Przejdź do zawartości

Ostatni Mohikan/Tom II/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Ostatni Mohikan
Data wyd. 1830
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Feliks Wrotnowski
Tytuł orygin. The Last of the Mohicans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIERWSZY.
„Jeżeli mu przebaczę, niech zginie nie plemię!“
Szekspir.

Magua zamierzył popasywać na jednym z tych piramidalnych, jakby ręką ludzką usypanych wzgórków, których mnóstwo znajduje się na dolinach Stanów Zjednoczonych. Wzgórek ten, był wysoki i spadzisty, miał wierzchołek spłaszczony i bok jeden bardzo nierówny. Cała dogodność tego miejsca, juk się zdawało, zależała na tem, że przystęp był niepodobny prawie, a odpór łatwiejszy niż gdziekolwiek indziej. Hejward po tak długim przeciągu czasu i tylu milach drogi, straciwszy nadzieję odsieczy, cały zajęty pocieszaniem nieszczęśliwych towarzyszek, widział to wszystko obojętném okiem. Koniom zdjęto uzdzienice, żeby się pasły rzadką i nędzny trawą leśną, a przed czworgiem jeńców, pod cieniem nachylonej brzozy, położono resztki żywności, zabrane z jaskini.
Mimo pośpiech w drodze, Indyanin jeden znalazł porę przeszyć strzałą jelonka, i niósł go na plecach aż do popasu. Towarzysze jego teraz wybierając, podług swego zdania, delikatniejsze kawałki rozpłatanej na prędce źwierzyny, jedli je surowe i bez żadnej przyprawy. Magua tylko nie należał do tej odrażającej uczty: siedział on o kilka kroków dalej i jak się zdawało, mocno był zamyślony.
Dziwna ta wstrzemięźliwość w dzikim, zastanowiła majora. Wniósł sobie że Huron rozmyślał nad tém, jakimby sposobem oszukać czujność towarzyszów i otrzymać obiecaną nagrodę. Chcąc przeto dopomodz mu radą w układaniu zamiarów i nowemi ponętami chciwość zaostrzyć, wstał z miejsca, przeszedł się trochę i niby nieumyślnie stanął przed nim.
— Czy Magua nie dość długo szedł twarzą do słońca, żeby się jeszcze obawiać Kanadyjczyków? — zapytał go tak poufale, jak gdyby o dobrem porozumieniu między nimi, żadnej wątpliwości nie było. — Czy nie należałoby dowódzcy William Henryka odprowadzić jego córek, nim mu serce zatwardnieje na ich stratę, i ręka stanie się mniej hojną?
— Alboż twarze blade mocniej kochają swoje dzieci dziś wieczorem, niżeli jutro rano? — zapytał Indyanin ozięble.
— Nie, zapewne, — odpowiedział major spiesznie poprawując się na słowach; — człowiek biały może zapomnieć i zapomina niekiedy o mogiłach swych przodków; przestaje niekiedy myśleć o tych, co powinien był i przyrzekł kochać zawsze, ale miłość jego ku dziecióm, tylko z nim samym umiera.
— To więc serce starego wodza białych tak jest czułe? — zapytał Magua. — Długo będzie pamiętał on o dzieciach, które mu jego skwawy[1] powiły? Dla swoich wojowników jest on srogi i ma kamienne oczy.
— Jest on surowy względem przestępnych, bo powinność wymaga tego po nim, — rzecze major; — ale względem postępujących dobrze, jest on ludzki i sprawiedliwy. Znałem ja wielu najlepszych ojców, ale żaden z nich nie miał tak wylanego serca dla dzieci. Ty Magua, tylko w pierwszych szeregach wojowników widywałeś Siwą Głowę; ja zaś widziałem go wtenczas, kiedy mówiąc o córkach, które teraz są w twojej mocy, zalewał się łzami.
