed zupełnem zagaśnięciem światła widoczne były na ścianie jakby lśniące nici, pozawieszane na choince. Po skończonym wykładzie, kiedy już na ścianie przesunęła się dostateczna ilość obrazów, odzwierciedlających wszystkie możliwe stany chorobowe danej części ciała i to w różnych stadjach jej rozwoju, lekarz spojrzał na mnie, gdy już miał odchodzić, a na ścianie zjawiły się ponownie obrazy, lecz teraz już wszystkie równocześnie. Powtarzałam wówczas w myślach lekarzowi cały wykład.
Dobry ten lekarz uczył mnie także sposobów łączenia się magnetycznego z chorymi. Wskazał mi zwykle na jakiegoś rzeczywiście chorego i połączył mnie z nim magnetycznie, a ja natychmiast wyczuwałam na sobie, gdzie tego chorego boli i t. p. Następnie zapytywał mnie lekarz, na jaką chorobę dany osobnik cierpi i jakąbym mu radę podała, by mu przynieść ulgę, względnie wyleczyć go.
Pewnego razu zmagnetyzował mnie z jąkającym się i z uśmiechem na ustach powiedział: „Powtórz mi teraz głośno“. W pierwszej chwili zmięszałam się, bo zawsze rozmawiałam z nim jedynie myślą i słów tych nie powtórzyłam. — „Zaśpiewaj jakąś pieśń ludową, którą znasz“ — zachęcał dalej lekarz. Próbowałam zaśpiewać, lecz czułam, że mi się gorąco zrobiło, krew napłynęła do twarzy, zawstydziłam się sama przed sobą, gdyż zaczęłam się jąkać. Widząc moje zakłopotanie, a poniekąd i rozpacz, lekarz zrobił ręką ruch nad moją głową i zaraz wróciła mi dawna swoboda, tylko trochę byłam onieśmielona, gdyż nie mogłam zrozumieć, dlaczego to zaczęłam się poprzednio jąkać. Dziwnem mi także było, dlaczego kazał mi zaśpiewać taką sobie zwykłą piosenkę ludową. Przecież zwykle mówił mi tylko o wzniosłych sprawach i o Bogu.
„Tak, siostro droga, — odpowiedział spokojnie lekarz — ten chory rzadko pomyśli o Bogu i taka też jego aura. Pamiętaj, że łącząc się z chorym magnetycznie, nie będziesz połączona tylko z jego chorem ciałem, ale cała niejako przeniesiesz się w uczuciu i odczuciu do jego ciała astralnego i do jego pola myśli. Będziesz pozornie chwileczkę niejako jego częścią, co ułatwi ci bardzo poznać charakter danego osobnika, a jeżeli zajdzie potrzeba, ujrzysz i całe jego przyszłe życie. Złączona z jego aurą będziesz mogła widzieć poprzez nią również i daleką jego przeszłość“.
A kiedy zmagnetyzował mnie znów z innym, bardziej spokojnym i zrównoważonym osobnikiem, to widziałam różne sceny z jego życia. Widziałam n. p. jak złamał sobie nogę 10 lat temu wstecz. Patrząc na niego w tym momencie niemal krzyknęłam; miałam wrażenie, że to moja noga się łamie. Uczucie tego bólu było dziwne; niby w nodze, a jednak poza nią. Mimowoli chwyciłam rękami nogę w tem miejscu, patrząc trochę przelękniona na lekarza, lecz ten szybkim ruchem dał mi znak, bym zdjęła ręce z nogi.
— Uważaj — mówił lekarz — byś przy takich lub podobnych widzeniach nigdy nie sięgała ręką na dane miejsce na swojem ciele, bo wówczas odczuwać będziesz w danej części ciała u siebie rzeczywisty ból“.[1]
Kiedy podczas przeglądania czyjegoś życia doszłam do chwili jego śmierci, to przez krótszą, czy dłuższą chwilę, nigdy jednak nie dłużej nad jedną minutę, przeżywałam jego konanie. Powtarzały się i takie szczegóły, jak patrzenie na zegar i wyczekiwanie wybicia pewnej godziny, jakby wybawienia. Chory odchodzić mógł od ciała (umierać) pół godziny, godzinę całą lub dłużej, a mnie się to udzielało, jak już to zaznaczyłam, w ciągu najwyżej jednej minuty. I zwykle na tem kończył już lekarz swój wykład, gdyż po takiem niemojem konaniu czułam się bardzo zmęczoną i smutną. Wówczas też lekarz zwykle robił nade mną odpowiednie pasy magnetyczne, a za każdem pociągnięciem miałam wrażenie, że ze sufitu, względnie przez sufit, spadają na mnie kropelki wonnej rosy i odczuwałam woń to łącznego, świeżego siana, to znów róży, bratków, czy innych pachnących kwiatów.
