Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom IX/PM część IV/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


17.
Obietnica.

Scypio przez chwilę stał niemy, nieporuszony we drzwiach budoaru; wreszcie wszedł do salonu, blady, zmieniony przerażającém uczuciem gniewu, nienawiści, oburzenia przeciw ojcu, w którym utkwił wzrok ponury, niedowierzający.
— A więc wiedziałeś że jestem tutaj? — rzekł do hrabiego, — i dlatego tak głośno mówiłeś?
— Tak jest... nieugiętym głosem odparł hrabia i obracając się do Baskiny dodał;
— Dlatego to pokonałem okropny wstręt widzenia się z panią... Wiedziałem że mój syn jest tutaj... tam w tym gabinecie — i w obec pani...chciéj to pani pamiętać, w obec pani chciałem mu dać surową naukę, która wsparta moją niecofniętą wolą, podwójną mu korzyść przyniesie.
— Słyszałem każde pańskie słowo, — głucho odparł Scypio, — i nie zapomnę żadnego.
— Jeżeli potrzeba będzie, gotów jestem odświeżyć ci pamięć, — powiedział pan Duriveau, — i w obeo téj kobiéty, która swym haniebnym wpływem posunęła cię aż do znieważania władzy ojcowskiéj... przypomniéć ci, iż wróciłeś znowu pod jarzmo téj władzy... iż dla twojego zbawienia upokorzyłem cię w obec téj kobiéty, która tobą gardzi, z ciebie szydzi, bardziéj może nawet niż cię nienawidzi.
— A jakiż to cel téj pięknéj exekucyi ojcowskiéj mój panie? spytał Scypio.
— Ponieważ ani napomnienia, — zaczął znowu hrabia, — ani najczulsze błagania, nie zdołały pokonać twojéj zuchwałości...
— Ah!... otóż mamy znowu scenę ojca czułego, drwiąco przerwał Scypio. — Opowiadałem ci, moja kochana... że ledwo mierne sprawiła na mnie wrażenie... bo pan raczył uprzedzić mię, że oddawna wprawiał się do łatwéj łzy.
Hrabia nic zważając na to, mówił daléj:
— Jeden mi tylko pozostawał środek, tojest ugodzenie cię w najczulszą stronę... bo w twą dumę... Chcę więc... tak jest, chcę poniżyć tę dumę mój panie... a poniżyć tak nizko... tak nizko... abyś się nawet w obec téj kobiéty rumienił... aby nawet ta kobiéta wstydziła się ciebie!... teraz nie lękam się już twéj występnéj chełpliwości, bo z upadku tego nie powstaniesz... Patrz, mój ty paniczu przebiegły, gardzący wszystkiém i wszystkiemi, patrz, oto ojcowska władza przywróciła cię do właściwego tobie stanowiska, dziecka nieco krnąbrnego, nieco pustego, które naprzód ukarać a potém wyleczyć należy, by to dziecko nie trwało w złém i w zepsuciu.
— Panie, — zawołała Baskina, udając że lęka się aby hrabia swą mową nie przywiódł Scypiona do ostateczności, — strzeż się... te słowa są zbyt okrutne...
— Dajże pokój moja kochana — z zuchwałą pogardą przerwał Scypio — scena ta jest tylko zbyt śmieszna... a mam zamiar pewny; że jednak ta śmieszność tchnie niejako podłą obłudą, nadaje więc nową postać ojcowskiéj władzy tego pana... Mieliśmy ojca filuta... ojca srogiego... ojca czułego;... mamy teraz ojca obłudnego... Bo dziś rano jeszcze ten pan postępował ze mną jak dobry i wesoły kolega, a miał w kieszeni rozkaz przyaresztowania mię... a wczoraj jeszcze mówił mi: No łotrze, obaczę się z Baskiną, skoro tego pragniesz koniecznie; ale ani słowa o tém przed panią Wilson... Wreszcie — z wzrastającém szyderstwem dodał Scypio — to mię nie bardzo dziwi, bo słusznie mówi przysłowie: Dobra krew kłamać nie może. Syn zacnego Duriveau wzbogaconego lichwiarza, zachowuje czystość swojéj rasy; działa jak działał zapewne szanowny jego ojciec, kiedy potrzebował schwytać w swe sidła upartego dłużnika, a miał w kieszeni wyrok skazujący go na areszt. No wyznaj pan, że jesteś Judaszem pa małą skalę.
