Ostatni Mohikan/Tom III/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Ostatni Mohikan
Data wyd. 1830
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Feliks Wrotnowski
Tytuł orygin. The Last of the Mohicans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁVIII.
— „Czy przepisałeś rolę Lwa? daj rr.i zaraz, bo mam pamięć bardzo tępą.“
— „Potrafisz zagrać bez przygotowania, bo tylko ryczeć potrzeba.“
Szekspir.

Widok łoża śmiertelnego ma zawsze niejakąś uroczystość, lecz w dopiero opisaném zdarzeniu mięszał się do niej pewien rodzaj śmieszności. Niedźwiedź lubo przestał przedrzeźniać śpiew Dawida, skoro ten wyrzekł się wszystkiego i szarpnął w nogi, ciągle jednak siedząc w kącie, wahał się to na jedną to na drugą stronę. Ostatnie słowa Dawida: Ona czeka! Ona jest tutaj! jako wymówione po angielsku, były zrozumiałe tylko dla majora i ściągnęły jego uwagę. Domyślając się że miały jakieś tajemne znaczenie, oglądał się on w koło i nie mógł nic postrzedz, coby go objaśniło.
Ale nie wiele miał czasu na robienie domysłów: wódz huroński zbliżył się do łoża chorej i dał znak kobietom żeby odeszły. Ciekawa gromada mimo żywą chęć widzenia jakim sposobem cudzoziemski lekarz miał zaklinać chorobę, musiała uledz rozkazowi, a skoro niewiasty oddaliły się wszystkie i dał się słyszeć ostatni stuk drzwi zamkniętych, Indyanin rzekł do Hejwarda:
— Teraz mój brat niechaj okaże swoję władzę.
Wezwany tak wyraźnie Dunkan, lękał się aby najmniejsza zwłoka nie stała się mu niebezpieczną, i zebrawszy na prędce roztargnione myśli, zaraz uciekł się do naśladowania tych zaklęć i obrządków dziwacznych, jakimi szarlatani Indyjscy zwykli łudzić ciemnych swych współbraci.
Lecz zaledwo począł, przerwał mu niedźwiedź groźném mruczeniem. Po chwili probował raz drugi i trzeci, ale zawsze odnawiała się taż sama groźba z wzrastającą śrogością.
— Uczeni są zazdrośni, — rzecze Huron, — nie lubią oni mieć świadków; idę więc i zostawuję was samych. Bracie, kobieta ta jest żoną najwaleczniejszego wojownika: wypędź z niej czém prędzej ducha który ją dręczy. Cicho! cicho! — dodał potem obróciwszy się do niedźwiedzia mruczącego ciągle, — idę już idę.
Huron wyszedł śpiesznie, a Dunkan pozostał w podziemnej jaskini z umierającą niewiastą i niebezpiecznym zwierzem. Niedźwiedź umilkł i słuchał szelestu kroków odchodzącego Indyanina, ze zmyślnością właściwą temu rodzajowi stworzeń. Nakoniec gdy skrzypnienie drzwi upewniło, że się oddalił, zwolna przysunął się do Hejwarda, wspiął się słupem i stanął przed nim na tylnych łapach. Dunkan rzucał wzrok na wszystkie strony szukając jakiejkolwiek broni na przypadek napaści spodziewanej lada chwila, lecz nie mógł znaleść ani kija.
Zdawało się jednak że humor niedźwiedzia zmienił się nagle: nie mruczał już więcej i nie okazywał żadnego znaku gniewu, a zamiast jednostajnego chwiania się w obie strony, cała jego skóra kosmata wstrzęsła się jakimś gwałtownym wewnętrznym ruchem. Objął potém przedniemi łapami swoję głowę, zaczął targać ją silnie i kiedy Hejward patrzał na to osłupiały z zadziwienia, głowa upadła mu pod nogi, a na jej miejscu ukazała się twarz poczciwego strzelca ożywiona właściwym jemu cichym śmiechem.
— Cyt! — szepnął Sokole Oko uprzedzając Dunkana, żeby nie wykrzyknął na widok tak dziwnej przemiany; — łotry te są niedaleko i gdyby usłyszeli głos jaki nie bardzo podobny do zaklęć czarodziejskich, zarazby rzucili się na nas.