A jeżeli miałam patrzeć za danym osobnikiem jeszcze i na inne jego poprzednie żywoty na ziemi, to znów na drugi wieczór przeżywałam jedno z jego żyć wstecz i znów konanie, grób.
Pewnego wieczoru miałam przeglądać życie człowieka, który nagle umarł na udar serca. Gdy dochodziłam do tego momentu, wcale nie spodziewając się, co ujrzę, zauważyłam, że lekarz daje mi szybko jakiś znak. Miałam wrażenie, że powiedział mi: „Uważaj“. Ja jednakże nie zrozumiałam jego skinienia i nawet jeszcze intensywniej popatrzyłam na danego osobnika. Lecz nagle zrobiło mi się bardzo niedobrze. Odniosłam wrażenie, że ktoś w brutalny sposób żelazną ręką gniecie moje serce. Żyły zaczęły się dziwnie kurczyć, ręce zacisnęły się w kułak, zęby również się zacięły i czułam, że nie potrafię myśleć. W prawdziwej trwodze spojrzałam na lekarza, lecz ten wzrokiem szybko mnie uspokoił, a nawet uśmiechnął się, bym się tylko nie obawiała. Równocześnie uchwycił moje ręce, chuchnął mi na czoło i zaraz czułam, że mam głowę wolną i swobodnie nią mogę poruszać. Następnie jednem pociągnięciem uwolnił resztę mego ciała od dziwnego skurczu.
Mijał dzień za dniem a nauczyciel mój, lekarz, nigdy nie spóźniał się na wykłady wieczorne, a nawet dosyć często, gdy byłam czemś zajętą, stukaniem przypominał, że godzina naszej lekcji nadeszła. Wykłady te, jak już to zaznaczyłam, odbywały się codziennie od godz. 9 — 10 wieczorem przez przeciąg 3 miesięcy.
Lecz nietylko wieczorem przesuwały się obrazy przed moim wzrokiem, ale i podczas dnia; a chociaż one nie były związane wyłącznie z chorobami ludzkiemi, to jednak wiele mi mówiły. Wszak było to w pierwszym roku wojny...

∗             ∗

Szczególnie interesowały mnie obrazy symboliczne.
Podczas rozmowy z kilku osobami, interesującemi się zagadnieniami życia duchowego, zapytał ktoś, jak długo potrwa wojna. Nie lubiłam tego tematu, to też nie patrzyłam zaraz za tą myślą, ani też nie zapytywałam niewidzialnych dla nich przyjaciół, co oni o tem wiedzą i mogą powiedzieć. Równocześnie wyczuwałam niespokojne myśli obecnych, z których jedni byli zdania, że wojna potrwać może miesiąc, a inni myśleli, że trzy, a już najwyżej jeden rok.
Myśli te skierowane były widocznie w mą stronę, bym powiedziała, co o tem myślę. Nie miałam ochoty patrzeć na tę smutną sprawę, lecz zaledwie przymknęłam oczy, już zaczęły się wysuwać obrazy.
Ujrzałam ogromnych rozmiarów beczkę, której zamknięcie stanowiły 2 głowy herbu orła austrjackiego. Do rozdziawionych paszcz tych dwóch orłów wpadali bezustannie żołnierze z całym rynsztunkiem, zjeżdżający się niemal ze wszystkich stron świata. Widziałam ich pełno jadących w pociągach, idących przez różne mosty, lub ledwo wlokących się po różnych drogach; a wszyscy kierowali się ku tym paszczom.
Beczka ta była bez dna, a z boku miała kilka otworów. Spojrzałam do niej. Żołnierze wpadający do paszcz dwugłowego orła nabijali się wzajemnie na bagnety. Od dołu beczki pękały granaty, a pourywane nogi, głowy i kawałki ciał, zmięszane z krwią i ziemią, wypadały jednym z jej otworów. Drugim otworem beczki wychodziły kaleki, a innym wychodzili wprawdzie niezranieni, lecz jakby obłąkani, uciekający od niej ze strachem.
Na beczce tej były cztery obręcze, oraz piąta pęknięta. Na obręczach tych były wypisane lata: na pierwszej 1914, na drugiej 1915, na trzeciej 1916, na czwartej 1917, a u dołu 1918. Ta ostatnia miała pełno jakichś dziwnych śrub. Nie mogłam już dostrzec, czy obręcz ta jest śrubami temi do beczki przymocowana, czy też składa się z kawałków. Z jednej strony śruby te zaczęły się rozluźniać.
