Neron (Dumas, 1926)/Tom II/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Neron
Podtytuł Romans historyczny
Wydawca E. Wende i spółka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Polska Zbrojna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Acté
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV

Nazajutrz rano, Aktea wyszła z katakumb i udała się do Rzymu, aby spełnić przyrzeczenie. Szła sama, okryta stolą od szyi do nóg, z zasłoną zwaną rico na twarzy; za pasek zatknęła krótki i ostry sztylet, bo chciała być uzbrojoną na wypadek zniewagi jakiego pijanego obywatela, albo żołnierza. Gdyby nie zdołała uwolnić Pawła, po*stanowiła prosić o pozwolenie odwiedzenia go w więzieniu; wtedy da mu ten sztylet, by mógł uniknąć kary hańbiącej i srogiej. Była bowiem jeszcze dziewicą Achai, urodzoną na kapłankę Djany lub Minerwy, wychowaną w wyobrażeniach i przykładach pogańskich. Miała wciąż przed oczyma czczony przez starożytnych wzór Annibala, wypijającego truciznę, Katona, otwierającego swe żyły i Brutusa, rzucającego się na ostrze miecza. Nie wiedziała, że nowa religja potępiała samobójstwo jako grzech, a męczeństwo podnosiła jako cnotę; że to, co za hańbę poczytywali poganie, było świętością w oczach prawowiernych.
Zbliżywszy się do bramy Metrovji, za którą sięgała aż do Rzymu dolina Egerji, uczuła drżenie tak silne i serce tak mocno uderzać jej zaczęło, że musiała wesprzeć się o drzewo, by nie upaść. Miała zobaczyć Nerona, którego nie widziała od owych wspaniałych uroczystości Minerwy, które zakończyły się tak straszliwie. Czy dziś znajdzie Lucjusza, czy cezara? świetnego zwycięzcę igrzysk, czy okrutnego władcę Rzymu? kochanka czy sędziego? Rozważając odrętwienie, w jakie zapadła podczas długiego pobytu w katakumbach, zrozumiała, że było ono skutkiem posępnego otoczenia, ponurej atmosfery, owego zimna, milczenia i ciemności, gdyż teraz, skoro się znalazła wśród gwaru świata, wśród powietrza, nasyconego wonnościami kwiatów, wśród blasków słonecznych, uczuła się jakby odrodzoną, jakby budziło się w niej życie i miłość.
Wszystko zresztą, co się działo na powierzchni ziemi, miało w katakumbach odgłos bardzo słaby, niewyraźny, jakby odległego echa. Wiedziała tedy Aktea o zamordowaniu Oktawji i o śmierci Poppei, ale powierzchownie. Zbrodnie te nie mogły jej dojść w całej swej okropności, bo prawda znana była wtedy jedynie ich wykonawcom, historja dopiero znacznie później miała je we właściwem oświetleniu przekazać potomności. Wiedziała przeto Aktea tylko, że cezar nie miał teraz żony ani kochanki, a to ją ożywiało nadzieją, iż może znajdzie u niego zakątek w sercu; oddźwięk tej miłości, jaka wypełniała całą jej duszę.
Pod wpływem tych myśli, przyszła do siebie i wkroczyła już śmielej do miasta. Był wtedy piękny i ciepły poranek lipcowy, XV Kalendów, a dzień ten zaliczano do szczęśliwych. Godzina druga ranna, odpowiadająca naszej siódmej, również była szczęśliwą. Ulice miasta przedstawiały niezwykle ożywiony widok. Wypełniały je odświętnie przybrane tłumy, dążące spiesznie ku Forum, jakby na zapowiedziane widowisko lub uroczystość.
Aktea, porwana falą tłumu, szła za wszystkimi, była to bowiem droga prowadząca do Palatynu, a tam spodziewała się zobaczyć Nerona. Zatopiona w uczuciach, rozbudzonych tem oczekiwanem spotkaniem, szła nie zwracając uwagi na to, co się dokoła niej działo; dążyła długą ulicą, ciągnącą się między Celiusem i Awentynem, nie widząc nawet, że rozesłano na niej wzorzyste kobierce i rozsypano kwiaty. Dopiero zbliżając się do Palatynu spostrzegła, że posągi bogów przystrojone były w szaty świąteczne, a ich czoła opasane wieńcami z liści dębowych i laurowych. Zwróciwszy się potem na prawo, znalazła się na drodze Świętej, którą przebywała triumfalnie po raz pierwszy wjeżdżając do Rzymu. Ciżba ludu coraz się skwapliwiej tłoczyła, kierując się ku Kapitolowi, gdzie przygotowywano jakąś wspaniałą uroczystość. Lecz co mógł ją obchodzić Kapitol? Szukała Lucjusza, a ten mieszkał w Złotym Pałacu. Doszedłszy do świątyni Remusa i Romulusa, skierowała się na lewo, szybko minęła świątynię Vesty i Jowisza Statora, weszła na schody, wiodące do Palatynu i znalazła się pod przysionkiem Złotego Pałacu.