— Ale powiedź mi mój zacny przyjacielu, co znaczy ta maskarada, i co cię skłoniło do tak niebezpiecznego kroku?
— Przypadek, który nie raz więcej czyni niż przewidzenie i usilność. Ale ponieważ każdą historyą należy zaczynać od początku, opowiem porządnie wszystko jak było. Po rozstaniu się z panem, ukryłem komendanta i Sagamora w starej chatce bobrowej, gdzie mniej powinni lękać się Huronów, niż gdyby byli wśrzód załogi twierdzy Edwarda, bo nasi Indyanie zachodnio północni, nie bardzo jeszcze posiabrowani z kupcami, zachowują staroświeckie poszanowanie dla bobrów; potém z Unkasem podług ułożonego planu poszliśmy na wzwiady pod drugi oboz. Ale otoż właśnie, czy widziałeś pan jego?
— Na nieszczęście, widziałem. Jest teraz w więzieniu, a jutro rano ma zginąć.
— Przeczuwałem że tak będzie, — rzecze strzelec tonem mniej wesołym i pewnym, lecz odzyskując natychmiast zwykłe swe męztwo, dodał: — I tożto jest właśnie istotna przyczyna, dla której pan mię tu widzisz; bo jakże można zostawić Huronom tak tęgiego chłopca! O! ja wiem coby to była za radość tym łotrom, żeby mogli przy jednym słupie piece z plecami uwiązać Jelenia Rączego i Długi Karabin, jak mię nazywają! Ale tymczasem powiedz mi pan, nie mogę pojąć dla czego oni dali mi to przezwisko, kiedy taka jest różnica między moją danielówką a prawdziwym karabinem, jaka między krzemieniem a gliną?
— Mów dalej bez wyboczeń: lada moment Huronowie nadejść mogą.
— Nie lękaj się pan tego: wiedzą oni, że czarownikowi trzeba dać czasu do uskutecznienia czarów. Tak jesteśmy pewni że nam nikt nieprzeszkodzi, jak Missyonarz w osadach, kiedy na całe dwie godziny nabiera się prawić kazanie. Na, otoż wracam do rzeczy: Niedaleko obozu napotkaliśmy bandę tych łotrów powracających z wojny: Unkas zawsze zbyt niecierpliwy na wzwiadach; ale w tym razie nie mogę mu przyganiać zbytniego zapału. Popędził się za Huronem, który jak tchórz uciekał i wprowadził go na zasadzkę.
— Łotr ten przypłacił za swoję nikczemność.
— Tak jest, domyślam się i bynajmniej; mię to nie dziwi; u nich tak zwyczajnie. Ale co do mnie, nie mam potrzeby mówić panu, że kiedy postrzegłem mojego towarzysza w ręku Huronów, nie opuściłem jego i chociaż z ostrożnością przyzwoitą poszedłem śladem nieprzyjaciół. Miałem nawet dwie utarczki z dwóma lab trzema tymi buhajami; ale nie o to rzecz idzie. Wsadziwszy każdemu z nich w łeb po jednej kuli, cichuteńko podpełzłem do obozu. Przypadek.... lecz zacóż nazywać przypadkiem szczególną łaskę Opatrzności? zrządzenie niebios raczej, zaprowadziło mię na miejsce, gdzie jeden z ich kuglarzy uzbrajał się, jak oni powiadają, do wydania walnej bitwy szatanowi. Wyciąwszy go porządnie w łeb kolbą, uśpiłem na czas niejakiś, a żeby nie miał chęci poziewać głośno kiedy się ocknie ze snu, na wieczerzę włożyłem mu w gębę i uwiązałem koło szyi spory sęk sosnowy. Przykrępowawszy potém samego do drzewa, wziąłem jego ubiór i postanowiłem sprobować, jak mi się też uda odegrać rolę niedźwiedzia.
— Odegrałeś ją wybornie; nie można lepiej.
