Przejdź do zawartości

Neron (Dumas, 1926)/Tom II/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Neron
Podtytuł Romans historyczny
Wydawca E. Wende i spółka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Polska Zbrojna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Acté
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II

Nadeszła noc. Paweł narzucił płaszcz, czuł sans dały, wziął kij i zwrócił się ku Aktei. Była już gotowa do drogi. Nie pytała się wcale, dokąd ją zaprowadzi, pragnęła tylko jak najdalej usunąć się od Nerona. Okropne przygody i trwoga, jakiej dnia poprzedniego doznała, utwierdziły ją jeszcze w tem postanowieniu. Czuła jednak, że gdyby ujrżzała tego człowieka, który tak silnie zapanował nad jej sercem, wszystkoby się skończyło. Jej miłość wzmogłaby się, pochłonęłoby ją to życie burzliwe, jak ocean ciche wody strumienia. Dla niej bowiem, mimo wszelkiej oczywistości, kochanek był zawsze Lucjuszem, a nie Neronem; zwycięzca igrzysk i cezar byli to dwaj ludzie całkiem różni, a jej własne istnienie jakby w dwóch toczyło się sferach, z tych jedną była miłość jej dla Lucjusza, której całą prawdę czuła w swem sercu; drugą miłość Nerona, która snem się jej tylko okropnym zdawała.
Wyszedłszy z chaty, zwróciła oczy ku zatoce, w której tak niedawno doznała straszliwych przygód. Wody jej były teraz ciche, a światło mizeńskiej latarni sięgało aż na brzeg przeciwległy. Spostrzegła ciemną masę drzew, otaczających Bauli i myśląc, że tam znajdował się Lucjusz, zatrzymała się wzdychając. Paweł czekał na nią przez chwilę; potem, zbliżając się ku niej, zapytała* godnie:
— Zostajesz, moja córko?
— Ojcze — odparła, nie śmiąc wyznać przed starcem uczuć, jakie ją zatrzymywały — wczoraj opuściłam Nerona z matką jego, Agrypiną; okręt, na którym płynęłyśmy, rozbił się; ratowałyśmy się obie i rozstałam się z nią w chwili, gdy łódź pospieszyła jej z pomocą. Przed opuszczeniem tych brzegów, chciałabym się dowiedzieć, co się z nią stało.
Paweł wyciągnął rękę ku willi Juljusza Cezara i ukazując wielką łunę, jaśniejącą między jej zabudowaniami a drogą Mizeńską, rzekł:
— Czy widzisz ten płomień?
— Widzę — odparła.
— To jej stos płonie.
I jakby był pewny, że te słowa rozproszą wszelkie wahania dziewczęcia, udał się w drogę nie mówiąc nic więcej. Jakoż Aktea poszła za nim z widoczną rezygnacją.
Szli pewien czas ponad brzegiem morza, przebyli Puzzoli, potem zwrócili się ku Neapolowi, lecz minęli miasto, i udali się drogą do Kapui. Około pierwszej po północy, spostrzegli Atellę. Tu oczekiwał ich Sylas. Starzec zamienił z nim słów kilka, poczem wszystko troje ruszyli przez pola i wkrótce przybyli do odosobnionego domu, w którym widocznie na nich oczekiwano, na pierwsze bowiem stukanie Sylasa, drzwi się otworzyły.
Cała rodzina, wraz ze służbą, zgromadzona była w wytwornem atrium. Gdy Paweł ukazał się na progu, wszyscy klękli. On wzniósł ręce i błogosławił. Pani domu powiodła go do triclinium i zanim zasiedli do zastawionej wieczerzy, sama umyła nogi apostołowi. Aktea, nieznająca nowej religji, ogarnięta najsmutniejszemi myślami, prosiła, aby jej dozwolono się oddalić. Zaraz też młode dziewczę, osłonięte jak westalka, powiodło ją do swej komnaty, gdzie jej przyniesiono posiłek.
Akteę dziwiło tu wszystko. W domu jej ojca chrześcijan nazywano sektą szalonych marzycieli, którzy roją o niedoścignionych rzeczach; na dworze zaś cezara utrzymywano, że są to ludzie bezbożni, przewrotni, oddani najohydniejszym praktykom, dla których niema dość surowej kary. Dzień zaledwie upłynął, jak poznała Pawła i chrześcijan, a krótki ten czas obalił te potworne mniemania. Poznała, że są to ludzie pełni miłości i poświęcenia, odrazu też poczuła przekonanie dla wiary, nakazującej wspierać biednych, otaczać opieką nieszczęśliwych, nakazującej nadto przebaczać krzywdy i modlić się za krzywdzicieli...
