Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga I/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV. Wprawiony już nie tylko w rozumienie, ale i mówienie po francuzku, żebym nie tylko coraz bardziej wzmacniał się w tym języku, ale i począł nabierać pierwsze sentymentów elementa: osądził za rzecz potrzebną Jmć Pan Damon, abyśmy się udali do xiąg miłośnomoralnych. W domu, oprócz heroiny, głosu synogarlicy, i ołtarzyka wonnego kadzenia, żadnej inszej xiążki nie znaleźliśmy.
Za wielkiem Jmci Pana Damom staraniem, po kilku miesięcznem oczekiwaniu, przybyły nakoniec romanse Cyrusa i Klelji. Nie przestraszyła mnie bynajmniej niezmierność tak przeciągłych historyj; owszem, takiegom nabrał gustu w słuchaniu, gdy je Pan Damon czytał, iż chcąc czasem dójść końca zawiłej intrygi, trawiłem bezsenne nocy dla wielkiego Alkandra, lub wiernej Mandany. Duchem bohatyrstwa napełniony, nie mając jeszcze żadnej Dorynny, lub Kleomiry, wzdychałem przecie; uskarżałem się na bogi; i ażeby mogło powtarzać echo żałośne jęczenia, nie raz wykradałem się do blizkiego rezydencyi naszej gaiku.
Raz gdym właśnie, najżałośniejszy rozdział czytał historyi Hippolita, leżąc u stoku na miękkiej murawie, wołać począłem żałośnym głosem: « Czemuż się nademną zlitować nie chcesz kochana Julianno? pastwisz się nad tym który uznałby się za najszczęśliwszego, gdyby mógł być wiecznym twoim sługą... Rozkaż!... wszystko dla ciebie uczynić gotowem, byleś mię tylko nie chciała tak niemiłosiernie prześladować!... Pójdę w świat gdzie mnie oczy poniosą... »
Ach! nie czyń mi Wmć Pan tej krzywdy, rzekła w tym punkcie stojąca przy mnie młoda matki mojej wychowanica, tegoż właśnie imienia, która trafunkiem przechodząc się po tym lasku, właśnie za mną stała wtenczas, gdym się ja na te heroiczne okrzyki zdobywał. « Nie rozumiem, rzekła dalej, iżby postępki moje miały komukolwiek czynić przykrość, a dopieroż synowi tej, która w mojem sieroctwie matką mi się staje! »
Nie wiem, czyli tak osobliwy przypadek, czyli głos wdzięczny i zarumienienie się, gdy mówiła, Julianny, czyli natężona z romansów imaginacya, ten we mnie w momencie sprawiła skutek, iż w tym punkcie zdała mi się być boginią. Padłem jej do nóg, łzami oblewając jej ręce, uczyniłem protestacyą miłości wiecznej; i gdyby była gwałtem z rąk moich nie wydarła się, rozumiem, iż cokolwiek Cyrus Mandanie, Hippolit Julji powiedział, wszystkoby to była usłyszała przy tym moim wstępie, w sentymentowe awantury. Respekt nadzwyczajny nie pozwolił mi dalej sprzeciwiać się jej rozkazom.
Zostałem na temże miejscu, i tracąc ją z oczu, dopierom rozmawiać począł z rzeczką, drzewami i pagórki, zgoła kopijując wszystkie, które mi tylko przyjść mogły na myśl oryginały; nie opuściłem najmniejszej okoliczności, i tych, które w romansach czytałem przy każdym pierwszym poznaniu.
Do tego czasu piękność Julianny, lubo była wyborna, nie nader wielką czyniła we mnie impresyą. Przyzwyczajony do jej widoku, zachowywałem się w granicach należytego względem płci damskiej uszanowania; ten osobliwy przypadek tak mi się zdał być niezwyczajnem losu przeznaczeniem, iż każde Julianny wzruszenie wskróś serce moje przerażało: to zaś mając już prawdziwe objektum, nie zatrudniało się fantastycznemi awanturami.
Gdym do domu powrócił, postrzegłem, iż za mojem przybyciem twarz jej się zarumieniła, i skorom wszedł, spuściła oczy. Nie dobrze jeszcze istotnych romansów świadom, zdało mi się, iżem niedyskrecyą na jej gniew zasłużył; i tak mnie ta myśl zasmuciła, iż nadzwyczaj byłem ponury i zamyślony, czekając czasu spoczynku, żebym w cichości zgryzotę serca ulżył. Noc ta była prawie bezsenna: Julianna raz w takiej postaci, jakem ją w lasku widział, zagniewana; drugi raz stała mi ustawicznie w oczach: i gdy przededniem zmorzone powieki sen zamknął, marzyła się przecie ustawicznie jej postać wdzięczna i miła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.