Ol-soni kisań (powieść)/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ol-soni kisań
Pochodzenie Ol-soni kisań
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI. PRZEPAŚĆ.

Po nieudanem porwaniu Ol-soni, musiał Kim-ki uciekać do amerykańskiego poselstwa. Mister Hulbeck, za zgodą mister’a Artona dał mu mały pokoik w swojej oficynce, a »Rudy pies« otoczył go życzliwą opieką. Daremnie wszakże piękna mistress próbowała poznać bliżej i rozerwać interesującego młodzieńca. Kim-ki nie dał się skusić ani wdzięcznym uśmiechem malinowych ust, ani przyjaznym błyskiem szafirowych oczów, ani żadnym z wypróbowanych środków amerykańskiej i europejskiej zalotności. Pozostawał smutnym i małomównym odludkiem i mistress Hulbeck nie dowiedziała się od niego żadnych szczegółów z tych ciekawych, tajemniczych przygód, których był uczestnikiem. Chłopak całymi dniami błądził po ogrodzie, przysłuchując się gwarowi wzburzonego miasta, od którego oddzielał go cienki mur. Codzień wierny Chakki przynosił mu garść nowin, zebranych na ulicy.
— Na południu wybuchło powstanie. Wieśniacy połączyli się z ton-hak’ami. Żądają powrotu starych obyczajów, czci Władcy Nieba, żądają ziemi i wypędzenia cudzoziemców... Pobili wojsko... Zajęli kilka miast... Idą na północ, aby uwolnić króla od złych ministrów!...
— Któż im przewodzi?... — pytał ze drżeniem młodzieniec.
— Przewodzą im naczelnicy ton-hak’ów...
— A Kim-non-czi?...
— Nic o nim nie słychać!...
— Nie rozumiem, co się dzieje, ale myślę, że nie idzie, jak należy... Nic dobrego nie czekam od tych ciemnych, zabobonnych sekciarzy...
— Zapewne: ton-hak’owie zawsze byli wstrętnymi czarownikami....
— Kim-non-czi, wodzu nasz, czegoś nas opuścił?!... — wzdychał młodzieniec.
— Człowiek nieposłuszny względem ojca jest niepewny!... Radzę ci, panie, zdaj się na łaskę i niełaskę Kim-ok-kium’a, on przebaczy ci i wyrobi ułaskawienie...
— I to ty, Chakki, mi radzisz?... Ty, towarzysz najwierniejszy pod słońcem?!...
Stary patrzał żałośnie na swego młodego, znękanego pana i, mrucząc, rzucał klątwy na głowę »uwodziciela dusz«.
— Powiadają, że Kim-ok-kium chwieje się przy dworze... Król nie przyjął go... Do stolicy na pomoc wojsku wezwano przekupniów wędrownych (pu-sań)!... Widziałem ich bandy na ulicach z grubymi kijami... Dzisiaj spalili dom Kim-non-czi’ego... Napadli na dzielnicę japońską...
— Łotry!...
— Napadli na dzielnicę japońską, ale ich tam nie puszczono... Słyszałeś strzały, to strzelali japończycy... Są zabici, lud bardzo wzburzony... Co jutro będzie, niewiadomo... Na rogach rozklejone odezwy ton-hak’ów... Kto to uczynił, niewiadomo... Moc ludzi uwięziono... Torturują ich publicznie na placu sądowym...
— Tortury zostały zniesione ukazem królewskim!...
Chakki wzruszył ramionami.
— Znowu torturują ludzi, chociaż to zabronione prawem!... — skarżył się młodzieniec przy obiedzie państwu Hulbeck.
— O, tak!... Okrutne są wasze obyczaje!... — westchnął amerykanin.
Wieczorem dnia tego, gdy Kim-ki, pochylony nad cudzoziemską księgą, czytał opisanie innych sprawiedliwszych urządzeń i płonął pragnieniem wprowadzenia ich we własnym kraju za jakąbądź cenę, drzwi skrzypnęły i na progu ukazał się wysoki, nieznany mu japończyk.
— Nie poznajesz mię? — rozśmiał się, gdy młodzieniec spojrzał nań wyczekująco i podsunął uprzejmie poduszkę do siedzenia.
— Kim-non-czi!... — krzyknął radośnie Kim-ki.