Tu spostrzegła coś niezwykłego. Wspaniałe łoże, okryte purpurą tyryjską, bramowaną złotem, stało przed drzwiami atrium; wspierało się ono na podstawie z kości słoniowej, wysadzanej szyldkretem, a draperje atalickich materyj, osłaniając je, tworzyły jakby rozległy namiot. Aktea zadrżała, krople zimnego potu wystąpiły jej na czoło, ciemny obłok zasłonił oczy. To łoże, wystawione przed oczy ludu, było łożem małżeńskiem cezara. Nie chciała jeszcze wierzyć. Zbliżywszy się do niewolnika, spytała się: co znaczyła ta wystawa. Odpowiedział jej, że to łoże Nerona, którego zaślubiny odbywały się w tej chwili w świątyni Jowisza Kapitolińskiego.
Wówczas w duszy młodej dziewczyny z całą siłą odżyła gwałtowna namiętność. Zapomniała o wszystkiem: o katakumbach, które jej dały schronienie, o chrześcijanach, którzy w niej położyli nadzieję, o niebezpieczeństwie Pawła, który ją uratował i któremu teraz była obowiązaną się wywzajemnić; chwyciła sztylet, który miał być obroną jej czci i przebiegłszy schody, z piersią wezbrana zazdrością, rzuciła się ku Kapitolowi, aby zobaczyć nową rywalkę, która jej wydarła serce kochanka w chwili, gdy je odzyskać miała nadzieję.
Tłok był ogromny, jednak z tą siłą, jaką daje namiętność, otwierała sobie przejście w ciżbie, bo chociaż nie widać było jej twarzy, okrytej zasłoną, każdy jakby przeczuwał, że ta kobieta, o pewnym i szybkim kroku, zmierzała do celu ważnego i trzeba ustąpić jej z drogi. Szła więc wciąż drogą Świętą, aż do łuku Scypiona, potem zwracając się krótszem przejściem między więzieniem publicznem i świątynią Zgody, wbiegła do świątyni Jowisza Kapitolińskiego.
U stóp posągu boga stali narzeczeni. Dziesięciu świadków, liczba wymagana przez prawo, wybrani z grona najszlachetniejszych patrycjuszów, siedzący na krzesłach, obitych runem owiec ofiarnych otaczało ich wkrąg. Ponieważ narzeczeni mieli twarze okryte zasłoną, Aktea nie mogła zrazu poznać nowej wybranki cezara. Ale w tejże chwili wielki kapłan, wespół z flaminem Jowisza, odbywszy libację z mleka i wina osłodzonego miodem, zbliżył się do cezara i rzekł:
— Lucjuszu-Domicjuszu-Klaudjuszu Neronie, daję ci Sabinę; bądź jej małżonkiem, przyjacielem, opiekunem i ojcem; czynię cię panem jej majątku i powierzam ją dobrej twej wierze. \ To rzekłszy, złączył ręce małżonków i podniósł zasłonę nowozaślubionej, aby każdy mógł powitać żonę cezara.
Aktea słyszała imię Sabiny, wypowiedziane przez arcykapłana, nie dowierzała jednak, sądziła, że ją słuch myli, że Neron nie mógł się poniżyć do tego stopnia, by poślubić niewolnicę; lecz gdy arcykapłan odsłonił twarz poślubionej, wszelka wątpliwość znikła. Była to istotnie siostra Sporusa; cezar ją uroczyście pojął za małżonkę wobec bogów i ludu...