— Złe porównanie, — z lodowatą spokojnością odparł hrabia, — kto chce zamknąć waryata... pewno go o tém nie uprzedza.
— Dalipan nie najgorsza wymówka, — wybuchając szyderczym śmiéchem zawołał Scypio, otóż dostojna ojcowska władza przywdziewa postać argusa z Bicetre.
Hrabia litościwie wzruszył ramionami i rzekł do Scypiona:
— Przebaczam i powinienem przebaczyć ci to zuchwalstwo... bo obecność téj kobiéty posuwa cię do najwyższéj bezczelności... Przewidywałem to jako skutek lekcyi którą ci dać postanowiłem... Ale posłuchaj: gdybym nie miał sposobu wyrwać cię dzisiaj, natychmiast z pod wpływu téj istoty, powiedziałbym ci, że przysięgła zemścić się na tobie, podobnie jak się już zemściła na innych, za wzgardę, hańbę, zasłużone zniewagi jakim od nikczemnego dzieciństwa swojego podlegała... bo już w dziesiątym czy dwunastym roku życia w całém znaczeniu tego wyrazu znała co to jest być wyrzutkiem społeczeństwa, włóczęgą, złodziejem... ona wsławiona dzisiaj artystko... któréj wyprzęgają konie, którą ciągną w tryumfie!
— Ah! panie... przebacz... przynajmniej dzieciństwu! — oburącz twarz zakrywając błagała Baskina, jakby ją ten wyrzut zniweczył.
— Dosyć... mój panie... dosyć!.. zawołał Scypio.
— Ej... moje ty biédne niewiniątko, — odparł ojciec, — myślisz może iż ją zraniłem. Uspokój się, przedwczesne przyzwyczajenie do grzechu i hańby zahartowało jéj serce: powiadam jéj to w obec ciebie, abym ci dowiódł że szydzę z jéj nienawiści... jak z jaszczurki którą nogą depczemy... Co większa, teraz, kiedy dobrowolnie lub gwałtem będziesz w mojéj mocy, nie radzę jéj... i zabraniam, aby mnie albo tobie szkodziła. — Żeby ci zaś dowieść jak mało jéj się teraz obawiam, zostawiam cię z nią samego... bo sądzę że wraz ze mną wyjść ztąd nie zechcesz...
— Prawda... wyznaję, iż twa ojcowska władza przejmuje mię należytym szacunkiem... z cierpkiém szyderstwem rzekł Scypio, — z całą pokorą właśnie prosić chciałem... o pozwolenie pozostania przy pani... Pojmujesz pan zapewne, że potrzebujemy pozostać sam na sam, abyśmy o panu pomówić mogli...
— Słusznie... rzekł pan Duriveau biorąc kapelusz.
— Jak to?... powiedział Scypio, i pan nie wzywasz mię w imieniu Panującego i talizmanu w który się opatrzyłeś abym się udał za tobą?...
— Nie, nic nie nagli, — rzekł hrabia zmierzając ku drzwiom, — do godziny szóstej wieczorem... daję ci czas do namysłu...
— I pan nie przypuszczasz, — powiedział Scypio — że tymczasem umknąć mogę?
— Bynajmniéj — odparł hrabia.
— Jakto! nie żądasz pan odemnie nawet słowa jako od więźnia... własnego ojca? — ciągle zimno szydząc spytał Scypio.
— Słowa twojego nie potrzebuję, odpowiedział hrabia biorąc za klamkę. — Na dole... u bramy czeka dwóch ajentów policyjnych... którym nie ujdziesz.