— Człowiek co się tak długo na pustyni uczył, byłby najlepszym nieukiem, gdyby nie potrafił naśladować głosu i ruchów niedźwiedzia. Żeby to przyszło udawać dzikiego kota albo panterę, wtenczasbyś pan zobaczył cóś godniejszego zastanowienia; ale dźwigać się w sposób niezgrabny tak ciężkiego zwierza, to nie wielka osobliwość. Z tém wszystkiém, wszakże i rolę niedźwiedzia można zgrać nie do rzeczy, bo łatwiej jest przesadzać niżeli bydź wiernym w naśladowaniu natury, a to nie wszystkim wiadomo. Ale wróćmy się do tego, co nas zajmować powinno. Gdzie jest panienka?
— Bóg wie. Zwiedziłem wszystkie mieszkania Huronów i nic mi nie zapowiada, żeby ona była w ich obozie.
— Słyszałeś pan co śpiewak powiedział uciekając z jaskini? Ona czeka. Ona jest tutaj.
— Mnie się zdawało że on mówił o tej kobiécie, która tu czeka ode mnie ratunku, którego jej dać nie mogę.
— Głupiec ten, ze strachu nie mógł się wytłumaczyć dobrze. Pewno jednak myślał natenczas o córce naszego komendanta. Patrz pan, o to jest przepierzenie. Niedźwied powinien umieć łazić bez drabiny; zajrzyjmy co tam jest za tą ścianą: może jaki ul z miodem, a wszakże pan wiesz że jestem zwierzęciem łakomém na słodycze.
To mówiąc strzelec przybliżył się do przepierzenia ciężkim i niezgrabnym krokiem niedźwiedzia, z łatwością wspiął się do pewnej wysokości, a potém dawszy znak majorowi ażeby milczał, bez szelestu zsunął się na dół.
— Ona jest tam, — rzecze pocichu, — i pan możesz przez te drzwi wejśdź do niej. Chciałem jej powiedzieć słówko pocieszające, ale lękałem się żeby na widok takiego potworu, niestraciła zmysłów; chociaż i pan major z łaski swojego malowidła nie lepiej wyglądasz teraz.
Dunkan będący już u drzwi, zatrzymał się na te niepocieszne słowa.
— To wiec tak jestem straszny? — zapytał z umartwieniem widoczném.
— Nie tak wprawdzie żeby przepłoszyć wilka, albo podczas ataku półk do ucieczki zmusić, — odpowiedział Sokole Oko, — bez pochlebstwa jednak powiedzieć mogę, że był czas kiedy pan lepszą miałeś minę. Skwawy Indyjskie nie miałyby nic do zarzucenia pstrociznie pańskiej twarzy, ale dziewczęta białe lepiej lubią czystą białość. Patrz pan tam, — dodał ukazując na miejsce gdzie woda tryskająca z rozczepu skały, kryształowym strumykiem uchodziła przez inny otwór podobny; — nic trudnego pozbyć się tej ozdoby, którą pana Sagamor upiękrzył, a potém ja sam przysłużę się nowém malowidłom Bądź pan spokojny: nie raz się zdarza, że szarlatani podczas swojej czynności czarodziejskiej, zmieniają ukraszenie twarzy.
Strzelec nie miał potrzeby wysilać się dłużej na zachęcające dowody, bo nim to powiedział, już Dunkan kończył zmywać resztki farb stanowiących jego maskę. Przygotowawszy się tym sposobem do widzenia się z kochanką, pożegnał towarzysza i znikł za wskazanémi sobie drzwiami.
Sokole Oko zalecił mu nie tracić wiele czasu na próżnej rozmowie, z ukontentowaniem spojrzał na odchodzącego, a potém zajął się przeglądaniem spiżarni Huronów, gdyż jakeśmy już powiedzieli, jaskinia była magazynem żywności całego pokolenia.
Dunkan znalazł się naprzód w ciasném i ciemném przejścia, lecz światełko błyszczące po prawej ręce, było dla niego gwiazdą polarną i wprowadziło go do drugiej groty przeznaczonej na więzienie niewolnicy tak znakomitej, jaką była córka komendanta nieprzyjacielskiej twierdzy. Mnóstwo rzeczy zrabowanych podczas zdobycia William Henryka, walało się tu na ziemi: odzienie, broń, materye w sztukach, paki, tłomoki, kufry rozmaitego kształtu, wszystko to leżało zrzucone nieładem. Wśrzód tych gratów, siedziała Alina blada, drżąca, niespokojna, ale już uwiadomiona przez Dawida o przybyciu Hejwarda do Huronów.
