Przejdź do zawartości

Marta (de Montépin, 1898)/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

— A więc to jakiś bal? — zapytał, uścisnąwszy ręce wszystkim, w tej liczbie i Vide-Goussetowi.
W kilku słowach pani Aubin obeznała go ze wszystkiem, co się działo.
— A pana nie było, więc nie mogliśmy tańczyć — wtrąciła Marya.
— Potańczymy w dniu naszego ślubu — odparł Magloire z twarzą rozpromienioną — w dniu, kiedy będziemy właścicielami restauracyi pani Aubin i kiedy zafunduję przyjacielowi Vide-Gousset słynną bibę...
— Jaką bibę? — zapytał pijak.
— A tę bibę, którą ci przyrzekłem, jeżeli wygram główny los na bilet loteryjny, któryś mi odstąpił...
— A! do licha! — zawołał robotnik, któremu te kilka słów odświeżyło pamięć. — Czy to już było ciągnienie?
— Właśnie dziś zrana...
— A mój numer... nie przypominam już sobie numeru mego biletu... Ale to nic nie szkodzi... no, czy padła na niego wygrana?
— Główna wygrana 50,000 tysięcy franków, tak, mój stary!..
— A to już takie moje szczęście! — jęknął Vide-Gousset, wychylając duszkiem wielką szklankę wina.
— A pamiętasz o naszych warunkach?
— Jeszczeby! Za kogo mnie masz... Co rzekło się, to się rzekło. Ale winieneś mi wielką bibę, jak powiedziałeś...
— I czy to naprawdę? — spytała pani Aubin — czy to tylko żarty?
— Najzupełniejsza prawda! słowo honoru!
— Zkądże się dowiedziałeś o tem, tak prędko?
— To cała historja. Wysiadłem z pociągu, przybyłego z Pont-d’Aim i spokojnie czekałem na omnibus z Bastylii do Saint-Ouen, gdy słyszę, jak krzyczy jakiś roznosiciel na zabój: Tabelka dokładna wygranych na loteryi Schronienia sierot, wiele wygranych, numer 5039 wygrał wielki los 50,000 tysięcy franków. Dziesięć centymów. Gdym usłyszał roznosiciela, jakby błyskawica oświetliła mój umysł.
Kroćset tysięcy!.. powiedziałem sobie, ale to numer zupełnie podobny do mego, do tego biletu, który mi odstąpił ten wiecznie spragniony Vide-Gousset. Biegnę do roznosiciela, płacę mu, wyrywam tabelkę i patrzę, 5039! To mi coraz bardziej przypomina podobieństwo mego numeru, ale może się mylę...
Chwytam więc dorożkę... każę się wieźć, co koń wyskoczy do Saint-Ouen. Przyjeżdżam, wbiegam do mieszkania... otwieram szkatułkę... wyciągam bilet!.. Jakże mi serce biło... Przecieram sobie oczy... tak... tak... To mój numer 5039. Tak, główna wygrana!. Sądzicie państwo, że się już uspokoiłem? Gdzietam! jadę do urzędu loteryi. Tylko co miano biuro zamknąć! Odtrącam woźnego i zapytuję urzędnika:
— Czy numer 5039 wygrał główny los?
— Tak. Czy pan go ma?
— A tak!
Pokazuję.
Kłaniają mi się.
Pojmujecie, ktoś, co wygrywa, to zaraz wielki pan!
— Winszuję! — odzywa się urzędnik.
— Czy mogę dostać pieniążki?
— Dziś nie, ale jutro!
— Jutro? Szkoda.
Biorę znów dorożkę. Walę do Saint-Ouen i oto jestem, ażeby wam powiedzieć: Mamo Aubin! kupuję twój zakład! Ženię się z Maryą za trzy tygodnie... mama Weronika i Marta nie opuszczą nas wcale.
— Brawo! Brawo! Magloire!
Wszyscy się do niego cisnęli... Winszowano mu z dobrego serca.
— A więc skoro jesteś, poczciwy Magloire, to nam zagrasz do tańca — rzekła młoda kobieta, która, pierwsza odezwawszy się o tańcu, nie wyrzekła się swego projektu.
— Ależ ja jeszcze nie jadłem obiadu — odparł mańkut.
— Będziesz jadł, gdy my będziemy tańczyli!
— To byłoby dla mnie trochę za trudno!
Od powrotu Magloira, pani Sollier znacznie się ożywiła.
Nie czuła już znużenia.
— Moja Marteczko — odezwała się — poproś Maryę, ażeby przyniosła katarynkę naszego przyjaciela... Położymy się trochę później, a uczcimy powrót Magloira, grając do tańca tym wszystkim dzielnym ludziom.
Okrzyk powszechnej radości powitał te słowa.
Marya z Martą sprowadziły katarynkę do wielkiej sali, poczem Weronika kręcąc korbą, zagrała hucznego kontredansa.
Podczas gdy Magloire jadł obiad z potężnym apetytem, tańce szły raźno i dopiero o północy rozeszli się zmęczeni tancerze.
W sali pozostała tylko Weronika z wnuczką, pani Aubin, mańkut i Marya.
— Mamy z sobą trochę do pomówienia — odezwał się Magloire.
I zaczął w te słowa:
— Oznajmiłem ci więc, moja dobra mamo Aubin, i powtarzam, że jutro dostanę 50,000 franków... Czy zawsze gotowa jesteś ustąpić mi swój zakład za cenę, jaką oznaczyłaś?
— Słowa danego nia cofa się, mój chłopcze! — odparła dzielna kobieta — kiedy tylko zechcesz.
— To załatwimy interes jak najprędzej, chyba że...
Magloire przerwał sobie.
— Chyba że? — zapytała pani Aubin.
— Chyba że Marya nie zechce za trzy tygodnie zostać ślubną małżonką Jakóba Magloira, tu obecnego...
— Jakiś ty głupi! — odpowiedziała młoda dziewczyna, czerwieniąc się, jak piwonia, i podając rękę kataryniarzowi — przecież pani powiedziała: słowa danego nie cofa się!..
Mańkut ucałował swą narzeczonę.
— Dziękuję! — zawołał — i moja stara matka będzie na ślubie!.. To się dopiero ucieszy!
— Czy z nami będzie mieszkała?
— Nie. Nie mogłaby się wyrzec swych przyzwyczajeń i swego dworku.
I, ujmując narzeczoną za rękę Magloire, dodał:
— Tu będziemy mieli inną matkę do pielęgnowania i małą wnuczkę, nad którą czuwać będziemy... Kiedy Marta dorośnie, będzie ci dopomagała i stanie się twoją prawą ręką w domu, jaką ty byłaś u pani Aubin...
— Nie, Magloire — rzekła nagle Weronika — ani ja, ani Marta, nie zgodzimy się być ci ciężarem!.. Ja odmawiam!
— Tylko proszę mi nie gadać takich rzeczy! — odparł mańkut tonem wyrzutu.
— Ja muszę mówić te rzeczy, Magloire — podchwyciła pani Sollier. — Podczas twej nieobecności wnuczka i ja robiłyśmy, coś nam doradzał przed wyjazdem... Z katarynką odbywałyśmy wędrówki... Dochody miałyśmy takie, że nietylko starczyło na życie, ale można było jeszcze odłożyć. Ja potrzebuję ruchu i świeżego powietrza... Gdybyś nam zechciał zostawić swą katarynkę, żebyśmy dalej pracowały, z którą nam się tak dobrze wiodło... W zimie Marta pójdzie do szkoły i powetuje na naukę czas, podczas lata stracony. Ja jestem spokojną teraz, bo wiem, że gdybym umarła, wybyście jej nie opuścili... Ale tymczasem zostawcie nam swobodę, czego pragnę...
— Ha! skoro tak, to ja nie nalegam odparł Magloire — bo zawsze będziecie przy nas, na oczach naszych i przy naszym stole. Jutro pójdę do mera, ażeby wyrobić dla pani medal na granie.
Marta skoczyła znów mańkutowi na szyję. Weronika podziękowała mu serdecznie.
Czas był już wielki udania się na spoczynek...
Rozstano się, mówiąc sobie: Do jutra.


