O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom II/Fiasko

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


FIASKO

„Całe królestwo miłości pełne jest tragicznych wydarzeń“, powiada pani de Sevigne, opowiadając nieszczęście swego syna ze sławną Champmeslé.
Montaigne[1] wywija się bardzo zręcznie z tak drażliwego przedmiotu.
„..Podejrzewam, iż owe pocieszne urzeczenia, które zdarzają się w świecie tak często że wciąż mówi się jeno o tem, wynikają jedynie z uczucia lęku i obawy; wiem bowiem z doświadczenia, jak ktoś, za kogo mógłbym ręczyć jak za samego siebie i u którego nie można było podejrzewać żadnej przyrodzonej niemocy ani też czarów, jednego razu, słysząc niedawno opowiadanie przyjaciela o osobliwej zemdlałości jakiej był doznał, i znalazłszy się samemu w podobnej okazji, popadł w tę samą niedolę w chwili gdy mu to najmniej było na rękę: tak żywo groza opowieści uderzyła jego wyobraźnię! I, od tego czasu, nieraz był już temu podległy, tak owo szpetne wspomnienie własnej choroby trapiło go i prześladowało. Znalazł lekarstwo przeciw temu urojeniu w innem znowuż urojeniu: mianowicie wyznając głośno tę swoją ułomność i uprzedzając o niej zawczasu, uspokajał w ten sposób własną wyobraźnię, jako że, wobec powiadomienia drugiej strony o własnem cierpieniu, zobowiązanie jego umniejszało się i mniej mu ciążyło.
„Do czego raz się było zdolnym, nie będzie się już nigdy niezdatnym, chyba z prawdziwej niemocy. To nieszczęście zagraża tylko w takiem przedsięwzięciu, w którem dusza nasza nad miarę przepełniona jest pożądaniem i czcią... Wiem o takim, któremu pomagało nawpół zaspokoić swoje ciało gdzie indziej... Dusza zapaśnika, zmącona rozmaitemi sprzecznemi wzruszeniami, łacno się mąci... Synowa Pytagorasa powiadała, że kobieta, która się kładzie z mężczyzną, powinna, wraz z suknią, odłożyć na tę chwilę i srom, i przywdziać go aż wraz z suknią“.
Kobieta ta miała słuszność co do miłostek, nie miała jej co do miłości.
Pierwszy tryumf — jeśli odłożyć na bok próżność — nie daje bezpośredniej rozkoszy żadnemu mężczyźnie.
1. Chyba że nie miał czasu pożądać tej kobiety i posiadać jej wyobraźnią, to znaczy posiadł ją zaraz w pierwszych chwilach pożądania. Wówczas jest to szczyt rozkoszy fizycznej; dusza tonie jeszcze cała w syceniu się pięknością, nie myśląc o przeszkodach.
2. Albo chodzi o kobietę zupełnie bez znaczenia, np. ładną pokojówkę lub jedną z kobiet których się pożąda jedynie wtedy kiedy się je widzi. Jeśli istnieje w sercu odrobina uczucia, istnieje i odrobina możliwego fiasco.
3. Albo kochanek posiadł swą lubą tak niespodzianie, że nie zostawiła mu czasu na najlżejsze zastanowienie.
4. Albo chodzi o oddaną i bezgraniczną miłość ze strony kobiety, nie odpłacaną w równym stopniu przez mężczyznę.
Im bardziej mężczyzna jest zakochany, tem większy gwałt musi sobie zadać, aby się zbliżyć tak poufale i narazić się na gniew istoty, która, podobna dlań do bóstwa, budzi w nim wraz bezmiar miłości i szacunku.
Ta obawa, wynik uczucia bardzo tkliwego, w miłostce zaś fałszywy wstyd płynący z żądzy podobania się i z braku odwagi, wytwarzają uczucie niezmiernie przykre, którego nie możemy pokonać i którego się wstydzimy. Otóż, jeżeli dusza zajęta jest wstydem i pokonywaniem go, nie może się poświęcić rozkoszy, zanim bowiem pomyśli się o rozkoszy, która jest zbytkiem, trzeba aby pewność, która jest koniecznością, była poza wszelkiem ryzykiem.
Są ludzie, którzy, jak Rousseau, doznają fałszywego wstydu, nawet wobec dziewcząt publicznych; nie chodzą do nich, gdyż posiada się je tylko raz, a ten pierwszy raz jest przykry.
Aby zrozumieć, iż, pominąwszy próżność, pierwszy tryumf jest często przykrym wysiłkiem, trzeba odróżnić przyjemność samego faktu od szczęścia następnej chwili. Jesteś rad:
1. Iż znalazłeś się wreszcie w tem położeniu, któregoś tyle pragnął: że posiadłeś doskonałe szczęście na przyszłość i żeś już przebył czas owego tak srogiego oporu, który kazał ci wątpić o miłości ukochanej kobiety.
2. Iż dobrze się z tego wywiązałeś i uniknąłeś niebezpieczeństwa; ta okoliczność sprawia, że to nie jest czystą radością w miłości namiętnej; człowiek nie wie co robi, a jest pewny tego co kocha, ale w miłostce, która nie traci nigdy głowy, ta chwila jest niby powrót z podróży; człowiek bada sam siebie, a jeżeli miłość zawiera silną dawkę próżności, chce ukryć to badanie;
