Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Przedstawienie.

Dwaj przeciwnicy zmierzyli się wzrokiem nawzajem. Dostojnik badał, kim rzeczywiście mógł być człowiek przed nim stojący. Byłżeby to nieznajomy, którego uderzył sztyletem i pogrzebał w piwnicy? Wprawdzie on wyszedł ze swego grobu i jego oblicze mogło być podrobione, ale udanie młodości było niemożliwem. Więc lord Trelauney stał się następcą Furgata, zabitego w nocy 23 Listopada; lord odziedziczywszy jego władzę, przychodzi zemścić się morderstwa przewodcy dwudziestu i jeden? Obadwaj się zrozumieli, lecz tylko się lękał Riazis-Bey; mimo wszakże przestrachu jaki go ogarnął, postanowił walczyć wszelkiemi sposobami.
Książę Trebizondy, pewien rodzaj widma z pożółkłemi faworytami, zaproponował grę zebranym gościom. Baron Maucourtna słowo przegrały, 80,000 franków, które wygrał Trelauney.
— Jutro milordzie będę miał honor pokwitować się z panem, rzekł baron zakłopotany.
— Jak się panu podoba.
Teraz wziął bank Riazis, a miał on rękę bardzo szczęśliwą, nikt też nie odważył się zabić mu banku.
— Stotysięcy franków, kto bije?... zawołał Bey.
— Banko! rzekł obojętnie Anglik nie patrząc i wygrawszy wstał od stolika. Arab nie posiadał się z wściekłości. Kiedy potem chciał opuścić salę, zapytał się szwajcara braci Provençaux:
— Gdzie jest Ali?.
— Jakiś człowiek którego nie znamy, powiedział mu kilka słów do ucha i obadwaj wyszli.
— Co to za człowiek mógł być?
— Kommissyoner lub coś podobnego.
— Zobacz na dole, Ali musi się znajdować przy moim powozie.
Szwajcar zeszedł a za chwilę powróciwszy, rzekł:
— Jaśnie panie, Ali zniknął!....
— To rzecz dziwna, ruczał Riazis, wsiadając do powozu, miotany najokropniejszem przeczuciem.
W godzinę potem, Trelauney siedział w gabinecie pałacu w Auteuil; trzech barczystych mężczyzn wprowadziło Alego mocno skrępowanego.—
Tyś się wkradł nocną porą do domu na ulicy Ś-go Ludwika i ty zabiłeś naszego przewodcę? zapytał lord Trelauney.
— Nie ja, lecz jego Wysokość uderzyły go sztyletem, odpowiedział Ali drżąc na całem ciele, a ja tylko wykonywałem jego rozkazy.
— Kto jest twój pan?
— Mój pan jest synem Dogandary, żony jubilera w Dżebach. Brat baszy kochał tę kobietę, a jego ekscelencya Riazis przyszedł na świat jako owoc téj miłości. Riazis był wychowany w pałacu swego wuja, który go skazał na wygnanie, za dwukrotne usiłowanie pozbawienia go tronu.
— Jakim sposobem dostałeś się do jego służby?
— Mój ojciec, rzekł Ali z dumą, był znakomitym lekarzem arabskim „pamiętaj sobie, mówił im często, iż dla nabycia nauki, trzeba mieć czujność kruka, cierpliwość psa i przebiegłość lisa.“ Miałem te wszystkie przymioty i ja też przyprawiłem napój, który podano baszy.
— Co robi twój pan po przybyciu do Paryża?
— Chodzi często do bankiera Kodom.
— Czy bankier wprowadził go do zgromadzenia dwudziestu jeden?
— Tak.
— Riazis jest jednym ze stowarzyszonych?
— Tak mniemam.
Trelauney pojął cel Dostojnika. Bogactwa stowarzyszenia miały mu posłużyć do zebrania ludzi, w celu przywłaszczenia sobie rządów baszy.
— Zaprowadźcie Alego na statek Rekin, niech tam będzie zamknięty na spodzie okrętu i w kajdanach silnie strzeżony.
Ali ukląkłszy zawołał: — Panie weź mnie z sobą, będę ci służył jak niewolnik!
Zobaczemy późniéj; w każdym jednaką wypadku masz tylko jeden sposób ocalenia życia, to jest nigdy nie usiłować mnie zdradzić.
Ali został wprowadzony do zamkniętego powozu. Rekin spoczywał na kotwicy przy moście Grenelle, a syn lekarza arabskiego będąc zamknięty w kajucie na spodzie statku, miał czas do rozmyślania nad ułomnościami ludzi.