Hejward nie wiedząc jak ma sobie tłumaczyć wyraz twarzy Indyanina słuchającego pilnie, zamilkł nagle. Zdawało mu się z początku, ze zapewnienie o miłości Munra ku dziecióm, czyniąc Huronowi nadzieję tem świetniejszej i obfitszej nagrody, było powodem jego widocznej radości; ale wkrótce radość ta zaczęła stawać się tak dziką i okropną, iż słusznie należało lękać się, aby nie była jej zrzódłem namiętność bardziej silna i straszna, niż chciwość.
— Odejdź, — rzecze Magua do Hejwarda w mgnieniu oka wszelką oznakę wzruszenia zamieniając na spokojność grobową; — odejdź i powiedz dziewczynie czarnookiej, ze Magua chce z nią pomówić. Co córka przyrzecze, ojciec nie zapomni o tém.
Dunkan mniemając, że dziki chciał pozyskać od Kory, albo obietnicę większych jeszcze darów, albo zaręczenie przyrzeczonej już nagrody, pośpieszył do dwóch sióstr Wypoczywających pod brzozą i oznajmił starszej wolą Magui.
— Znasz Koro, jakiego rodzaju są żądze Indyan, — rzecze major prowadząc swą towarzyszkę na miejsce gdzie Lis jej czekał. — Bądź hojna w obietnicach prochu, odzieży, a najbardziej wódki, bo za tém przepadają wszystkie pokolenia dzikich. Nie źle byłoby także, żebyś z tym wdziękiem jaki tobie jest właściwy, ofiarowała mu cokolwiek od siebie samej. Pamiętaj Koro, że może od twojej zręczności i przytomności umysłu, zależy teraz życie twoje własne i Aliny.
— I twoje Hejwardzie?
— Mniejsza o moje; poświęciłem je królowi, a za tém każdy nieprzyjaciel, za pierwszą zręcznością ma prawo je wydrzeć. Nie mam ojca, coby płakał po mnie; nie wielu przyjaciół poświęci łzę wczesnemu zgonowi, którego tyle razy na drodze sławy szukałem. Ale cicho! jesteśmy już blisko Indyanina. Oto, Magua, masz przed sobą młodą damę, z którą chciałeś mówić.
Huron podniosł się zwolna i więcej minuty stał w milczeniu. Skinął potem, ręką, jakby dając znak majorowi żeby się oddalił.
— Kiedy Huron mówi z kobiétami, — rzecze oziębłe, — całe jego pokolenie ma zatknięte uszy.
Dunkan wahał się jeszcze.
— Odejdź Hejwardzie, — rzecze Kora z uśmiechem spokojnym; — delikatność wymaga tego po tobie. Idź do Aliny i staraj się pocieszyć ją dobrą nadzieją.
Kiedy odszedł, odezwała się natenczas do Magui głosem pewnym i z całą godnością płci swojej:
— Co Lis ma powiedzieć córce Munra?
— Słuchaj, — rzecze Huron kładąc jej rękę na ramię, jakby dla mocniejszego zwrócenia uwagi. Kora spokojnie lecz śmiała cofnęła się od niego, a Indyanin tak mówił dalej: — Magua był wojownikiem i wodzeni wsrzód Huronów nadjeziernych. Dwadzieścia razy słońce letnie, spędziło do rzek śniegi i lody zimowe, nim pierwszy raz zobaczył twarz bladą, nim przestał bydź szczęśliwym. Ale gdy jego ojcowie Kanadyjscy przyszli w głąb lasów i nauczyli go pić wodę ognistą, stał się szalony. Huronowie pędzili go jak wściekłego bawołu i przepędzili daleko od pradziadowskich mogił. Poszedł więc brzegiem jeziora i zaszedł do Kanonburga. Żywił się tam z rybołowstwa i polowania; lecz znowu popchnięto go między nieprzyjaciół w lasy: aż nakoniec wódz urodzony Huronem, został wojownikiem Mohawków.
— Słyszałam cóś o tém wszystkiém, — rzecze Kora widząc ze dziki hamując w sobie popęd gniewu, obudzonego wspomnieniem doświadczonych niesprawiedliwości, zamilkł na chwilę.
— Czyliż Magua winien temu, że jego głowa nie ze skały? — odezwał się Indyanin znowu. — Kto mu podał pić wodę ognistą? Kto go szalonym uczynił? Twarze to blade, ludzie twojego koloru.
