O żołnierzu tułaczu (bajka dla dzieci)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Słoński (syn)
Tytuł O żołnierzu tułaczu
Podtytuł Bajka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego
Data wyd. 1923
Druk Henryk Chomiński
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


I.


Za wsią Chłopską Krzywdą gdzieś na końcu świata
stała w szczerem polu mchem obrosła chata.

Stała w szczerem polu pogarbiona srodze,
jak na jednej nodze stoi grzyb przy drodze.

Pierwszą ją co roku witały bociany
i ostatnią żegnał zachód malowany.

A gdy przychodziła zima z woli Bożej,
wichry, z pól wiejące, biły w nią najsrożej,

biły w nią najsrożej i trzęsły, jak wiechą,
jej spróchniałym zrębem i zmurszałą strzechą.

Pod zmurszałą strzechą tej zgarbionej chaty
Jurkowe się życie zaczęło przed laty.

Głodny był przednówek, chłodna wiosna cała —
i Jurek się z Biedą pokumał od mała.


W szóstym roku gęsi pasał na wygonie,
w siódmym już do lasu gnał na nocleg konie.

W ciemne noce chodził w leśne uroczyska
i tam pod świerkami rozpalał ogniska

i, wpatrzony w drżące śród dymu iskierki,
nieuczoną piosnką budził stare świerki.

Dziwiły się świerki, zbudzone z zadumy,
że ktoś w pieśń przetapia ich nieskładne szumy.

Słuchała go pilnie Sowa dobrodzika
i przychodził nawet sam Miś z matecznika,

w gąszcz zielonych kalin cicho się zaszywał
i słuchał, i mruczał, i w takt głową kiwał.

Nawet Wilk włóczęga pod starym jesionem,
jak domowy kundel, wywijał ogonem.

Nawet Lis przechera, do zabaw nieskory,
uszy swe wysuwał ze zbójeckiej nory,

węszył w lewo, w prawo mordeczką ciekawą
i po każdej zwrotce bił Jurkowi brawo.


...i, wpatrzony w drżące wśród dymu iskierki,
nieuczoną piosnką budził stare świerki...

A Jurek chudzina w uniesieniu błogiem
rozmawiał, jak umiał, z dobrym Panem Bogiem.

Mówił mu o lesie, o polu i łące,
zbierał szumy mrące i kwiaty pachnące,

w jedną pieśń je łączył i tą pieśń natchnioną
rzucał w głębię lasu szumną i zieloną.

Niby wiatr, co górą nad drzewami wieje,
czar młodego głosu szedł przez całą knieję...

Szedł górą, szedł dołem, z góry na dół spadał,
na czerwonych płaszczach muchomorów siadał

i, jak promień słońca, co mchy siwe złoci,
drżał na przezroczystych wachlarzach paproci,

słońcem je malował, zorzą kolorował —
całą przepaścistą knieją oczarował.

To też, gdy w tym roku z wiosną pękły lody
i w kniei wiosenne obchodzono gody,

i, jak zwyczaj każe, śród pisku i krzyku
sąd się konkursowy zebrał w mateczniku,


by uradzić, zanim gody się rozpoczną,
komu w kniei przyznać nagrodę doroczną,

wszyscy bez namysłu, niby jedno zwierzę,
zawołali chórem: — Niech ją Jurek bierze! —

Sam przewodniczący Miś zaproponował,
Wilk odrazu przystał, Lis nie oponował

nawet pani Sowa na tę myśl misiową
przychylnie kiwnęła swoją mądrą głową.

Wnet więc ogłoszono przed calutkim światem,
że Jurek pieśniarczyk został laureatem

i że mu nagrodę w tej a tej postaci
jutro, czy pojutrze kasjer Kruk wypłaci.

Jakoż, gdy nazajutrz Jurek wyszedł z chaty
spojrzeć, jak się wiosna stroi w nowe szaty,

wnet przyleciał z lasu stary Kruk dobrodziej,
w tej samej osobie i kasjer i złodziej.

Przyleciał, przyfrunął, a że był niemowa,
tylko w te się krótkie don odezwał słowa:


— Dobrą ci nowinę niosę, bracie miły,
godnie cię zwierzęta nasze wyróżniły!