Nazajutrz, również nocą, znowu udali się w podróż. Tym razem droga była dłuższą. Zostawili po prawej ręce Kapuę i zatrzymali się na brzegach Volturnu. Po chwili z małej zatoki wypłynęła łódź. Paweł, porozumiawszy się z prowadzącym ją wioślarzem, wszedł do niej z Akteą i chciał zapłacić wioślarzowi, ale ten nie przyjąwszy zapłaty, padł na kolana, ucałował kraj szaty apostoła i długo jeszcze pozostawał w postawie modlącej, chociaż starzec już się oddalił.
Około trzeciej po północy, do podróżnych przyłączył się ich wczorajszy przewodnik, który i dziś wyszukał dla nich schronienie. Była to uboga chata, w której znaleźli tylko kęs twardego chleba, ale podany serdecznie i szczerze. Przyjął ich człowiek ze znamieniem niewolnictwa na czole, z żelaznemi obręczami na szyi i nogach. Był on pasterzem bogatego właściciela willi, wypędzał w pole tysiące owiec, a nie miał nawet skóry baraniej do okrycia grzbietu od zimna. Powitawszy gości, wskazał im na stole chleb i wodę, potem usłał w kącie izby łoże z trzciny i wrzosu. Gościnność jego więcej z pewnością miała zasługi w oczach Pana nad pany, niż wyszukana gościnność bogacza.
Paweł usiadł przy stole z Akteą, a gospodarz, uczyniwszy dla nich wszystko, na co się mógł zdobyć, udał się do izby przyległej, gdzie się niebawem rozległy łkania i jęki. Aktea oparła rękę na ramieniu Pawła i rzekła:
— Czy słyszysz, ojcze?
— Słyszę, moja córko, płaczą tam łzami gorzkiemi, ale zasmucony pocieszon będzie.
Po chwili powróci! gospodarz i nie rzekłszy słowa, usiadł w kącie izby, oparł ręce o kolana, a twarz ukrył w dłoniach.
Aktea widząc go tak przygnębionym, tak smutnym, uklękła przy nim i szepnęła:
— Niewolniku, dlaczego nie zwierzysz się apostołowi? Znalazłby on może jaką pociechę na twój smutek, jaką ulgę dla twej boleści.
— Naszego smutku, naszej boleści nie można ukoić słowami — odparł.
— O człowieku wątlej wiary — rzekł Paweł wstając — dlaczego wątpisz? Czy nie są ci znane cuda Chrystusa?.
— Znam je, ale Chrystus już umarł — westchnął niewolnik, wstrząsając głową. — Żydzi ukrzyżowali Go i jest teraz w niebie, po prawicy Ojca swojego. Niech będzie imię Jego błogosław wionę!
— Alboż nie wiesz — rzekł Paweł — że On przekazał władzę swą apostołom?
— Moję dziecię, moje biedne dziecię!... — załkał niewolnik, nie odpowiadając starcowi.
Głuchy jęk dał się słyszeć w izbie przyległej, jakby echo tego wybuchu boleści.
— O mój ojcze — rzekła Aktea, zwracając się do Pawła — jeżeli możesz przynieść ulgę tym nieszczęśliwym, uczyń to, błagam cię, bo chociaż nieznane mi są przyczyny ich rozpaczy, ona mi duszę rozdziera. Spytaj się go, co mu jest, może się zwierzy przed tobą.
— Wiem, co go trapi — westchnął starzec — braknie mu wiary.
— Jakże mam wierzyć? — zawołał niewolnik — czego się mam spodziewać? Całe moje życie było jednem pasmem boleści; od najmłodszych lat, aż do siwego włosa nie doznałem chwili radości. Gdym pojął małżonkę, zostałem ojcem dziecięcia kalekiego i niemego. Ale chociaż zostało ono gniewem niebios dotknięte, kochaliśmy je całem sercem. I oto dziecię nasze sprzedano wczoraj tym nikczemnikom, którzy ludzką niedolą frymarczą; którzy wiedząc, co może przynieść ułomność, wzbogacają się, każąc żebrać dla siebie na placach Rzymu nieszczęśliwym; codziennie otwierają im rany, kaleczą ciało, aby ono wciąż się jątrzyło... I jutro, jutro porywają moje dziecię na te męczarnie, uprowadzają to biedne niewiniątko, które niema nawet głosu do uskarżenia się, do wezwania naszej pomocy, naszego przekleństwa na katów krwi naszej!...
— A gdyby Bóg uleczył twe dziecię? — zapytał starzec.