Teraz dopiero zrozumiała Koryntjanka dziwne uczucie, jakiego zawsze doświadczała dla tej tajemniczej istoty: był to ów wstręt, owo przeczucie nienawiści, które kobiety mają dla tych, co się stać mogą kiedyś ich rywalkami. Neron zaślubiał tę dziewczynę, którą jej kiedyś darował, która jej kiedyś służyła, była jej niewolnicą — która może nawet i wtenczas dzieliła już z nią miłość kochanka — nad którą miała prawo życia i śmierci, a której nie zdusiła jak węża, co miał kiedyś pożerać jej serce. To niepodobna! Drugi raz zwróciła na nią oczy. Ale kapłan się nie pomylił, nie pomyliła się i ona — była to niewątpliwie Sabina — Sabina w ubraniu nowozaślubionej: w tunice białej, ozdobionej wstęgami, przepasana paskiem z wełny owczej, który sam tylko małżonek miał prawo rozerwać. We włosach miała złoty dziryt na pamiątkę porwania Sabinek, a na ramionach zasłonę płomienistego koloru, ową weselną ozdobę, którą jedynie w dzień ślubu przywdziewały Rzymianki, upatrując w niej wróżbę błogiego pożycia, ponieważ był to strój żon kapłanów, którym prawo nie dozwalało rozwodu.
Nowożeńcy powstali i wyszli ze świątyni. U drzwi czekało na nich czterech obywateli ze stanu rycerskiego, niosących bóstwa, opiekujące się małżeństwami i cztery dostojne patrycjuszki, trzymające w rękach pochodnie z drzewa sosnowego. Tygellin oczekiwał ich na progu z posagiem nowozaślubionej. Neron przyjął go, włożył na głowę Sabiny wieniec, na ramiona płaszcz żon cezarów, wsiadł do otwartej lektyki i ucałował żonę w oczach ludu, który na ten widok zaczął klaskać rozgłośnie życzyć małżonkom licznego potomstwa.
Aktea szła za pochodem, sądząc, że się udawał do Pałacu Złotego. Ale orszak, opuściwszy Kapitol, skierował się ku Vicus Tuscus, przebył Velabrium, plac Argilety i przez bramę triumfalną, udał się na pole Marsowe. Cezar bowiem chciał całemu Rzymowi ukazać swą nową małżonkę. Prowadził na Forum Olitorium, do teatru Pompejusza, do portyków Oktawji, słowem w miejsca najliczniej uczęszczane.
Aktea szła wszędzie za niemi: na place targowe, do świątyń na przechadzki publiczne. Na wzgórzach ogrodów został zastawiony wspaniały obiad. Tam stała wsparta o drzewo przez cały czas weselnej uczty. Wracali potem przez Forum Cezara, gdzie Senat oczekiwał nowożeńców. Słuchała mów wygłaszanych ukryta za posągiem dyktatora. Dopiero wieczorem orszak udał się ku Złotemu Pałacowi, cały dzień była na nogach, bez żadnego posiłku, nie czując głodu, pragnienia, ani znużenia, płonąc ogniem, który trawił jej całą istotę.
Gdy orszak wszedł do pałacu cezara, Aktea dostała się tam bez trudności, bo Neron w przeciwieństwie do Tyberjusza, nie obawiał się ludu. Jego rozrzutność, igrzyska, widowiska, nawet jego okrucieństwa, które dosięgały przeważnie tylko głowy dostojne i nieprzyjaciół religji pogańskiej, zjednały mu popularność tego zdemoralizowanego ludu, który żył tylko hasłem: panem et circenes! Kto jego pożądania zadawalał, mógł się cieszyć względami.
Aktea znała rozkład pałacu, bo nieraz przebiegała z Lucjuszem te komnaty. Jej biała zasłona i suknie, dawały jej pozór uczestniczki orszaku weselnego. Nikt też nie zwrócił na nią uwagi, mogła więc, gdy cezar udał się z małżonką do triclinium na posiłek wieczorny, dostać się niepostrzeżenie do małżeńskiej komnaty, gdzie zostało odniesione łoże.
Przebyła tam już dwie godziny, ukryta za draperjami loża, nieruchoma, niema, tłumiąc oddech w piersi. Nie wiedziała, nie zdawała sobie sprawy, po co tu przyszła, ale przez te dwie długie godziny, dłoń jej ani na chwilę nie opuściła rękojeści sztyletu. Nakoniec usłyszała lekkie kroki, a po chwili drzwi się otworzyły i Sabina wiedziona przez Kolwię Kryspinellę, która jej służyła za matkę, jak Tigellin za ojca, weszła, do komnaty w swym weselnym stroju, już jednak bez paska, który Neron rozerwał podczas wieczerzy. Kolwia zaczęła rozwiązywać sploty jej warkoczy, utrefionych nad głową w kształcie wieży, a gdy włosy rozpłynęły się na ramiona, zdjęła z niej flammeum i rozwiązała zwierzchnią szatę. Sabina została tylko w spodniej tunice.
