Przejdź do zawartości

Ostatni Mohikan/Tom IV/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Ostatni Mohikan
Data wyd. 1830
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Feliks Wrotnowski
Tytuł orygin. The Last of the Mohicans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIERWSZY.
„Niechże ja teraz rolę lwa odegram.“
Szekspir.

Strzelec znał bardzo dobrze jak było trudne i niebezpieczne jego przedsięwzięcie. Dla tego też zbliżając się do obozu Huronów, poruszył wszystkie sprężyny dowcipu, aby wynaleść sposób uniknienia podejrzliwej czujności nieprzyjaciół równie jak on przezornych. Przyrodzona farba jego skóry wybawiła od śmierci Maguę, i napotkanego w lesie indyjskiego kuglarza, bo zabić nieprzyjaciela bezbronnego, podług mniemania dzikich byłoby niczém, lecz Sokole Oko postępek taki uważał za niegodny człowieka krwi niezmięszanej. Polegając przeto na tém tylko, że mocno ich skrępował, puścił się w drogę ku mieszkaniom.
Wyszedłszy z lasu podwoił ostrożność?, i znowu zaczął naśladować powolny chód zwierzęcia, którego skórą był odziany, a tym czasem bystre jego oczy niezaniedbywały zbadać żadnego przedmiotu, czyliby nie mógł bydź mu pożyteczny lub szkodliwy. Dosyć odlegle na ustroniu od dalszych mieszkań, ujrzał jedne chatkę bardziej nikczemną i opuszczoną niż wszystkie inne: zdawało się nawet, że ten co ją budować zaczął, postrzegłszy iż najpotrzebniejszych rzeczy, drzewa i wody, nie było w blizkości, zaniechał swej roboty. Światło ognia jednak błyszczało w niej przez szpary ścian nie zamazanych gliną. Udał się więc w tę stronę jak ostrożny hetman, który przed stoczeniem bitwy chce obejrzec przednie straże nieprzyjaciół, a gdy zajrzał wewnątrz przez szczelinę, poznał że to była kwatera psalmisty.
Prawowierny Dawid Gamma, tylko co wniósł tutaj swój smutek, przestrach i razem pobożne zaufanie w opiece nieba. Łatwo dawało się widzieć, że głęboko zastanawiał się teraz nad dziwem, który jego oczy i uszy uderzył w jaskini.
Jakkolwiek mocno wierzył on w cuda dawniejsze, nie tak jednak był skłonny wierzyć w nowoczesne. Nie wątpił bynajmniej że oślica Balaama mogła przemówić, ale Łeby niedźwiedź mógł śpiewać.... o tém wszakże poświadczało ucho niemylne.
Twarz i cała postać jego wyrażała widocznie niespokojność wewnętrzną. Siedział na kupie chrustu i kiedy niekiedy wyciągał z niej po kilka gałęzi dla zasilenia ognia. Ubiór jego był ten sam, jaki już opisaliśmy wyżej; miał tylko jeszcze na głowie trójgraniasty kapelusz, którego mu żaden Huron niepozazdrościł.
Strzec przypomniawszy nagłą ucieczkę Dawida z jaskini, domyślił się co było przedmiotem jego rozpamiętywali; a ponieważ widział ze chatka była zupełnie odosobniona i nienależało lękać się aby kto o tak późnej porze odwiedził śpiewaka, ośmielił się wejść we wnątrz i wsunąwszy się bez szmeru, usiadł naprzeciw niego. Cała minuta upłynęła w milczeniu: gość i gospodarz przedzieleni tylko ogniskiem, siedzieli wpatrując się nawzajem. Lecz nakoniec niespodziane zjawienie się stracha, który ciągle zajmował myśl Dawida, pokonało, nie mówmy filozofiją, ale wiarę i ufność jego. Zerwawszy się więc nagle, chwycił swój instrument w zamiarze ratowania się exorcyzmem muzycznym.
— Czarna i dziwna — potworo! — zawołał osadzając drżącą ręką okulary na nosie, i w swoich kantyczkach szukając śpiesznie hymnu stosownego do okoliczności, — nie wiem kto jesteś i czego — żądasz; ale jeżeli zamyślasz co złego przeciw najpokorniejszemu słudze kościoła, niechaj cię skruszą natchnione słowa króla proroka.
Niedźwiedź polegając ze śmiechu wziął się za boki.
— Schowaj twoje cacko, — rzekł potem. — Kilka słów angielskich lepiej się teraz przyda.
