Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Pokuta.

Otóż zostałem skazany na pięć lat robót więziennych pod nazwiskiem Surypera, które już na zawsze mi pozostało. Przybywszy na pokład Cyklopa pomiędzy dwoma żandarmami, przeprowadzono nas na tył okrętu i steamer popłynął. Podwójny rząd celek przeznaczony był na transport więźniów, każdy miał swoją klatkę, dwa szyldwachy na dwóch końcach korytarza pilnowały przestępców, rewidując celki za każdem zluzowaniem warty.
Podróż odbyła się szczęśliwie. Wypłynęliśmy na rzekę Maroni. Papugi i różnego rodzaju ptastwo przywitało nas na brzegu. Kosy wygwizdywały na rozmaite tony, małpy wyprawiały śmieszne pantominy, wiewiórki dawały widowiska gimnastyczne. W ogóle pobyt na tej dziewiczéj ziemi i świeże powietrze, gdzie nam żyć kazano, znośniejsze się zdawało niż galery. Używaliśmy manioku i żółwiów, których nam dostarczano, na każdéj stacyi gdzie się okręt zatrzymał.
W wiosce Hattes, położonéj przy ujściu rzeki, gdzie pierwszy raz się zatrzymano, ujrzeliśmy kraj pełen pastwisk, który stanie się urodzajnym, kiedy drenowanie ługi osuszy, co wkrótce nastąpi, gdyż wiele set więźniów jest użytych do robót dla odprowadzenia wód, lub irygacyi gruntów płonnych. Z téj wioski do Saint-Laurent, gdzie kapitan miał rozkaz nas odstawić, do 20 mil morskich rachują Wszędzie takież bogactwo roślinne, ryczenie trzód, figle małp, podskoki wiewiórek. Zbliżaliśmy się do miejsca naszego przeznaczenia.
Ustawiono nas na pomoście rzędem, oficer wywoływał każdego po nazwisku; smutna ta gromadka była w komplecie. Zanim oddano więźniów władzom miejscowym, komendant statku, który mimo pozornéj surowości, nie był wcale dzikim człowiekiem, kazał nam dać po czarce rumu i napominał do skruchy oraz do pracy; w końcu natchnął nas nadzieją, ze kiedyś możem wrócić do Francyi. Był widocznie wzruszony ten dzielny oficer i w najbardziéj w pośród nas zakamieniałych, postąpienie to, uczucie żalu wzbudzić musiało. W dziesięć minut potem, posadzono nas w łodzi, pod dozorem najstarszych zuchów z okrętu; na wybrzeżu oddział żołnierzy na nas oczekiwał.
— Po jednemu naprzód marsz!
Przybyliśmy do zakładu karnego. Postąpiono z nam i jak można najlepiéj, a urzędnicy oszczędzali obelg i grubijaństw, czyniących tak nieznośnym pobyt na galerach. Jeden z dozorców obznajmiał nas z robotami jakie mieliśmy wykonywać, wdrażając do nabrania odwagi i do posłuszeństwa dla przełożonych, po czem z powodu trudów podróży, dozwolił wypoczynku przez dzień dzisiejszy. Nazajutrz bardzo rano dyrektor zrobiwszy przegląd, znowu nie szczędził przychylnych wyrazów i pytał każdego o poprzedni sposób zatrudnienia. Ten był cieślą, wysłano go więc dla spuszczania drzew w lesie. Inny znowu dawny żołnierz w armji Saint-Crepin, szył sienniki dla swych towarzyszów niedoli. Co do mnie, miałem zaszczyt być obecny naradzie jako mularz, bo wszystko tam było do zbudowania, wzmocnienia, lub przeistoczenia.
W godzinę potem byłem już przy robocie i zaprawdę z dobrą myślą tam poszedłem; praca w Kayennie nie ma nic w sobie odrażającego: wprawdzie nadzór jest surowy i sprawiedliwie — lecz bez nieużytecznego gburostwa, bez słów obrażających. Jest to wolność chociaż względna.
Wygnańcy dzielą się na dwie klassy społeczne, mają oni swą arystokracyą dobrze zasłużoną wytrwałością w uczciwości, dobrych obyczajach i przez wpływ na innych dobrym przykładem. Jest to arystokracya zdobyta na polu walki, gdyż musi walczyć w każdéj chwili z burzliwą przyrodą, tak niegościnną dla ufundowania kolonii w Kayennie. Skoro przez rok najmniéj, czasami przez dwa, trzy, a nawet cztery lata, jeden z tych nieszczęśliwych da dowody odwagi, pracowitości i łagodności dla wszystkich, kiedy nareszcie zdoła przekonać o tém administracyą miejscową, że istota upadła, może znowu być człowiekiem użytecznym i wolnym, wtedy robią mu ustępstwo. Ustępstwo to zależy na dozwoleniu osiedlenia się w pobliżu fortecy, lub nawet daléj na wsi, stosownie do tego czy kandydat był rzemieślnikiem, lub rolnikiem. Tym sposobem powstaje zwolna miasto Saint-Laurent i kolonie okoliczne.