Rzecz dziwna: w miarę jak z rywalki znikały kolejno suknie, zaczęła się ona w oczach Aktei przeobrażać, aż wreszcie Koryntjanka ujrzała przed sobą Sporusa w tej samej postaci, w jakiej go po raz pierwszy zobaczyła, gdy schodził z okrętu i szedł przy Lucjuszu w swej krótkiej, przejrzystej tunice, z ramionami nagiemi i rozpuszczonemi włosami. Byłże to sen — czy jawa? Czy brat i siostra jedną stanowili istotę? czy też rozum straciła Aktea?
Kolwia przybrawszy zagadkową postać, skłoniła sięjej, a gdy tamta dziękowała za pomoc patrycjuszce, Aktea poznała głos Sporusa, tak jak niedawno poznała głos Sabiny. Nakoniec Kolwia wyszła.
Nowozaślubiona, zostawszy sama, obejrzała się na wszystkie strony, a sądząc, że nikt jej nie widzi, opuściła ręce z wyrazem znużenia, westchnęła, z oczu jej płynąć zaczęły strumienie łez; potem z uczuciem głębokiej odrazy zbliżyła się do łożnicy. Zaledwie jednak stąpiła na pierwszy stopień, cofnęła się, wydając przeraźliwy krzyk, spostrzegła bowiem, wśród zwojów purpurowej kotary, wybladłą twarz Aktei, która widząc się odkrytą, jednym skokiem, jak tygrysica, rzuciła się na rywalkę. Tamta zbyt była słabą istotą, by mogła uciekać lub się bronić; padła więc na kolana, wyciągając ręce i ze drżeniem patrząc na błyszczące ostrze sztyletu; po chwili promień nadziei ożywił jej oczy.
— Czyś to ty, Akteo? ty? — zapytała.
— Tak jest, to ja! — odparła. — Ale kto ty jesteś? Czyś Sabina, czyś Sporus? Czyś mężczyzna, czy kobieta?... Mów! odpowiadaj...
— Niestety! niestety — szepnął eunuch, padając u nóg Aktei — nie jestem ani jednem ani drugiem.
I zemdlał.
Aktea zdumiona opuściła sztylet.
W tej chwili drzwi się otworzyły i do komnaty weszli niewolnicy, aby ustawić dokoła łoża posągi bóstw małżeńskich. Spostrzegłszy zemdlonego Sporusa, nachyloną nad nim kobietę, bladą, z płonącym wzrokiem, a obok leżący sztylet, domyślili się zamachu. Porwali tedy Akteę i wtrącili do lochów pałacu, obok których przechodziła niedawno, gdy ją Lucjusz przywołał do siebie, a skąd ją tak żałosne wówczas dochodziły skargi.
Znalazła się tam razem z Pawłem i Sylasem.
— Czekałem na ciebie — rzekł Paweł.
— Ojcze — zawołała — przybyłam do Rzymu, aby cię ratować...
— I nie mogąc tego dokonać, przychodzisz śmierć ze mną podzielić?
— Nie ojcze — westchnęła zawstydzona — nie, jam zapomniała o tobie. Jam niegodna, abyś mnie córką swą nazywał. Jestem nieszczęsną, szaloną istotą, nie zasługującą ani na litość, ni na przebaczenie.
— Kochasz go więc zawsze?
— Nie, już go nie kocham, mój ojcze, bo niepodobna, bym go jeszcze kochała. Jestem tylko obłąkana, opętana... Któż mi rozum powróci? Niema takiej mocy, takich zaklęć, któreby zdolne były to uczynić...
— Przypomnij sobie dziecię niewolnika: kto leczy ciało, ma także moc uzdrawiania duszy.
— Zapewne, ale dziecię niewolnika brak wiary zastępowało niewinnością, a ja nie mam jeszcze wiary i nie mam już niewinności.
— A jednak, jeżeli możesz czuć żal i skruchę, nie jesteś jeszcze zgubioną — zauważył apostoł.