Scypio zatrząsł się wściekle. Ale prędko, dla ukrycia swojego rumieńca i wzruszenia schylił się, zapalił cygaro, a dumnie wyprostowawszy się rzekł:
— W istocie pan jesteś bardzo przezorny... lecz niezbyt wynalazczy człowiek... Pięknym pomysłem o policyjnych ajentach zapewne natchnęła pana pamięć o pachołkach dziadka Du-riz-de-veau lichwiarza, który się nimi otaczał jak dawni baronowie zbrojną strażą.
— Widzę przynajmniéj żeś korzystał z lekcyi historyi twojego nauczyciela, — z niezachwianą zimną krwią odparł hrabia. — Zresztą dosyć trafne czynisz porównanie, bo ci dwaj ajenci mają rozkaz udania się za tobą wszędzie, i w pewnych okolicznościach, aresztowania cię niezwłocznie... Usłuchaj mię zatém: radzę, pożegnaj panią jak możesz najprędzéj i wracaj do mnie... bo my także mamy o czém pomówić; jeżeli jak sądzę twoja biédna główka uspokoi się, przyznasz, odzyskawszy zmysły, że działam jak powinienem, i spodziewam się że będziesz uczciwym chłopcem... Potém obracając się do Baskiny hrabia dodał: Zostawiam panią, i wychodzę najspokojniejszy względem wszelkich, pani zabiegów co do mnie i do mojego syna... Wiem że samo to oświadczenie może panią o rozpacz przyprawić.
— Prawda panie, — z szyderczą pokorą odpowiedziała Baskina — uznaję nieudolność mojéj nienawiści naprzeciw pana... Zgrzeszyłam... żałuję... jestto moja wina, moja bardzo wielka wina; zresztą bądź pan przekonany że umiem należycie cenić sposób w jaki pan pojmujesz i wykonywasz ojcowską władzę... Pańska wymowa poparta ajentami policyi, ma w sobie coś tak przenikającego, iż nie wątpię że syn pański, równie jak ja, uderzy czołem przed twą wszechmocnością.
— Mów za siebie, Baskino, — zawołał Scypio puszczając wodze swéj wściekłości. — Ja nie zwykłem bić czołem przed nikim... u mnie zemsta za zniewagę!
Hrabia już miał wyjść, ale zatrzymał się, i pogardliwym wzrokiem mierząc syna, rzekł mu;
— Zdaje mi się że mówisz o zemście?...
— Tak jest... mówię... a nawet na prostych słowach nie poprzestanę, — zawołał niepomiarkowany Scypio. Ah! pan sądzisz żeś mię bezkarnie wychował po swojemu? mniemasz że teraz lada twój kaprys nagle przemieni mię w posłusznego syna, a ciebie w szanownego ojca?
Hrabia gwałtownie poruszony, powstrzymał się przecie, Scypio coraz bardziéj rozjątrzony mówił daléj:
— Tyś mię zawczasu czynił świadkiem twoich miłostek, powiernikiem twych nikczemności... nauczyłeś mię ze wszystkiego szydzić, wszystko znieważać... nawet twą władzę ojcowską, skalaną wśród wspólnych i wyuzdanych rozpust. Teraz, od ośmiu czy dziesięciu dni, rozjątrzony niesforną żądzą ożenienia się, chcesz odgrywać rolę ojca? Ha! to litości godne! Mówisz żem cię szanować winien? Nie wiészże iż straciłeś prawo do szacunku, mój panie... od chwili jak wśród niecnéj orgii z jednego kielicha piliśmy wino rozpusty, jak wzajem zamieniliśmy kochanki?
Hrabia pognębiony temi okropnemi słowy, mimowolnie spuścił oczy.