— Dunkan! — zawołała postrzegłszy go i wstrzęsła się jakby przerażona dźwiękiem własnego głosu.
— Alino! — odpowiedział tylko maior, i lekko przeskakując zawady walające się pod nogami, przybiegł do niej.
— Byłam pewna Dunkanie, że ty mię nie opuścisz nigdy, — rzecze znowu wzruszona i przez to bardziej jeszcze czarująca piękność; — ale nie widzę z tobą więcej nikogo, i jakkolwiek obecność twoja jest dla mnie przyjemną, chciałabym przytém żebyś nie był tu sam jeden.
Hejward widząc że dla mocnego wzruszenia prawie nie mogła utrzymać się na nogach, radził jej usiąsdź, a potém w krótkości opowiedział wszystkie wypadki wiadome już czytelnikom. Alina słuchała go z tak żywém uczuciem, że wzdęte jej piersi ledwo oddychać były zdolne, a chociaż major nie rozwodził się nad rospaczą Munra, rzewne łzy zalały piękne jej lica. Żal jednak uśmierzając się powoli, zostawił miejsce jeżeli nie pogodnej spokojności, to przynajmniej pilne uwadze.
— A teraz Alino, — dodał Hejward nakoniec, — wybawienie twoje po większej części zależy od ciebie samej. Za pomocą nieocenionego naszego przyjaciela, strzelca, możemy ujść rąk barbarzyńców, ale potrzeba żebyś się uzbroiła w całą odwagę. Pomyśl że rzucisz się w objęcia twojego ojca, a szczęście twoje i jego zależy od twojego męztwa.
— Czegożbym nie uczyniła dla ojca, który dla mnie tyle uczynił!
— A ja czy nic niemogę spodziewać się od ciebie, Alino?
Spojrzenie pełne niewinności i zadziwienia, odpowiedziało Hejwardowi, że się powinien był jaśniej wytłumaczyć.
— Nie jest tu ani czas ani miejsce, oświadczać tobie, droga Alino, moich życzeń zbyt śmiałych może; ale czyjeż serce udręczone tyle co moje, nieszukałoby jakiejkolwiek pociechy! Powiadają, że nie masz mocniejszego węzła nad wspólne nieszczęście, i to cośmy razem z twoim ojcem od czasu waszego zabrania ucierpieli, zdolne było doprowadzić do zwierzenia się wzajemnego.
— A Kora, Dunkanie! moja kochana Kora; czyliż ona zapomniana!
— Zapomniana! o pewno że nie. Któżby jej nie opłakiwał i nie żałował ile tego warta? Dobry wasz ojciec nie czyni żadnej różnicy między swojemi dziećmi; ale co do mnie... Czy nie obrazisz się Alino kiedy pawiem prawdę, ze oddaję pierwszeństwo....
— Bo nie oddajesz jej słuszności, — zawołała Alina cofając rękę z dłoni majora; — ona zawsze o tobie wspomina jak o najdroższym przyjacielu.
— I ja tez jestem jej przyjacielem; pragnę nawet bydź bliższą jeszcze osobą dla niej. Ale twój ojciec, Alino, pozwolił mi cieszyć się nadzieją, że słodszy i świętszy węzeł połączy mię z tobą.
Przejęta nagle wzruszeniem właściwém jej płci i wiekowi, Alina wzdrygnęłę się i na chwilę odwróciła w bok głowę; ale prawie natychmiast odzyskując władzę nad sobą, rzuciła na kochanka tkliwe spojrzenie szczerej niewinności.
— Hejwardzie, — rzecze, — powróć mię ojcu i pozwól wprzód uszłyszeć z ust jego zezwolenie, nim powiesz mi więcej.
