Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
Petronella-Cecylia.

Tak wielką radością byłem przejęty, że o wszystkiem zapomniałem; chciałem tańcować! ja będę ojcem! będę więc miał dziecię, mogę dotykać, pieścić to błogosławieństwo, to zbawienie, tę drobną istotę mojem życiem będącą! tak moją wyłącznie! mają pieszczotkę! Martyna zostawała ciągle nieruchomą, z zamkniętemi oczami. Ukląkłem przy jéj nogach i sam niewiedząc dla czego, zacząłem płakać. Powstała ze wzdrygnieniem i rzekła:
— Ty go będziesz kochać z całej duszy i bronić przeciwko wszystkim, nieprawdaż?
— Czy możesz wątpić o tém?
Utkwiła we mnie wzrok przenikliwy i razem dziwny, mówiąc:
— Przeciw wszystkim!
— Martyno, uspokój się, bo radość cię obłąkała.
— Być może: ale powiedz, przeciwko wszystkim!
Musiałem jéj posłuchać i z kolei patrząc oko w oko powiedziałem stanowczo: — przeciw wszystkim!
— To dobrze, — odrzekła, teraz czuję się silną, odważną! Spożyjmy śniadanie Piotrze i daléj do roboty. Trzeba zarobić dużo na chrzciny tego malca, który już nam łzy wycisnął nim go poznaliśmy. Teraz odwagi, no bądź spokojny! a jakże nazwiemy przybyłego potomka?
— Cecylią, jeżeli będzie dziewczyna.
— Marcinem, jeżeli urodzi się chłopiec.
Klaskała w ręce z radości, jak pensyonarka wyjeżdżająca na wakacye z otrzymaną nagrodą. O był to dzień szczęśliwy!...
Dziecię nowo narodzone nazwaliśmy Petronellą-Cecylią, gdyż Bóg dozwolił nam pociechy cieszyć się córką. Jest to daleko milej pieścić córeczkę nieprawdaż? Kiedy usłyszałem pierwszy krzyk téj odrobiny, zaledwie się nie rozpłakałem. Ale co ja powiedziałem, odrobiny, nie, gdyż ona była duża i dobrze uformowana: drogi nasz cherubin! Matka blada i wycieńczona, śledziła wszelkie moje pieszczoty. Ach! błogosławiona chwila gdy aureola otoczy matkę kobietę, wstrząsa ona całą istota człowieka męża!
Martyna była silną z natury, mimo niemocy w chwili macierzyństwa, szybko odzyskiwała zdrowie, aby być w możności wychowania dziecka. Nie dostrzegłem nigdy żeby pieściła go z tém co ja uczuciem, lecz starała się z wszelką troskliwością, i godną uwielbienia cierpliwością pielęgnować tę małą istotę. Przysięgam, że Martyna ze swem dziecięciem przy piersi, stanowiła cudowną grupę, przed którą zgangrenowane paryżanki powinnyby upaść na kolana. Owa zimna pieczołowitość w wykonywaniu obowiązków macierzyńskich, coś męzkiego przedstawiająca, z jednéj strony mnie dreszczem przejmowała, a z drugiéj budziła szacunek.
Po upływie tygodnia, kiedy Martyna powstała, odwiedziły nas zakonnice z kapelanem. Wszczęła się rozmowa o ochrzczeniu naszéj Petronelli; istotnie trzeba było pomyśleć o zrobieniu z niéj chrześcianki, o czem ze zbytku radości zupełnie przepomniałem. Jest zwyczajem w Kayennie, iż osoby bogate i wysokie stanowisko zajmujące, chętnie nastręczają się na kumów, dla dzieci deportowanych, aby ich podnieść z moralnego upadku, uzacnić we własnéj godności. I my tego zaszczytu nie byliśmy pozbawieni, bo pewien oficer z garnizonu, kochając córkę bogatego kupca, dla zawiązania bliższych stosunków z tą panną, sam oświadczył nam chęć trzymania naszego dziecięcia do chrztu świętego. Podziękowaliśmy zacnemu oficerowi za tę uczynność i wkrótce też odbył się akt uroczysty z całą wystawnością, godną tak znakomitych rodziców chrzestnych, na co koszt oni powiększéj części sami łożyli. Martyna była zachwycona, podejmując u siebie takich gości, a ja nie mniéj pawiłem się z tego, że moja córka dostąpiła takiego zaszczytu.