— Czy pamiętasz pan ową wieczerzę, kończył Scypio, tryumfując z pomięszania ojca — kiedy zamieniłeś twą brunetkę Sydonię na moję blondynkę Zefirynę... i żaliłeś się nawet żeś stracił na téj zamianie... No, ale dosyć na tém mój panie... tylko pamiętaj, strzeż się.., bo ze mną igrać niebezpiecznie... Nie są tu już obecni ojciec i syn, ale dwaj towarzysze rozpusty a dzisiaj śmiertelni nieprzyjaciele, bo jeden niegodziwego figla wyplatał drugiemu... a za ten figiel mój panie... pomszczę się mimo twoich policyjnych ajentów, mimo więzienia i przekleństwa twojego... zwłaszcza jeżeli mię przeklniesz bez śmiéchu, nie zaś jak wówczas gdyś zawołał:
Przeklinam cię niegodny synu... który po piątéj butelce spadasz pod stół... To powiedziawszy... ja i pani żegnamy pana.
Hrabia czerwony i blady na przemiany, przez cały ciąg téj świętokradzkiéj mowy Scypiona, nie odpowiedział ani słowa, wydobył zegarek z kieszeni, spojrzał nań i rzekł do syna:
— Trzecia godzina... rozkazuję ci abyś o szóstéj był u mnie... i nie wątpię że będziesz... dobrowolnie lub gwałtem... Bo pojmujesz zapewne że z krnąbrnym studentem zawsze do końca trafić można. A zatém... pamiętaj... o szóstéj.
To powiedziawszy hrabia wyszedł, dla większéj pogardy zostawując Scypiona z Baskiną.
Pan Duriveau nim wsiadł do powozu, skinął na dwóch silnych, pękatych ludzi ubranych w stare wątpliwego koloru paletoty i mających ogromne ołowiem napuszczane laski; na ten znak dwaj ajenci policyjni dotąd przechadzający się po ulicy, nie spuszczając z oczu drzwi domu Baskiny, czémprędzéj przybiegli do hrabiego.
— Podwójcie baczność — rzekł im, i pilnie przypatrujcie się każdemu kto ztąd wyjdzie; bo mój syn może zechce umykać przebrany.
— Niech pan hrabia będzie spokojny, — odparł jeden z ajentów, — mamy dobre nogi i dobre oczy.
— Jeżeli o godzinie szóstéj mój syn nie wyjdzie z tego domu, — rzekł znowu hrabia, — jeden z was pójdzie po urzędnika policyi i z nim udacie się do tego domu, przyaresztujecie mojego syna i przyprowadzicie go naprzód do mnie, a potém do więzienia.
— Rozumiemy panie hrabio.
— Jeżeli wyjdzie przed szóstą, oświadczycie mu że ma się z wami udać do mnie, a jeżeli nie zechce, niezwłocznie zaprowadzicie go do Conciergerie.
— Dobrze panie hrabio.
— Czy macie zamówionego fiakra?
— Mamy panie hrabio, oto czeka tam na rogu...
— Ale... dodał pan Duriveau, nie mogąc ukryć bolesnego wrażenia, — jeżeli... dla ujęcia mojego syna będziecie musieli użyć siły, zalecam jak największą względność.
— Niech się pan hrabia nie lęka, obejdziemy się z nim jak z panienką, która niechcąc jechać do Śgo Łazarza, kęsa i drapie jak rozdrażniona kotka.
— A więc pamiętajcie, raz jeszcze wam polecam względność, powtórzył hrabia.
— Racz pan hrabia być zupełnie spokojnym, my po skórze znamy naszych klientów i wiemy jak kogo traktować, a syn pański pewno się na nas użalać nie będzie.
— Dobrze! — powiedział pan Duriveau wsiadając do powozu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Hrabia dowiódł niepospolitéj władzy nad sobą samym, że z pozorną przynajmniéj spokojnością mógł znieść obelgi syna; lecz, wyznać należy, iż przez chwilę stał jakby skamieniały, przygnieciony ogromem zniewag jakie nań cisnął Scypio, a na które odpowiedzieć nie umiał... bo ten niegodny ojciec zasługiwał na okropną lekcyą, którą mu z kolei własny syn dał w oczach Baskiny... Sam on to w swéj duszy z przerażeniem przyznawał; sam opłakiwał teraz haniebne wychowanie, jakie dał synowi swojemu. Nawet przez chwilę żałował że uległ wrodzonéj porywczości charakteru, która go zawsze do ostateczności posuwała.
