Niespokojni (Lipski, 2015)/Samo się myśli

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leon Lipschütz
Tytuł Niespokojni
Rozdział Samo się myśli
Pochodzenie Powrót
Wydawca Instytut Literacki „Kultura” — Instytut Książki
Data wyd. 2015
Miejsce wyd. Paryż — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Samo się myśli

Ewa leży, ma trochę gorączki: 37,8.
„Trzeba spróbować samej pojechać na wakacje. Teraz w góry. Dotąd ciągle było morze.
Szkoda, że nie umiem pływać. Całować się pod wodą.
Dlaczego oddałaś się temu grubasowi? Dlaczego u kobiet wyrażenie «oddałam»? Przecież mu nic nie dałam. Nic.
Pojechaliście kajakiem w górę rzeki. Trawa była wysoka jak zboże. Miękka. Słońce.
A z tym fotografem. Tamta historia. Robiłam z nim to. Nie z nim, a z każdym. Kto by był na jego miejscu. Bo było słońce i trawa.
Emil ma stosunkowo małego. Ale on umie pieścić. Trzeba zaciskać zęby, jak chucha na wnętrze ud. Przyjemnie. Przyjemnie jest go brać do ręki. Nie wiedziałam.
Witek: zamknij oczy, kiedy zamykał drzwi. Śmiesznie wygląda się nago ze stojącym.
Sam stosunek prawdziwy nie sprawia ci przyjemności. Przyjemność psychiczna.
Jak ten grubas był zdjęty nabożnym strachem. Że cię pozbawił dziewictwa niby. Ch! jak on się nazywał?
Ten fotograf jest garbus. A właśnie może dlatego? Dałaś się sfotografować nago. Nie wiem, co cię pchało. Zdjęcia wypadły ślicznie.
Jedno stoi na fortepianie Emila. Powiększone. Ucięte.
Ludzie chodzili podczas tego, gdy się rozbierałaś. Nie rozumiem. On się kręcił, ten garbus, dookoła mnie.
Emil mi kazał zaraz sobie dać kliszę. On mówi, że z tej można zrobić inną.
A jednak miałam tremę przed powiedzeniem Emilowi z tym grubasem. Otto. Otto się nazywał ten grubas.
Nie wiem, czy mogłabym się obyć bez niego. Co innego wiele innych rzeczy i on. Jednak potrafiłabyś.
Emil mówi, że będą z tego sprzedawali fotografie pornograficzne. Emil obraził się potem i nie chciał przez cały tydzień. Ale ty uwiodłaś go dla satysfakcji. Najbardziej ordynarnymi i prymitywnymi.
Stoi na fortepianie. Ch! Gdy miałam trzynaście lat: «Lampka się pali u ciebie w kieszeni. Jest taka ciepła». A to było to.
Trzeba będzie samej wyjechać na wakacje. Widziałam w kinie góry. Wycieczki. Z kim? Właśnie to jest przyjemne. Najpierw trzeba będzie powiedzieć mamie.
Mama niech nie udaje świętej. To komiczne, że mama miała siedemnaście lat. I myślała. Jak myślała?
Łechtaczka. Tak to się nazywa. Śmierć i łechtaczka. Ch! Ty szczękasz zębami. To jest nienormalne. Dałabyś się zgwałcić przez dziesięciu z nich, tylko o tym nie myśleć.
Żeby tu był Emil. Żeby wszedł przez okno. Ale on posyła tylko kwiaty. (Przewraca wazon).
Tchórz. Mógłby przyjść. Ja mogę do niego przychodzić. Stróżka obserwuje mnie już. Nie potrzebuję go.
Zresztą on tu nie może przyjść. Tak mu powiedziałam. No to co? NO TO CO?
Zapadanie się w czarną dziurę. Jak studnia. Zapadanie się miękkie. Jak przy lądowaniu samolotu. Czy śmierć jest miękka? Prawdopodobnie.