3. Lichsza część duszy cieszy się, że odniosła zwycięstwo.
O ile prawdziwie kochasz kobietę lub o ile wyobraźnia twoja nie jest zbyt zużyta, to, jeśli ona popełni tę niezręczność, iż powie ci pewnego wieczora, tkliwym i wzruszonym głosem: „Niech pan przyjdzie jutro w południe, będę sama“, podniecenie nerwowe nie pozwoli ci zasnąć w nocy; będziesz sobie wyobrażał na tysiąc sposobów szczęście które cię czeka; ranek będzie ci męczarnią; wreszcie godzina bije, masz uczucie że każde uderzenie zegara wstrząsa ci przeponę. Wychodzisz z drżeniem na ulicę, nie masz siły uczynić kroku. Spostrzegasz za żaluzją ukochaną kobietę, wstępujesz na schody dodając sobie otuchy... i robisz fiasco z podniecenia wyobraźni.
Pan Rapture, człowiek bardzo nerwowy, artysta i ciasna głowa, opowiadał mi w Messynie, iż nietylko za pierwszym razem, ale wręcz na wszystkich schadzkach zdarzało mu się to nieszczęście. Mimo to, sądzę, że jako mężczyzna był nie gorszy od innych; znałem w każdym razie jego dwie urocze kochanki.
Co się tyczy typowego sangwinika (prawdziwy Francuz, który wszystko bierze z wesołej strony, pułkownik Mathis) jutrzejsza schadzka, zamiast go dręczyć nadmiarem uczucia, barwi mu wszystko różowo aż do szczęsnej chwili. Gdyby nie miał schadzki, nudziłby się.
Obacz analizę miłości u Helwecjusza; założyłbym się, że on tak czuł, pisał zaś w imieniu większości mężczyzn. Tacy ludzie nie są wręcz zdolni do namiętnej miłości; mąciłaby ich spokój; sądzę, że takie wzruszenie wydałoby się im nieszczęściem, a przynajmniej byliby upokorzeni swą nieśmiałością.
Sangwinik zna najwyżej jeden rodzaj moralnego fiasco: mianowicie kiedy ma schadzkę z jaką Messaliną, i kiedy, wchodząc do łóżka, pomyśli przed jakim sędzią ma się popisać!
Nieśmiały melancholik może się czasem zmienić w sangwinika, jak mówi Montaigne, przy pomocy szampańskiego wina, byle się nie upić rozmyślnie. Pociechą może mu być to, że owi świetni szermierze którym zazdrości i których nigdy nie doścignie, nie mają ani jego boskich rozkoszy, ani jego przygód, i że sztuki piękne, które się karmią nieśmiałością miłosną, są dla nich zamkniętą księgą. Człowiek, który pragnie jedynie pospolitego szczęścia, jak Duclos, znajduje je często; nie jest nigdy nieszczęśliwy, tem samem nie jest wrażliwy na sztukę.
Atletyczny temperament może doznać tego nieszczęścia jedynie przez wyczerpanie lub przez niemoc cielesną, w przeciwieństwie do natur nerwowych i melancholijnych, które są jakby do niego stworzone.
Często, wyczerpawszy się z inną kobietą, biedni ci melancholicy zdołają przygasić nieco swą wyobraźnię i przez to odegrać mniej smutną rolę przy kobiecie będącej przedmiotem ich gorących uczuć.
Jakiż stąd wniosek? Że roztropna kobieta nie oddaje się nigdy pierwszy raz na schadzce. — Powinno to być szczęście nieoczekiwane.
Mówiliśmy dziś wieczór o fiaskach w sztabie generała Michaud; było tam pięciu bardzo przystojnych młodych ludzi od lat dwudziestu pięciu do trzydziestu, i ja. Okazało się, iż, z wyjątkiem jednego samochwała, który prawdopodobnie nie mówił prawdy, wszyscy zrobiliśmy fiasco pierwszy raz z naszemi najsławniejszemi kochankami. Prawda, że żaden z nas nie zaznał może tego, co Delfante nazywa namiętnością.
Myśl, że to nieszczęście jest nadzwyczaj pospolite, powinna zmniejszać niebezpieczeństwo.
Znałem pięknego dwudziestotrzechletniego porucznika huzarów, który, jak sądzę z nadmiaru miłości, przez pierwsze trzy noce spędzone z kochanką którą ubóstwiał od pół roku, a która, opłakując innego kochanka poległego na wojnie, była dlań dotąd bardzo sroga, potrafił ją jedynie ściskać i płakać z radości. Ani on ani ona nie byli tem zdziwieni.
Ordonator H. Mondor, znany całej armji, zrobił fiasco trzy dni z rzędu z młodą i uroczą hrabiną Koller.
Ale król fiasca, to inteligentny i przystojny pułkownik Horse, który robił fiasco trzy miesiące z rzędu ze swawolną i apetyczną N... V... i wreszcie zmuszony był się z nią rozstać, nie posiadłszy jej.




  1. Księga I, rozdział 20, O potędze wyobraźni.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.