— Jeżeli między ludźmi jednąż ze mną mającemi farbę, są źli lab nierozważni, czyliż słusznie maro pokutować za to?
— Nie; Magua jest mąż, a nie głupiec. Wie on, ze takie jak ty kot i ty nie otwierają ust nigdy na przyjęcie wody ognistej; Duch Wielki dał wam mądrość.
— Cóż więc mogę powiedzieć lub uczynić względem twych nieszczęść, albo może i błędów?
— Słuchaj! mówiłem już. Kiedy wasi ojcowie anglicy i francuzi odkopali siekierę wojny, Lis podniósł swój tomahawk i razem z Mohawkami poszedł przeciw własnemu narodowi. Twarze blade odparli ludzi czerwonych w głąb lasów; i teraz jeżeli się bijemy, biały dowodzi nami. Stary wódz Horykanu, ojciec twój, był Wielkim naczelnikiem narodu naszego. Mówił on Mohawkom: róbcie to, róbcie owo, i słuchano go. Postanowił przy tém prawo, li jeśli Indyanin napije się wody ognistej i wejdzie do płóciennych wigwamów jego żołnierzy, będzie ukarany za to. Magua nierozważnie otworzył usta i gorący napój wciągnął go do chaty Munra. Cói wtenczas uczynił Siwa głowa?
— Zachował się podług prawa ustanowionego przez się i karząc winowajcę wymierzył sprawiedliwość.
— Sprawiedliwość! — powtórzył Indyanin rzucając z pode łba dzikie spojrzenie na łagodną i spokojną twarz Kory; — czy to sprawiedliwość, bydź przyczyną złego i karać za nie innych? Magua nie był winien: gorzałka to czyniła i gadała przez niego. Ale Munro nie chciał uwierzyć temu; wódz Huronów został schwytany, przywiązany do słupa i jak pies ćwiczony rózgami w obecności wszystkich wojowników białych.
Kora milczała nie wiedząc jak usprawiedliwić w oczach Indyanina, ten surowy, a może poniekąd i nieroztropny postępek swojego ojca.
— Zobacz! — mówił dalej Magua rozchylając na swych piersiach lekką tkaninę indyjską; — oto blizny od kul i nożów: wojownik nie wstydzi się pokazać ich przed całym narodem; ale Siwa głowa na plecach Hurońskiego wodza porobił inne znaki, które on jak skwawa pod tém płótnem, rękami ludzi białych farbowaném, ukrywać musi.
— Ja sądziłam ze wojownik indyjski jest cierpliwy, że jego duch nie czuje, nie podziela cierpień zadanych jego ciału.
— Kiedy Czippewy uwiązali Maguę do słupa i zadali mu tę ranę, — rzecze Huron z chlubą prowadząc rękę wzdłuż wielkiej blizny przepasującej mu całe piersi, — Lis śmiał się im w oczy i powiedział, że tylko skwawy tak niedołężnie ranią. Duch jego natenczas unosił się wyżej obłoków; ale kiedy czuł upadlające razy Munra, duch jego był pod ziemią. Duch Hurona nie upija się nigdy; nigdy pamięci stracić nie może.
— Ale uspokojony bydź może. Jeżeli mój ojciec wyrządził ci niesprawiedliwość, pokaż mu, oddając córki, że Huron umie przebaczać krzywdy. Wiesz co przyrzekł major Hejward; ja nadto z mojej strony....
Magua wstrząsnął głową i niepozwolił wyliczać darów.
— Czegóż więc żądasz? — zapytała Kora boleśnie przekonana, że szlachetną szczerość Hejwarda, zawiodła złośliwa obłudą dzikiego.
— Czego żądam? Huron zawsze żąda, dobre za dobre, a złe oddać za złe.
— Chcesz tedy pomścić się krzywdy poniesionej od Munra na jego córkach bezbronnych? Ja mniemałam, że taki wódz jak Magua, będzie uważał za rzecz godniejszą męszczyzny, starać się spotkać go osobiście i zwyczajem wojowników dopomnieć się o słuszność.