— Cicho!... Nikt nie wie, że jestem w Seulu...
— Ol-soni w pałacu...
— Wiem...
— Nie mogłem obronić jej... Pozostało mi zabić siebie, ale ganiłeś ten starożytny obyczaj, więc żyję.
— Przydasz się... Dziś jeszcze udasz się ze mną do Czin-go-gaj. Przyniosłem ci ubranie... japońskie... Nie zupełnie ono bezpieczne, lecz zawsze utrudni szpiegom poznanie...
— A Chakki?... Co uczynimy z Chakkim?...
— Chakki niech zostanie... tutaj!... — odrzekł po namyśle Kim-non-czi.
— Szukając, wyda nas... Czy nie zaczekamy nań?... Niedługo wróci!...
— Nie mamy czasu... Napisz mu, aby się wstrzymał od poszukiwań... To potrwa nie więcej, jak kilka dni...
— Co zamierzasz?
— Dowiesz się... Powstanie zmarnowało się, wybuchło przedwcześnie... Zresztą nigdyby nie udało się... Nieprzebrane morze ciemnoty i nędzy... Trzeba złamać najbliższe, mechaniczne przeszkody i rzucić tam przedewszystkiem chleba i światła.
— To samo mówi mister Hulbeck... Cała nadzieja, powiada, w dobroci króla...
Kim-non-czi patrzał zamyślony przed siebie i nie odpowiadał Kim-ki szybko przebierał się.
W ciemnem, pustem, jak wymarłem mieście, jedynie z poza wysokich murów pałacu biła olśniewająca łuna elektrycznych ogni i brzmiała cicha, rozkoszna muzyka.
— Bawią się!... — szepnął Kim-non-czi. — Niech się jeszcze pobawią!...
Z cienia wynurzył się patrol i obejrzał ich twarze przy świetle papierowej latarni.

Stanowisko Kim-ok-kium’a na Dworze rzeczywiście zostało mocno zachwiane wypadkami. Król nie chciał widzieć go już dni kilka. Ci, co płaszczyli się przed nim niedawno, spoglądali nań teraz hardo i czynili mu rozmaite wstręty. Niełaska łatwo mogła się dlań skończyć wygnaniem albo nawet przysłaniem jedwabnego sznura. Pocieszał się wszakże, że jest jeszcze potrzebny, gdyż nie odbierali mu jeszcze skarbowości. Istotnie, nikt lepiej od niego nie umiał zdobywać pieniędzy a dwór wciąż ich miał za mało.
— Dość nam Kim’ów!... Niech go uprzątną... wraz z nierządnicą jego syna, którą sprowadził do pałacu!... — niecierpliwiła się pani Miń-om.
— Stanie się, jak sobie życzysz, Najjaśniejsza Pani... lecz nie zaraz. Kim-ok-kium trzyma w ręku wszystkie prawie źródła dochodu... Gdy poznamy je, przestanie... być potrzebny. W dodatku cieszy się poparciem cudzoziemskich przedstawicieli... — dowodził przyciszonym głosem Wielki Eunuch, Ni-men-san.
— Właśnie!... Poco nam ci cudzoziemcy?!... Dzięki ich obecności, lud burzy się... Wygnać ich wszystkich!... Skonfiskować majątki ich stronników i będą... pieniądze!...
— Aby wciąż mieć owoce, nie należy ścinać drzewa!... Stałe dochody muszą tkwić korzeniami w stałej pracy... Zapewne, konfiskata na razie zabezpieczy najpilniejsze potrzeby państwa, lecz nie należy usuwać Kim-ok-kium’a, zanim nie zaciągnie obiecanej pożyczki u rosyjskiego posła...
— Więc mu obiecali?
— Mówi, że mu obiecali... W tej właśnie kwestyi dobija się posłuchania u Najjaśniejszego Pana...
— Uczyń, abym słyszała, co powie!
— Zostanie wpuszczony do sali »Małych Przyjęć«...
— No... a ta?...
— Nic poradzić nie mogę... Najjaśniejszy Pan widział ją... Jest to kaprys przelotny, ale... powiedział mi, że najmniejszą jej krzywdę... głową przypłacę...