∗             ∗

W chwili, gdy wszystko zdawało się obiecywać Robertowi Verniere bezkarność, nędznik nie był jeszcze spokojnym i czuł się jakby wciąż zagrożonym.
Henryk Savanne — o czem nie wątpił spróbuje przywrócić wzrok Weronice Sollier, a gdyby zdołał tego dokonać (na tym świecie nie ma nic niemożebnego), Filip de Nayle będzie nalegał, ażeby biedna kobieta odzyskała dawne miejsce odźwiernej w fabryce.
Teraz już go nie zajmował klejnocik, pozostawiony w ręku niewidomej.
Daniel Savanne oświadczył był, że ten klejnocik nie może go naprowadzić na żaden ślad.
Teraz nie przestraszał go już podwójny wzrok małej Marty.
Doktór O’Brien, rozłakomiony obietnicą stu tysięcy franków, postara się, ażeby znikła.
Dozór, którego był przedmiotem ze strony Niemiec, również pozostawiał go bardzo spokojnym.
Dzięki magnetyzerowi, gdyby go zaczepiono, mógłby się bronić i walczyć równą bronią.
Teraz jego nieprzyjacielem był Henryk Savanne.
On to mógł zgubić go, uzdrawiając niewidomą.
Wprawdzie O’Brien a przed nim doktór Sermet oświadczyli, że przedsięwzięcie operacyi równałoby się wydaniu wyroku śmierci na Weronikę.
Lecz wiedza również jak sprawiedliwość nie jest nieomylną.
Słowem Robert powiedział sobie, że tu jest słabsza strona jego pancerza i że skutkiem tego musi się uważać za dostępnego dla ran.
Noc przepędził bezsennie, starając się obmyśleć środki, jak mógłby zdruzgotać broń, mogącą go ugodzić, jak sparaliżować rękę, mogącą mu cios zadać.
Był sposób — o tem już nieraz myślał: — Sposób był, ale bardzo gwałtowny..
Trzeba byłoby raz na zawsze zgładzić babkę, gdy jednocześnie zniknęłoby i dziecko.
Ale kto by mógł tego dokonać?
O’Brien rzeczywiście; z wielkiego serca, pod warunkiem zdwojenia przyrzeczonej nagrody.
O! sumę tę onby chętnie podwoił bez wahania, byleby sobie zapewnić bezpieczeństwo. Czyż nie miał kasy oddzielnej, jemu tylko, wiadomej, obficie zaopatrzonej w pieniądze, skradzione bratu?
Po za tem życie wydawało mu się pięknem, znajdował się na czele wspaniałego przedsiębiorstwa, otaczał go powszechny szacunek i w przyszłości nie groziło mu rusztowanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.