— Twarze blade mają ręce długie i noże wyostrzone dobrze, — odpowiedział Indyanin z uśmiechem dzikiej radości. — Pocóż Lisowi Chytremu iść między karabiny wojowników białych, kiedy duch swego nieprzyjaciela ma w ręku?
— Powiedz mi przynajmniej, Magua, jakie są twoje zamiary? — rzecze Kora, prawie z nadludzką mocą utrzymując powierzchowną spokojność. — Czy myślisz prowadzić nas w niewolą za lasy, czy tu nam śmierć zadać? Powiedz, niemożnaż żadnym już sposobem wynagrodzić ci krzywdy i ułagodzić serca? Daj przynajmniej wolność mojej siostrze, a na mnie zwal cały ciężar twojego gniewu. Pozyskaj bogactwa za jej okup od ojca i przestań na poświęceniu jednej ofiary dla twojej zemsty. Strata obu córek wpędziłaby starca do grobu, a jakaż ztąd korzyść, jaka przyjemność wynikłaby dla Lisa?
— Słuchaj jeszcze! Dziewczyna z błękitnemi oczyma będzie mogła powrócić nad Horykan i opowiedzieć staremu wodzowi wszystko co się stało, jeżeli dziewczyna czarnooka przysięże mi na Wielkiego Duchą swych ojców, że nie skłamie przede mną.
— Ale jakiejże prawdy, jakiej obietnicy chcesz ode mnie? — zapytała Kora, ciągle przez swoję krew zimną i godność utrzymując na wodzy niepohamowane chuci dzikiego.
— Kiedy Magua opuścił swoje pokolenie, żona jego dostała się innemu wodzowi. Teraz zaś gdy się pojednał z Huronami i wraca do mogił swych ojców nad jezioro wielkie, niech córka wodza angielskiego zgodzi się pojsdź za nim i na zawsze w jego wigwanie pozostać.
Jakkolwiek oburzająca była ta propozycyą, Kora potrafiła jeszcze panować nad sobą odpowiedziała bez najmniejszego znaku wzruszenia.
— I jakąż Magua miałby przyjemność podzielać swój wigwam z kobietą, której nie kocha, z kobietą innego rodu, innej farby ciała? Czy nie lepiej żeby przyjąwszy złoto od Munra, hojnością pozyskał rękę i serce młodej jakiej Huronki?
Indyanin blizko minuty nie odpowiadał Korze, lecz jego wzrok dziki z takim wyrazem zwracał się na nię, że musiała spuścić oczy i lękać się nowej jakiej propozycyi szkaradniejszej jeszcze. Nakoniec Magua odezwał się tonem najdotkliwszego urągania.
— Kiedy rózgi padały na plecy wodza Hurońskiego, wiedział już on wtenczas, gdzie znajdzie dla siebie żonę, któraby to ścierpiała. Co za roskosz dla Magui patrzeć co dzień, jak córka Munra, sieje i zbiera jego zboże, nosi mu wodę i piecze źwierzynę! Ciało Siwej głowy będzie mogło zasypiać pod obroną armat; ale duch jego! ha! ha będzie pod nożem u Chytrego Lisa.
— Potworo! — zawołała młoda piękność z gniewem i zapałem miłości dziecinnej, — godnie odpowiadasz danemu ci przezwisku! Sam szatan chyba tylko wymyśliłby podobnie okrótną zemstę! Ale zbyt wiele rozumiesz o twojej władzy. Poznasz że prawdziwy duch Munra masz w twoim ręku, i twoja złośliwość nic mu poradzić nie zdoła!
Na to uniesienie czułości, Huron odpowiadając tylko wzgardliwym uśmiechem, dał poznać niezmienność swego postanowienia, i skinął ręką, jakby na znak ze już nie ma nic mówić.
