Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIII.
Modny obiad w dobrym tonie w Pompei.

Glaukus szedł na ucztę do Djomeda w towarzystwie Salustjusza.
— Czyż to nie jest dzikie, że obowiązek towarzyski każę przyjmować zaprosiny takiego oszusta? — skarżył się Glauk.
— I jego córy, w której sercu Klaudjusz chciałby być twoim następcą pomimo jej wątpliwych cnót.
— Wiesz, Salustjuszu, że z wszystkich naszych przygodnych przyjaciół ciebie jednego cenię i kocham naprawdę. Masz umysł dowcipny i serce dobre. Wydaje mi się, że ja i ty zrodzeni jesteśmy do Świątyni, a nie do szopy Epikura, któremu hołdujesz, przekręciwszy zresztą jego zasady i uganiając się za rozkoszami wcale nieidealnemi.
Cóż począć, mój drogi. Przędza życia jest wątła. Za grobem czeka nas nuda cieniów, lub nic nie czeka. Prawdziwa mądrość życia woła ustami Horacego: Używajcie!!.. Ale otóż i dom Djomeda.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Spotkał ich Djomed i z pychą dorobkiewicza jął oprowadzać ich po domu i pokazywać swoje malowidła i zbiory, w których przypadkowy dobry smak skupywacza zabytków greckich łączył się z barbarzyństwem hołdownika miejscowych bazgraczy.
— Sądzę, że dom mój nie ustępuje pałacom Aten i Rzymu! — cmoknął językiem samozadowolony gospodarz.
Przy stole wbrew obyczajom greckim, wykluczającym z uczt kobiety uczciwe na rzecz heter, oraz w zgodzie z obyczajem rzymskim, znajdowała się ukwiecona leżnica dla córki pana domu, Julji. Na Jonę czekano jeszcze. Zgodnie z wymogami grzeczności przybyli nie siedli do stołu przed zjawieniem się wszystkich gości.
Julja zbliżyła się do Glauka, przypatrującego się okiem znawcy, posągowi Bachusa zdobiącemu wspaniały taras.
— Naucz mnie, piękny Ateńczyku — rzekła — jest li to cnotą ateńską unikać przyjaciół, których poszukiwało się kiedyś?
— Wolno to czynić, gdy chodzi o przyjaciółki, których nie czujemy się dosyć godni, bo są raczej stworzone dla Cezara.
— Pochlebiasz po dawnemu, ale oczy twoje wydają fałsz, bo zwracają się ku drzwiom, oczekując pięknej Jony. Spójrz! oto i ona.
Nie mógł zaprzeczyć. Tak wyraźnem było wzruszenie na widok wchodzącej.
— Nie gniewaj się, Juljo — rzekł szczerze. — Wiesz, że wkrótce żenię się z Joną. Niechaj to nie będzie powodem nieprzyjaźni między nami.
— Na dowód, że nie zamierzam pozbawić cię swojej przyjaźni, poproszę cię, Glauku, abyś po uczcie zwiedził moje pokoje i wybrał jakiś piękny dar dla twojej narzeczonej.
— Dziękuję ci z całego serca. Jesteś lepszą, Juljo, niż sądziłem w zaślepieniu.
Pozwoliła mu odejść do Jony. A sama poszła na spotkanie wchodzących wdowy Fulwji i żony Pansy.
Poprosiły ją o pośrednictwo w sprawie sporu o gustowność nowej rzymskiej fryzury: niskiego trefienia włosów.
— Nie hołduję tej modzie — rzekła Julja, nosząca włosy nakształt wieży, lub hełmu. Sądzę, że się nie utrzyma.
Obie panie z przekąsem wyraziły się o „śmieszności uczesania greckiego Jony”, napadając na upór cudzoziemki w starych tradycjach. Potem przeskoczyły na cały szereg tematów dnia: spodziewane igrzyska z tygrysem, dla którego, niestety, wciąż brakowało do potyczki szermierza — zbrodniarza skazanego na śmierć, a mogącego kupić sobie wolność zwycięstwem, najnowsza oda Fulwjusza do Wenery, ploteczki o sprośnych rzeźbach i malowidłach, które sprowadził sobie poeta, a które panie oglądać miały tylko w dyskrecji i t. p.