— Godnie wyróżniły — pierwszego z kolei
okrzyknęły ciebie laureatem kniei.

— A, jak knieja knieją, i, jak świat jest światem,
nigdy człowiek nie był naszym laureatem.

— Weźże, chłopcze młody, tytułem nagrody:
czapkę niewidymkę, buty szybkochody.

— Przyda ci się pewnie ten dar znakomity,
boś ty Polak prawy i nie w ciemię bity.

— Więc, gdy na wojenkę pójdziesz Polsce służyć,
będziesz mógł tych rzeczy z powodzeniem użyć.

— Wdziejesz czapkę, buty, staniesz w pierwszym rzędzie
nigdzie cię nie będzie, a ty będziesz wszędzie...

— Niemasz bowiem miejsca, mój ty nieboraku,
na wojennym szlaku dla polskiego znaku! —

Rzekłszy to, Kruk nagle ostry dziób otworzył
i u stóp jurkowych zawiniątko złożył,


potem skrzydła czarne do lotu rozwinął
i skoczył, i frunął, i w błękitach zginął.

Patrzał za nim Jurek, patrzał, jak odlata,
myślał, że to sen mu takie figle płata,

lecz przed nim leżała, jak zaczarowana,
czapka i juchtowe buty za kolana.

Wziął do ręki czapką, ręce mu zadrżały —
siwa maciejówka i orzełek biały...

Siwa maciejówka... Jezu, Chryste Panie!
Za największe skarby taki prezent stanie.

Włożył czapkę, buty — i nogi rozkraczył -
chciał się przejrzeć w wodzie, lecz nic nie zobaczył.

Dotknął ręką twarzy, dotknął ręką brzucha —
brzuch, jak brzuch, a gęba od ucha do ucha.

Ta sama jurkowa twarzyczka aż miło,
tylko na tej wodzie nic się nie odbiło.

Zrobił krok — odrazu wielki las przesadził,
jeno o czub sosny obcasem zawadził.


...Przyleciał, przyfrunął, a że był niemowa,
tylko w te się krótkie doń odezwał słowa.

Więc raz jeszcze stąpił — zaczepił o górę.
szczytem wielkiej góry zrobił w majtkach dziurę.

Przeląkł się i skoczył jeszcze raz wylękły —
— Nie zobaczy matuś, że majtki mi pękły! —

Lecz o, dziwy, dziwy! Boże miłościwy!
zginęły mu z oczu góry, lasy, niwy...

Wszędzie pełno ludzi, śmiech i krzyk, i wrzawa...
— A dyć to Warszawa, Panienko łaskawa! —

Idzie Nowym - Światem wedle Kopernika,
ręką dziurę w majtkach wstydliwie zatyka,

idzie przez Krakowskie, sroma się i wstydzi,
niepomny, że nikt go w tej czapce nie widzi.

Tak do Zamku dobrnął i stanął, jak wryty —
orzeł prawosławny nad bramą przybity.

orzeł prawosławny, czarny z pazurami,
z dwiema koronami nad dwiema głowami.

— Jezu Nazareński! toć to gmach królewski!
Czyżby tutaj mieszkał sam ich król moskiewski? —


Patrzy Jurek, patrzy — czarny ptak na murze,
a pod murem żołdak w moskiewskim mundurze.

Karabin, jak widły, czerwona koszula...
— Prowadź ty mnie, zbóju, do swojego króla! —

Karabin, jak widły, gęba nakształt dzbana —
gdy się taki przyśni, nie zaśniesz do rana.

Patrzy Jurek, patrzy — krew zalewa oczy,
więc, jak nieprzytomny, do niego przyskoczy.

Lecz, że miał na nogach buty szybkochody,
prosto, niby strzelił, wpadł do swej zagrody.

Tu się opamiętał... A co teraz będzie?
Matuś każdą dziurę zauważy wszędzie.

Prędko ściągnął buty i pod matki okiem
po rozum do głowy poszedł wolnym krokiem.

Głowa, jak to głowa, zawsze radzić rada,
— Zdejm majtki i czapką nakryj je! — powiada.

Jakoż wkrótce Jurek przed matki obliczem
stał w słońcu, od pasa nie okryty niczem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Słoński (syn).