— I czy mogłemże mniej teraz powiedzieć? — zapytał major; a w tém poczwszy lekkie uderzenie po ramieniu, obejrzał się spiesznie i spotkał wzrok okrótnego Magui zaiskrzony piekielną radością. Gdyby nie zdołał powściągnąć pierwszego popędu, byłby rzucił się na dzikiego i najdroższe nadzieje powierzył niepewnemu losowi walki śmiertelnej. Lecz był bezbronny, a Huron uzbrojony w nóż i tomahawk, mógł nadto jeszcze mieć ukrytych towarzyszy do pomocy; lękając się więc bez obrońcy zostawić tej, co mu dopiero stała się milszą niż kiedykolwiek była, poszedł za rozwagą i nie usłuchał natchnienia rospaczy.
— Czego jeszcze chcesz ode mnie? — odezwała się Alina krzyżując ręce na piersiach i starając się najżywszą obawę o Hejwarda, ukryć pod pozorem zimnej dumy, z jaką zawsze przyjmowała barbarzyńcę, który ją wydarł ojcu.
Indyanin zajęty już pracą w celu przecięcia wszelkiego sposobu ucieczki, spojrzał tylko groźnie na dwoje nieszczęśliwych jeńców, i spokojnie dźwigając rozmaite ciężary, jako to, skrzynie, kufry i ogromne kłody, które przy nadzwyczajnej swej sile ledwo mógł ruszyć z miejsca, zawalał niemi drzwi przeciwległe tym, przez które Hejward wszedł tutaj.
Dunkan zrozumiał natenczas jakim sposobem został zachwycony i straciwszy nadzieję ratunku, przytulii Alinę do serca, prawie nie żałując życia, kiedy ostatnie spojrzenia jego mogły bydź na nią zwrócone. Magua jednak nie miał zamiaru tak prędko zakończyć męki nowego więźnia, i dla tego myśląc jedynie o położeniu zapory przewyższającej siły obojga jeńców, pracował dalej nie racząc nawet spojrzeć na nich powtórnie. Major utrzymując Alinę nie mogącą stać o swej mocy, śledził oczyma wszystkie poruszenia Hurona; lecz nadto był dumny i rozgniewany, aby miał błagać o litość nieprzyjaciela, którego znał nieugięte okrócieństwo.
Dziki zapewniwszy się ze jeńcy w żaden sposób ujść nie mogli, obrócił się do nieb i rzekł po angielsku:
— Twarz blada umie złapać w samołowkę ostrożnego bobra; ale człowiek czerwony umie złapać i trzymać Twarz bladą.
— Rób co chcesz nędzniku! — zawołał major zapominając w tej chwili, że nie dla siebie tylko powinien był dbać o życie; — pogardzani równie tobą jak twoją zemstą.
— Czy oficer angielski jutro u słupa będzie mówił tak samo? — zapytał Magua z ironją dającą do zrozumienia, że powątpiéwał o wytrwałości białego na męczarnie tortur.
— I tu w oczy tobie, i przed całym twoim narodem! — zawołał Hejward.
— Lis Chytry wielki wódz, — odpowiedział Huron; — pójdzie on po swoich wojowników młodych, żeby zobaczyli jak mężnie Twarz blada umie znosić męczarnie.
To rzekłszy zawrócił się i poszedł ku drzwiom, kędy Dunkan był wszedł do tego oddziału jaskini; lecz znalazł je zajęte przez niedźwiedzia, który siedział wahając się swoim sposobem i mrucząc gniewliwie. Magua zatrzymał się trochę i podobnież jak ten Indyanin co wprowadził tu Hejwarda, przypatrzywszy się pilnie, poznał przebranego kuglarza.
Długie obcowanie z Anglikami, pozbawiło go wielu przesądów pospolitych w jego narodzie. Nie mając zatém wielkiego poszanowania dla mniemanego czarnoxiężnika, spojrzał nań wzgardliwie i chciał pominąć; ale niedźwiedź nasrożył się i zamruczał groźniej.
Magua nie myśląc zmieniać zamiaru dla grymasów szarlatana, po chwili znowu posunął się naprzód; a niedźwiedź stanął słupem i zaczął przedniemi łapami garnąć do siebie powietrze.
— Głupcze! — zawołał zniecierpliwiony Huron, — idź straszyć skwawy i dzieci, a nieprzeszkadzaj zatrudnionym męszczyznom. — Kiedy po tych słowach nie biorąc się ani do tomakawku ani do noża dla zgromienia mniemanego kuglarza, dał krok ku drzwiom, Sokole Oko chwycił go oburącz i ścisnął prawdziwie po niedźwiedziemu.