— Któż więc jesteś? — zapytał Dawid prawie pozbawiony oddechu.
— Człowiek taki jak i ty, — odpowiedział strzelec; — człowiek, w którego żyłach, równie jak w twoich nie masz ani kropli krwi niedźwiedziej. Czyż nie poznajesz tego, co ci powrócił twoję gwizdałkę?
— Czy to bydź może! — zawołał Dawid oddychając wolniej, ale nie pojmując jeszcze tej przemiany, co mu Nabuchodonozora przywiodła na myśl; — wiele widziałem dziwów, od czasu jak mieszkam wśrzód pogan, ale podobnego nie zdarzyło mi się widzieć.
— Poczekaj, poczekaj, — rzecze Sokole Oko zrzucając głowę niedźwiedzią; żeby uspokoić przestraszonego towarzysza; — zaraz zobaczysz twarz, która jeżeli nie jest tak biała jak dwóch panienek naszych, to łaski wiatru i słońca. A teraz kiedy już mię widzisz, pomówmy o rzeczy.
— Za pozwoleniem, powiedz mi tylko, co się stało z niewolnicą i młodym majorem, który przyszedł tutaj żeby ją uwolnić.
— Oboje uszli szczęśliwie z pod tomakawków łotrowskich. Ale czy nie możesz mię wprowadzić na trop Unkasa?
— Unkas siedzi w więzieniu i lękam się żeby nie przyszło mu zginąć. Szkoda byłaby gdyby taki wyborny chłopiec umarł w niewiadomości swojej; ale oblałem człowieka.....
— Czy nie mógłbyś zaprowadzić mię do niego?
— Za co nie? chociaż lękam się żeby twoje odwiedziny zamiast pociechy nie przyczyniły mu więcej zmartwienia.
— Przestań gawędzić, a pokaż mi drogę.
To mówiąc Sokole Oko przy wdział znowu głowę niedźwiedzią i sam pierwszy wyszedł z budy.
W drodze Dawid wyznał towarzyszowi, że już raz odwiedzał Unkasa i bez oporu był wpuszczony do więzienia, a łatwość tę był winien naprzód temu, ze dzicy szanowali go, jako człowieka pomieszanych zmysłów; powtóre, że miał łaskę u jednego z pilnujących Mohikana, który umiał kilka słów po angielsku. Właśnie tego też strażnika użył gorliwy psalmista do ułatwienia mu przystępu, aby mógł okazać swój talent nawracania. Wątpić należy czy Huron pojął dostatecznie, czego żądał nowy jego przyjaciel; ale z tém wszystkiém, ponieważ względy szczególniejsze podobają się równie dzikim jak ludziom cywilizowanym; zaufanie Dawida nie zostało zupełnie bezskuteczném.
Nie mamy potrzeby opisywać tu zręcznych wybiegów, przez jakie Sokole Oko wyciągnął od Gammy wszystkie te wiadomości, ani powtarzać przestróg, które dał jemu: czytelnicy nasi obaczą ich wypadek przed końcem niniejszego rozdziału.
Chata będąca więzieniem Unkasa, stała w samym śrzodku obozu i tak była położona, ze ktokolwiekby do niej wchodził lub z niej wychodził, zawszeby został postrzeżony. Ale strzelec nie myślał zbliżać się tajemnie. Ufny w swój ubiór i pewny, ze potrafi odegrać przyjętą na się rolą, udał się owszem najprostszą drogą.
Noc późna sprzyjała mu jednak bardziej niż wszystkie przedsięwzięte sposoby. Dzieci już spały głęboko, Huronowie i Huronki powchodziły do mieszkań, a tylko czterech lub pięciu wojowników, stało na straży koło chaty gdzie zamknięto więźnia.
Ci postrzegłszy Gammę przychodzącego z niedźwiedziem, którego uważali za najbieglejszego z pomiędzy swoich guślarzy, wpuścili ich do chaty bez przeszkody; ale sami nie tylko nie odeszli, lecz owszem skupili się przy drzwiach, zapewne przez ciekawość widzenia operacyi czarodziejskich, gdyż spodziewali się, że te odwiedziny nie mogły mieć innego celu.
Sokole Oko miał dwa ważne powody zachowywać milczenie: naprzód, że nie umiał mówić po hurońsku; powtóre, ze lękał się aby nie poznano z głosu, iż nie był tym czyj ubiór nosił. Wcześnie zatem włożył na Dawida obowiązek prowadzenia rozmowy i dał mu wiele nauk, które śpiewak mimo swoję prostotę, pojął lepiej niż można było spodziewać się po nim.
