Przejdź do zawartości

Nieprawy syn de Mauleon/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.
Jak Agenor znalazł tę któréj szukał, a książę Henryk tego którego nie szukał.

Agenor będąc pewny, że słyszał głos Aisy, i ulegając uczuciu bardzo właściwemu, dwudziesto-letniemu młodzieńcowi, wziął swój miecz, okrył się płaszczem, i sposobił się przejść ogród. W tém, w chwili, kiedy okraczał okno, uczuł rękę położoną na jego ramieniu; odwrócił się; i poznał swojego germka.
— Panie rzekł tenże, zawsze uważałem jedną rzecz, to jest: że niektóre szaleństwa jakie się czynią w świecie, odbywają się przechodząc przez drzwi, reszta zaś, to jest część większa, odbywa się przechodząc przez okna.
Agenor zrobił poruszenie jakby chciał iść daléj, Musaron zatrzymał go mocno, lecz z poszanowaniem.
— Puść mnie, rzekł młodzieniec.
— Panie, zatrzymaj się pięć minut czasu, za pięć minut, będziesz mógł robić co ci się podobać będzie.
— Czy ty wiesz gdzie ja idę? rzekł Agenor.
— Domyślam się.
— A wiesz kto jest w ogrodzie?
— Maurytanka.
— Aissa, wszak sam powiedziałeś. Teraz śmiesz zatrzymywać mnie jeszcze?
— Dopóki pan nie będziesz przytomny i rozważający.
— Co mówisz?
— Że maurytanka nie jest sama.
— Nic dziwnego, bo ona jest z swoim ojcem, który ją nigdy nie opuszcza.
— A jéj ojciec zawsze ma przy sobie straż dwunastu Maurów.
— I cóż z tego?
— I cóż! Krążą pod cieniami drzew. Spotkasz którego z nich i zabijesz, inny przybędzie, i tego zabijesz, ale przybędzie trzeci, czwarty, piąty i rozpocznie się walka, zabrzęczą miecze, będziesz pan poznany, ujęty, a może i zabity.
— Niech co bądź się stanie, ale ją zobaczę.
— Wstydź się pan, czynić tyle dla Maurytanki.
— Chcę ją widziéć.
— Nie przeszkadzam panu, abyś ją widział, ale uczyń to, bez narażenia się.
— A masz jaki sposób?
— Ja nie mam, lecz książę panu dostarczy.
— Jak to książę? é— Bez wątpienia. Czy sądzisz pan, że obecność Mothrila w Bordeaux, mniej go obchodzi jak ciebie, i czy nie będzie pragnął kiedy się dowie, że on jest tutaj, przekonać się co robi ojciec, równie jak ty pragniesz wiedziéć co tutaj robi córka?
— Masz słuszność, rzekł Agenor.
— Przynajmniéj żeś choć raz się pan przekonał, rzekł Musaron zadowolniony.
— Więc idź uprzedzić księcia, ja tu zostanę, będę się przypatrywał temu małemu światłu.
— A będziesz pan cierpliwie czekał na nas.
— Będę się przysłuchiwał, rzekł Agenor.
Istotnie słodki głos z towarzyszeniem drgąjącéj guzli nie przestawał rozlegać się w nocy. Miejsce w które wpatrywał się Agenor nie było już ogrodem Bordeaux, gdyż stanowiło ogród Alkazaru. Niebyt to więcéj dom biały księcia Galii, lecz kijosk maurytański z firankami zielonémi. Każdy ton guzli przejmował co raz głębiéj jego serce, które zwolna napełniało je omamieniem. Zaledwie spostrzegł się samym, usłyszał otwierające się drzwi, i ujrzał wchodzącego Musarona wraz z księciem, odzianych w płaszcze z mieczami w rękach.
Zrozumiał książę Agenora, bo ten w kilku słowach opowiedział mu o swoich poprzednich stosunkach z piękną Maurytanką, również jak o namiętnéj niechęci Mothrila.
— Kiedy tak, rzekł książę, powinieneś starać się pomówić z tą kobiétą, od niéj więcéj się dowiemy, niżeli od wszystkich szpiegów na święcie. Kobiéta którą się trzyma w niewoli, rządzi często swoim panem.
— Tak, tak, zawołał Mauléon, pałając chęcią zobaczenia Aissy. Jestem gotów wypełnić rozkazy W. K. Mości.