Hejward baczny na wszystkie poruszenia przebranego towarzysza, posadził czém prędzej Alinę na najbliższej skrzyni, ściągnął długi rzemień, którym jakiś pak był osznurowany, i przyskoczywszy do nieprzyjaciela mocno ściśniętego w ręku strzelca, tak mu skrępował ręce i nogi, że gdy go potém Sokole Oko rzucił na ziemię, musiał leżeć bez ruchu twarzą do góry.
Przez cały ciąg tej równie nagłej, jak nieprzewidzianej walki, Magua opierał się z całej mocy; a lubo od razu poczuł wyższość od przeciwnika, nie wydał jednak najmniejszego głosu. Dopiéro teraz kiedy strzelec chcąc mu objaśnić tajemnicę, na miejscu głowy niedźwiedziej ukazał twarz swoję, Huron mimowolnie wykrzyknął z podziwienia.
— Aha, przecież odzyskałeś język, — rzecze najspokojniej Sokole Oko. — Dobrze żeśmy dowiedzieli się o tém: trzebaż jeszcze zrobić jedne maleńką ostrożność, żebyś jego na naszą szkodę nie użył.
To rzekłszy zawiązał mu gębę, a gdy już straszliwy Indyanin został pozbawiony wszelkiej możności szkodzenia, obróciwszy się do majora zapytał:
— Jakim sposobem ten łotr dostał się tutaj? Nikt nie przechodził tędy gdzie mię pan zostawiłeś.
Hejward pokazał mu drzwi przez które wszedł dziki, i razem zawady jakie musieliby usuwać, gdyby chcieli wyjść tą drogą.
— Ponieważ nie mamy do wyboru, — rzecze strzelec, — trzeba wychodzić kędyśmy przyszli i śpieszyć do lasu. Ruzajmy; weź pan pod ręce i prowadź panienkę.
— Niepodobna! Chociaż wszystko widzi i słyszy, ale przestrach odebrał jej siły; ona nie może utrzymać się na nogach. — Idź, mój zacny przyjacielu, ratuj siebie, a nas zostaw zrządzeniom naszego losu.
— Nie masz mdłości któraby nie przeminęła, a każde nieszczęście uczy czegoś. Uwiń ją pan w tę płachtę roboty Huronek. Nie tak; trzeba okryć całą osobę, żeby nic nie było widać. Schowaj pan dobrze te drobne nóżki; oneby nas zdradziły, bo w całych lasach amerykańskich pewno nie masz podobnych. Teraz proszę wziąść ją na ręce; tylko niech ja włożę moję głowę niedźwiedzią. No, idźmy.
Dunkan, jak to można widzieć ze słów jego towarzysza, spiesznie wypełniał dawane sobie rozkazy, i wziąwszy ciężar, który sam przez się niewielki, wydawał mu się bardzo lekkim, poszedł za strzelcem. Chora Indyanka ledwo już okazywała znaki życia. Łatwo domyślić się jednak, że dwaj przyjaciele niezatrzymując się przeszli pierwszą grotę jaskini i pośpieszyli do lochu prowadzącego na wolne powietrze. Wiele głosów dających się słyszeć za drzwiami oznajmiło im, że krewni i przyjaciele chorej zebrali się tutaj, aby czém prędzej dowiedzieć się jaki skutek sprawiły czary cudzoziemskiego lekarza.
— Gdybym ja powiedział choć słowo, — szepnął Sokole Oko, — moja angielszczyzna jako rodowita mowa człowieka białego, ostrzegłaby tych łotrów że mają nieprzyjaciela pośrzód siebie. Trzeba więc majorze, żebyś się rozprawił z nimi swoim czarnoxięzkim językiem: powiedz im że zamknąłeś ducha w jaskini i dla uzupełnienia kuracyi chorą wynosisz do lasu. Oszukuj jak możesz najlepiej; w takim razie godzi się oszukiwać.