Potem wszystkie trzy damy otoczyły wchodzących z opóźnieniem, bohatera wojny ostatniej Wespiusza i modnego pieśniarza Fulwjusza. Obaj, należący do samochwałów, uskarżali się z pozornym żalem, że nie mogli się przecisnąć przez tłumy zaczepiających ich natrętnie wielbicieli, jakkolwiek spieszyli ujrzeć najpiękniejsze z Pompejanek, znajdujące się zawsze w domu Djomeda.
— W każdym domu mówią to samo zauważył Salustjusz, zwracając się do Jony i Glauka, rozmawiających na uboczu więcej oczyma, niż słowami.
Na znak gospodarza wszyscy zajęli miejsca. Julja, jako gospodyni, siadła przy ojcu. Honorowy środek stołu zajęli edyl i senator, który zjawił się ostatni, powitany został szmerem poczesnym i zasiadł pierwszy, jako dostojny gość z Rzymu.
Uczta rozpoczęła się od libacyj na cześć bogów. Potem wybrano króla uczty. Poważny senator wymówił się od tego zaszczytu, przekazując go młodości  t. j. kwitnącemu zdrowiem i weselem Salustjuszowi.
— Jako arbiter bibendi, namiestnik Bachusa — zawołał młodzian — będę nieubłagany, jak Minos, dla niepokornych, którzy słabnąć będą w piciu, ociągać się będą w jedzeniu i odważą się mieć chmurkę na czole podczas uczty.
Niewolnicy obnosili miednice z wodą pachnącą i goście, umywszy ręce, przystąpili do pożywania smacznych potraw z kosztownych naczyń, pod których ciężarem stół się uginał.
Julja doznawała skrytych mąk zazdrości, widząc naprzeciw siebie Glauka, zajętego jedynie Joną. Ale sztuką kobiecą panowała nad sobą, udając, że z zachwytem słucha komplementów nadskakującego jej Klaudjusza, planującego zdobycie serca a właściwie posagu bogatej jedynaczki.
Salustjusz pilnował, aby czary z winem zmieniały się szybko i bezlitośnie naganiał do picia starego senatora, który prosił próżno o zlitowanie się, powołując się na swoją podagrę.
Nad głowami ucztujących zręczny akrobata wykonywał sztuki pod wiszącym baldachimem, budząc oklaski i zachwyty, gdyż ufano, że nie spadnie na stół i na gości. Wytrysk wonnej rosy rzeźwił powietrze i chłodził rozpalone winem twarze. Ucztującym przygrywali na lirach niewolnicy z towarzyszeniem melodyjnego pienia niewolnic, słodkiego i półgłośnego, jakby dochodzącego z oddali. W końcu uczty hojny gospodarz urządził starym zwyczajem dworu Augusta loterję, w której na losy padały kosztowne zabawki, ale także śmieszne drobiazgi. Przypadki wygranej śmieszyły gości. Rycerz wygrał motek jedwabiu, Klaudjusz —- kości szulerskie, Fulwiusz — własny poemat. Najcenniejszy dar — posążek Fortuny — dostał się w ręce Glauka. Grek przypadkiem go upuścił — posążek rozprysnął się. Jakkolwiek Glauk śmiał się ze swojej niezgrabności, twarz Jony pobladła — skłonna do zabobonów upatrywała w tem zły znak. Pośpieszyła do domu pierwsza, pociągając za sobą innych gości.
Juija zatrzymała Glauka. Uprowadziła go do siebie, przypominając, że przyrzekł wziąć od niej przedślubny dar dla swojej przyszłej żony. Ofiarowała dla Jony cenny naszyjnik z pereł.
— A teraz na pożegnanie wypij ze mną kilka kropel z tej czary za wasze szczęście.
Sama ledwo tknęła ustami brzegu „zatrutego“ naczynia. Glauk wychylił puhar do dna. Pożegnał ją spokojnie. Zdziwiona była, że rzekomy napój miłosny — nie wiedziała bowiem o zamianie, dokonanej przez Nidję — nic nie podziałał. Podała mu w winie zwykłą źródlaną wodę, nie wiedząc o tem.
— To nic! rzekła do siebie po jego odejściu — czarownica mówiła mi, że napój skutkuje czasem dopiero nazajutrz. Jutro biada Jonie!
Jakże myliła się. Jutro miało uderzyć gromem w Glauka!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.