Dostojna pani wysunęła głowę z poza parawaniku, za którym kryła się zgodnie z dworskim obyczajem i przenikliwie spojrzała na rzezańca. Ni-men-san zrobił płaczącą minę i jeszcze słodszym zaszeptał głosikiem:
— Musi się Najjaśniejsza pani pogodzić...
— Nie chcę, nie chcę!... A czy był już u niej?
— Jeszcze nie... Dotychczas udawało mi się zwłóczyć...
— Więc raz, jeden raz... pamiętaj!... Wszak ten Kim-non-czi należał do spisku?
Eunuch milczał.
— Nazwiska jego niema w liczbie naczelników powstania!... — odszepnął ostrożnie.
— To nie ma znaczenia... Działalność jego znaną jest powszechnie...
— Lubiany jest przez lud prosty... Tygryśnicy są mu ślepo posłuszni... Przez ojca spokrewniony jest z Kim’ami, szanują go jako domniemanego swego naczelnika, przez matkę ma wpływ u Miń’ów...
— Ująć go!... Zwabić go zapomocą kochanki!... — krzyknęła pani Miń-om z radością w głosie.
— Obecnie uczynić tego niepodobna!... Najjaśniejszy Pan nie zgodzi się... Zresztą, kto wie, gdzie krąży obecnie ten dziwny człowiek...
— A więc pamiętaj raz, jeden raz... A potem... ona do mnie należy!...
Zastukała wachlarzem w parawanik na znak, że posłuchanie skończone.
Wielki Eunuch wyszedł do sąsiedniej komnaty, gdzie czekały zebrane służebne i podwładni mu rzezańcy. Obrzękła twarz jego zdradzała tłumione zadowolenie.
— Kim-ok-kium dawno już czeka w zewnętrznej poczekalni... — raportowano.
— Niech czeka... Przenieść Ol-soni do pawilonu Feniksa.
Usiadł wygodnie, wziął z rąk posługacza srebrną fajeczkę, pociągnął i zamyślił się.
— Najjaśniejszy Pan wzywa cię...
— Przewietrzcie salę »Małych Przyjęć«...
Król skończył dopiero co poranny posiłek i szatny wycierał mu ręce zmaczaną w gorącej wodzie flanelą, gdy wpełznął na kolanach Ni-men-san i zatrzymał się komie schylony u progu.
— Znów ten Kim przyszedł mię dręczyć... Nienawidzę Kim’ów...
— Pokolenie znane z niewdzięczności i złego wychowania, zato utalentowane, Najjaśniejszy Panie!...
— O co mu chodzi?
— O cudzoziemską pożyczkę, Najjaśniejszy Panie!... Straż pałacowa i służba pół roku nie odbierała żołdu... Wczoraj amerykanie przysłali rachunek za elektryczność...
Pomarszczona twarz monarchy zmarszczyła się jeszcze gorzej.
— Gdzież więc podziały się wydane pieniądze?... Przecież pamiętam, że raz już braliście?...
— Znaczna ich część została, zgodnie z wolą Twoją, Wielki Władco, zużyta niezwłocznie na wskazane przez wróżbitów, niecierpiące zwłoki, ofiary z powodu suszy; zabito 100 wołów, 1000 owiec, 2000 świń, następnie dużo wydano na podróż pani Miń-om do mogiły ojców, na wstępne roboty... przy budowie nowego pałacu...
— Więc żołnierze nic nie dostali?
Eunuch milczał. Siwe, rzadkie wąsy króla najeżyły się i zadrgały, poduszki pod oczami podciągnęły ku opuszczonym rzęsom a w wązkich, ukośnych szczelinach gniewnie zamigotały czarne źrenice.
— Kazałem płacić im zawsze przedewszystkiem!...
— Od miesiąca powiększono im porcyę ryżu! — bąknął drżącym głosem eunuch.
— Wołaj Kim-ok-kium’a!...
— Czy Wasza Królewska Mość raczy go tu przyjąć... w dowód niezwykłej łaski?... Zgodnie z poprzedniem rozporządzeniem przygotowano dla posłuchania salę »Małych Przyjęć«... Sekretarze czekają tam obok!...
— Powiedziałem tutaj!... — krzyknął król.
Zmieszany eunuch upadł na twarz i cofnął się pospiesznie, szeleszcząc jedwabiem.
