Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Co nazywają oblec się w inną skórę.

Zaledwie Jan przybył do krat pałacu w Mesnil, kiedy człowiek czatujący na jego przyjście, krzyknął: proszę tędy, pan hrabia czeka pana z niecierpliwością. Człowieka tego znają czytelnicy, bo był to Suryper. Jan zeskoczył z konia który sam pobiegł prosto do stajni. Suryper poprowadził leśniczego na pierwsze piętro do pokoju hr. Nawarran. Miękkie dywany ściszyły kroki wchodzącego; z czarnego aksamitu draperye zdobiły okna i podwoje, na stole stojącym w środku pokoju jaśniała lampa ze szkłem mlecznem; flaszeczki różnego gatunku zawalały kominek. Hrabia spoczywał na dywanie, trzymając głowę na stosie poduszek. Jan zaledwie go poznał: wychudły i zżółkły, hrabia zdawał się być umierającym, kompresy zmaczane otaczały jego szyję.
Suryper nalał jakiegoś zielonego likworu na łyżkę i podał hrabiemu, który wypiwszy kilka kropel, zdawał się nowych sił nabierać.
— Janie! rzekł hrabia, tobie postanowiłem przekazać monstrualny spadek. Twoja siostra została znieważoną, ty wpakowałeś kulę w piersi jej uwodziciela i dobrześ uczynił, lecz jesteś zgubiony. Potrzeba ci nowego nazwiska, innej twarzy, trzeba ci bogactw — dam ci to wszystko. Możesz zaślubić pannę Charmeney, możesz zadawać ciosy na około siebie, poniżyć jednych, wznieść drugich, karać i nagradzać, będziesz stanowił potęgę taką, o jakiéj społeczeństwo nie marzy, że istnieje na ziemi. Jan sądził że śni na jawie, hrabia mówił daléj:
— Jakkolwiek będziesz postępował robiąc źle lub dobrze, to twoja sprawa między tobą i Bogiem, powiedz czy przyjmiesz?
Jan w tej chwili pomyślał o Blance Charmeney zacinającej go w twarz spicrutą, a z drugiej strony widział swą siostrę bez życia, wydobytą z rzeki Nesprè. Pomyślał również o zamierzonej zemście i nie rozważywszy co hrabia mógł wymagać od niego, rzekł głosem stanowczym:
— Przyjmuję!
W tej chwili nastąpiła scena, która nieuszła uwagi hrabiego. Suryper wprowadził leśniczego do pokoju nie spojrzawszy na jego oblicze i wtedy dopiero się jemu przypatrzył, kiedy miał zostać wszechwładnym przewódcą, a przypatrzywszy się szepnął:
— Czyż to być może? tak to on mój Boże! rzekł Suryper i dodał: Jestem gotów przelać moją krew za niego, moje życie doń należy!
Hrabia Nawarran podniósł się na poduszkach i rzekł do Surypera:
— Otwórz kufer.
Kufer okuty żelazem stał w wezgłowiach łóżka.
— Daj mi rękopis i klucze.
Suryper rozkaz wykonał.
— Podaj proch i druty, dodał hrabia i obracając się do Jana:
— Twoją rękę daj mi Janie.
Jan nadstawił obnażone ramię, które hrabia nakłół kończystemi drutami: wizerunek trupiej głowy, oraz znaki tajemnicze, które dały go poznać jako przewódcę w kamieniołomach Chaumont, a pod spodem napisał: „Równi w obliczu śmierci.”
Suryper zwilżoną gąbką otarł krople krwi z ramienia Jana, posypał wykloty rysunek prochem, a potem zapalił. Jan nawet nie syknął.
— Ten znak, rzekł znowu hrabia, którego głos stawał się coraz słabszym, jest to znak dowództwa. Jeżeli będziesz potrzebował sztyletu, pokaż swe ramię ludziom którzy zabijają i twój rozkaz będzie spełniony. Będziesz miał armią gotową na twe skinienie w więzieniach i na galerach; niewolników we wszystkich kryjówkach, we wszystkich zaułkach ulic Paryża. Będą ci posłuszni bandyci w Kalabryi, w Stepach Azyi i w lasach Indyi.
