Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
W którym Jan otrzymuje pensją roczną dwudziestu tysięcy franków.

Hrabia Nawarran ma zrobić małą wycieczkę rzekł baron Maucourt.
— Pan hrabia powiedział mi to rano.
— Imasz zachować u siebie do soboty 500,000 franków które tylko co odebrałeś dla Diego.
— To zupełnie prawda — odpowiedział Jan.
— A więc hrabia nie opuszcza Paryża dopiero dziś wieczorem, — ponieważ obawia się aby mu niezabrakło funduszu w drodze, kazał mi oznajmić, abyś czekał na niego u pani Fer, która tu siedzi w powozie. Hrabia ma z nami obiadować, rachuje więc że cię tam spotka.
Jan zamyślił się. — Jakim sposobem ten nieznajomy mógł wiedzieć tak dokładnie wszystkie szczegóły, to go zastanowiło, bo też nikt inny tylko hrabia zdolny był znać swe interesa? Nieznajomy na zwał mnie po właściwem nazwisku, wiedział ile odebrałem pieniędzy i o zamierzonéj podróży hrabiego Nawarran. Cobądź przecież nie wydrą mi tak łatwo pięćkroćstotysięcy franków, będących w moim worku. Co by rzekł hrabia, gdyby mu zabrakło pieniędzy w drodze. Nakoniec Jan powiedział sobie, że wieczorem wróci do domku. O dziewiątéj godzinie odchodzi pociąg do Houdan. Jeżeli hrabia nie przybędzie do téj pani, jak mu to oznajmiono, to sobie myślał Jan, iż spełni swą powinność, czekając nań bezużytecznie. Spóźni on się tylko z powrotem o jakie 5 lub 6 godzin, a że hrabia ma być w podróży kilkanaście dni, nie stanie się więc nic zdrożnego, jeżeli natychmiast nie wróci do domu.
— A więc, odezwał się nareszcie do młodzieńca, racz mi pan dać adres téj pani.
— Bynajmniéj — odpowiedział baron Maucourt. Paryż jest pełen niebezpiecznych zasadzek, byłoby nierozsądnie chodzić po mieście, z tak wielką summą pieniężną, jaką masz przy sobie. Wsiądziesz z nami do powozu.
— Ja? zawołał Jan osłupiały.
— Nieinaczéj — byłeś pan marynarzem, nieprawdaż?
— Tak panie.
— A więc, ja sam byłem porucznikiem w marynarce. Marynarz i żołnierz wszędzie są na swojem miejscu.
I wziąwszy Jana za rękę, baron Maucourt pociągnął go do powozu, służący otworzył drzwiczki, baron zajął miejsce obok damy, Jan zaś na przodzie. Woźnica zaciął konie a powóz ruszył na ulicę Vivienne i bulwary.
— Przedstawiam pani uczciwego człowieka, rzekł baron do pani de Fer, która wdzięcznym uśmiechem odpowiedziała na przedstawienie Jana.
— Pamiętaj pan nazwisko téj damy, rzekł porucznik marynarki, zwracając się do Jana. Maryanna de Fer tak nazywają panią i żadna kobieta lepiej nie była nazwana.
Jan trzymał ciągle ręce na worku z pieniędzmi, powóz zawrócił się na pola Elizejskie. Na końcu ulicy Ponthieu, młodzieniec wydobył zegarek.
— Jest dopiero wpół do trzeciéj, hrabia nie przybędzie zapewne jak o szóstéj — możemy więc przejechać się po lasku.
— Z przyjemnością — powiedziała pani de Fer.
— Pan bezwątpienia jesteś po śniadaniu? zapytał baron Jana.
— Tak panie.
— Zatem, możesz korzystać ze sposobności zaznajomienia się z Bulońskim laskiem w porze, w któréj najwięcéj bywa eleganckiego świata.
Tym sposobem leśniczy Jan Deslions nagle znalazł się nad brzegiem jeziora w powozie o ośmiu resorach, z pięćkroćstotysięcznym kapitałem. Gdyby przetrząśnięto kieszenie wszystkich pań i paniczów, którzy się pawili w ekwipażach, w uprzywilejowanéj alei, z pewnością nie zebranoby tak pięknéj sumki: dla otrzymania jéj, trzebaby było zabrać im całą ich tualetę i spieniężyć. W takim razie suknie i szale dałyby może pięćkroćstotysięcy, ale damy wówczas nie byłyby warte i szeląga. — Pani de Fer witała skinieniem głowy dwie lub trzy damy, który ch powozy krzyżowały się z jéj ekwipażem: mówiąc do widzenia wieczorem! Baron także wielekroć uchylał kapelusza, zapewne swym znajomym, a Jan musiał żałować, iż niesprawiedliwie swych towarzyszy podejrzywał.