— O! wtenczas zostawionoby je nam — zawołał niewolnik — bo ci nikczemnicy sprzedają, i kupują jego nędzę, jego niedolę, jego kalectwo. Gdyby chodziło i mówiło, byłoby to dziecię, jak wszystkie inne dzieci, i miałoby wartość dopiero, zostawszy człowiekiem.
— Zaprowadź mnie do niego — rzekł Paweł.
Niewolnik powstał, spojrzał na apostoła ze zdumieniem, promień nadziei zajaśniał w załzawionych oczach. Ulegając rozkazowi, otworzył drzwi i wprowadził starca do sąsiedniej izby. Tam, na słomie na ziemi rozesłanej, siedziało pięcioletnie dziecko, głuche i nieme, a obok leżała matka, podobna do posągu rozpaczy.
Oblicze apostoła przybrało wyraz skupienia. Wzniósł oczy ku niebu i przez czas pewien stał zatopiony w modlitwie. Potem wyciągnął rękę ku dziecięciu i rzekł:
— W imię Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, powstań i mów!
I stał się cud... Dziecię wstało i zawołało wyraźnie:
— O Panie! Panie! niech święte imię Twoje będzie błogosławione!
Matka wydała krzyk radości, ojciec padł na kolana.
Paweł zaś, zwracając się do Aktei, szepnął:
— Oto rodzina niewolników, której szczęścia pozazdrościłby najmożniejszy na ziemi.
Nocy następnej udali się znowu w drogę i przybyli do Fondi. Tak to podczas tych nocnych i tajemniczych podróży, Aktea oglądała znowu te wszystkie miejsca, które dawniej przebywała z Neronem. W Fondi, jak wiemy, cezara przyjmował Galba, ów starzec, któremu wyrocznia obiecywała panowanie; widok jego przypomniał Neronowi tę wyrocznię. Natychmiast tedy po powrocie do Rzymu, usunął Galbę z Italji, wysyłając go do Hiszpanji jako wielkorządcę. Galba chętnie się tam udał, czując się bezpieczniejszym w oddali od cezara. Przed wyjazdem wyzwolił najwierniejszych swych niewolników i właśnie u jednego z tych wyzwoleńców, Sylas przygotował spoczynek dla starca i Aktei.
Niewolnik ten był ogrodnikiem i otrzymał w darze od swego pana w dzień wyzwolenia mały domek, położony we wspaniałych ogrodach. Z okien domku ujrzała Aktea przy blasku księżyca willę, w której mieszkała z Lucjuszem. Jedna z tych dwóch podróży była dla niej sennem marzeniem. Ileż podczas niej poznała rzeczy nowych, ileż przebyła złudzeń, ile doświadczyła rozczarowań i boleści... W przeciągu krótkiego czasu wszystko się dokoła niej zmieniło. Kwitnące niedawno ogrody, po których się przechadzała z Neronem, zwiędły i opustoszały: tak samo zwiędło jej życie, rozwiała się rozkosz, pozostała tylko w jej sercu miłość zawsze silna i płomienna.
Trzy dni, a raczej trzy noce jeszcze bez przerwy podróżowali, kryjąc się, gdy dzień zajaśniał i udając się znowu w drogę, jak tylko ciemność okryła ziemię; przewodniczył im zawsze Sylas, zatrzymywali się na spoczynek u chrześcijan, nowa bowiem wiara bujnie się krzewiła, zwłaszcza między niewolnikami i ludem. Trzeciego wieczora opuścili Welletri, tę starożytną stolicę Wolsków, która widziała śmierć Korjolona i narodziny Augusta. Gdy księżyc wypłynął na firmament, stanęli na wierzchołku góry Albano. Tym razem Sylas szedł z nimi, wyprzedzając ich o jakie trzysta do czterystu kroków. Zbliżywszy się do grobu Askanjusza, zatrzymał się, a gdy się z nim połączyli, wyciągnął rękę ku stronie, w której jaśniały światła nieprzeliczone i słyszeć się dawał gwar wielki i rzekł krótko:
— Rzym!...
Paweł upadł na kolana, dziękując Panu, iż go po tylu niebezpieczeństwach przywiódł do kresu podróży. Aktea zaś, na widok stolicy świata, mus siała się wesprzeć o grobowiec, nogi się bowiem pod nią zachwiały od nawału wrażeń, jakie ją ogarnęły. Potem zwracając się do Pawła, rzekła:
— Ojcze! jam szła za tobą nie pytając, dokąd idziemy; lecz gdybym wiedziała, że do Rzymu... zdaje się, że nie miałabym odwagi.
— Nie idziemy do Rzymu — odparł starzec.
Po chwili ukazała się na drodze Appijskiej gromada jeźdźców. Sylas tedy zszedł na bok, udając się prawą stroną doliny, a Paweł i Aktea udali się za nim w milczeniu.