Gdy obecnym powiedziałam, że wojna ta trwać będzie do 1918 roku, wszyscy prawie chórem odpowiedzieli: „To jest niemożliwe! Na tak dobrze zorganizowane wojsko i na tak świetną technikę, to niemożliwe, żeby wojna mogła tak długo trwać!“ Powiedzeniem tem niejako zasunęli obraz całej tej ogromnej beczki wraz ze strasznemi dziejami wewnątrz niej. Za chwilę zwrócili się ponownie do mnie z prośbą, bym popatrzyła, co ujrzę dalej, lecz już nie miałam ochoty do dalszego patrzenia. Dopiero za kilka dni widziałam dalszy ciąg poprzedniego obrazu. A było to w bardzo dziwnej chwili.
Byłam sama w pokoju, było to jeszcze przed przyjściem lekarza na wykład. Czułam się niedobrze i położyłam się do łóżka, myśląc, że i stąd będę mogła patrzeć i słuchać lekarza, bo kiedy pewnego wieczoru zastał mnie osłabioną, sam radził ułożyć się i niemal trzy razy upominał, bym nogi trzymała ciepło i dobrze je otuliła. Sądziłam więc, że i tym razem nie zaszkodzi, jeżeli mnie zastanie w łóżku. Ale to było jeszcze przed 9-tą. Myślałam o tem wielkiem nieszczęściu, jakie ludzkość na siebie ściągnęła przez niewłaściwe życie przez niestosowanie się do przykazań Jezusa. Widocznie myśli moje nie podobały się niektórym istotom duchowym, gdyż zjawiła się ich dość liczna gromada i zaczęła śpiewać różne wojenne piosenki, n. p. „Jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie, koledzy go nie żałują, jeszcze końmi go stratują“ i t. p.
Wiedziałam już od mego Opiekuna, że na takie zaczepki najlepiej nie zwracać uwagi, a raczej modlić się, by się oddalili. Trudno jednakże było mi zastosować się do tej rady w pewnych dniach w miesiącu — a to podczas menstruacji. Wówczas to zbliżali się z całym impetem, a duch mój z trudem zdobywał się na spokój w ciele, gdyż ciało astralne było wówczas mocno rozszerzone i co pewną chwilę drżało jak w febrze. Magnetyzm wirował w niem, że tak powiem, gorączkowo, by organizm mógł wyrzucić z siebie magnetyzm zużyty.
Wielka jajowata powłoka naokoło astralnego ciała była jakby spękana, wskutek czego łatwo przedzierały się różne magnetyczne wpływy, które normalnie nie tak łatwo się przedostawały, a przypuszczenie lub nieprzypuszczenie ich do mego ciała uzależnione było od mej woli. Jeżeli w którem miejscu jajowata ta powłoka się rozluźniła, to magnetyzm z ogromną siłą ulatniał się przez tę lukę, a kiedy niejako w drodze napotkał łóżko, stół, krzesło, czy drzwi, to drzwi same się otwierały, krzesło poruszało się z miejsca, w stole pękało, jakby kto batami po nim uderzał i t. p.
Najgorszem jest to, że magnetyzm ten (mowa o okresie menstruacji) jest jakby magnesem względem niższej sfery duchowej. Gdybym się była zastosowała do rad Opiekuna, nie byłabym nieraz od nich tyle cierpiała. Lecz wówczas przychodziła jakaś dziwna słabość i zapomnienie, jak się mam zachować. Naturalnie przyczyniali się też do tego tamci i z daleka z ukrycia działali, by osłabić moją wolę.
Nie powinnam była odzywać się i do tych, co te piosenki wojenne śpiewali, a ja tymczasem zaraz w myślach im odpowiedziałam, zapominając o tem, że w ten sposób przez wymianę myśli wchodzę z nimi w bezpośredni kontakt.