Drzwi przemknęły się trochę, jak gdyby kto chciał zasłyszeć co się wewnątrz działo, lecz niedźwiedź mruknął straszliwie i znowu zamknięto je spiesznie. Wkrótce potém Sokole Oko wystąpił naprzód grając wybornie przyjętą na się rolą niezgrabnego zwierza, a Dunkan wyszedłszy tuż za nim, postrzegł się wśrzód kilkunastu osób czekających go niecierpliwie.
Tłum ten rozstąpił się na dwie strony i pozwolił zbliżyć się do Dunkana staremu wodzowi, który prowadził z sobą młodego wojownika, zapewne męża chorej.
— Czy brat mój zwyciężył ducha? — zapytał starzec. — Co tu niesie na ręku?
— Kobiétę, która była chora, odpowiedział Dunkan poważnie. — Wypędziłem z niej chorobę i zamknąłem w jaskini, a teraz ją samą niosę do lasu, żeby dać jej kilka kropel soku z pewnego ziółka, co nie może skutkować inaczej, jak na wolném powietrzu i w miejscu dalekiém od ludzi. Ten jeden tylko sposób zabezpieczyć może twoję córkę od nowych napaści złego ducha. Przed świtem będzie ona w wigwamie swojego męża.
Stary wódz wytłumaczył dzikim słowa Dunkana powiedziane po francuzku, i gdy szmer przyjazny wyrażał powszechne zadowolnienie, on sam dając znak majorowi żeby szedł swoją drogą, dodał głosem mocnym:
— Idź! ale ja nie jestem babą; wstąpię do jaskini i zagnębię złego ducha.
Hejward już był ruszył się z miejsca, lecz usłyszawszy to straszne zapowiedzenie, wstrzymał się i zawołał:
— Co brat mój powiada! czy stracił rozum? czy chce zgubić sam siebie? Jakże to, nie lęka się, żeby choroba przylgnęła do niego; albo pierwszą swoję zdobycz dognała w lesie? Do mnie to należy ukończywszy leczenie, powrócić tu i zakląć ją na zawsze. Niech bracia moi strzegą tych drzwi z daleka, i jeżeli się zły duch pod jakimkolwiek bądź kształtem w nich ukaże, niech się starają maczugami go zabić. Ale równie on chytry jak złośliwy, będzie siedział pod skałą, skoro zobaczy, że tylu wojowników uzbrojonych czatuje na niego.
Szczególniejsza ta odezwa sprawiła pożądany skutek. Mężczyzni zarzucili na plecy tomahawki, żeby je mieć w gotowości do bicia złego ducha, kobiéty i dzieci zaczęły spiesznie uzbrajać się w kije gałęzie i kamienie, przeciw tej Urojonej istocie której przypisywali cierpienia chorej; a dwaj mniemani czarodzieje znaleźli porę oddalić się spokojnie.
Jakkolwiek zabobonne wyobrażenia Indyail posłużyły teraz szczęśliwie, Sokole Oko wiedząc jednaką że rozsądniejsi wodzowie podzielali je raczej przez pobłażanie niżeli własną wiarę, czuł całą cenę czasu w obecnym razie. Gdy więc najmniejsze podejrzenie w którymkolwiek z dzikich wzbudzone, mogło przyprawić ich o zgubę, wziąwszy się manowcem dalekim od mieszkań, szedł spiesznie. Dzieci porzuciły już swoje zabawy, i ogniska przez nie rozłożone zaczynały gasnąć; a chociaż przy ostatku dogorewającego światła, dawały się widzieć tu i ówdzie oddalone kupy wojowników, cichość nocy uderzała tém bardziej, że cały wieczór wrzask i hałas rozlegał się po obozie.
Świeżość powietrza wkrótce orzeźwiła Alinę. Skoro weszli do lasu, odezwała się wgrywając się z rąk majora:
— Puść mię Hejwardzie, ja mogę iść sama, już mi zupełnie dobrze.
— Nie, Alino, jeszcze jesteś słaba, — odpowiedział Dunkan starając się ją zatrzymać. Lecz gdy nie przestawała nalegać, musiał pozbydź się miłego ciężaru.
