O chłopie co oszukał dyabła (Piotrowski, 1917)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Piotrowski
Tytuł O chłopie co oszukał dyabła
Pochodzenie Od Bałtyku do Karpat
Wydawca J. Czernecki
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O CHŁOPIE CO OSZUKAŁ DYABŁA.



O CHŁOPIE CO DYABŁA OSZUKAŁ.


Jeden chłop pojechoł do lasa po drzewo. Ścion okropnom chojarę, coby była dobrom na słup do wietroka, ale nie móg ji som na wóz włozyć choć to przecie chłop beł mocny.
Kręci się koło tej chojary, to tak, to siak, ani rus.
Tak w ty złości powiado:
— Cheba do spółki z dyabłem te chojare ruse!
Oglónda sie, a tu djabeł jus kole niego stoi. Miał na łbie perugę, fracek z guzickami i jednom końskom nogę a drugom miemieckom.
Chłop sie przypatrzuł djabłu i tak se myśli:
— Bogaty to ta ón nie jest, bo ma dziurę w pońcose na samy pięcie.
— Gospodorzu, chcecie ze mnom do spółki iść?
— Ech gdzieby jo ta seł do spółki z takim golcem!
— Pewno skroś ty pięty — mówicie, ale bo widzicie, to tak jest, ze jo jesce nie zyniaty. Rajom mi jedne carownice, ale kiej straśnie pyskato, to się boje, a tymcasem pońcosyska sie drom; bo u nas tako moda, że ino zóna moze swemu chłopu przyodziwe leperówać… Ino sie zgódzcie na spółke, a obocycie. Przy kozdem jenteresie, to ja bedę wybiroł, co bedzie moje, a co bedzie wase, a jak wos do trzeciego rozu osukam, to wasa dusa bedzie moja.
Chłop se myśli: — Przecie cheba ten djabeł nie bedzie mondrzejsy ode mnie, bom ta chwalić Boga nie głupiec, nie jednegom jus objechoł — i powiado:
— Ha! no zgoda na spółke.


Tak wzieni sie do tej chojary — djabeł jak się spar, tak założył na wóz. Chłop to ta ino wołał: hop! ciup! ale sie nie przykładał.
Pojechali z tom chojarom do mynorza, co mioł na górce wietrok. Stargowali z tym mynorzem za te chojare 3 dukaty.
Ale ten chłop powiedzioł po cichu mynarzowi, żeby te dukaty włozył do worecka cerwónego.
Chłop połozył ten worecek na stole i powiado do djabła:
— No kie społka, to społka — wybieroj!
Djabeł se myśli: Cerwóne to piekne co widze to jest, cego nie widze to moze nie być! — i powiado:
— Z wierchu moje.
Chłop wyjon dukaty z worecka, schował do trzosa, a djabłu oddał worecek.
Wszyscy zaceni sie śmioć z djabła a chłop pado do niego:
— Juzem cie roz osukoł.
— No wielgo rzec, udało ci sie jak ślepy kurze ziarno, a teraz co będziemy robić? — powiado djabeł.
— Bedziemy sadzić ziemnioki — powiada chłop — bo rychtyk cas.
Djabeł ta nie wiedział co to ziemnioki, ale nic nie mówi, ino powiado:
— Dobrze.


— Jak spółka to spółka, ty bedzies oroł, a ja bede bronowoł — powiada chłop.
Zaprzong djabła do pługa — i rznie batem.
Djabłu ciężko i boli, ale oglónda sie i pyto:
— Co to tak potrza?
— A jakześ ty chcioł? jak orać, to orać!
Djabeł nic nie mówił i tak doorali. Jak skońcyli, tak djabeł powiado:
— Teraz to ty bedzies ciognął to bronowanie — jak spółka, to spółka.
— Dobrze — powiado chłop.