Szli między drogami Latyńską i Appijską, z których pierwsza wiodła do Morina przy jeziorze Albano, druga do świątyni Neptuna przy Antium. Po dwóch godzinach, zostawiwszy po prawej stronie świątynię Fortuny, a po lewej Merkurego, weszli w dolinę Egerji i postępowali czas pewien ponad brzegiem rzeczki Almon; potem zwróciwszy się znowu na prawo, mijali rzędy brył skalistych, zdających się oderwanemi, od góry jakiemś potężnem wstrząśnieniem i nagle znaleźli się u wnijścia do jaskini.
Sylas wszedł zaraz do niej, wzywając za sobą cichym głosem towarzyszy; ale Aktea wzdrygnęła się mimowoli na widok tego ciemnego otworu, który się zdawał paszczęką jakiejś bestji. Paweł uczuł na swem ramieniu jej rękę, jakby go chciała zatrzymać; zrozumiawszy jej obawę, rzekł:
— Nie lękaj się, moja córko, Pan jest z nami.
Aktea westchnęła, spojrzała raz jeszcze na niebo usiane gwiazdami i weszła ze starcem. Po przejściu kilku kroków w tak głębokiej ciemności, że tylko głos Sylasa był wskazówką kierunku, ten ostatni zatrzymał się u podstawy podpierającego sklepienie filaru, wydobył krzesiwo, skrzesał ognia, zapalił od niego pochodnię, wydobytą z wydrążenia w skale i rzekł:
— Jużeśmy teraz bezpieczni. Chociażby wszyscy żołnierze Nerona nas ścigali, nie odnajdą tej kryjówki.
Aktea, spojrzawszy dokoła, w pierwszej chwili nic dostrzedz nie mogła; płomień pochodni, miotany silnym prądem powietrza, rzucał migotliwe i niepewne światło, które ślizgało się tylko po przedmiotach, nie oświecając ich wyraźnie; dopiero, gdy wiatr ustał i gdy wzrok przyzwyczaił się do zmroku, można było odróżnić nawet sklepienie tej rozległej jaskini, która to się zwężała, tworząc ciemny korytarz, to rozszerzała się w przestronne izby. Podróżni nasi szli wciąż za Sylasem, znającym snać doskonale miejscowość. Aktea postępowała z obawą, doznając dziwnego przygnębienia. Nagle stanęła przerażona, chwytając jedną ręką kraj płaszcza Pawła, a drugą wskazując mu długie rzędy grobów, wykutych w ścianach podziemia. Jednocześnie w głębi tych ponurych ścian ujrzeli kobiety w białych szatach, przesuwające się jak widma z pochodniami w ręku i dążące w jedną stronę. Po chwili usłyszeli śpiew chóralny, tak uroczy i słodki, że zdał się być pieniem aniołów. Tu i ówdzie lampy, przytwierdzone do słupów, zaczynały drogę rozjaśniać; groby ukazywały się coraz liczniej, coraz więcej przesuwało się cieniów, coraz wyraźniej wpadały w ucho śpiewy. Zbliżali się do podziemnego miasta, a jego okolice zaczynały zaludniać się żyjącymi i umarłymi. W wielu miejscach leżały rozsypane po ziemi lilje i róże, odpadłe od wieńców i smutnie więdnące zdala od powietrza i słońca. Aktea zbierała te biedne kwiaty, dzieci dnia i światła, jak ona i jak ona żywcem zagrzebane w grobie, a łącząc je z sobą, ułożyła bukiet bezwonny i blady, tak jak na szczątkach minionego szczęścia budujemy nadzieję przyszłości. Nakoniec, w zakręcie jednej z tysiąca dróg labiryntu, ujrzeli rozległą przestrzeń, jakby podziemną bazylikę, oświeconą lampami i pochodniami, napełnioną tłumem mężczyzn, kobiet i dzieci. Gromada młodych dziewic, okrtych długiemi, białemi zasłonami, napełniała sklepienia pieśniami, które Aktea już słyszała. Jakiś kapłan przygotowywał się do sprawowania obrzędu Bożych tajemnic, lecz zbliżywszy się do ołtarza, zatrzymał się nagle i obracając się ku wiernym, rzekł jakby w natchnieniu:
— Jest między nami godniejszy ode mnie do opowiadania wam Słowa Bożego, bo on je słyszał z ust samego Zbawiciela. Pawle, zbliż się i pobłogosław braci.
Wszystek lud, któremu oddawna zapowiedziano przybycie apostoła, pad! na kolana; chociaż była poganką Aktea, uczyniła to samo. Przyszły męczennik postąpił ku ołtarzowi.
Znajdowali się w katakumbach!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.