— A pewny jesteś, że ją słyszałeś?
— Ją słyszałem, jak ciebie M. książę słyszę; słyszałam jéj głos ztamtąd, on drga jeszcze w mojém uchu i będzie moim przewodnikiem, wśród ciemności piekła.
— Zgoda, lecz to mnie niepokoi jakim sposobem dostać się do tego domu, i uniknąć jakiéj uzbrojonéj bandy.
— Właśnie to samo myślałem M. książę.
— Będę ci towarzyszył, ale ma się rozumiéć będę w ukryciu, i dozwolę ci rozmawiać swobodnie z twoją kochanką.
— Kiedy tak, nie mamy się czego obawiać; rycerze jak ty, M. książę i ja, staną za dziesięciu chrześcian, i dwudziestu Maurów.
— To prawda, lecz oni ochydnie postępują, zabijają i nazajutrz, zmuszeni uciekać poświęcają czczéj próżności powodzenie ważnéj sprawy. Bądźmy więc rozumni rycerzu, zobacz twoją kochankę, ale z wszelką ostrożnością. Strzeż się nadewszystko zgubić swój sztylet w ogrodzie, albo téż w mieszkaniu ojca lub zazdrosnego małżonka. Utraciłem ja kobiétę którą najbardziéj kochałem w świecie, zostawiając mój sztylet w pokoju don Gutiera.
— Roztropność! roztropność! szemrał Musaron.
— Zapewne, ale zbytek roztropności jéj zgubę może zgotować, odpowiedział Agenor.
— Bądź spokojny, rzekł Henryk. Baje ci książęce słowo że to będzie piérwsza konfiskata na Maurach, jeżeli kiedy wstąpię na tron kastylski. Tym czasem oszczędzajmy ten tron.
— Oczekuję rozkazów W. K. Mości, rzekł Mauléon.
— Dobrze, dobrze, mówił Henryk. Widzę że jesteś wyćwiczony żołnierz, wszystko nam téż lepiéj pójdzie skoro się poddasz moim rozkazom. Jesteśmy wodzami, powinniśmy zatem rozpoznać słabą stronę miejsca. Zejdźmy do ogrodu, obejrzmy mury, i gdy znajdziemy miejsce pomyślne wdrapania się po drabinie, uczyniemy to.
— Ah! M. książę rzecze Musaron, wdrapanie się po drabinie nie będzie trudném, gdyż widziałem drabinę w dziedzieńcu. Wszystkie więc miejsca murów jedne czy drugie będą zarówno przychylne. Ale za murami są Maurowie z bułatami zakrzywionemi i niebezpiecznemi włóczniami. Mój pan wie że jestem waleczny, lecz gdy idzie o życie tak dostojnego księcia, i tak walecznego rycerza...
— Mów o księciu, rzekł Agenor.
— Ten dobry germek podoba mi się, rzekł Henryk jest <»n roztropny, i zdaje się być użytecznym na tylną straż.
Poczém podnosząc głos:
— Perazo, rzecze odzywając się do germka oczekującego przy drzwiach, czy jesteś uzbrojony?
— Tak M. książę odpowiedział ten któremu było uczynione zapytanie.
— Więc postępuj za nami.
Musaron widział iż nic nie miał więcéj do dodania. Najwięcéj co zyskał było to, iż wyszło się drzwiami, i zeszło po schodach zamiast przełażenia oknem. Zresztą, jak zawsze szedł ociężale do miejsca. Istotnie drabina była w dziedzińcu, przystawił ją do muru. Książe piérwszy przeszedł po niéj, Agenor za nim, daléj Perazo, a w końcu Musaron, który przeciągnął za sobą drabinę na drugą stronę muru.
— Strzeż téj drabiny, rzekł książę, bo twój sposób mówienia, każe mi tobie zaufać.
Musaron usiadł na ostatnim szczeblu, Perazo umieścił się o dwadzieścia kroków daléj na czatach pod drzewem figowém, a Henryk i Agenor postępowali idąc za cieniem drzew, które ich zakrywały przed spojrzeniami tych co mogli być umieszczeni w świetle.
Wkrótce znaleziono się tak blizko domu, że chociaż ucichły dźwięki guzli, słyszano westchnienia śpiewaczki.