— Tak, cieszycie się z tego nieszczęścia — mówiłam do nich — a wiem i widzę, że nie omijacie ani jednej chwili i dodajecie tym nieszczęsnym niezdrowej ochoty do walki. Czyż nie pomyśleliście o tem, że wszystko trzeba będzie spłacić i że prawo karmy, wisi zarówno nad nami żyjącymi na ziemi jak i nad tymi w zaświecie, którzy jeszcze z nią są związani? Ono stale wisi i zgłasza się o swoje prawa. Zapomnieliście o cierpieniach cielesnych, ale kiedy przyjdzie i dla was czas pójścia na zrodzenie, to czyż nie pomyśleliście, jak wam to będzie źle cierpieć w ciele, jak każda bodaj najmniejsza rana na ciele boli?“
W odpowiedzi na moje myśli wykrzywiali swoje twarze i znów zaczęli śpiewać jakąś piosenkę uliczną, której słowa skierowane były pod moim adresem. Równocześnie zbliżyła się inna gromada duchów, wlokących za sobą swoje symbole wojny. W tejże chwili cały pokój jakby się rozszerzył, umeblowanie gdzieś zniknęło, a oni zaczęli ustawiać karuzelę, a na niej tanki, ciężkie armaty i inne śmiercionośne zdobycze najnowszej techniki. Koło maszyn tych uwijali się oczywiście żołnierze i oficerowie — a karuzela toczyła się wkoło. I tak, jak przedsiębiorca co pewien czas zatrzymuje karuzelę, by wybierać nowe datki za przejechanie się kilka razy wkółko, i znów nowi amatorzy tego rodzaju rozrywki wsiadają na konie — tak i oni, tylko, że karuzela nie zwalniała, ale po ukazaniu się nowego napisu — Anglja czy Francja — przyśpieszała swego biegu, a raz po raz wylatywały z niej skrwawione ręce, nogi i inne części ciała.
Ogarnął mnie niepokój, gdyż nie pamiętałam, żeby takie duchy tak długo mogły być w mej obecności, a nikt z dobrych przyjaciół by się nie zjawił. Pomyślałam, jak wyzbyć się tej całej hordy. Już chciałam podnieść ręce z myślą, że ich oddalam, lecz wirująca karuzela dziwnie mnie do siebie przykuwała. W dalszym ciągu zobaczyłam na jej wierzchu we fraku i cylindrze eleganckiego człowieka-ducha, który przyczyniał się do tego, aby karuzela kręciła się w jak najszybszem tempie. Pomyślałam: „Czyż to sam djabeł, ukryty w smokingu — a może on tu jako wcielenie na ziemi daje rozkazy do wojny?“
Lecz, zaledwie go zaczęłam obserwować, gdy spostrzegłam zbliżające się dobre duchy. Mój Opiekun dawał mi znaki, żeby już ani jedną myślą nie łączyć się z tamtymi, że są to duchy daleko niebezpieczniejsze, niżeli to sobie przedstawiam, że przybrały trochę łagodniejszą formę, by mnie łatwiej odciągnąć od ciała, a następnie stoczyć ze mną walkę już w sferach duchowych. Równocześnie wszyscy, przybyli mi na pomoc, podnieśli ręce w ich stronę i zanucili piękną, pełną siły pieśń. I tak, jak się tu na ziemi mówi: „Nieprzyjaciel został pokonany i uciekł w popłochu, nie mając czasu nawet pozabierać swoich manatków — tak i tamci w ogromnym popłochu pouciekali, padając na ziemię i tratując się wzajemnie.
Tak jak człowiek obawia się syczenia jadowitego węża, tak oni ogromnie obawiali się jasnych magnetycznych promieni, które przepalały ich nieczyste ciała i oświetlały całą ich nagość, którą oni w promieniach tych dostrzegali i tej właśnie strasznej własnej nagości się obawiali.
Podczas wysyłania magnetycznych promieni za uciekającymi odłączyłam się od ciała i chciałam także magnetyzować, lecz Opiekun mój błyskawicznie złapał mnie za ręce i tak jak dziecko przyprowadził do ciała z powrotem, mówiąc:
„Nie odchodź od niego, nie. Jeżeli w dni takie (podczas menstruacji) nie polecamy ci magnetyzować chorych, to nie jest również dla ciebie dobrem odłączać się od ciała i magnetyzować jako wolny duch, bo czuwać ci wówczas trzeba nad swojem ciałem bardziej, niż w którekolwiek inne dni. Nie odpowiadaj wtedy na żadne myśli takim lub podobnym nieszczęsnym duchom. — Wszak nawet najlepsze myśli, wysyłane wówczas z twego ducha, nie mogą uczynić tyle, ileby uczyniły w innym czasie, bo kiedy oni przyjdą na odległość 4 m do twego ciała, to osłabiają ogromnie twoje fluidy, paraliżują normalne krążenie krwi, rzucając sprytnie raz po raz jakieś groźne myśli, a równocześnie hypnotyzują cię zdala skrycie, by mogli cię odciągnąć jak najdalej od twego ciała, a następnie osłabić ducha i uszkodzić ciało. — Dobre myśli nie giną, one mają swoją właściwą siłę, ale, jeżeli nie są wysyłane jako ogniste strzały, otoczone magnetyzmem twego astralnego ciała, który pali ich i pozostawia im myśl w ich aurze, to oni nie obawiają się tak tych myśli, gdyż wiedzą, że magnetyzm twój astralny i cielesny nie jest w dni te dla nich tak niebezpieczny“.
