Pamiętnik dr Cz. Gawareckiego/Zbyt pospolite a nie publiczne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Czesław Gawarecki
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zbyt pospolite a nie publiczne.

Chłopak jak lalka. Dorodny, urodziwy strażnik graniczny. W cudnych oczach niepokój. Zgłosił się do badania bakteriologicznego. Czeka niecierpliwie w pracowni na wynik mego badania. Siedzę nad mikroskopem i czuję na swej twarzy dotknięcia jego wzroku pełnego odgadywania i lęku.
Już od paru minut mam niewątpliwe rozpoznanie. Preparat dość łatwy — blade krętki obfite. Przedłużam badanie preparatu, by namyślić się, w jaki sposób powiadomić go, że wpadł fatalnie.
Podnoszę głowę z nad okularu, przecieram oczy. Obserwuję ukradkiem stan jego nerwów. Patrzy na mnie błagalnie. Oczekuje na wyrok. Cisza.
— No, niech się pan nie przeraża. Zgłosił się pan wcześnie, pierwszy okres dobrze wyleczony nie grozi następstwami. Trzeba jednak ślepo słuchać przepisów kuracji. Nie lekceważyć sprawy, dopóki lekarz nie upewni, że sprawa wyleczona. Cierpliwość i wytrwałość.
Jegomość blednie. Krew ucieka mu z twarzy. Pyta złamanym głosem.
— Syfilis?
— Tak.
Robi się biały jak chusta. Słania się na nogach i osuwa ciężko na krzesło. Na czole wystąpiły obfite krople potu.
Podaję mu wodę do picia. Rozciera skronie. Krępuje się własną słabością. Rzeczywistość zbyt bezwzględna. Rozwiane wątpliwości.
Nie wypuszczę go w takim stanie rozbicia, a może nawet załamania duchowego. Nawiązuję rozmowę, wplatam pogodę i nitki cynizmu. Prowokuję do opowiadania i zwierzeń. Niech się wygada i poklnie. Grunt, aby nie zapadł w milczące cierpienie i melancholię. Taki stan duszy może być niebezpieczny. Przegawędziliśmy z pół godziny. Rozstałem się z nim, gdy zauważyłem, że mięśnie nabrały całkowitej jędrności, a z oczu zniknęło otępienie. Wyszedł z głową nieco opuszczoną, lecz krokiem sprężystym.
O niego byłem już spokojny. Ma zapewnioną pomoc leczniczą jako pracownik państwowy. W twarzy zbyt wiele szlachetności, by mógł popełnić świństwo i obdarzyć kogo swą chorobą.
Zaraził się od gospodarskiej córki. Na dziewczynę plunie albo co najwyżej da po gębie. Do sądu nie poda. Cóż mu przyjdzie z własnej kompromitacji.
A dziewczyna?... Napewno nawet nie wie, że jest tak strasznie chora. Rodzicom nie powie. Mieszka na wsi, gdzie lekarza nie ma. Zresztą za co by się leczyła. Gdyby była ubezpieczona na wypadek choroby, to wymyśliłaby jakie dolegliwości i poszła na bezpłatną poradę i tu już w cztery oczy wyznałaby o co chodzi. Ale tak? Będzie się gryźć sama w sobie. Specjalnie przykrych objawów nie ma i przez długi czas może nie mieć. Machnie ręką. Zlekceważy. Jakim jest niebezpieczeństwem dla otoczenia, nawet nie wyobraża sobie. Zawiozą ją do szpitala, gdy będzie grubo za późno, albo może zamkną zwyczajnie w piwnicy. Bywa i tak.
W pośród mej dość licznej praktyki badań wenerologicznych w W., a przesunęli się przez pracownię inteligenci, półinteligenci, robotnicy, chłopi a nawet chasydzi, nie było ani jednej kobiety. Uderzony obfitością zarażeń, pytałem zwykle o źródło. Zarażały dziewczyny i wdówki ze wsi a najwięcej chałupniczki z miasta, kobiety, które nie mają żadnego dostępu do lekarza i lecznictwa. O zarażeniu od prostytutek nie słyszałem, te kontroluje lekarz magistracki, zresztą w takich kontaktach mężczyźni są bardziej przezorni.
Bardzo duża część weneryków, którzy przesunęli się przez moją pracownię, leczyła się sposobami domowymi przy poradach doświadczeńszych przyjaciół. Kontrolne badania, jakie przeprowadzałem nieraz po roku, wykazywały u tych osobników sprawy chroniczne czynne. Mówię przede wszystkim o tryprze, nie wiedzieć czemu tak lekceważonym. Chyba z powodu masowego występowania i przyzwyczajenia się ludzi do tej plagi. Jeśli dalej tak pójdzie, to zwyrodniejemy gorzej niż Francja. Tam chociaż lecznictwo jest szerzej stosowane.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Czesław Gawarecki.