— Nie wiem! nie wiem! — szepnęła z powątpiewaniem.
— Zbliż się do mnie — rzekł Paweł, siadając na wystającym z ziemi głazie — będę ci mówił o twoim ojcu.
Aktea padła na kolana, głowę wsparła na ramieniu starca, on zaś przez całą noc pobudzał ją do skruchy i nauczał. Łkaniem tylko odpowiadała mu pokutnica, lecz gdy ranek zajaśniał, gotową była do przyjęcia Chrztu Ś-go.
Prawie wszyscy więźniowie, zamknięci z Pawłem i Sylasem, byli to chrześcjanie z katakumb; znali tedy Akteę, widzieli jej cnoty, ale nie znali jej błędów. Teraz przez całą noc zasyłali modły do Boga, aby promieniem wiary obdarzał biedną pogankę; radość przeto ich ogarnęła, gdy im apostoł oznajmił, że Bogu przybyła jedna więcej służebnica.
Nie ukrywał przed Akteą, że tytuł chrześcjanki wielkich od niej ofiar wymaga, musi się zrzec ziemskiej miłości, a w danym razie poświęcić nawet życie. Codzień z lochu zabierano kilku więźniów, skazanych na śmierć krzyżową lub na arenie cyrku. Uprzedził przeto Paweł Akteę, że wraz z nową wiarą, przyjmuje zobowiązanie męczeństwa.
Wiedziała zatem, co ją czeka, czuła też, że poświęceniem życia okupi niedostateczną znajomość nowej wiary. Już zresztą dawno wiarę tę ceniła; przekonywała się bowiem z dniem każdym, że pogaństwo jest źródłem złego, gdy chrześcjaństwo krzewi cnoty. Zresztą nie mogąc żyć przy Neronie, pragnęła umrzeć z Pawłem.
Apostoł nie zwlekał z udzieleniem Aktei chrztu. Towarzysze niedoli otoczyli ją kołem, ona zaś uklękła wśród nich, na smudze światła, które przedzierając się przez zakratowane okienko, padało na wilgotną ziemię lochu. Paweł stał nad nią, modląc się z rękami podniesionemi, a Sylas schylony trzymał w ręku naczynie z wodą święconą i pęk zielonego bukszpanu. Gdy Aktea kończyła akt apostołów, to starożytne credo, które do dni naszych pozostało bez zmiany wyrazem wiary, drzwi się otworzyły z wielkim łoskotem, ukazali się żołnierze,, a na ich czele Anicetus, który uderzony dziwnym widokiem więźniów, modlących się na kolanach, stanął milczący i nieruchomy na progu.
— Czego chcesz? — zapytał Paweł.
— Przychodzę po tę dziewicę — odparł Anicetus, wskazując Akteę.
— Ona nie pójdzie za tobą — rzekł Paweł — bo nie masz do niej żadnych praw.
— Ona należy do cezara — zawołał Anicetus.
— Mylisz się — zaprzeczył Paweł, który właśnie wylał wodę świętą na głowę Aktei i wymówił słowa obrzędu — ona należy już do Boga.
Aktea wydała krzyk i zemdlała, uczuła bo» wiem, że Paweł powiedział prawdę i że słowa obrzędu już ją na wieki rozdzieliły z Neronem.
— Ciebie więc zaprowadzę do cezara w jej miejsce — rzekł Anicetus, dając znak żołnierzom, aby pochwycili Pawła.
— Czyń, co ci się podoba — odparł apostoł — jestem gotów na wszystko, bo wiem, że czas nadszedł, abym zdał sprawę w niebie z mego posłananictwa na ziemi.
Paweł, stawiony przed cezara, został skazany na ukrzyżowanie. Powołał się jednak na obywatelstwo rzymskie i gdy się przekonano, że istotnie, jako mieszkaniec miasta Torres w Sycylji, posiada ten przywilej, zmieniono mu karę krzyża na karę miecza i ścięto na Forum.
Neron był świadkiem wykonania wyroku. Widowisko jednak nie zadowoliło ludu, trwało bowiem krótko, a tłuszcza spodziewała się widoku dłuższych męczarni. Rozległy się więc szemrania. Neron więc, dbały o swą popularność, przyrzekł ludowi, że w nadchodzącą rocznicę śmierci Juljusza Cezara, uraczy go walkami gladjatorów i wieloma innemi niespodziankami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.