Kora żałując prawie, że zbyt porywczo postąpiła, musiała odejść, bo Magua już się zawrócił i poszedł do towarzyszów, kończących swój obiad źwierzęcy. Hejward wybiegł na spotkanie Kory i zapytał o wypadku rozmowy, podczas której nie spuszczał oka z obojga rozmawiających. Ponieważ byli już tylko o parę kroków od Aliny, Kora lękając się powiększyć jej przestrachu, starała się uniknąć odpowiedzi wyraźnej; lecz z jej wybladłej i zmienionej twarzy, z jej niespokojnych spojrzeń na strażników, łatwo było poznać że nic pomyślnego donieść nie miała.
Alina zapytała ją z kolei, czy wie przynajmniej jaki los ich czeka. Kora nie mogąc wytrzymać dłużej dręczącego uczucia, przycisnęła siostrę do siebie i wskazała ręką na gromadę dzikich.
— Patrz, tam! patrz! Czy nie widzisz? Los nasz, z ich twarzy wyczytać można.
Gwałtowne, to poruszenie i głos przerywany, bardziej niż same słowa; przeraziły nieszczęśliwych jeńców. Wszyscy spojrzeli w stronę, gdzie oczy Kory zatrzymały się z natężeniem uwagi, jakiej aż nadto wymagała chwila tak stanowcza.
Magua przystąpiwszy do dzikich, z niedbałością bydlęcą powyciąganych na ziemi, zaczął mowę tonem powagi wodza indyjskiego. Za pierwszém słowem zerwali się wszyscy i przybrali postawę pełnej uszanowania baczności. Chociaż czujni strażnicy niedaleko siebie umieścili jeńców, ci jednak nierozumiejąc języka Magui, tylko z odmian jego głosił i z tych poruszeń wyrazistych, jakie zwykle towarzyszą krasomówstwu dzikich, mogli domyślać się o co rzecz chodziła.
Z początku równie postać jak mowa jego była spokojna i łagodna. Kiedy już pozyskał całą uwagę towarzyszów, Hejward wyniósł z częstego zwracania ręki w stronę jeziór wielkich, ze mówił im okraju przodków, lub o dalekim ich narodzie. Słuchacze kiedy niekiedy lekkiem wykrzyknieniem dawali mu oklask niby, i poglądali jeden na drugiego jakby zadziwieni wymową.
Lis przebiegły nie zaniechał korzystać z tego powodzenia. Zaczął wystawiać im naprzód, jak długą i trudną drogą, opuściwszy rodzinne wigwamy i lasy, szli walczyć za swych ojców Kanadyjskich. Wspominał potem wojowników ich narodu, sławił ich dzieła, opisywał rany, wyliczał jak wiele głów odarli i niezapomniał pochwalić każdego z obecnych, a o którym w szczególności mówił, na tego twarzy jaśniała duma, ten nie wahał się nawet oklaskiem potwierdzić dawanej sobie pochwały.
Wyliczywszy dawne bitwy i zwycięztwa z zapałem tryumfu, zniżył głos i poprostu zaczął opisywać wodospad Glenu, niedostępne położenie wysepki, jej skały, jej jaskinie, jej przepaści z obu stron, a wymówiwszy: Długi Karabin, zatrzymał się aż póki ostatnie echo nie powtórzyło przeciągłego wycia, jakie powstało na wzmiankę tego imienia. Wskazał potem palcem młodego jeńca angielskiego i opisał zgon Hurona strąconego przezeń ze skały. Odmalowawszy następnie śmierć tego, co zawieszony między ziemią a niebem, długo stawił okropny widok, rozwodził się szeroko nad jego męztwem i nad szkodą, jaką poniósł naród ze straty tak odważnego wojownika. Uczcił równąż pochwałą wszystkich poległych podczas zdobywania wyspy i pokazał na swojém ramieniu ranę, którą sam odebrał.
Skończywszy opisy świeżo zaszłych wypadków, zmienił ton znowu i gardłowym, słodkim, załosnym głosem, zaczął mówić o wdowach i sierotach wojowników pobitych. Wystawiał jaka boleść ich spotka, jaka nędza ich czeka, jaka zemsta im należy.