Wzion djabła za nogi i ciągnoł go po polu roz wele razu a djabeł pazurami dar po roli. Pobronowali pieknie, ino ze się djabłu pazury na nic zdarły.
Potem chłop wzion ziemnioki i zacon krajać do sadzynia, a djabeł patrzy i pyto:
— Po co to psujes?
— Bo tak potrza — powiado chłop. — I zasadził ziemnioki.
Djabeł był śpekulant, więc se myśli: — Oho! tero mnie nie osukos! — ale nic nie mówi, tylko powiado:
— Chces zeby my naprzód wybirali co moje, a co twoje?
— Jak spółka, to spółka — dobrze, wybierojmy. Cy chces z wierchu, cy od spodu?
— Moje z wierchu — powiado djabeł. Bo se myśloł tak: — kiej ón te ziemnioki nozem zepsuł, to juz pewno nic nie będzie pod spodem.
Bez ćtery niedziele, nic nie beło widać tych ziemnioków, ale w jeden poniedziałek wszystkie pieknie powschodziły.
Djabeł bez ten cały cas bojał się, cy wygro, cy przegro; jak zobacył zielone krzocki, tak sie uciesył. Zacon gmyrać pazurami w ziemi, zeby zobacyć, co się z temi ziemniokami stało, co chłop zasadził i obocył, co na nic, pokurcone i zcyrzniałe, tak se wycion holupce i powiado:
— Dobra nasa, jus go mom!
Na jesieni powiado chłop do djabła:
— No bierz swoje z wierchu!
Djabeł powyrywoł suche badyle, popakowoł do worków, a chłop potem ziemnioki wykopoł i pojechali oba do miasta sprzedajać.
Djabeł stanon se z wozem, naładowanym temi badylami i wołoł:
— Panowie gospodorze i panie gospodynie kupujcie mój towar!
Okropnie sie z djabła wszyscy uśmieli, az ich kolki spierały.
A chłop ziemnioki drogo sprzedoł, bo nie poobrodzały stronami. Tak potem pokazuje djabłu pieniądze i powiado:
— Przegrołeś kumciu!
Djabeł tak zgrzytnon zębami, co jaz mu ogień z pyska sypnon.
— No a teroz co bedziemy robić? — pyto djabeł.
— Akurat cas sioć zyto na ziemniacysko.
— Kieś dwa razy osukoł na ten, co na wierchu, to tero bedzie moje to, co pod spodem — pado djabeł.
— Ha coz jo biedny będe robił — pado chłop — kiej tak chces, niech tak będzie! I zasieli zyto.
Puściła sie tako zielóna  — djabeł se myśli: teroz chyba wygrom, bo te ziemnioki beły tyz zielóne a przegrołem, trawa tako jest i tamta tam odyspuć, musi co będzie.
Na wiosne zyto sie puściło pieknie, ale ze była zaro wele zyta, łąka, tak te łąkę skosili i siano wysusyli (bo to beło somsiadowe). Djabeł se myśli: — no tero to pewnikiem moja wygrana, bo to zyto, to takie same bedzie, jak te moje przesłorocne ziemnioki!


Chłop zyto zezón, wysusył, omłocił, a djabeł kopackom rzysko kopoł i do worków kłod. I znowu pojechali do miasta sprzedajać.
Co kto obocy, co djabeł przywióz to sie śmieje, a nagorzy sie z niego zydy śmioły.
A chłop zyto sprzedoł, bo beło piekne. Djabła o kęs nie ozniesło ze złości. Chłop pokazuje mu pieniondze i powiado:
— Przegrołeś kumciu!
— Ho! tak sie tó nie skóńcy — musiemy się jeno roz próbować na moc. Za tydzień jo przyde do ciebie. Bedziemy sie drapać, kto kogo lepiej zadropie, to ten wygro, powiado djabeł i polecioł do piekła.
Chłop se myśli: tero to jus źle ze mnom, jus pewno djabłu nie poredze — tak się zmortwił, ale ze beł Mazur, tak se myśli: — roz kozie śmierć! — Kupił spaśnom świnie; — trza przede śmiercią uzyć!


Przyjechoł z tom spaśnom świniom do dóm, a tu jego baba zaro poznała, ze mo jakieś zmartwinie, tak zie pyto: — Co ci chłopie?
— Ech, powiado kiepsko. Trzy razy djabła osukołem, ale tero to nie wiem, jak bedzie, bo sie chce ze mnom dropać: kto kogo lepiej zadropie, ten wygroł.
Baba se krzyne pomyślała i pado tak:
— Nie boj się, juz bedzie dobrze. Tak zacena z tom świniom sie bawić, umyła jom, ucesała, zawiónzała ji paciorecki na syji i cięgiem ino do nie godała:
— Córecko moja kochana! dziecko moje lube! — a świnia ino: chruń, chruń.
A djabeł bez ten tydzień chłopa śpiegował, co tyz bedzie robił i cudowoł sie, ze majom takom córkę i ze ta baba tak ją straśnie lubi.
Wyseł tydzień, djabeł przylatuje z piekła, pazury sobie dobrze wywecowoł, na piekielnym kamieniu i wchodzi do izby.
A tu w izbie lament okropny, świnia lezy z ospłatanym kałdonem, bebechy wszyćkie na wierchu, a baba lezy wele ni, nogami wierzgo i kudły ze łba drze i wrzescy:


— A rozbójnik! córke mi zamordowoł. O lo Boga rety! ludzie na świecie! ratunku! o jej, jej! o lo Boga gwałtu!
— Co to sie stało? pyto djabeł, ale go ciarki przesły.
— O lo Boga rety! zbój! poganin! córke mi zabieł — het nogamy wierzgo i kłaki drze. — Chcioł ino spróbować, maluśkim pazurkiem, cy ostry i córkę mi naskróś przedropoł!
Djabeł ścierp ze strachu i myśli se: — He! trzeba mu cheba zycie darować, bo to jakiś ordynarny cham… co ta z takim zacynać! i uciek kiej pieprz rośnie.


Tak dopiero sie chłop uciesył i baba jego tyz i śmiali sie z djabła. Oprawili te świnie, narobieli kiełbas, kisków i różnych dobrości — sprosieli somsiadów. Jedli, pieli i pokrzykiwali, co nie na jednych krzcinach przez pół tak nie krzycom.
Takiem sposobem chłop z djabłem wygroł. Nie dziwota: przecie beł Mazur, a Mazur to sie i samemu djabłu nie do.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Piotrowski.