— Co myślisz o lasku Bulońskim, zapytał się były porucznik marynarki.
— Wolę moje lasy — odpowiedział Jan. — Tu trawa pachnie pomadą, która mi wstręt sprawia, a drzewa cuchną cygarami.
O w pół do szóstej powuz zwrócił się na ulicę Marbeuf i zatrzymał się przed domem świeżo ukończonym, prawdziwym cackiem zbudowanym z ciosowych kamieni. — Baron Maucourt podał rękę Maryi de Fer, która lekko zeskoczyła ze stopnia powozu, — a potem rzekł do Jana: — Chodź pan z nami. — Służący w liberyi otworzył drzwi sklanne, dające wstęp do przedpokoju.
— Czy hrabia Nawarran nie przybył jeszcze? zapytała się Maryanna.
— Nie pani — odpowiedział służący, świadomy o kim jest mowa.
Maryanna odezwała się do Barona: — O której więc hrabia przyrzekł przybyć?
— Hrabia przyjedzie zapewne wieczorem, przypuszczając że zatrzymany interesami, nie mógł zdążyć do nas na obiad.
Jan poniósł znowu ręce na swój worek skórzany.
— A więc panie Janie, — zechcesz wejść do małego salonu i opowiesz nam swoje podróże do Indyj, — gdyż żeglowałeś do Indyi, jak mnie o tém zapewnił hrabia.
— Tak panie, podróżowałem po trochu wszędzie i muszę wyznać że nie spotkałem dotąd nikogo tyle ośmielającego jak pani i pan Baron.
— Co do mnie jestem dobrem stworzeniem — odrzekła Maryanna z uśmiechem — a co się dotyczę pana Maucourt, od chwili kiedy człowiek zacznie żeglować, duch marynarza zniewala go do okazania się uprzejmym jak tylko być można.
Wszyscy weszli do salonu z przepychem umeblowanego. Jan zdawał się być przeniesiony, do pałacu z tysiąca nocy i jedna.
— Daj mi to pan — rzekła Maryanna — z minką wyzywającą. — i odebrawszy kapelusz z rąk Jana, oddala go służącemu.
Teraz — mówiła znowu pociągając go na dywan, w którym zdawało się iż utonie — powiedz mi czy kiedy kochałeś?
Zapytanie to sprawiło bolesne uczucie w sercu Jana. Jego oczy zamknęły się, on sam zmartwiał jak pojedynkujący się, który odebrał śmiertelny cios w sam środek piersi. Jednak uczucie nieprzyjemne prędko minęło.
— Nigdy pani, — odpowiedział Jan zimno.
Maryanna przybliżyła swoje krzesło i położywszy łokcie na kolanach, obiema rękami objęła swą głowę, a w oczach jej błyszczał ogień miłosnego wyzwania.
— Bądź szczerym — rzekła. — Czy wiesz że jesteś wcale pięknym chłopcem i posiadasz wszystkie warunki podobania się.
Maryanna oczy utkwiła w źrenicach Jana, który w tej chwili mocno był zakłopotany. Śnieżne ramiona dobrego stworzenia okazały się w całym blasku, a jej obnażone ręce, cudnie wymodelowane, zwiększały jeszcze pozę, jaką teraz przybrała kusicielka Jana.
— Czy prędko przyjedzie pan hrabia? odezwał się leśniczy.
Maryanna gniewnym giestem objawiła nieukontentowanie.
Otworzyły się podwoje, a służący zawołał:
— Pani Venucci!
— Pani Van-Hoet!
— Panna Praise!
— Przybywajcie moje piękne! mówiła Maryanna, jesteście zawsze kokietkami, nawet w późnem przybyciu w odwiedziny.
— Zatrzymał mnie książę, odezwała się Venucci.
— Moja modniarka nie mogła wydążyć, rzekła z kolei panna Praise; przymierzałam prześliczne ubrania.
Służący znowu zawołał we drzwiach.
— Jego wysokość Riazis-Bey! Książę Trebizondy!
Damy okryły grzecznościami nowo przybyłych, najwięcej zaś łaskawemi okazały się dla Jego Wysokości, który był literalnie zasuty dyamentami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.