Wtém nagle pozwalając całej mocy swym piersióm zawołał z uczuciem: — Czy Huronowie są psy żeby znosili to wszystko? Kto pójdzie powiedzieć żonie Menowguma, że jego ciało pożerają ryby, a rodacy nie pomścili się za niego? Kto będzie śmiał przed matką Wassawatimy, przed tą dumną kobieta stanąć z rękoma nie zbroczonemi we krwi? Co odpowiemy starcom pytającym nas wieleśmy głów obdarli, kiedy ani jednych włosów nie będziemy mieli im pokazać? Wszystkie kobiety będą palcami nas wytykały. Czarna stąd plama zostałaby na imieniu Huronów, a żeby ją zmyć, krwi potrzeba.
Głos jego zniknął w tłumie wściekłych okrzyków, jak gdyby tu na wierzchołku góry nie sześciu, lecz całe pokolenie Indyan było.
Nieszczęśliwi, których mowa Magui obchodziła najwięcej, wyraźnie widzieli na twarzach słuchaczów jego, że pomyślnie zmierzał do założonego celu. Posępne malowidło klęski cierpień, wydarło im z piersi jęk bolesny; obrazy zwycięztw, wzbudziły okrzyk radosny; pochwałom, odpowiadały potwierdzające skinienia. Kiedy mówił o męztwie, oczy ich nowym iskrzyły się blaskiem; kiedy wystawiał jak wzgardliwie przyjmą ich kobiety w narodzie, wszyscy pospuszczali głowy; lecz kiedy wezwał zemsty, dając razem uczuć że ta jest w ich ręku, dotknął natenczas stróny, której dźwięk nigdy napróżno nie odzywa się w sercu dzikiego: rozjuszeni Huronowie nagle wydali wrzask wściekły i z podniesionym tomahawkiem w jedném, a z nożem w drugiém ręku, rzucili się na jeńców.
Hejward postrzegłszy to, własnemi piersiami zasłonił obie siostry, i chociaż bezbronny, uderzając z całą mocą rospaczy na pierwszego co się zbliżył, potrafił na chwilę przynajmniej wstrzymać jego zapęd, tém łatwiej, że dziki nie spodziewał się oporu. Z powodu tego zdarzenia Magua znalazł czas wdać się jeszcze, i bardziej przez gwałtowne poruszenia, niżeli krzyk donośny, zwrócił na się uwagę towarzyszów. Ale uczucie wcale różne od litości powodowało nim teraz. Zabierając głos znowu, miał na celu przełożyć słuchaczóm, żeby zamiast zadania prędkiej śmierci, starali się przedłużyć zgon swych ofiar. Myśl tę przyjęto z okrzykiem dzikiej radości i natychmiast zaczęto czynić przygotowania do morderstw.
W tejże chwili dwóch ogromnych Indyan rzuciło się na Hejwarda, a trzeci uważając psalmistę za mniej strasznego przeciwnika, zajął się nim sam jeden. Obadwa jeńcy wszakże nie ulegli bez mężnej, chociaż daremnej, obrony. Dawid nawet obalił swojego mordercę i wprzód musiano go przemódz, żeby potém wspólnemi siłami podołać majora. Skrępowano ich nakoniec wiotkiemi gałęźmi i przywiązano do sosny.
Kiedy Dunkan miał jż czas podnieść oczy na swoję towarzyszki, postrzegł z boleścią, że wszystkich jednaki los czekał. Po prawej jego stronie Kora podobnież, przywiązana do drzewa, chociaż blada i wzruszona, wzrokiem mężnym i śmiałym śledziła wszystkie kroki nieprzyjaciół. Po lewej, Alina, martwa raczej niż żywa, nie mogąc utrzymać się na nogach, wisiała na więzach krępujących ją do brzozy. Głowa jej opadła na piersi, ręce były złożone jak przy modlitwie, ale zamiast tego coby miała wznieść oczy do nieba, skąd jedynie tylko pomocy spodziewać się mogła, wlepiła je w Dunkana z obłąkaniem, mającém jakiś wyraz prostoty dziecinnej. Dawid po pierwszej walce w swém życiu, zdziwiony prawie i cały zajęty tą okolicznością, tak nową dla niego, zastanawiał się w milczeniu, czy godziło się mu postąpić w ten sposób.