Przebudzi wszy się rano po tak wspaniale i wesoło wyprawionych chrzcinach, spoglądałem na Pętronelkę spoczywającą w swéj kołysce i wpatrywałem się w nią długo, długo... Nic na świecie nie ma wymowniejszego, nad te usteczka drogiéj dzieciny, które jeszcze nie umieją mówić! Przypatrując się tak méj córeczce, odzyskałem zimną krew, jaką nie zawsze się szczyciłem.
Zycie upływa bez mocniejszych wrażeń, bez dat pamiętnych w szczęściu cichem, jednostajnem, tylko podczas naszego niemowlęctwa. Miesiące też biegły, upiękniając dziecinę. Martyna wstawszy najpierwsza i ostatnia spać się kładąc, gospodarzyła w swem małem królestwie, utrzymując go w porządku, czystości i z wielką oszczędnością. Przy pierwszym uśmiechu Pietrusi, nastąpiły nieskończone rozprawy. Taki uśmiech znaczył że chciała pić, inny więcjé nalegający żeby ją wziąść z kolebki na ręce, zgoła każdy giest dzieciny przynosił nam radość. Wszystkie szczegóły pierwszych lat dziecinnego życia, rysują się na sercach rodziców, którzy nie mają innéj ambicyi, nie znają innych uczuć, przyjemniejszych zatrudnień, nad zdrowie i szczęśliwe wychowanie swego dziecięcia. Tak upłynęło jedenaście miesięcy do czasu, w którym Petronella o własnych siłach chodzić zaczęła. Wtedy ogarnęły mnie i Martynę jak wielu rodziców, troski, powiedziećby można ze szlachetnéj dumy pochodzące. Postanowiliśmy bowiem koniecznie zrobić naszą córkę bogatą i wydać ją za mąż za człowieka z dobrego towarzystwa, a to dla tego, iżby nigdy nie wiedziała o nędzy i szkaradzieństwie jakie my przechodziliśmy, ani żeby żyjąc w dostatku i uczciwości, nie była narażona na los swych rodziców.
Tak rozumując z gorączkową żądząjąłem się pracy, zabiegów niczem nieustraszony. Dzierżawiłem grunta, kupowałem kawałki lasu na wycięcie przeznaczonego, oraz miejsca zarybione. Kupowałem, sprzedawałem, zamieniałem moje produkta na towary z Europy przywiezione, a tymczasem worek nasz grubiał z wielką moją radością, lubo Martyna żadnéj pociechy w zbieraniu pieniędzy nie znajdowała, ani też do błyszczenia ochoty nie czuła. Lecz mimo tego, każdego poranku nowe siły czerpaliśmy w tych magicznych wyrazach:
— To dla naszego dziecięcia!
Jednakże kilkakrotnie dostrzegłem, że moja żona była zamyśloną i prawie ponurą. Kiedy ją badałem o przyczynę niepojętego jéj smutku, wtedy odchodziła bez odpowiedzi, a gdy nalegając prośbami, usiłowałem wydobyć z niéj choćby słówko, ona zanosiła się od płaczu.
Pocieszałem ją jak mogłem, ale trwała w milczeniu, zamyślając się jak poprzednio. Czasami widząc że z powodu jéj stanu niezwykłego i mnie ponury smutek ogarnia, ująwszy me ręce w swe objęcia, mówiła:
— Nie zważaj na mnie, jestem nierozsądna, obłąkana! co chcesz? ja się boję, jesteśmy bardzo szczęśliwi!...
Rzeczywiście byliśmy bardzo szczęśliwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.