— Delawarowie baby, — rzekł Gamma do tego Hurona, który rozumiał trochę po angielsku; — moi współobywatele Dżankesy głupi, że zapomniawszy na to, dali im w ręce tomahawki przeciw ich ojcom kanadyjskim. Zapewne byłoby miło mojemu bratu, gdyby Jeleń Rączy zaczął prosić o spódnicę dla siebie i płakał głośno w obliczu całego narodu Huronów, kiedy jutro przywiążą go do słupa?
Wykrzyknik radości, dał poznać z jakiem uniesieniem dziki widziałby tę poniżającą słabość w nieprzyjacielu, którego cały naród równie lękał się jak nienawidział.
— Kiedy tak, — rzecze Dawid, — odejdźcież trochę, a mędrzec puści swoje tchnienie na tego psa. Powiedz to dalszym moim braciom.
Huron wytłumaczył towarzyszom słowa Dawida, a ci okazali całe ukontentowanie, jakie tylko dla umysłów srogich sprawić mogło tak wyszukane okrócieństwo. Wszyscy oddalili się na kilka kroków od chaty i dali znak guślarzowi.. żeby wszedł do śrzodka.
Ale niedźwiedź nie ruszał się z miejsca; siedział ciągle na tylnych łapach i zaczął mruczeć.
— Mędrzec lęka się żeby jego tchnienie nie padło i na braci, co mogłoby odebrać im męztwo, — rzecze Dawid; — trzeba więc odejśdź dalej.
Huronowie, którzy taki przypadek uważaliby za najdotkliwszą klęskę, oddalili się spiesznie, lecz razem takie obrali stanowisko, aby drzwi mogli mieć ciągle na oku. Niedźwiedź zmierzywszy wzrokiem tę odległość, jak gdyby chciał zapewnić się czy już nie było niebezpieczeństwa dla nich, powoli wsunął się do budy.
Nie było tu innego światła prócz kilku gasnących główni w ognisku, przy którem strażnicy zgotowali sobie wieczerzę. Unkas siedział w kącie sam jeden, plecami o ścianę oparty i mocno łyczannemi powrozami skrępowany.
Strzelec zostawiwszy Dawida przy drzwiach dla postrzegania czyliby ich nie szpiegowana, uznał za rzecz potrzebna nie zrzucać swojego ubioru, pókiby nie został przezeń zapewniony; tymczasem zaś naśladował ruchy i obroty wierzą, którego skórą był odziany. Młody Mohikan sądził zrazu, że nieprzyjaciele dla doświadczenia jego męztwa wpuścili tu prawdziwego niedźwiedzia, i ledwo raczył spojrzeć na niego. Lecz gdy gość ten nie okazywał zamiaru napaści, zaczął pilniej przypatrywać się jemu i jakkolwiek Sokole Oko swoje naśladowanie miał za doskonałe, dostrzegłszy w niém kilku małych uchybień, poznał kuglarstwo.
Gdyby strzelec wiedział, że jego młody przyjaciel tak źle trzymał o aktorze grającym rolę niedźwiedzia, możeby przez obrażoną miłość własną usiłował odmienić jego zdanie; ale wzgardliwy wyraz oczu Unkasa mógł bydź tak rozmaicie tłumaczony, że mu to umartwiające podejrzenie nie przyszło na myśl, i skoro Dawid dał znak iż nikt nie śledzi co się we wnątrz chaty dzieje, porzuciwszy mruczenie niedźwiedzie zaczął jak wąż syczeć.
Unkas chcąc pokazać się obojętnym na wszystko, czemkolwiek złośliwość nieprzyjaciół spodziewała się go udręczyć, miał powieki zmrużone; ale gdy posłyszał syczenie węza, podniosł głowę i rzucił wzrok bystry w koło więzienia, a oczy jego spotkawszy oczy potworu, zatrzymały się na nich jakby przez jakiś pociąg tajemny. Ten sam głos powtórzył się znowu, i zdawało się że wychodził z paszczy zwierzęcia. Spojrzenie młodzieńca jeszcze raz obiegło budę i jeszcze raz utkwiło się w niedźwiedzia, a w tejże chwili prawie dał się słyszeć cichy wykrzyknik: hug!
— Porozrzynaj mu więzy, — rzecze strzelec do Dawida.
