O Babilonie, mieście piekielnem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomino da Verona
Tytuł O Babilonie, mieście piekielnem
Pochodzenie Literatura włoska
Wielka literatura powszechna T. 2
Wydawca Trzaska, Evert i Michalski
Data wyd. 1933
Druk Jan Świętoński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O BABILONIE, MIEŚCIE PIEKIELNEM

— Na chwałę Jezu Chrysta, króla rajskiej dzierżawy,
Opowiem tu historję dla człowieczej poprawy.
Kto ją mocno utwierdzi w swej pamięci ciekawej,
Snadnie zwycięży wroga i jego niecne sprawy.

Nowiną dla was będzie we wszystkiej swej osnowie,
Miasto owo piekielne... już cię przechodzi mrowie.
To jest Babilon wielki — takiem się mianem zowie,
Tak go zdawna pisali różni święci mężowie.

Królem całego państwa jest ów anioł skalany:
Lucyfer: chciał być wyższy nad niebieskimi pany,
Powiadał sam do siebie: «Z Bogiem będę zrównany!»
Za to był zdjęty z nieba ze swoimi kompany.


Gród jest ludny a ciasny i po brzegach, i na dnie;
Mękami i katuszą wypełniony szkaradnie,
Tak powiadają święci jednomyślnie i składnie.
Nie wygrzebie się nigdy ten, co raz tam popadnie.

Na samem dnie się mieści kaźnia Lucyferowa,
Wokół mury opływa smoła i siarka płowa.
Choćbyś morze tam przelał, nic się zeń nie uchowa,
Woda wszystka się spali niby świeca woskowa.

Środkiem całego grodu mętna rzeka przepływa,
Bardziej gorzka od żółci, truciznami zjadliwa,
Dokoła ciernie, osły i parząca pokrzywa,
Każdy kolec jak brzytwa siecze, tnie i rozrywa.

Ponad grodem kopuła czerwonością się pali,
Odlana z andranegu(?), ze śpiżu i ze stali;
Mury bardzo wysokie z głazów pobudowali,
Grzesznik, co tam zapadnie, nigdy się nie ocali.

Pod straż czterech strażników zamek jest postawiony:
Satana, Barachina, Tryfona i Mahomy.
Okrutnie jest zaciekły wszystek ten lud zbieszony,
Biada potępieńcowi, co im popadnie w szpony.

Ponad głównemi drzwiami stoi wieża czubata,
Na której to strażnicy djabelska mieszka czata,
Bystrem okiem poziera na cztery strony świata,
Nieda podejść nikomu przeklętnica rogata.

A taka jest natura czujnej, piekielnej straży,
Nigdy powiek nie przymknie, ani go sen rozmarzy,
Znać daje klucznikowi, co w bramie gospodarzy,
By nie wypuścił gminu, co tam po piekle łazi.

Więc na cały głos krzyczy i woła ze swej wieże:
«Od naszej nędznej włości pilnie przymykaj dźwierze,
Niech się nikt nie wyzwoli z naszej czarciej obieże,
Niech wiedzą: dróg i mostów tutaj się dobrze strzeże.

Lecz gość będzie przyjęty niczem jaki włodyka:
Niech się z wielką uciechą przeciw niemu przymyka,
Niech się pospuszcza mosty i bramy poodmyka,
Niech go śpiew mile wita i wesoła muzyka».

O nędzni potępieńcy, poskupiani w tej cieśni,
Których w czadzie piekielnym takie witają pieśni,
Szeroko rozpowiadać wasz kłopot mi się nie śni,
Ani będę wysławiał, sami się sławcie wcześniej.

To wiedzcie, że zaledwie wejdzie tutaj za progi,
Zaraz mu popętają obie ręce i nogi,
Siec go będą biczami, ból zadając mu srogi,
Potem go zaprowadzą przed króla złej załogi.

On zawoła ministra, co procesy prowadzi,
Ten go wlec do więzienia każe swojej czeladzi.

Ile mil jest od niebios aż do piekielnej kadzi,
Tam go wtrącą: tam ogień wiecznie dymi i czadzi.

Z ust ministra buchają przeokropne fetory,
Nikt podobnych nie wąchał, ani znał do tej pory;
Kto raz blisko podejdzie, nie pomogą doktory,
Wnet gościec go połamie, na wieki będzie chory.

Nie było w żadnym domu, to wam powtarzam wiernie,
Kloaki ani rzeczy cuchnącej tak bezmiernie,
Na tysiące mil wokoło czuć te źle wonne czernie;
Ten zaduch ma swe źródło w piekieł dolnej cysternie:

Tam się roją ropuchy, jaszczury rozmaite,
Bazyliszki i żmije, złe i niesamowite,
Smoki mają kły długie, ostre i jadowite,
Żrą ciała potępieńców a są zawsze niesyte.

Są też djabły ogromne, aż przechodzą mię ciarki:
Maczugami grzesznikom łamią żebra i barki,
A wszystka owa zgraja czarniawa jak ogarki,
Za świętymi powtarzam — a wiernie bez przechwałki.

Obrzydliwe są lica tej piekielnej kompanji;
Jakie gdzie rosną ciernie od Krymu do Hiszpanji,
Poobrywała wszystkie, niemi chłoszcze i rani,
Niema większej uciechy dla mieszkańców otchłani.

Od rana do wieczora roboty nie przestaje,
Wciąż z otwartej paszczęki ogniem pogańskim ziaje.
Łapy ci ma kosmate, a rogi jak buhaje,
Ciągle wyje jak wilcy i jako pieski łaje.

Kto im popadnie w ręce, to nieprędko z nim kończą:
Zaraz go rzucą w wodę takim chłodem mrożącą,
Ze dzień zda mu się rokiem, zaczem go znowu strącą
Do następnego kotła w wodę jak żar gorącą.

A gdy go ta ogarnie i warem, i bulgotem,
Rychło chciałby do pierwszej być rzucony zpowrotem,
I tak na wieki wieków zostanie z tym kłopotem,
I już się nie wykupi ni srebrem, ani złotem.

A kiedy tak w tych kotłach i ziębi się, i praży,
Przyjdzie przed tron Belzebub, najsprawniejszy z kucharzy,
Porwie duszę jak wieprza i na rożen go wrazi,
By ją spiec jak się godzi dla dworu dygnitarzy.

Potem solą zasypie, sadzy, mazi dobierze,
W żółci i mocnym occie należycie wypierze —
W truciźnie go wymoczy, zmaceruje w imbierze,
Od sosu tak smacznego niechaj was Pan Bóg strzeże.

Przed króla piekielnego na półmisku go dźwiga.
Gdy zobaczy potrawę stary smakosz i wyga,
Pokosztuje i wrzaśnie: «Nie wart tyle co figa:
Mięso wcale surowe, jeszcze świeżą krwią rzyga,


Jeszczem gotów zachorzeć po tym marnym bankiecie,
Zanieś go, skąd zabrałeś: niech się wszystek dopiecze,
Wsadź zpowrotem na rożen, puść mu płomień po grzbiecie,
Co pod twoim kominem ciągle się pali przecie.

A nie podawaj znowu, nie życzę tej pieczeni,
Niech go kuchta ma w pieczy, a niechaj się nie leni
I robi wraz, co każę, jeśli swą skórę ceni,
Na co grzesznik zasłużył, to się już nie odmieni».

(Crest. ital., nr. 128, II, w. 1 — 112.)




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomino da Verona i tłumacza: Edward Porębowicz.