Po odejściu nieproszonych gości dobrzy przyjaciele zaśpiewali jeszcze jedną pieśń, a chociaż jej nigdy przedtem nie słyszałam, śpiewałam razem z nimi, bo każdą myśl, która miała zadźwięczeć, wiedziałam już bezpośrednio przedtem. Pod koniec pieśni oddalili się ze śpiewem na ustach, a ja zostałam na chwilę sama z moim Opiekunem, który rozmawiał ze mną, a równocześnie robił pociągnięcia magnetyczne rękami, jakby mnie głaskał po głowie.
Tymczasem nadszedł duch-lekarz i tak, jakby wiedział o wszystkiem, powiedział: „Dziś nie będziesz patrzeć na chore ciała, nie będzie lekcji“ — ale widziałam, jak baczne jego oko śledziło moje astralne ciało, którego pięty i fluidy końców palców były mocno nadszarpane, jak u podartych pończoch. Zaczął mnie magnetyzować i niebawem „zacerował“ mi je w jasne, małe krateczki, mówiąc:
„Oj, tylekroć zwracałem i zwracam ci uwagę, trzymaj nogi ciepło! Prawda, że już usłuchasz mnie? Pamiętaj o tem! To są niepotrzebne cierpienia. Po co masz odczuwać podczas przemiany materji w krwi, podczas wypędzania zużytego magnetyzmu z ciała, taką ociężałość w nogach i ból w krzyżach? A potem jeszcze poco ci te zupełnie niepotrzebne walki? Słuchaj twego Opiekuna, a będziesz zdrowa na ziemi i wesoła na duchu, bo jeżeli masz leczyć ciała bliźnich w przyszłości, to i twoje musi być silnem i zdrowem; jakże odczujesz dolegliwości innych, jeżeli sama będziesz cierpiącą? Jakże im dasz zdrowych fluidów ze swego ciała, jeżeli w niem będą luki?
Po sprawieniu mi takiej „bury“ posypało się na mnie mnóstwo słodkich myśli, jakiemi tylko bardzo kochająca matka czy ojciec przemawiać mogą do swego maleńkiego dziecka. I tak pieszczotliwie i dobrotliwie przemawiają oni często do mnie, chociaż już od tego czasu wiele lat upłynęło i postarzałam się.
Bezpośrednio po tej wymianie myśli lekarz zaczął łapać ręką magnetyzm przyrody, mówiąc: „Najczystsze siły przyrody tu do mej dłoni“! — i już koło jego ręki kłębiły się molekuły, w magnetycznem oświetleniu, które tworzyły duże jajo wielkości baloników, jakie dzieci często puszczają w powietrze. Jedną ręką trzymał balonik, a drugą przerwał po chwili dalszy przypływ tych sił. W baloniku tym widziałam maleńkie zarodki, jasne punkciki, a w nich już gotowe kontury przyszłych roślinek: macierzanki i innych. Po chwili lekarz zbliżył się z tym balonikiem do rozluźnionej powłoki jajowatej mego astralnego ciała i tam, gdzie była rozluźniona, snuł z tych molekuł przez palce nici, jak pająk i „cerował“, nietylko rozluźnioną powłokę jaja, ale szczególnie stopy.
A kiedy zażartowałam, że ceruje mi nogi jak pończochy, on pożartował także. Lecz nigdy nie widziałam dobrych duchów, śmiejących się rubasznie ani zbyt głośno, jak to ma miejsce u nieszczęsnych, tak zw. złych duchów. O, jak wiele się mieści w łagodnym, nieraz ledwo dostrzegalnym uśmiechu! Jak miłe są żarty dobrych duchów, chociażby nawet przybrane w słowa ludzkie, a w nich ani jedna myśl nie leci na darmo i nie stwarza pustej radości, ni pustej zabawy.






  1. Niestety, gdy później przychodzili do mnie chorzy po radę, a ja odczułam zaraz ich bóle w odpowiednich organach u siebie, trudno mi było wstrzymać się, bym nie dotknęła ręką danej okolicy ciała, wskazując tej osobie: „Tu boli, nieprawdaż?“ To wyczerpywało mnie w dużym stopniu, a można było tego uniknąć, gdybym nie zapominała o radach lekarza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.