Jak umrę? Chciałabym na łące. Bardzo chciałabym. Emil mówi, że to wszystko jedno. Wcale nie.
Już przeszło. Jak Emil komicznie się zachowywał, gdy mu powiedziałam o łące. O grubasie.
Przedtem mówiłam: «Proszę cię, jeszcze nie, teraz nie». Emilowi. Gdyby to zrobił, nie miałabym pretensji.
Potem zachowywał się całkiem zwyczajnie. Po grubasie. Nie całkiem. Dlatego go lubię.
Niemożliwie się zachowuje. Wykładam mu dziesięć razy dziennie, jak się ma zachowywać. On nic.
To komiczne, że wszedł do mnie. Nie spodziewałam się tego. Wszedł pomału, pomału. Śmieszne. Dziwne.
Emil jest jak dziecko. Wszystko bierze dosłownie. Jak nie, to nie. Jak tak, to tak. Wcale nie. Tylko wobec mnie.
Lubię go. Czy kocham? Może gdyby się inaczej zachowywał. Ale on nie może, dlatego że ja go nie kocham.
Onanizowałam się na próbę. Niepokoi mnie, że wyobrażam sobie przy tym co innego. Koleżanki mi opowiadały. Chłopca, który pisia. Na przykład. Widziałam go, jak miałam sześć lat. Zrobiło na mnie wrażenie. Dlaczego? Chuj z nim.
Ktoś goni po przedpokoju. Uciekaj. Już nigdy. Nigdy. Tak przyjemnie. Wstrętnie i przyjemnie. Najbardziej pociągające.
Jak się w klo pali papierosa i równocześnie sra. Z tych wrażeń żadne nie robi specjalnej przyjemności. A jednak razem dają trzecie”.
— Ala, nie spodziewałam się ciebie.
Ala weszła do pokoju z bukietem kwiatów.
— To ode mnie. A od Emila pozdrowienia.
Jak zwykle mówiła całym ciałem. Nie potrzebowała wyrazów. Robiły wrażenie zbytecznego dodatku.
— Co robisz, mała? Co robią twoje włosy, nogi...?
Zakręciła się tak, że jej plisowana spódniczka podniosła się do ud.
— Wyrzucono mnie znów ze szkoły.
— Za co?
— Nie wiem za co.
— Mają tak dużo powodów, by cię wyrzucać?
— Tak.
Siadła.
— Co zrobisz?
— Nic.
Miała komiczne wargi, górną wysuniętą nad dolną. Opuściła włosy gwałtownie, tak że zakryły jej twarz. Siedziała na stołku w pozycji prawie akrobatycznej, nogami nie dotykając ziemi, jedna ręka oparta o krzesło, druga wyrzucona w tył. Równocześnie nic sztucznego.
— Kazali twojej mamie przyjść?
— Moja mama nie pójdzie.
— Mówmy o czymś innym. Czy przysłał cię tu Emil?
— Tak.
— Z tobą jest bardzo trudno mówić. Twierdzą, że ze mną też. Ale nie ma porównania. Proszę cię, zrób sarenkę.
Ala zrobiła sarenkę. Zrobiła na dwóch nogach, to wcale nie przeszkadzało, i już ja, Leo, nie potrafię tutaj nic dodać, poza tym: niesłychana delikatność, kruchość, świeżość ruchów: sarenka, chodząca na dwóch nogach, ze zgiętymi przednimi łapkami, obracająca głowę za powiewem wiatru, nerwowa strasznie, za najmniejszym szelestem drgająca całym ciałem.
— Ty musisz się Emilowi podobać.
— Podobam się. Ale on cię kocha.
Po chwili:
— No, pa.
— Hallo! Próbowałaś grać Kleopatrę Shawa?
— Próbowałam.
I „pa“ z daleka.
„Nie ma. Nie ma. Czy mogłabym odstąpić Emila? Tak. Nie. Raczej tak.