Hr. Nawarran wziąwszy rękopis mówił daléj:
— Pojedziesz... udaj się do hotelu w Louvrze; Suryper w krotce tam przybędzie... te klucze wszystkie drzwi ci otworzą... trzeba abyś został innym człowiekiem. Oto jest akt stanu cywilnego, nazywasz się John Sam Dawidson, urodzony w Nowym Yorku, twoje papiery są w porządku, twe rzeczy na dziedzińcu w powozie pocztowym, którym pojedziesz do Paryża. Wysiądziesz w hotelu Louvre. Tam odczytasz ten rękopis który ci oddaję. Przyszłość od ciebie zależy!
Hrabia Nawarran uścisnął rękę Jana i upadł na poduszki. Suryper zaprowadził leśniczego do sąsiedniego pokoju. Tam obciął mu włosy i wąsy zgolił, potem posypał głowę jakimś proszkiem, który cerze jego nadał kolor rudy, piegowaty, jaką zwykle odznaczają, się Yankesy, Ubiór podróżny już przygotowany przywdział szybko, i kiedy Jan za chwilę wsiadł do powozu, nikt w święcie nie byłby poznał dawnego leśniczego, ani stara Magdalena jego matka, ani siostra Ludwika, ani dumna Blanka Charmeney!
— Jedź rzekł Suryper i natychmiast powóz ruszył galopem. — Oddalając się od tych co kochał, serce się Janowi ścisnęło. Myślał on o domku, o łzach Ludwiki, o dziecku które się miało narodzić!... Wprawdzie był aż nadto przekonany o dobroci swej matki, lecz on jedynie mógł nakazać złym językom milczenie, uciszyć napastników honoru siostry. Ta biedna dziewczyna tak przez niego uwielbiana, którą oszukał nikczemnik, będzież miała dosyć mocy do przeżycia swej hańby, swego spokoju, swych złudzeń. — Ale cóż miał zrobić? Wrócić do domku, aby zostać natychmiast pochwycony jako zbrodniarz? Śmierć Villeponta nie mogła ujść bezkarnie, a Jan powiedział sobie, że wszystko było dlań znośniejszem nad wyrok sądu potępiający.
Z drugiéj strony, co znaczy owa tajemna władza którą mu dopiero udzielono? Czyż miał stanąć na czele jednego z tych stowarzyszeń złoczyńców, które tylekroć policya rozproszyła? — hrabia Nawarran powiedział mu:
— Możesz zaślubić pannę Charmeney! będzież nadzwyczaj bogatym, będziesz rozkazywał i będą ci posłuszni!
Jeżeli to prawda, jeśli to nie jest marzeniem, więc może powrocie, uprowadzić matkę i siostrę z domu niegdyś błogosławionego, dziś przeklętego! — Konie pędzące galopem, nie leciały jeszcze tak szybko, jakby tego pragnął szanowny Sam Dawidson, a jednakże wszystko po drodze szło jakby za pomocą rószczki zaczarowanéj.
Przybywszy do hotelu Lauvre, służba prześcigała się w przeniesieniu tłumoków, a powóz pocztowy odszedł, tak jak przybył.
Szanowny Sam Dawidson zajął apartament na drugim piętrze, od ulicy Saint-Honoré.... Zmęczony podróżą i bolesnemi myślami, rzucił się na łóżko, a wkrótce ciężki sen zamknął mu powieki. Obudziwszy się po pnie dość długim, chciał się wziąść do odczytania rękopismu, ale lękając się poznania tajemnicy, zwlekał odsłonienie jej jak można najdłużej. Nareszcie odważył się otworzyć walizę, którą mu wręczył Suryper. — W walizie znalazł kilkanaście biletów banku francuzkiego, wiązkę banknotów i kilkadziesiąt zwojów zawierających złote dolary, jak to powinien posiadać każdy dobry Amerykanin. — Obok tej summy stanowiącej już znakomity majątek, znajdował się rękopism. Jan zapalił cygaro, zamknął drzwi na zasówkę i zaczął czytać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.