— Książe, rzecze Agenor, nie mogąc dłużéj powściągnąć swojéj niecierpliwości, czekaj na mnie pod tą altaną z koziego powoju, za dziesięć minut będę mówił z Maurytanką, i będę wiedział po co jéj ojciec przybył do Bordeaux. Jeżeli mnie napadną, nie narażaj swojego życia i uciekaj do drabiny. Dam ci znak wołając: Na mur!
— Jeżeli ciebie napadną rzekł Henryk, pamiętaj o tém rycerzu, że nikt wyjąwszy króla don Pedro mego brata, i Duguesclina mego nauczyciela, nikt nie robi tak bronią jak ja. Daléj rycerzu, przekonam cię, że się nie chełpię.
Agenor podziękował księciu, który znikł w cieniu, gdzie oczy rycerza daremnie go szukały. Agenor skierował się ku domowi, lecz pomiędzy nim i laskiem miał do przebycia przestrzeń oświeconą promieniami księżyca. Agenor wahał się przez chwilę aby wyzywać że tak powiem światła. Kiedy narażał się na to przejście, boczne drzwi domu otwarły się z łoskotem, i wyszło z nich trzech ludzi rozmawiających między sobą po cichu. Ten który miał przejść najbliżej Agenora, był Mothril zamyślony i milczący, tak łatwy do rozpoznania po białym płaszczu. Ten który miał przechodzić najbliżej don Henryka, był panem kastylskim, mającym na sobie pod purpurowym płaszczem, bogate kaslylskie ubranie.
— Panie, rzekł z uśmiechem ostatni do Czarnego rycerza, nie należy się obrażać na Mothrila że ci odmawia pokazania córki dzisiejszego wieczora. Mnie, który z nim przez sześć tygodni dnie i noce podróżuję, zaledwie pozwolił ją widziéć.
Agonor nie zasmucił się tém wcale, bo słyszał co pragnął wiedziéć, że Aissa była samą. Na głos ojcowski, powstała, i ciekawa jak chrześcijanka wychyliła się oknem, aby patrzéć za trzema tajemniczemu wędrowcami.
Rycerz przesunął się, i w dwóch skokach był na dole okna wzniesionego na dwadzieścia stóp.
— Aisso rzekł jéj, czy mnie poznajesz?
Młoda dziewica jakkolwiek była jego kochanką, cofnęła się z małym krzykiem, ale prawie zaraz poznając tego, który był zawsze obecnym jej myśli, wyciągnęła ręce do niego pytając:
— Czy to ty Agenorze?
— Tak moja droga. Ale jak się dostać do ciebie, którą tak cudownie wynalazłem?
Czy nie masz jedwabnéj drabinki?
— Nie, odpowiedziała Aissa, ale jutro się o nią postaram. Mój ojciec przepędzi noc w pałacu księcia, przybądź jutro, dzisiaj strzeż się; bo są niedaleko.
— Kto taki? zapytał Agenor.
— Mój ojciec, książę Czarny, i król.
— Jaki król?
— Król don Pedro.
Agenor myślał o Henryku; który może ujrzy się twarz w twarz z bratem.
— Do jutra, rzekł przesuwając się pod drzewami, i znikł natychmiast.
Agenor w połowie się tylko mylił. Trzej przechadzający skierowali się ku miejscu gdzie Henryk znajdował się ukryty. Książe zaraz poznał Mothrila.
— Panie rzecze w chwili, kiedy przybywał na odległość jego głosu. W. K. Mość krzywdę czyni chodząc nieustannie około mieszkania Aissy. Szlachetny syn króla Angielskiego, chwalebny książę Galii, wcale nie przybył do tego domu aby oglądać biedną afrykankę, lecz aby postanowić przeznaczenie Wielkiego królestwa.
Henryk który wysunął się naprzód, aby lepiéj słyszał, cofnął się w tył.
Książe Galii! rzecze z podziwieniem spoglądając ciekawie w tę czarną zbroję, tak znaną w Europie od krwawych bitew; pod Kressy i Poitir.
— Jutro rzekł książę, przyjmy cię u siebie, i wtedy nim się pożegnamy wszystko będzie załatwionym, i rzecz może być jawną. Dzisiaj muszę się stosować do życzeń mojego królewskiego gościa, i nieobudzać ciekawości dworzan, muszę nakoniec, zanim co postanowię, wiedziéć o zamiarach J. W. don Pedra, króla kastylii.
Na te słowa, książę Czarny nachylił się z dworskością ku rycerzowi w płaszczu purpurowym.