Lecz wspomniawszy że trzy razy w ciągu tygodnia (a wyznać potrzeba, że od chwili przeczytania Pamiętników Marcina, które mimo jego wiedzy jakkolwiek jeszcze powolny, ale tak zbawienny wpływ na niego wywarły, iż nagle zmieniał mowę, postępowanie, że się wstydził przeszłości), napróżno okazywał synowi rzetelną przychylność, przedstawiając mu w żywych kolorach niegodziwość, obłudę i gwałtowność dotychczasowego postępowania; wspomniawszy nakoniec, że jego napomnienia pełne wzniosłości, mądrości i dobroci; że nawet łzy szczere i bolesne, które mu wyrwała zatwardziałość syna, to niepoprawne dziecko przyjęło jakby obłudne kuglarstwo — pan Duriveau do ostateczności przywiedziony, uznał za rzecz konieczną użyć swojego prawa, bo z obowiązku i dla interesu Scypiona działając, sądził że tém samem złagodzi może jego nieugięty charakter.
Na nieszczęście mylił się pan Duriveau; vice-hrabia powiedział mu tę okrutną prawdę:
Po wychowaniu jakie mi dałeś, nie w jednym dniu uczynisz ze mie posłusznego syna, a z siebie zasługującego na uszanowanie ojca.“
Odrodzenie Scypiona, téj duszy przedwczesną przewrotnością zgangrenowanéj, wymagało troskliwych i macierzyńskich starań, słowem wymagało nieskończonego wyrozumienia, téj rzadkiéj i roztropnéj znajomości serca, a mianowicie cierpliwéj przenikliwości, pobłażania i miłości, jakie samego tylko serca matki są udziałem.
Tych koniecznych przymiotów brakowało panu Duriveau, człowiekowi energicznemu, ale porywczemu, samowładnemu... Nadto, zapamiętała miłość dla pani Wilson przewodniczyła nim i pobudzała go do szybkiego i surowego działania. Nawrócenie Scypiona potrzebowało kilku miesięcy i kilku lat może, a plany pana Duriveau wymagały, aby syn jego odrodził się w ciągu jednego tygodnia... naturalna więc, że jego w téj mierze starania musiały być daremnemi.
Jakimże wreszcie sposobem Scypio zdoła dokonać zemsty, kiedy policyjni ajenci krok w krok śledzić go mieli skoro wyjdzie od Baskiny, lub też aresztować w jéj domu, gdyby bawił tam dłużéj jak do godziny szóstéj?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Powiedzieliśmy że po wyjściu hrabiego, Scypio pozostał sam na sam z Baskiną.
Przez chwilę oboje milczeli. Baskina, że tak powiemy, chciwém spojrzeniem połykała wyraz oburzenia i głębokiéj nienawiści, malujący się na twarzy vice-hrabiego.
— O! zemszczę się! — zawołał Scypio wyciągając zaciśniętą pięść ku drzwiom, któremi wyszedł jego ojciec. O! tak jest, zemszczę się powiadam, a nawet już się pomściłem... bo on zaledwie powstrzymywał swoję wściekłość... bo każde moje słowo cios mu zadało!...
— Tak jest... słowa... i tylko czcze słowa... oto cała twoja zemsta!... głucho i szyderczo rzekła mu Baskina; — piękna mi zemsta!... jakby słowa, najostrzejsze, najzuchwalsze nawet, mogły kiedyś odpłacić za hańbę jaką cię ten człowiek pokrył! Wychodź więc ztąd Scypionie, wychodź i oddaj się w ręce nikczemnych ajentów!
— Zabiję ich! jeżeli mię dotkną, — zawołał Scypio.