Śpiewak wypełnił ten rozkaz i Unkas odzyskał wolne użycie członków.
W tymże momencie Sokole Oko, zdjął z twarzy głowę niedźwiedzią i zrzuciwszy z piec skórę, ukazał się we własnej postaci. Zdawało się że młody Mohikan przez instynkt jakiś natychmiast zrozumiał ten podstęp, lecz ani oczy ani usta jego nie wydały innego znaku zadziwienia, prócz wykrzyknika hug! Strzelec nie tracąc czasu, dał mu w ręce nóź, długi z błyszczący klingą i rzekł do niego:
— Huronowie czerwoni o, kilka kroków są od nas; miejmy się na baczności.
Przy tych słowach ze znaczącém spojrzeniem położył dłoń na rękojeści podobnego! noża zatkniętego zapasem.
— Idźmy! — rzecze Unkas.
— Do kąd?
— Do obozu Żołwiów — Są to dzieci przodków moich.
— Zapewne, zapewne, — rzecze strzelec już nie po delawarsku lecz po angielsku, gdyż ojczysta mowa zawsze jakby sama przez się przychodziła mu do ust, kiedy roztrząsał co trudnego; — bardzo wierzę że taż sama krew płynie w waszych żyłach; ale czas i oddalenie mogły nieco zmienić jej kolor. A cóż my poczniemy z tymi Huronami, co tu stoją przy drzwiach? Ich jest sześciu; naszego śpiewaka zaś nie masz co i liczyć.
— Huronowie są tylko samochwalcy, — rzecze Unkas z pogardą. — Przyjęli za totem łosia i chodzą jak ślimaki: Delawarowie żółwia, a biegają prędzej niż daniele.
— Tak, tak, — znowu odezwał się Sokole Oko, — słusznie mówisz. Jestem pewny, że jak na wyścigi zwyciężyłbyś cały ich naród, tak też pierwej mógłbyś zabiedź do drugiego pokolenia i nawet wypocząć dobrze, nimby głos którego z tych łotrów dal się tam słyszeć. Ale ludzie biali więcej maja mocy w ręku niż w nogach. Nie masz Hurona, któregobym lękał się spotkać łeb na łeb; ale w bieganiu podobno każdyby mię przewyższył.
Unkas był już blizko drzwi, lecz usłyszawszy te słowa powrócił znowu w kąt chaty. Strzelec zajęty myślami nie zwrócił na to uwagi i mówił dalej, raczej do siebie samego — niż do swego towarzysza:
— Z tém wszystkiém, niesprawiedliwie byłoby przywiązywać czyjeś nogi do cudzych. Nie..... No, więc ty Unkas, spróbuj puścić się na przegon, a ja znowu włożę skórę niedźwiedzią i będę starał się chytrością wydobydź się z biedy.
Młody Mohikan nic nieodpowiedział, założył ręce na piersiach i oparł się plecami o słup podtrzymujący dach chaty.
— I cóż, — rzecze Sokole Oko poglądając na niego z niejakiemś zadziwieniem; — kogo czekasz? Ja lepiej wtenczas wyjdę, kiedy te łotry zajmą się ściganiem ciebie.
— Unkas zostanie tutaj.
— Dla czegóż?
— Bo chce walczyć razem z bratem swojego ojca, i umrzeć z przyjacielem Delawarów.
— Tak, tak, — rzecze strzelec ściskając rękę młodego Indyanina w żelaznej swej dłoni; — zostawić mię tutaj byłoby to postąpić raczej jak Mingo, a nie jak Mohikan. Ale uważałem sobie za powinność, podać ci tę propozycyą; bo przywiązanie do życia właściwe jest młodości. Dobrze więc; na wojnie czego nie można dokazać siłą, trzeba podstępem. Włóż teraz ty skórę niedźwiedzią: spodziewam się ze przynajmniej tak jak ja potrafisz odegrać tę rolę.
Jakiekolwiek w duszy Unkasa było zdanie o talencie własnym i towarzysza do tego zawodu; poważna jednak powierzchowność jego, nie pozwalała dostrzedz w nim najmniejszej pretensyi do wyższości. Odział się naprędce i czekał w milczeniu dalszych rozkazów.