Zgadujesz pan, że celem moich marzeń było zasłużyć na ustępstwo. Cóż to za rozkosz mieć swój własny domek! z jakąż radością byłbym kładł każdy kamień! myśląc sobie o ogródku, w którym rozwijające się kwiatki do mnie należą i ten dach i te ściany znane, które mnie osłaniają! Nieprawdaż? czy to w stanie ubogim, czy śród wielkości, każdego człowieka zadaniem jest posiadać i to jest też celem jego zabiegów. Ale jakże często doznajem zawodów dla naszych snów uroczych!...
W pierwszym roku pędziłem życie bez cierpień i żalu, nie myślałem o kraju rodzinnym; bo czyż biedni myślą o nim? Nieraz, kiedy zapadło słońce, a maszty okrętów kąpały się w blasku jego promieni, przychodziły mi na pamięć strzały wieżyc naszéj katedry w Chartre; lecz praca któréj z zapałem się oddawałem, wkrótce rozpraszała moje wspomnienia. Wydoskonaliłem się w moim rzemiośle; dyrektor pożyczał nam łaskawie książek stosownych do naszego wykształcenia. Oprócz murarstwa, nauczyłem się ciesielki, a nawet z konieczności zostałem ślusarzem, bo potrzeba jest matką umiejętności. W istocie byłem prawie wolny. Szedłem gdzie mnie różnorodne prace wzywały, nie będąc wcale pilnowany.
Jednego poranku nasz ekonom uwiadomił mnie że byłem prawie bogaty. Kto był zdziwiony? zapewnie nie urzędnik, jak się pan domyślasz. Otóż opowiem jakim sposobem zostałem kapitalistą, bez mojej wiedzy.
Oprócz pracy obowiązkowéj dla rządu, skazanym na deportacyą zostawione są dwie godziny czasu na dzień do wypoczynku, któremi mogą rozporządzać wedle swéj woli. Jeżeli zechcą robić w tym czasie, to dochód do nich należy, i ten im święcie jest oddawany. O tém wcale nie wiedziałem. Korzystając z wolnego czasu, zajmowałem się robieniem zasuwek do drzwi, ustawiałem nawet kompasy na dwóch lub trzech domkach, posiłkując się skazówkami czerpanemi z książek naszego zacnego dyrektora. Co więcéj, urządziłem rury blaszane nad kominami, dymiących w czasach niepogody, nie licząc młynków będących pociechą drobnych dziatek.
Ale zebrane pieniądze, ten martwy kapitał cóż mnie mógł obchodzić? kiedy mi nie wolno było go użyć na moje osobiste potrzeby. Myślałem go posłać biednemu Saturninowi, lecz czas i rozbicia okrętowi przytem nie mogłem być pewny, czy nie zmienił mieszkania i majstra. Nakoniec piątego kwartału mego w Kayennie pobytu, byłem przywołany do dyrektora:
— Piotrze, rzekł do mnie, — oto 15 miesięcy upływa jak otrzymuję poświadczenia o dobrem twojem prowadzeniu się w zakładzie, jestem zadowolony z ciebie, prosiłem więc o ułaskawienie; lecz formalności w ministeryum są długie, a ja nie mogę popierać twego interesu na miejscu. Powiedz przeto mój przyjacielu, co mogę zrobić aby ci ulżyć w twem położeniu?
— Ach! panie, panie! niech cię Bóg błogosławi! nie pragnę tylko domku dla siebie... gdybyś mógł przeniknąć jakbym go upiększył, wycackal!
Powiedziawszy to schyliłem się do jego kolan. Podniósł mnie łagodnie i rzekł:
— Prosisz mnie o rzecz bardzo trudną, mój biedny Piotrze. Potrzeba aby się 20 zebrało, dla uformowania nowéj wioski, a ja nie znam 19 innych zuchów w zakładzie, żeby twój przykład naśladowali. Jednakże spróbujemy zaraz.
Zadzwonił i w téj chwili wszedł urzędnik.
Czy nie umarł téj nocy który z ułaskawionych?
— Tak jest panie dyrektorze, w téj chwili właśnie przyniesiono do podpisu akt zejścia Ludwika Foueheux zmarłego na febrę téj nocy. Wskazawszy mnie urzędnikowi, powiedział dyrektor.
— Zaprowadź Surypera do domu Ludwika Foucheux. Obejrzysz mieszkanie i zdasz mi raport o tém, coby z ruchomości w nim brakowało. Będę nadal czuwał nad tobą Piotrze, staraj się zawsze być uczciwym człowiekiem.
Stałem nieporuszony, zmięszany, upojony radością. Urzędnik skinął, abym poszedł za nim i zaprowadził mnie do mojéj własności. Mojej własności! byłem więc u siebie, u siebie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.