Tym czasem Huronowie podżegani co raz gorętszém pragnieniem zemsty, gotowali się ją nasycić przez wszystkie śrzodki okrócieństwa, jakie od wielu używane wieków, stały się pospolitemi w ich narodzie. Jedni zbierali gałęzie i robili z nich stosy koło nieszczęśliwych ofiar; drudzy czesali drewniane gwoździe do zapędzania w ciało jeńców podczas palenia ich na ogniu powolnym. Dwaj ż pomiędzy nich usiłowali nagiąć dwie młode sosenki stojące obok, żeby przywiązawszy do wierzchołków ręce Hejwarda, puścić je potém w górę. Ale te rozmaite męczarnie nie wystarczały jeszcze dla zaspokojenie zemsty Magui.
Kiedy mniej dowcipni barbarzyńcy, w oczach nieszczęśliwych jeńców, robili przygotowania tylko do zwyczajnych i pospolitych morderstw, on tymczasem zbliżył się do Kory i ukazując jej narzędzia śmierci, rzekł z uśmiechem piekielnym:
— Cóż teraz córka Munra powie na to? Czy jej głowa zbyt dumna żeby spoczywać miała na poduszce w wigwamie Indyanina, woli taczać się u podnoża góry jak okrągły kamień i wilkóm za igraszkę służyć? Jej piersi nie chcą karmić dzieci Hurona, dobrze więc, Huronowie będą plwali na nie.
— Co tam ten potwór mówi? — zawołał Hejward, nie pojmując znaczenia słów jego.
— Nic, — odpowiedziała Kora, równie łagodnie jak mężnie: — jest to barbarzyniec ciemny i dziki; nie wie on sam co mówi i co czyni. Poświęćmy ostatnie chwile nasze na ubłaganie nieba, żeby oświeciwszy go, raczyło mu przebaczyć.
— Przebaczyć! — powtórzył Indyanin w szaleństwie gniewu rozumiejąc mylnie, że to jego o przebaczenie błagano. — Pamięć Hurona jest dłuższa niżeli ręka twarzy bladej, a łaskawość jego krótsza niż sprawiedliwość białych. Mów: czy mam odesłać ojcu głowę z włosami światłemi, i dwóch innych towarzyszów twoich? Czy zgadzasz się pójśdź za Maguą nad jezioro wielkie, żeby mu nosić wodę i jedzenie gotować?
— Daj mi pokój! — odpowiedziała Kora z gniewem, którego już ukryć nie mogła, lecz razem tak uroczystym tonem, że poskromiła dzikiego na chwilę: — ostatnie modlitwy zatruwasz mi goryczą i stajesz między mną a Bogiem moim.
Lekkie wrażenie, jakie słowa te uczyniły na barbarzyńcy, nie trwało długo.
— Patrz, — rzecze ukazując jej Alinę z radością tyrańską; — ona płacze; ona zbyt eszcze młoda dla śmierci! Odeszlij ją Munrowi, niech ma staranie koło jego włosów siwych i utrzymuje życie w piersiach starca.
Kora prawie mimowolnie rzuciła spojrzenie na siostrę i postrzegła w jej oczach przestrach, rospacz, a razem miłość życia, tak właściwą wszystkiemu co oddycha.
— Co on mówi kochana Koro? — zawołała Alina głosem drżącym; — zdaje się powiedział że nas odeszle do ojca?
Kora miotana walką spierających się uczuć, długo trzymała oczy wlepione w siostrę i nie mogła odpowiedzieć. Nakoniec odzyskała władzę mówienia, a głos jej zwykle pełny i mocny przyjął ton tkliwości macierzyńskiej prawie.
— Alino, — rzecze, — Huron ma nam obu darować życie; więcej jeszcze, przyrzeka was, ciebie i naszego Dunkana, uwolnić, powrócić przyjaciołom i nieszczęśliwemu ojcu, jeżeli...... jeżeli ja zdołam to serce nieposłuszne, godność własną, przezwyciężyć do tego stopnia żebym...