— A teraz, przyjacielu, — rzecze Sokole Oko do Dawida; — pewno zgodzisz się zamienić ze mną odzienie, bo wiem że nie jesteś przyzwyczajony do lekkiej mody pustyniowej. Na, weź moje czapkę futrzanną, kurtkę myśliwską i spodnie: a daj mi te płachtę i swój kapelusz trójkątny: trzeba mi nawet twoich kantyczek, okularów i piszczałki. Jeżeli zobaczemy się kiedykolwiek, powrócę ci to wszystko z pięknem podziękowaniem w dodatku.
Dawid podał strzelcowi niewielką swoję garderobę z pośpiechem, który mógłby zjednać mu pochwałę hojności, gdyby zamiana sama przez się nie była z wielu względów zyskowna dla niego. Ale kiedy przyszło do psalmów, instrumentu i okularów, nie-bez żalu rozstał się z nimi.
Strzelec przestroił się w momencie i gdy szkło pokryło bystre jego oczy, a głowę trójgraniasty kapelusz, w pociemku mógł nie źle za Dawida uchodzić.
— Czy z przyrodzenia wielkim jesteś tchórzem? — zapytał dopiero śpiewaka tak otwarcie, jak lekarz który chce doskonale poznać chorobę, nim przystąpi do napisania recepty.
— Całe życie, Dzięki Bogu, przepędziłem w pokoju i miłości bliźniego, — odpowiedział Dawid dotknięty trochę tak nagleni natarciem na jego męztwo; — mogę powiedzieć jednak, ze w największych niebezpieczeństwach nie traciłem ufności w Panu.
— Największe niebezpieczeństwo twoje przyjdzie dopiero, — rzecze strzelec, — kiedy dzicy poznają, ze są oszukani i więzień im uszedł. Jeżeli wtenczas me dostaniesz tomahawkiem po łbie — i bydź może ze niedostaniesz, przez poszanowanie jakie mają dla twego umysłu — to będzie można ręczyć, ze umrzesz swoją śmiercią. Gdy więc zostaniesz tutaj, siedź w kącie i udawaj Unkasa, póki Huronowie nie postrzegą zdrady, a potém, jakem już powiedział, będzie chwila stanowcza; gdy zaś lękasz się tego, możesz powierzyć się twoim nogom i ciemności nocnej: od twojej woli zależy uciekać albo zostać.
— Zostanę, — bez wahania się odpowiedział Dawid; — zostanę na miejscu młodego Delawara: on szlachetnie potykał się za mnie; zrobię dla niego wszystko czego żądasz i więcej jeszcze jeżeli można.
— To powiedziałeś jako mężczyzna, — rzecze Sokole Oko, — i jako mężczyzna, który byłby zdolny do wielkich rzeczy, gdyby odebrał lepsze wychowanie.
Siadaj tam, spuść głowię i skurcz nogi pod siebie, bo ich długość zbyt prędko mogłaby nas zdradzić. Milcz póty, póki będziesz mógł tylko, a kiedy już konie cznie zmuszony zostaniesz głos pokazać, natenczas najmądrzej zrobisz jeśli weźmiesz się do swoich pieśni żeby tym łotrom przypomnieć, że nie tak zupełnie jesteś odpowiedzialny za swoje postępki jak który z nas, naprzykład. Zresztą jeżeli obedrą ci głowę, czego nie daj Boże, bądź pewny że Unkas i ja nie zapomnim o tobie i pomściemy się jak na wojowników i przyjaciół przystało.
— Poczekaj! — zawołał Dawid widząc że strzelec po tém pocieszającém zapewnieniu chciał już odejść; — jestem pokorny i niegodny uczeń pana, który potępia zemstę: gdybym więc zginął, nie posyłajcie ofiar moim cieniom; przebaczcie moim mordercom i chyba tylko proście za nich nieba, żeby ich oświeciło i dało im upamiętanie.
Sokole Oko wstrzymał się i stanął zamyślony.
— W słowach twoich, — rzecze po chwili, — jest duch zupełnie różny od prawidła jakiego trzymają się w lasach; ale wspaniały i godzien zastanowienia. — Westchnąwszy potém może raz ostatni na wspomnienie społeczności cywilizowanej, który opuścił tak dawno, dodał; — Ja sam chciałbym postępować w tym duchu, jako człowiek nie mający, ani jednej, kropli krwi zmieszanej, ale nie zawsze łatwo obchodzić się z dzikim tak jak z chrześcianinem. Bądź zdrów, przyjacielu. Niechaj Bóg czuwa nad tobą! Wszystko dobrze zważywszy i mając wzgląd na wieczność, mnie się zdaje, że nie daleki jesteś dobrego tropu; lecz wszystko zależy od wrodzonych skłonności i mniej lub więcej silnej pokusy.