Dłużej niż kiedykolwiek leżał przed Kim-ok-kium’em, szczebiocząc zwykłe komplimenty, aż zniecierpliwiony dostojnik podniósł pierwszy czoło.
— Słyszeliśmy, że syn Waszej Dostojności wrócił już do Seulu?!...
— Doprawdy?!... — szczerze zdziwił się Kim-ok-kium.
— Widziano go w amerykańskiej ambasadzie... Należy więc spieszyć się z zamierzoną sprawą...
Minister kiwnął głową.
— Już załatwiona. Wszystko zależy od zgody Jego Królewskiej Mości... — dodał głośno.
Udali się do wewnętrznych pokoi, poleciwszy sekretarzowi przynieść tam przygotowane papiery i pieczęcie.
Król w obszernej, szaro-srebrnej opończy, siedział po korejsku, podwinąwszy pod siebie nogi, na niewysokim, ceglanem wzniesieniu, z dołu ogrzewanem, na wzór chińskich »kanów«. Czerwone sukno i cienkie drogie maty pokrywały wzniesienie.
Przed nim stał niziutki stoliczek do pisania, wyrzeźbiony misternie z hebanu; opodal pęk bladych chryzantem tkwił w blado błękitnym chińskim wazonie, na ścianach wisiało parę prostych tuszowych obrazów. Jedynie złocisto-tęczowy odblask spadający z wysokiego, bogato malowanego stropu, nadawał cechy przepychu skromnemu otoczeniu. Przez obszerne, wycięte w delikatną kratkę papierowe okna wpływał słup martwego, matowego światła.
Kim-ok-kium z pochyloną głową odpełzł na kolanach do władcy.
— Co powiesz, Kim?
— Jestem wiernym sługą i niewolnikiem, Najjaśniejszy Panie!...
— Siadaj i mów!...
— Leśne Towarzystwo Müller zobowiązuje się natychmiast wypłacić milion dollarów, ale żąda pozwolenia na przeprowadzanie wązko-torowej kolejki i telegrafu wzdłuż lewego brzegu Kam-nok-kam.
Król uczynił niecierpliwy ruch.
— Znowu kolej?!
— Na ziemi, którą posiedli na zasadzie poprzedniego zezwolenia Najjaśniejszego Pana...
— Kiedy wydadzą pieniądze?
— Choćby jutro... oraz... — dodał ciszej — poseł Państwa Północnego w razie zawarcia pożyczki prosił uniżenie, by oznajmić Waszej Królewskiej Mości, że w ambasadzie... są bezpieczne i dogodne apartamenta... do rozporządzenia Najjaśniejszego Pana...
— Co?!
— Uważa, że ziemia poselska, choć ustąpiona Cesarzowi Północy przez Waszą Królewską Mość, pozostaje zawsze drogą sercu Waszej Królewskiej Mości częścią krainy Cichego Poranku na równi z wyspą Kong-hoa lub klasztorem Nam-sań, gdzie w chwilach burzliwych szukali monarchowie wytchnienia...
Zasępiona twarz króla złagodniała.
— Powiedz posłowi, że mu dziękuję!... Jak myślisz, Kim, czy zaburzenia długo jeszcze potrwają?
— Pewny jestem, że wojska Waszej Królewskiej Mości rozbiją powstańców na przełęczy południowej, gdzie na nich czekają. Poczyniono starania, aby pojmać przywódców... Po ich straceniu wszystko ucichnie, gdyż zamieszanie wywołane zostało namową złych ludzi...
— Nietylko! Brak mi tutaj wiernych, sprawiedliwych i uczciwych sług!... Gdzie syn twój, Kim-ok-kium?
— Nie wiem... On nie mój syn już!...
— Czy przyniosłeś co do podpisania?
— Koncesyę Müllera!...
Król klasnął na sekretarzy.

Tegoż wieczora mały japończyk ostrzegał Kim-non-czi’ego:
— Koncesya podpisana i w poselstwie Północnego Państwa przygotowują wytworne apartamenty...
— Wiem o tem.
— Kiedyż więc?...
Korejczyk opuścił oczy i milczał. Gość czekał króciutko, poczem przypadł grzecznie na ręce i, wciągając powietrze, powiedział:
— Kombawa!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.