Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.
W którym Robert Kodom ciągle zadziwia Belgów.

— Jeżeli pan pozwoli, odezwał się hotelnik — będę miał zaszczyt i przyjemność przedstawić go jednemu towarzystwu ubezpieczeń.
Jan Sbogers tropił za wynagrodzeniem.
— Och! nasza znajomość jest zbyt świeża.
— Nazwisko pana wystarczy wszędzie.
— Bezwątpienia, bezwątpienia! pomówiemy o tem znowu, kiedy przybędą skrzynie, które wczoraj kazałem dostawić na stacyą kolei, i po odebranie takowych muszę iść zaraz do bióra ekspedycyjnego.
— Tak kosztowne rzeczy lepiej było zabrać z sobą, dla nadzoru na stacyach, bo pomyłka łatwo wkraść się się może.
— Alboż mam czas czuwać nad szczegółami, kiedy w tym miesiącu, cztery podobne wysyłki dopełnić musiałem. Za każdym wyrazem Roberta, hotelnik okazywał dlań coraz większe uwielbienie dochodzące do fetyszyzmu. Kodom wyświeżony zmieniwszy ubranie, wyszedł dla zrobienia wycieczki po mieście. Jan Sbogers zachwycał się z ekstazą postawą niezrównanego bankiera, z którego miał zamiar wyciągnąć nie małe dla siebie korzyści.
Robert nie myśląc o porcie, puścił się na los szczęścia ciasnemi uliczkami, prowadzącemi do ogrodu botanicznego. Na jednym starym niepozornym domu umieszczona była karta z napisem:

Pokój umeblowany do najęcia.