To rzekłszy wziął rękę Dawida, ścisnął ją serdecznie i po tym dowodzie przyjaźni, wyszedł z chaty prowadząc za sobą nowego reprezentanta niedźwiedzia.
Kiedy zbliżyli się do Huronów, Sokole Oko wyprężył się żeby nadać swojej postaci kołowatość Dawida i podniosłszy rękę dla wybijania taktu, zaśpiewał coś nakształt psalmu, jak mu się zdawało. Szczęściem ze miał doczynienia z uszyma dzikich, które nie były ani delikatne, ani wprawne, bo inaczej zuchwałe to naśladowanie posłużyłoby tylko do odkrycia podstępu.
Lecz trzeba było koniecznie przechodzić mimo strażników: im niebezpieczeństwo to stawało się bliższe, tém mocniej strzelec głos podnosił. Nareszcie kiedy już zbliżyli sic na kilka kroków, jeden Huron zaszedł im drogę i wstrzymał mniemanego psalmistę.
— A co, — rzecze wyciągając szyję ku chacie, jak gdyby usiłował przeniknąć ciemność i zobaczyć jaki skutek na więźniu sprawiły zaklęcia guślarza, — czy drży ten pies Delawar? Czy Huronowie będą mieli roskosz słyszeć jego jęki.
Niedźwiedź w tej chwili zamruczał tak groźnie i naturalnie, że Indyanin odskoczył w tył na parę kroków, jak gdyby mniemał, że to był niedźwiedź prawdziwy. Strzelec zaś lękając się odpowiedzieć, ponieważ jedne słowo wydałoby go przed znającymi głos Dawida, nie miał innego sposobu, jak tylko co najmocniej śpiewać; a chociaż w inném towarzystwie powiedzianoby ze ryczał, w obecnych słuchaczach jednak wzbudził to poszanowanie, jakiego oni nieodmawiają nigdy pozbawionym rozumu. Huronowie usunęli się na stronę, a śpiewak i niedźwiedź poszli dalej.
Dwaj zbiegowie nasi uzbroiwszy się w odwagę i cierpliwość, musieli iść ciągle poważnym i powolnym krokiem, a ostrożność ta stała się w krotce tém potrzebniejszą, że już ciekawość przemogła obawę strażników i wszyscy skupili się do drzwi, chcąc zobaczyć czy więzień równie był nieugięty, czy tez sztuka guślarza pozbawiła go męztwa. Jedno niecierpliwe skinienie, jedno niewczesne poruszenie się Dawida, mogło ich zgubić, gdyż naturalnie potrzebowali czasu do zabezpieczenia się od pogoni. Żeby tém lepiej uniknąć podejrzeń, strzelec nie przestawał śpiewać; na głos ten wielu wyglądało przeze drzwi mieszkań, jeden wojownik zbliżył się nawet do nich, lecz zobaczywszy odszedł zaraz i bez najmniejszej przeszkody pozwolił im iść dalej. Śmiałość i ciemność wspierały ich dzielnie.
Kiedy już byli dosyć daleko od mieszkań i zbliżali się do lasu, głośny krzyk dal się słyszeć w tej stronie, gdzie stała chata w której zostawili Dawida. Młody Mohikan porzucając natychmiast chód czworonożny, stanął prosto i chciał wyzuć się ze skóry niedźwiedziej.
— Poczekaj jeszcze! — zawołał towarzysz chwytając go za ramię; — to tylko krzyk zadziwienia; obaczemy jaki bętkie drugi.
Przysporzywszy jednak kroku wbiegli do lasu, a nim upłynęło parę minut, straszliwe wycie rozległo się po całym obozie Huronów.
— Teraz precz skórę, — rzecze Sokole Oko, a kiedy Unkas zrzucał swój ubiór, on tymczasem wydobywszy z pod krzaku dwie strzelby, dwa rożki z prochem i worek kul, co wszystko był tu zachował po spotkaniu się z guślarzem, dał jednę strzelbę Mohikanowi i uderzając go po ramieniu zawołał:
— Terazże niechaj te wściekłe szatany ścigają nas po pociemku, jeśli mogą: oto śmierć dla dwóch pierwszych, co się nam ukażą.
Po tych słowach obadwa trzymając broń na pogotowiu zagłębili się w puszczę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Feliks Wrotnowski.