— Nie zabijesz, — wzruszając ramionami odparła Baskina, — zatrzymają cię i do ojca odprowadzą... jak studenta, którego do aresztu pakują.
— Baskino... ty chcesz żebym oszalał z wściekłości! — tupiąc nogą zawołał Scypio.
— Tak jest, chciałabym tego, — cierpko odparła Baskina... bobyś przynajmniéj nie pojmował śmiesznego i nędznego położenia twojego... Jakże cię ten człowiek wyszydził, znieważył i wydrwił w obec mnie! Patrz, oto uroił sobie jakąś tam bajeczkę o nienawiści sięgającéj jeszcze czasów naszego dzieciństwa... Cóż ztąd gdyby i tak było? wszak własny twój ojciec bierze na siebie mniemaną moję zemstę!... na prawdę, nie życzyłabym najzawziętszemu nieprzyjacielowi mojemu... haniebniejszego, okropniejszego położenia, aniżeli to jakie ci ten człowiek zgotował!...
— Może powiész żem przed nim ugiął czoło! zawołał Scypio; — albo żeś nie widziała jak się rumienił i bladł przyciśniony mojemi słowy?
— Jeszcze raz powtarzam... są to słowa... błahe słowa i nic więcéj, — odpowiedziała Baskina — i cóż mu szkodzą twoje przymówki? Jego rola jest pyszną: panuje nad tobą, daje ci mata, a ty napróżno się szarpiesz... trzyma cię w ręku i musisz mu poddać się, musisz uledz nikczemnie jak dziecko, które o przebaczenie prosi, bo inaczéj czeka je areszt. Jakie to zrobi wrażenie w Paryżu, w twoim klubie, pomiędzy twoimi przyjaciółmi i nieprzyjaciółmi, jakie szydzić z ciebie i cieszyć się będą! Ów świetny Scypio, który się przesycał powodzeniem, najprzebieglejszy, najstraszliwszy z całéj bandy, jak waryat zamknięty! Ale cóż czynić?... nie możesz walczyć z twoim ojcem, bo cię na miazgę zetrze; tyś tylko dzieckiem... w obec człowieka jego kroju...
— I ty także? — z zadziwieniem i goryczą zawołał Scypio, — i ty także przeciwko mnie powstajesz?
— Wreszcie — niby ulegając oburzeniu zawołała Baskina, — ty nie sam tylko znosiłeś obelgi tego człowieka. Czyliż on i mnie nie okazał najzuchwalszą pogardę? Czyliż nie zmusił mię... o!... bo takie były jego słowa... i to mię właśnie do wściekłości przywodzi — czyliż nie zmusił mię, abym się rumieniła za ciebie?
— Ty?... za mnie? zawołał Scypio...
— I cóżeś uczynił takiego z czegobym miała być dumną? Czyliż dopiero z głębi czekającego cię więzienia pomścisz nas oboje? albo padając przed ojcem na kolana, będziesz go błagał o przebaczenie i... o łaskę zaślubienia twojéj Rafaeli?... czyliż... taka...
— I ty ze mnie szydzisz w téj chwili! — zawołał Scypio przerywając Baskinie, ależ chyba nie masz litości?!
— Tak jest, nie będę jéj miała... boś dozwolił temu człowiekowi, aby cię wydrwił, wyszydził, a ja jestem tyle szalona że równie mocno jak ty, a nawet może bardziéj czuje haniebne twoje położenie. Bo zresztą mniejsza byłoby o wszystko, gdybym cię nie kochała...
— Ależ, przysięgam... tu zwaryować trzeba! — w rozpaczy zawołał Scypio, — powiédz, cóż począć przeciw przemocy?
— Alboż ja wiém?... Należało być zręczniejszym, przebieglejszym aniżeli ten człowiek, który cię tak nielitościwie wydrwił... który cię tak śmiesznym uczynił...
Scypio w nieméj, niepodobnéj do opisania wściekłości, obie pięści wzniósł ku niebu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.