O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze
Redaktor Marcin Czermiński
Wydawca Redakcya »Missyj Katolickich«
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LIST XXXV.

Tananariwa, 13 czerwca 1902.

List Ojca, pisany z misyi w Bośni, otrzymałem i bardzo Ojcu dziękuję; teraz z niecierpliwością wyczekuję listu od Ojca po Jego powrocie z tej misyi. Radbym coś Ojcu donieść o budowie nowego schroniska, ale niestety, jeszcze nic a nic zgoła powiedzieć nie mogę, bo nie mogę zacząć budować. Zapewniono mnie, że rząd nie odmówi gruntu i to tak zapewniano, że rachowałem tylko dnie, żeby móc zacząć budować, a tu tymczasem nic z tego jeszcze. Muszę czekać, bo formalności, czy jak to nazywają te korowody, nie pozałatwiane jeszcze. Administrator obiecywał mi budulec i wapno bezpłatnie, jak to już Ojcu przedtem pisałem, ale ja się obawiam, żeby się na teraz nie sprawdziło przysłowie: »pańska łaska na pstrym koniu jeździ.« Póki jeszcze nie mam żadnej odpowiedzi stanowczej, musi się człowiek pocieszać tem, że »obiecał pan kożuch, grzeje jego słowo.« Niema co »żdy more pohody«. Jak tylko co się dowiem, czy źle, czy dobrze skończyła się sprawa, zaraz Ojcu doniosę.
Aniby się Ojciec nigdy nie domyślał, co ja tu niedawno jadłem — galicyjską hreczaną kaszę. Przysłano mi z Galicyi rozmaite rzeczy, a między innemi woreczek hreczanych krup i grzyby suszone. Rzecz jasna, że za okno tego nie wyrzuciłem. Kazałem memu kuchmistrzowi zgotować kaszę ku wielkiemu jego zdziwieniu, bo nigdy w życiu hreczki nietylko nie jadł, ale i nie widział nawet; pokazałem te krupy moim chorym, ale też nie znał tego żaden z nich; rozgryzali niektórzy te krupy, smakowali, pytali, czy to się da gotować i jeść i t. d. Nazwy dla hreczki, podobnie jak wogóle dla zboża, Malgasze nie mają, wszystkie zboża bez różnicy nazywają varim–bazaha, czytaj warimbazá, co znaczy ryż Europejczyków. Śmiesznie mi się wydało, kiedy spożywałem te dary, bo jak sobie Ojciec chce, to jednak wcale nie najgorzej się złożyło — pod afrykańskiem niebem Tatar nad miską hreczanej galicyjskiej kaszy; no co; prawda, że to dość malowniczo wyglądało? Prawdziwie, jak mówią nasi wołyńscy chłopi: »de Krym, de Rym, a de Dubowi korczmy«.
Jeżeli łaska, niech mnie Ojciec poratuje w małej biedzie, mianowicie: odebrałem 21 maja 1902 r. 30 rs. od jakiegoś łaskawego pana, któremu niech Matka Najświętsza stokrotnie odpłaci; chciałem zaraz odpisać i podziękować mu za jałmużnę, ale w żaden sposób nie mogłem nazwiska tego pana wyczytać, ani w jego liście po polsku, ani na kopercie po rossyjsku; przysłał jałmużnę ten pan ze Zdołbunowa, wołyńskiej gub., ale nazwisko wyczytać ani rusz. Niech Ojciec z łaski swej wydrukuje w »Missyach katolickich«, że ja za przesłane mi 30 rubli ze Zdołbunowa, pokornie dziękuję ofiarodawcy i co dzień z moimi chorymi modlę się za niego. Może tym sposobem dojdzie to do wiadomości tego pana i będzie pewnym, że jego pieniądze nie zginęły, a przytem dowie się, żeśmy mu wdzięczni za miłosierdzie.
Może Ojciec mieć wyobrażenie, jakie u nas jeszcze są trudności w komunikacyi i jak musimy długo nieraz na listy czekać, nie zważając na odległość, która nas dzieli od Europy, ale z tego, jak w Afryce poczta kursuje. List z Afryki do Madagaskaru tyle czasu jest w drodze, ile z Europy do Madagaskaru. Naturalnie, że okręt przychodzi prędzej z Afryki, niż z Europy, ale lądem tak długo wloką się listy.
