Stałem w najwyższej życia dziedzinie,
W której się prądy jego krzyżują,
I nurt żywota najsilniej płynie,
A sny go jeszcze złote malują, —
I na tych marzeń moich lazurze
Gwiazdy nadziei widziałem w górze! —
Widziałem ziemię w zieleni cudzie,
A Bóg był dobry — i zacni ludzie!
W tem melancholii ciemny duch zdradnie
Za serce chwyta, — gryząc — się wkrada; —
Do koła wszystko cieniem opadnie
I gaśnie księżyc, — z gwiazd promień spada,
Schodzi z Edenu zorze czerwone, —
Kwiaty zamarły, gaje zwarzone; —
Wnet siła życia w sercu usycha
I w ból się radość zamienia z cicha.
Co chce odemnie prawda, — umarłem,
Bezdusznej masy — zimnem widzeniem?...
Jak zbladła nadzieja! — róże jej starłem,
Dawne błękity — blade wspomnieniem!
Fantazya nawet z niebios przysłana
Kuglarstwem niemal teraz nazwana. —
Na co obrazy jej mi się zdały,
Kiedy zewnętrznie tylko kłamały!
Ciebie, rodzaju mój, muszę cenić,
Bożym obrazem ty sięgasz w górę!
Ale dwa kłamstwa muszęć nadmienić:
„Kobieta“ jedno, — „mężczyzna“ wtóre! —
Wiarę i honor — śpiewają ludzie, —
Najlepiej śpiewa się w kłamstw obłudzie! —
Och dziecię niebios! — to twoje własne:
Znamię Kaima na czole jasne!
Wyraźne piętno to z Bożej dłoni! —
Czemum nie zważał na to widzenie? —
Wyziew się snuje po życia błoni,
Trujący wiosnę, — słońca promienie; —
Z grobów się naszych wyziew ten bierze,
Chociaż na grobach go marmur strzeże! —
Ale zniszczenie, to duch jest życia,
Niczem niewstrzyman, płynie z ukrycia.
Która godzina? — mów, Ty, na straży!...
Czy noc ta nigdy już nieprzepłynie? —
Palącą raną księżyc się żarzy
I gwiazdy błądzą w niebios wyżynie.
Jakby zmówiony z boleści życiem
Z mego błagania drwi puls swem biciem —
I niezmierzone, w tych pulsach zwarte
Boleści ranią — serce rozdarte!
Serce?... w mej piersi serce już kona —
Już urną tylko! — w urnie popioły! —
Zielona Herto — otwórz ramiona
I weź tę urnę w objęcia poły! —
Zwietrzeje przecież w mogile! — Boleści
Ziemi niech ziemia w sobie pomieści! —
Tutaj podrzutek czasu; — tam może
Zobaczy Ojca — w nad gwiazd przestworze![1]
↑Wiersz zatytułowany „Melancholia“ jest bardzo dla swej formy poetycznej cenionym ustępem Tegnéra. Poeta napisał go w chwilach, kiedy rzeczywiście już czarnem skrzydłem melancholii umysł jego zaczynał się osłaniać. Jest to bolesny i cierpki wyraz — westchnienie chorej i błąkającej się duszy — żałobna skarga złamenegozłamanego na duchu poety. Mimo żałości i rozstroju, jakie w wierszu tym się odzywają, — widny przed nami jeszcze wieszcz skandynawski w niedogasłego geniuszu koronie, wieszcz pierwszorzędny, którego Szwecya tak ukochała.