Przejdź do zawartości

Na Falach Życia/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Na Falach Życia czyli Moc Zmartwychwstania
Podtytuł Obrazek Polsko-Amerykański
Wydawca W. Dyniewicz
Data wyd. 1907
Druk W. Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Pani Zofia Piotrowicz przyjaciółka Anny w Chicago, była w tym samym wieku co Anna. Były one szkolne koleżanki. Zofia w szesnastym roku wyszła zamąż i w krótce potem wyjechała z mężem do Ameryki. Anna o niej nic nie wiedziała, aż dopiero teraz, ktoś ze znajomych z Warszawy przysłał jej adres Piotrowiczów.
Zofia żyła w odmiennych warunkach od Anny i zapatrywała się na życie zupełnie inaczej. Mąż jej, socyalista, aż do szpiku kości, wyrobił zupełnie inaczej z młodziutkiego dziewczątka echo swoich myśli i słów. Anna jadąc do nich, spodziewała się współczucia i jakiej serdecznej ulgi w ramionach dawnej przyjaciółki. Tymczasem Piotrowicze po swojemu żałowali Anny i po swojemu sądzili, że w krótkim czasie wyswatają ją, a tym sposobem ulżą jej boleści. W tym celu brali ją z sobą na rozmaite socyalistyczne zgromadzenia i zabawy. Dla Anny był to objaw nowego ducha i więcej dla ciekawości i studyów chodziła z nimi, aniżeli dla rozrywki. Spotykała tam ludzi różnych klas i różnych przekonań. Byli tacy, którzy po nad siłę fizyczną robotnika, nie rozumieli nic więcej. Byli tacy, którzy szafowali obficie słowem “Ojczyzna”, lecz Anna jeźli nie bystrością umysłu, to wyidealizowanym swym duchem odczuwała, że tych słów “Ojczyzna” było potrzeba, albo do biznesu, albo jako forma mowy. Inni śpiewali hymny braterskiej miłości, a do nieporozumień byli zawsze najpierwsi. Byli tacy, którzy urągali religii. Anna, jakkolwiek pogrzebała się na dnie duszy, nie wyzbywała się jednak zupełnie, nie odważyła się jej urągać i słysząc teraz często sarkazm wymierzony przeciw religii, gotowa była stanąć w jej obronie.
Zgromadzenia te, działały o tyle dobrze na Annę, że poznała lepiej ludzi i samą siebie. Zaczęła pojmować społeczeństwo i zdawać sobie sprawę, czem jednostka w niem być powinna. Pojmowała, że oprócz pragnień i potrzeb osobistych są ogólne. Zastanowiła się nad różnicami religii i sprzecznością przekonań społecznych. Nowy świat myśli otworzył się przed nią i Anna powoli torowała sobie drogę do celu, gdzie dusza jej tęskniła, a w burzy tego świata znaleźć go nie mogła. Coraz szerszy widnokrąg myśli otwierał się przed nią, coraz lepiej się zapatrywała na pojedyncze i ogólne rzeczy i coraz lepsze odnosiła z swych wniosków korzyści. Jasno już teraz widziała, dokąd dąży ta masa ludu, która urąga kościołowi i Bogu. Nie starali się oni o uszlachetnienie i wyidealizowanie ducha, lecz przeciwnie o zmateryalizowanie go. Całą siłę ducha skupiali w materyaliźmie.
Nie taką ludzkość Anna chciała widzieć. Ludzkość, prowadzona ideą materyalizmu w pojęciu jej, obniżała moralną wartość człowieka, dążyła do wyniszczenia piękna.
Dusza Anny bezwiednie unosiła się po nad zwykły poziom, gotując skrzydła do wyższego wzlotu. Nie mogła więc harmonizować z ludźmi, których umysł nie mógł się oderwać od ziemi. W wielu razach Anna oddawała i sprawiedliwość, gdy tylko widziała w nich trochę więcej ducha, a mniej materyi, z pewnością poszanowałaby ich.
Codzień teraz Anna rozumiała swoje położenie, codzień większy spokój wstępował w jej duszę. Odzywało się też czasami pragnienie wzięcia udziału w życiu społecznem, być jego użytecznem człowiekiem; lecz jaką drogę obrać, nie mogła się jeszcze zdecydować. Rozumiała jasno, że w duszy jej wykrystalizowanej cierpieniem widzi odbicie całej ludzkości z błędami tejże i bólem. Zdawało jej się, że wiedziałaby, gdzie złe naprawić i jak bóle goić.
Nie szemrała też już więcej przeciw Bogu, że zabrał jej własność, bo jeźli zabierał to na to, aby usunąć zapory pomiędzy Nim, a nią i aby wieźć ją do światła prawdy.
Codzień Anna zbliżała się więcej do nieba, już nie formą, ale całą duszą. Na tem przełomie duchowem upłynął blisko rok.
Nadeszła znowu Wielkanoc. Anna od czasu śmierci Janinki nigdy w noc Wielkanocną nie kładła się do łóżka. I tego roku dawnym obyczajem siedziała w oknie, patrząc smutno w daleką przestrzeń. Nie buntowała się już jednak tą razą jej dusza, ale raczej w jakiemś rozrzewnieniu i błogości tonęła.
Ach! czemuż tak długo błądziła w ciemności, gdy tyle gwiazdek błyszczy dokoła? Któraż z tych oświeci drogę jej życia? Którą z nich wybierze? Namyśliła się chwilę.
Gwiazdeczki bladły jedna po drugiej, jutrzenka różowa ukazała się na niebie, gdy Anna padłszy na kolana posłała swą duszę jak ongi do grobu Zbawiciela wołając: “O! Chryste! Chryste! pomóż mi! Niech Twoje światło będzie mojem światłem, niech hasło Twego Zmartwychpowstania obudzi mą duszę do czynu.”
Słońce się ukazało, opromieniając jej twarz zalaną łzami pokuty. Powstała Anna, spiesząc do kościoła, by publicznie oddać Jezusowi hołd, który czuła w duszy.
Gdy wchodziła do kościoła, śpiewano pierwsze Alleluja, a jej się zdawało, że nie tylko Jezusowi, ale i jej zmartwychwstałej duszy śpiewają. Kościół, niebo, dusza jej, zlało się w jedno brzmienie Alleluja!
W kilka dni potem, widzieliśmy ją pukającą do drzwi jednego z klasztorów. Drzwi się otwarły i zamkły za nią i odtąd nie słyszeliśmy o niej przez kilka lat. Dopiero znowu przed paru miesiącami widzieliśmy ją w szkole parafialnej w welonie zakonnym pod imieniem siostry Gabryeli, wszczepiającą w młode polskie pokolenia na obcej ziemi miłość Boga Ojczyzny. Spokój i zadowolenie malowało się w jej twarzy.
“Łódź Wiary” na falach życia pomimo wichrów i burz przyprowadziła ją mocą Zmartwychwstania do spokojnego portu.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.