Po odjeździe Alego, baron Remeney wszedł do gabinetu, Trelauney uścisnął rękę podaną mu przez Węgra. Był on czarno ubrany, a jego postać oddychająca szczerością, jego wyniosłe czoło obarczone zawcześnie zmarszczkami, wzbudzały ufność i sympatyą, to też niepodobna było aby te szlachetne rysy, ta godność w postawie, uszły czyjéj — bądź uwagi.
— I cóż! zapytał Jana, czy nadeszła godzina, tak niecierpliwie przezemnie oczekiwana, w ktorej będę mógł ich ukarać?.
— Godzina ta zbliża się mój przyjacielu, lecz pomnij, że twoja niecierpliwość może się stać szkodliwą i że mam wiele jeszcze do spełnienia.
— Jestem gotów na wszystko, odpowiedzialność jaka ciąży na tobie, moją porywczość wstrzymuje. Zabiję Roberta Kodom i tego tylko pragnę.
— Czy nie pomyślałeś o tem, że nie powinniśmy sami wymierzać sobie sprawiedliwości, chyba że nie ma sposobu działać inaczéj?
— Dla czego mi to przypominasz?
— Ponieważ osądziłem, że Kodom nie wart twego pałasza, głowa tego człowieka należy do kata.
— Ja będę jego katem! zawołał Węgier.
Jan nie odpowiedziawszy na wykrzyknik barona, mówił daléj:
— Co się dotyczy panny Jadwigi, ten anioł którego nie może czernić plama jéj matki i która też pozostała niewinną....
— Do czego to prowadzi?
— Rozciągam nad nią opiekę i powiadam ci, zostaw mi to dziewczę.
— Jaki powód natchnął cię względem mej miłosierdziem?
Jan odrzekł ze łzami w oczach:
— Ona podała chleb méj siostrze kiedy była głodna, ona przytuliła jej dziecię, kiedy umierało z zimna.
— Rób co ci się podoba, rzekł baron.
Nazajutrz jako w dzień środowy, przyjmowała u siebie pani baronowa Remeney. Lord Trelauney kazał zaprządz do ekwipażu o trzeciéj przed wieczorem i wyrzekł do kuczera:
— Ulica de Marignan, Nr. 4. Był to adres wyrażony na bilecie Adryana Saulles.
— Oto co się nazywa być słowny milordzie, zawołał tenże.
— Pani Remeney czy jest uprzedzona o mojej wizycie?
— Tak milordzie oczekują cię. Czy pan domyślasz się, że jesteś niezwykłym człowiekiem, i że szczególną ciekawość obudziłeś w paryżanach.
— Ho! ho!
— Niepodobna ruszyć się nigdzie, żeby nie było mowy o panu.
— Paryżanie prawdziwie są bardzo względni!
— Podobno posunąłeś milordzie ekscentryczność aż do zakupienia ryczałtowego wszystkich akcyj towarzystwa żeglugi na morzu Azowskiem?
— Od czasu do czasu lubię puścić się na złe spekulacye. To dobrowolne poświęcenie zaklina losy i odzyskuje się z jednéj strony to, co z drugiéj puszczono na przepadłe.
— Co bądź, niektórzy bankierzy ubawili się kosztem pana, drudzy zaś powiedzieli a więc na prawdę milord jest bardzo bogatym.
Trelauney uśmiechnął się i rzekł:
— Kiedy zostanie podpisana wasza intercyza?
— Spodziewam się jutro milordzie. Baronowa Remeney ma zamiar prosić pana, żebyś był łaskaw być obecny téj ceremonii.
— Kto tam będzie?
— Kilka osób najbliższych; Robert Kodom, margrabina Bryan-Forvile, margrabia Charmeney....
— Czy sam?
— Ze swoją córką Blanką bez wątpienia, czy przyjedziesz milordzie?
— Tak jest!
Adryan wsiadł do ekwipażu lorda i obadwa w kilka minut później znaleźli się w przedsionku pałacu na ulicy Ponthieu. Baronowa przyjęła lorda Trelauney ze światową uprzejmością. Wanda jaśniała jeszcze wdziękami; zaślubiona w 18 roku życia, miała więc dopiero lat 36, a wyglądała jak by dwadzieścia dziewięć lat nie przekroczyła.
— Jeszcze sama, powiedział Adryan.
— Wiesz pan, odrzekła baronowa, że teraz na wizyty coraz późniéj przybywają.
— Czy nie ujrzemy anioła tego domu?
— Uspokój się pan, anioł wkrótce przybędzie. Musiał on widzieć jak panowie przyjechaliście i zapewne przyśpieszy swe pojawienie się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.