Rycerz niedźwiedzia, niepojmował zapewne, co za roskosz kochankowi trzymać w objęciach drogą osobę, równie jak nie miał wyobrażenia o tém uczuciu wrodzonego wstydu, którego doświadczała niewinna piękność na ręku młodego mężczyzny unoszona od nieprzyjaciół. Lecz kiedy już byli dosyć daleko od Huronów, zatrzymał się żeby przemówić w materyi lepiej mu znajomej.
— Scieszka ta, — rzecze, — prowadzi nad brzeg niewielkiego strumyka; idźcie państwo z jego biegiem aż do katarakty, gdzie po prawej ręce na pierwszej górze znajdziecie drugi naród. Trzeba żebyście się tam udali i prosili o schronienie, a jeżeli to prawdziwi Delawarowie, nie będziecie prosili napróżno. Uchodzić dalej z panienką niepodobna teraz. Huronowie mogliby pójść w ślad za nami i nieodpuściwszy nas na mil dwanaście, poobdzierać nam głowy. Idźcie państwo moi: niech Opatrzność czuwa nad wami!
— A sam? — zapytał Hejward z zadziwieniem, — nie spodziewam się żebyś myślił opuścić nas tutaj, — Huronowie mają w swym ręku tego, co jest chlubą Delawarów, — odpowiedział strzelec; — a nim zdołają rozlać ostatnie kroplę krwi mohikańskiej, musze spróbować, czy mi się nie uda wybawić młodego przyjaciela mojego. Gdyby oni obdarli głowę panu, majorze, pewno za każdy włos przypłaciliby jedném życiem; jak już przyrzekłem dawniej; ale gdyby młody Sagemor został przywiązany do słupa, zobaczyliby natenczas jak umie umrzeć człowiek krwi niezmięszanej.
Bez urazy za to widoczne pierwszeństwo, jakie otwarty strzelec zostawił młodzieńcowi, którego prawie za syna uważał, major starał się wszelkiemi sposobami odwieść go od tak azardowego przedsięwzięcia. Alina do próśb Dunkana łącząc swoje, zaklinała także, aby zrzekł się zamiaru, co tyle niebezpieczeństw a mało skutku obiecywał. Przekładania, prośby, zaklęcia, wszystko było daremne. Strzelec słuchał uważnie, chociaż z niecierpliwością, a potém odpowiedział w taki sposób, że Alina musiała zamilknąć, a major poznał, iż wszelkie dalsze dowody na nicby się nie przydały.
— Słyszałem, — rzekł Sokole Oko tonem stanowczym, — że jest pewne uczucie, co w młodości silniej łączy mężczyznę z kobiétą, niż ojca z synem. Bydź to może prawda; rzadko widywałem kobiéty mojego koloru i nie wiem dobrze jakie tam skłonności rodzą się w osadach ludzi białych. Pan dla uratowania tej panienki poświęciłeś życie, poświęciłeś wszystko co masz najdroższego, i zdaje mi się ze podobne przywiązanie było do tego powodem. Ja zaś, wyuczyłem Unkasa używać strzelby jak należy i dobrze mi się odpłacił za to. Ja w wielu utarczkach walczyłem obok niego, i póki mogłem słyszeć jedném uchem strzał jego, a drugim Sagamora, zawsze byłem pewny że nieprzyjaciel nie zajdzie mi z tyłu. Zimy i lata przepędzaliśmy razem, dzieląc się każdym kęsem, czuwając naprzemian podczas spoczynku. Nie piérwej więc będzie mógł powiedzieć ktokolwiek, że Unkas cierpiał tortury i że.... Tak, jedna Wszechmocność rządzi nami wszystkimi jakiegokolwiek bądź koloru ciała jesteśmy, i tę wzywam na świadectwo, że nie pierwej młody Mohikan zginie dla niedostatku przyjaciela, jak chyba wszelka uczciwość zniknie z ziemi i moja danielówka nie więcej będzie mogła dokazać od dudki śpiewaka.
Dunkan puścił rękę Strzelca za którą go przytrzymywał; a ten zawrócił się spiesznie i wielkim krokiem poszedł ku mieszkaniom Huronów. Zostawieni sami sobie młodzi zbiegowie przeprowadzali oczyma szlachetnego przyjaciela póki nie znikł w ciemności, a potem według jego rady udali się do obozu Delawarów.

Koniec tomu trzeciego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Feliks Wrotnowski.