Czy on Alę? Sobie nie zdaję sprawy, że ona w tym samym pokoju co ja. «Nie masz pojęcia, jak się ona komicznie kula po tapczanie». Albo udajesz, albo cię to nie obchodzi. Chyba udajesz, moja kochana. Moje łabędziątko. Moja myszko kanadyjska.
Emil i ty. Dwoje narcyzów między sobą. Ale ty mniej niż Emil. Za to ty — kurwy, odjazd, mężczyźni. Odjazd gdziekolwiek.
Zmiana. I śmierć. Ja wiem, że to ze śmiercią jest anormalne.
Ale proszę cię, Boże, jeśli istniejesz, jakikolwiek tam istniejesz, uroczyście, nawet bardzo, przestań z tą ironią skierowaną do siebie, proszę cię, nie pozwól mi przestać czuć intensywnie, choćby to miało boleć nie wiem jak. Nie pozwól mi — tak jak innym ludziom po dwudziestce — stępieć, zrozsądnieć, opanować się, skostnieć, czy jak się to tam nazywa.
Nie pozwól mi. Nie daj mi nigdy spokoju, bo spokój to śmierć. Nie daj.
Nie daj mi znormalnieć, bo to jest śmierć. Nie daj...”
Tak opadała coraz wolniej z rozmowy ze sobą do wyobrażeń, i potem niżej — do krajobrazów, i potem jeszcze niżej.
Stoi mały ołtarzyk. Przy nim jest klęcznik. W ołtarzyku, wśród polnych kwiatów, wisi fotografia Ewy. Ta sama co u Emila na fortepianie. Na klęczniku Ewa, z oczami zwróconymi na Ewę, tę na fotografii, i mówi: — Nie daj, nie daj. — W tej chwili śmieje się i w tej chwili wzbija się rakieta. Przypłynęło skądś miasto, które jest lunaparkiem. Czarodzieje wskrzeszają umarłych, którzy odjeżdżają, leżąc, jeden obok drugiego, na ruchomej taśmie. U jednego zobaczyła erekcję. Stanisław. Cholera, dlaczego on? U Stanisława zobaczyła erekcję i wtedy druga rakieta wzbiła się w górę.
Miasto rozprysnęło się. Różne odcienie barwy fioletowej, zapadające się, na ich tle wędrująca ukośna, różowoperłowa barwa, niebo białe, jednolicie pochmurne, zapadanie się.
Opadając, dzieli się, jak komórka się dzieli; dzieląc się, odłącza się od siebie, powiela się jak przez dwa lustra, zaludnia się przestrzeń (?) rozpadłymi, z których każda jest taka sama w momencie podziału, a inna w chwilę potem. Każda szepce, krzyczy, mówi co innego, i mieszają się ich głosy, jak gwar tłumu. (... jeziora w górach, o... kurwa twoja w dupę... on jest przyjemny... zaraz, 2x + 4y bądź rozsądna...) Faluje, podnosi się, opada, podnosi się i opada, pieni się, gotuje, przypływa i odpływa, przypływa i odpływa, znów spokój. Czuje wieloma duszami, każda co innego, każda inaczej. Potem wszystkie opadają na wspólne dno (oprócz tych które zawieruszyły się w górnych rejonach albo chciały tam zostać), spokój, spokój.
Wtedy gra na flecie:
Jest olbrzymi kot o niebieskich oczach, który wędruje wśród miasta z czaszek. Jest fala samotna. Na pomnik sławnego człowieka, na jego głowę kakają niebieskie gołębie. Są dzwony w wiejskim kościele. Zmierzch, gwiazdy opływające krwią, gwiazdy kapiące jak krople wody. Jest faun przerażony, którego wciągają na salę dancingową. Są góry niebieskie, nad którymi kołyszą się ibisy. Jeziora w górach, o czarnych wodach jak oczy. Czyje?



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.