— Tego mi właśnie potrzeba, pomyślał. Do szatana w téj kryjówce pewno mi nie zamącą spokoju niedyskretni goście! Zażądał obejrzenia pomięszkania. Tłusta flamandka pokazała mu izbę, w któréj mieściło się żelazne łóżko, stół biały i cztery wyplatane krzesła.
— Wybornie — rzekł Kodom.
— Piętnaście franków na miesiąc, cztery na tydzień.
— Tylko na tydzień najmuję. Masz luidora, to się zda abyś prędzéj dostała męża, bo widzę że jeszcze żyjesz w stanie panieńskim. Na widok złotéj sztuki którą ważyła w palcach, uśmiechnęła się pulchna dziewczyna.
Na progu wrócił się hojny wędrowiec i rzekł:
— Jeszcze słówko moja panno. W czasie méj nieobecności przyniosą tu sześć skrzyń, które każesz złożyć w moim pokoju i zatrzymasz klucz u siebie, bo tobie jedynie go powierzam, rozumiesz? Zresztą nie długo z nim się będziesz kłopotać. Jest to kommis przesłany mi z Brukselli. Za moim powrotem, zostanie przeniesiony do mieszkania osoby dla którjé jest przeznaczony.
— Nie troszcz się o to dobry panie.
— Ach! wiatr od morza szczypie mi uszy, bądź łaskawa schować mój kapelusz, wdzieję czapkę którą mam w kieszeni. Ale zapomniałem, nazywam się Mario.
Wdziawszy na bakier czapkę, Kodom miał minę armatora szukającego zajęcia. Z pledem na ramieniu krążył daléj po cyrkule miasta najwięcej przez uboższą klasę ludzi zamięszkanym. Na rogu wybrzeża, gdzie majtkowie mają schadzki z pewnemi damami tam uczęszczającemi, ujrzał sklep pełny skrzyń mocno okutych, daleką drogę wytrzymać mogących. Wybrał on wkrótce sześć owych pak, zapłacił bez targu i kazał je przenieść do oberży. Idąc za tragarzami spostrzegł w innym sklepie stare łańcuszki z kutego żelaza, zapytał się więc o cenę jako armator.
— Oddam panu na wagę żelaza, z dodaniem pięciu su za robotę, powiedział kupiec.
— Istotne cacka — odparł bankier.
Tragarze zatrzymali się, aby ujrzeć rozwiązanie szczególnego kaprysu Anglika, jak go między sobą nazwali.
— Włóżcie te biżuterye do dwóch skrzyń i pospieszajcie. Oto macie na piwo.
Tragarze dostawszy hojny datek od ekscentrycznego albiończyka, w pochodzie kroku podwoili. Kodom zacierał ręce, mówiąc do siebie.
— Wszystko idzie jak z płatka... a moja farmacya, to rzecz ważna.
Z bocznej kieszeni wyjął pudełko i obejrzał go.
— Mam, mam moją tajemnicę, teraz przyspieszmy rozwiązanie. Z cyrkułu majtków Robert Kodom przeszedł na ulice przez bogatych antwerpczyków zajmowane. Pozostały mu rozliczne sprawunki do zrobienia, mianowicie kupno koronek. Mijając sklep złotnika, zauważył serwis artystycznie wypracowany, nabytek prawdziwie książęcy. Dziwna myśl przebiegła mu po głowie.
— Nie uważałbym za niezręczność, gdybym nadał cechę rozmaitości moim towarom.
Wszedł więc do sklepu i zażądał pokazania kompletnego serwisu.
— Mamy srebrne i złote, emaliowane, odpowiedział złotnik usłużny.
— Wolę emaliowany, to kosztowniejszy.
— W istocie, pewien margraf niemiecki, który niedawno doznał przeciwności losu, zamówił w roku przeszłym pyszny serwis, lecz go niezapłacił. Jeżeli więc pan raczysz się pofatygować do magazynu na pierwsze piętro.
— Dobrze idźmy.
W istocie złotnik wyjąwszy z obwinięć gazowych przepyszny serwis, rozłożył takowy sztuka po sztuce na 12 osób.
— Takiego właśnie potrzebuję — rzekł bankier bez wahania.
— Panie, to grubą summę kosztuje.
— Nie wątpię, lecz mniemam że margraf miał pilniejsze rachunki do zaspokojenia. Zresztą oznacz pan cenę, moją powiem natychmiast, w dwóch słowach skończemy.
— Serwis ten był ugodzony za 25,000 guldenów, co uczyni piędziesiąt trzy tysiące franków.
— Piędziesiąt trzy tysiące siedemset piędziesiąt franków poprawił Kodom; pan zaś żądasz?
— Za czterdzieści pięć tysięcy oddam tylko dla pana.
Bankier potrzebował robić interesa z okazałością i paradą; dobył więc z pugilaresu 45,000 fr. układając bilety bankowe na stole po pięć sztuk rzędem. Kupiec zachwycony już wyciągnął rękę dla zebrania pieniędzy, gdy Kodom zawołał:
— Nie tak spiesznie panie, ja nie kupuję tylko najmuję serwis, powiedz mi ile będą kosztować dwa półmiski największe i sześć talerzy?
— Dwa tysiące pięćset franków, cena bardzo umiarkowana.
— Słusznie. Daj mi pan pokwitowanie na 45,000 franków złożonych w ręce jego. Zatrzymam tylko półmiski i talerze, resztę jutro będziesz pan miał zwrócone. Potrzebujesz tylko 40,000 franków mi oddać. Sądzę że za najem płacę hojniéj niż nie jeden książę ze związku niemieckiego.
Złotnik prawie oniemiał. Kupujący zwrócił się ku schodom dla wyjścia z magazynu, mówiąc:
— Każ zapakować prędko i poszlij po fiakra. Jesteś pan zaspokojony, nie prawdaż?
Handlarz drogiemi metalami, tak wielkiéj korzyści nie rozumiał?
— Ach zgaduję, — rzekł Kodom z uśmiechem; szukasz pan klucza do téj zagadki, ale zamek sam się otworzy. Jestem w przejeździe przez Belgią i nająłem willę zupełnie umeblowaną. Daję wielki obiad dzisiejszego wieczora, dla interesu, nie mam więc czasu sprowadzenia swoich sreber z Paryża. Najmuję takowe u pana, oprócz ośmiu sztuk które się mi bardzo podobały. Czy to jest jasne?
— Jak kryształ jaśnie wielmożny panie, potwierdził jubiler spiesznie pakując serwis, aby jaknajprędzej spełnić rozkaz tego szczególnego pana. Powóz sprowadzono i wkrótce znajdował się w nim drogi pakunek. Robert kazał jechać na plac giełdy ale kiedy był pewny ze go ciekawe oczy kupca nie mogą. już śledzić, wtedy rozkazał woźnicy skierować do hotelu Jana Sbogers.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.