Pot wystąpił na czoło Henryka, lecz to było wcale co innego gdy głos dobrze mu znany wymówił te słowa:
— Ja nie jestem królem kastylskim, błagającym zmuszonym szukać pomocy daleko od swego królestwa, gdyż najokrutniejsi nieprzyjaciele są w moim rodzeństwie: z trzech braci, których miałem, jeden godził na mój honor, dwaj inni na moje życie. Tego, co godził na mój honor, zabiłem; pozostali, Henryk i Tello. Tello został w Aragonii dla podniesienia przeciwko mnie oręża. Henryk jest we Francyi przy królu Karolu, i pochlebia mu nadzieją zdobycia mego królestwa; tak że, Francya osłabiwszy swoje siły chciała nabrać nowych w Kastylii, aby ciebie pokonać. Wysiałem więc, że to będzie twoją polityką M. książę, nieść pomoc prawemu Monarsze, przy pomocy ludzi i pieniędzy które ci ofiaruję, wypowiedzią wojnę, jaką ci naruszenie zawieszenia broni wypowiedziéć dozwala. Oczekuję więc odpowiedzi W. K. Mości, abym wiedział czego się mam spodziewać.
— Zaiste, królu nie masz co rozpoznawać, bo jak mówisz twoja sprawa jest słuszna. Lecz jako namiestnik Gujenny nie chcę ponosić ciężaru téj władzy. Zażądałem od mego ojca rady, złożone z ludzi rozumnych. Nic odmówił mi jéj, więc muszę się poradzić, lecz bądź pewny że zdanie większości jest mojem, i ono ustąpi mojéj chęci przysłużenia ci; jako wiernemu sprzymierzeńcowi, i jutro kiedy przybędziesz do pałacu N. panie znajdziesz ją gotową, ale do tego czasu nie pokazuj się wcale. Powodzenie zawisło nadewszystko od tajemnicy.
— Oh! bądź oto spokojny, nikt mnie tu nie zna.
— I ten dom jest pewny, rzecze książę, bardzo pewny dodał z uśmiechem; aby uspokoić obawę Mothrila względem jego córki.
Maur wyjąkał kilka słów których Henryk nie słuchał. Trzej idący zaczęli się oddalać od niego; zresztą, jedna myśl, silna i prawie niepokonana miotała nim od czasu jak słyszał odbicie tego przeklętego głosu, tam o dwa kroki daléj, był jego śmiertelny nieprzyjaciel, widziadło które stanęło pomiędzy nim i zamierzonym celem, tam, na długość miecza, był człowiek pragnący jego krwi, i którego krwi on pragnął, jedno zamierzenie ręki którą wiodła zemsta, zakończyłoby wojnę, i wyciągnęło rękę ku nieprzyjacielowi.
Lecz Henryk nie był z tych ludzi, co się dają powodować swemu pierwszemu uczuciu; bo to pierwsze uczucie było napojone śmiertelną zemstą.
— Nie, nie rzecze, zabiję go, to i wszystko będzie skończone. Dla mnie nie dosyć aby zginął, potrzeba abym ja po nim nastąpił. Gdybym go zabił, książę Galii pomści się śmierci swego gościa, każę mi zginąć sromotnie, lub zamknie w wieczném więzieniu... Tak, mówił daléj Henryk po chwili milczenia, mógłbym się téż i ocalić; lecz Tello, który jest tam daléj, przydał uśmiechając się do siebie z tego, iż mógł zapomniéć o jednym ze swoich braci, który mu był sprzymierzony. Tella znajdę na tronie.... To znowu nowa sprawa.
Ta uwaga wstrzymała rękę Henryka, a jego miecz w połowie wyjęty, cofnął się do pochwy.
Zaiste duchy ciemności, długo powinny się naśmiewać z swojéj piekielnéj siostry, dumy, która po pierwszy raz oddaliła rękę od zawziętego sztyletu.
Wówczas kiedy trzéj spacerujący już oddalili się, i słyszéć ich nie było można, Mothril wymawiał słów kilka których książę nie usłyszał.
W tym samym czasie, przybył Agenor; książę był posępny, Agenor promieniejący z radości; zapomniał o wojnie, intrygach i o Monarchach. Książe gniótł swoje żelazne rękawice, może sądził iż tém gruchocze swoich nieprzyjaciół, i że się pnie na tron kaslylski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.