Zabrakło jej głosu; załamała tylko ręce i wzniosła oczy do nieba, jakby błagając mądrości nieskończonej o natchnienie, co mówić, co czynić.
— Żebyś, co? — zawołała Alina, — kończ droga Koro! czego on wymaga od ciebie? Oh czemuż to nie na mnie ta kolej! Najchętniej gotowabym umrzeć dla ocalenia ciebie, dla ocalenia Dunkana, dla zachowania choć jednej pociechy nieszczęśliwemu ojcu!
— Umrzeć, — powtórzyła Kora spokojniejszym i mocniejszym głosem; — śmierć byłaby niczem; ale o daleko straszniejszą rzecz idzie! Chce on, — mówiła dalej spuściwszy głowę ze wstydu, że musi objawiać poniżającą propozycyą, jaką jej dziki uczynił; — chce on, żebym poszła za nim na pustynię, żebym zamieszkała wsrzód Huronów, żebym pędziła z nim całe me życie, słowem, żebym została jego żoną! Powiedz teraz Alino, najmilsza siostro moja, powiedz majorze Hejwardzie; wesprzyjcie radą słaby mój rozum: mamże taką ofiarą was okupić? Alino, Dnnkanie, czy chcecie za taką cenę przyjąć życie z rąk moich? Mówcie! powiedzcie oboje, co mam czynić; ja się spuszczam na was.
— Czy ja chcę życia za taką cenę! — zawołał major z gniewem. — Koro! Koro! nie urągaj się naszej boleści! nie mów więcej o tym szkaradnym sposobie okupu! sama myśl o tém straszniejsza nad tysiące śmierci!
Na te słowa twarz Kory słabym ożywiła się rumieńcem i oczy zajaśniały krótką błyskawicą. — Wiedziałam, — rzecze, — że Hejward tak odpowie; ale co mówi droga Alisia moja? Nic nie masz czegobym dla niej uczynić nie była gotowa, bez najmniejszego szemrania nawet.
Hejward i Kora z najżywszą uwagą słuchali w milczeniu, ale żadnej odpowiedzi doczekać się nie mogli. Rzekłby kto, że ostatnie słowa zniszczyły, albo przynajmniej zatamowały władze życia w Alinie. Ręce jej opadły ku ziemi i tylko lekkie drganie poruszało palce; głowa skłoniła się na piersi, kolana ugięły się pod nią; zawisła na przepasce z gałązek, krępującej ją do brzozy. Po kilku chwilach jednak słaby rumieniec ożywił jej policzki; znaczącém wstrząśnieniem głowy dała poznać, jak daleką jest od zezwolenia na ofiarę siostry. Nakoniec przygasłe jej oczy nowym zajaśniały blaskiem i zawołała z uczuciem:
— Nie, nie! umrzyjmy raczej! Żyłyśmy i umierajmy razem!
— Dobrze więc, umieraj! — zawołał Magua zgrzytając zębami ze złości, że młode dziewczę nad spodziewanie jego taką okazało moc ducha, i cisnął na nią siekierę. Zabójcze żelazo błysnąwszy mimo oczu Hejwarda utonęło w drzewie o cal nad głową Aliny i tylko ucięło jeden pukiel pięknych jej włosów.
Widok ten wściekłością zapalił Hejwarda, rospacz dodała mu sił nadludzkich: targnął się gwałtownie i zerwawszy więzy, skoczył przeciw drugiemu barbarzyńcy, który z przeraźliwym wyciem podniósł swój tomahawk, żeby pewniejszym ciosem ugodzić ofiarę. Dwaj przeciwnicy pasując się przez chwilę w objęciach wzajemnych padli na ziemię; lecz nagi prawie Huron łatwo wymknął się z rąk majora i przytłoczywszy go kolanem, podniósł nóź w górę; ale nim błyszczące ostrze zdołało przeszyć serce Dunkana, kula wyprzedzając huk strzału, świsnęła mu nad uchem, ciężar uwolnił jego piersi i morderca chwiejąc się padł przy nim bez życia.





  1. Tak Indyanie swoje żony nazywają.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Feliks Wrotnowski.