Pisałem Ojcu już dość dawno temu, żem ochrzcił dwudziestu kilku jednego dnia; teraz proszę, żeby Ojciec pamiętał we Mszy św. szczególnie o tych starych ludziach, a młodych katolikach; chciałbym ich przygotować do pierwszej Komunii św., uczą się wciąż katechizmu, ale idzie porządnie trudno; chętnie słuchają i widać, że chcieliby się nauczyć, ale nie łatwo im pojąć cokolwiek. Staram się tłumaczyć i objaśniać na przykładach i porównaniach jak mogę, ale nie zawsze to się uda i nie odrazu. Czasu i cierpliwości trzeba, ale trudna rada, nie można tym czarnym teologom pozwolić przystąpić do Komunii św., póki nie zdadzą doktoratu należycie. Wymagać wiele nie można od nich, to tak, ale i mało przyjąć nie można, to też tak. Mam nadzieję, że się nam to uda, bo wolę mają dobrą, a resztę uzupełni Matka Najświętsza.
Kiedy czasem wspomnę o tem wszystkiem, co się wogóle w mieście dzieje, to zdaje mi się, że nie inna przyczyna tych wszystkich nieszczęść, jak tylko, że większość ludzi nic nie pojmuje tego, że gdyby czcili należycie Matkę Najśw. i Jej służyli, toby nie było tak źle, jak jest obecnie; krótko mówiąc, mieliby ludzie tu na ziemi szczęście, za którem gonią, a znaleźć go nie mogą. Jestem tego przekonania, bo, otwarcie Ojcu powiem, sądzę z tego, co widzę i doświadczam. Jest się, jak zwykle bywa na tym świecie, na wozie, ale częściej pod wozem. Nieraz już było porządnie krucho, nie wiedziałem jak radzić, idzie wszystko twardo, jak z kamienia, a mimo to, Najśw. Matka do ostateczności nie dopuściła, zawsze we wszystkiem doznajemy i jakby naocznie widzimy Jej opiekę. I ja sam zawsze we wszystkiem do Niej się udaję, czy to we większych rzeczach, czy z najmniejszym drobiazgiem nawet i moim pisklętom to ustawicznie polecam. Pytają czasem niektórzy, a jak teraz będzie, Ojcze, tego brak, a to nie idzie i t. d., na to zwykle im odpowiadam: tobie co do tego, to ani moja, ani twoja rzecz, udaj się z tem do Matki Najświętszej, do Niej wszystko należy, z Nią możemy wszystko, a bez Niej nic. Z początku trochę to jakoś twardo brzmiało moim pisklętom, może niekoniecznie to dobrze pojmowali, ale już się po trochu w to wdrażają i praktykują. Ot kiedyś niedawno pyta mnie jeden z chorych: »Zaczniesz Ojcze budować dla nas szpital, a jak skończysz, jak my się tam dostaniemy, kiedy wielu chodzić nie może, tragarze nas nie zechcą nosić, wozów niema, więc co zrobisz?« ja mu na to odpowiedziałem, żeby się nie troszczył wcale, bo Matka Najświętsza przecie o nas myśli i zaradzi w biedzie. »Prawda przy tobie — mówi mi ten chory — co mamy niepotrzebnie się kłopotać, Matka Boska nam ułatwi to wszystko, teraz nam błogosławi, to i potem nie przestanie.«
Już Ojciec pewno się niecierpliwi, żem się rozgadał, ja zaś przecie, bazgrałbym jeszcze bez końca, gdyby mi czas pozwolił, żeby choć listownie z Ojcem pogawędzić, kiedy ustnie nie można, ale nic nie pomoże, muszę skończyć, bo inna robota nagli. Niech Ojciec tylko nie zapomina, że czekam niecierpliwie na list od Niego i na tem kończę tymczasem. Niech wam wszystkim Matka Najświętsza dopomaga i błogosławi we wszystkiem.





X. Biskup de Saune, sufragan X. Biskupa Cazeta,
Wikaryusza apost. środkowego Madagaskaru.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Marcin Czermiński, Jan Beyzym.