Przejdź do zawartości

Ludzie zbędni w służbie przemocy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Stefan Czarnowski
Tytuł Ludzie zbędni w służbie przemocy
Pochodzenie Głos współczesny, 1935, nr 1
Data wyd. 1935
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PROF. STEFAN CZARNOWSKI
Ludzie zbędni
w służbie przemocy



Słusznym, aczkolwiek symplistycznym w ujęciu, jest pogląd, że drobnomieszczaństwo, zagrożone postępami proletarjatu, dostarcza t. zw. podstawy masowej faszyzmowi, będącemu formą ustrojową, w której wyrażają się najpełniej dążenia monopolistycznego kapitalizmu doby dzisiejszej. Jednakże, nawet po wprowadzeniu niezbędnych precyzyj i poprawek, któreby wymieniony pogląd podniosły do godności teorji, pozostanie w niej nieuwzględnione zagadnienie warunków zwycięstwa faszyzmu. A wiemy, że zdolny on jest zwyciężać nawet w krajach bogatych w proletarjat wielkoprzemysłowy, niezmiernie liczny, klasowo uświadomiony i doskonale zorganizowany. Byliśmy tego świadkami w Niemczech.
Nie mamy zamiaru rozważać na tem miejscu wszystkich tych warunków. Ograniczymy się rozmyślnie do omówienia tylko jednego z nich, zdaniem naszem bardzo ważnego, jeśli chodzi o materjał ludzki, z którego faszyzm wykuwa sobie narzędzie walki i zwycięstwa. Jest nim istnienie dostatecznie licznego „marginesu“ społecznego — by użyć terminologji Thrashera, — t. j. dostatecznej liczby jednostek zdeklasowanych, nie mających określonego społecznego statutu, z punktu widzenia produkcji materjalnej i intelektualnej uważanych za zbędnych i za takich uważających się. Pojęcia marginesu społecznego nie należy mieszać z pojęciem lumpenproletarjatu. Margines obejmuje bowiem jednostki i nawet całe grupy, których do lumpenproletarjatu zaliczyć niesposób. Obok włóczęgów, obok ludzi, żyjących z dorywczej pracy, a więcej z dobroczynności, mieszczą się na marginesie społecznym zawodowi przestępcy; mieszczą się także ludzie uczciwi, którzy, mówiąc potocznie, z jakichkolwiek powodów „nie znajdują sobie miejsca na świecie“; a więc zarówno młodzież z rodzin robotniczych daremnie poszukująca zatrudnienia, jak drobnomieszczańscy dyplomanci szkół wyższych, niewiedzący co począć ze swemi dyplomami, czy poszukujący protekcji i pomocy zamożnych krewniaków, wywłaszczeni eksziemianie z Ukrainy. Należą tu ci wszyscy, których zorganizowana społeczność traktuje jako darmozjadów i natrętów, których pomawia przynajmniej o nieuzasadnione ambicje lub niedołęstwo, a częstokroć o różne zdrożności, jako to o t. zw. „kombinatorstwo“, wyłudzanie datków pod pozorem pożyczek, życie na pograniczu uczciwości i przestępczości, w każdym razie o pasorzytowanie na organizmie społecznym. Ileż to słyszeliśmy i nawet czytaliśmy oskarżeń pod adresem bezrobotnych, iż to swoje położenie traktują jako zawód, by nie pracując, żyć z rzekomej łaski społeczeństwa! Zresztą, nie przeszkadza to bynajmniej temu, że ta sama zorganizowana regularna społeczność może żywić i żywi uczucie litości w stosunku do ludzi marginesowych. Wymaga ona jednak od nich uznania dla okazywanych „dobrodziejstw“ i oburza się, gdy obdarowywani stawiają wymagania. Jako przykład wystarczy przypomnieć oburzenie prasy warszawskiej na „krnąbrność“ głodujących bezrobotnych, którzy ośmielili się uważać, iż wydawane im obiady są im należne, i wyrażali niezadowolenie ze złego gatunku rozdzielanych produktów spożywczych.
Nie możemy wnikać tu w zagadnienie wytwarzania się społecznego marginesu. Dość będzie stwierdzić, że istnieje on we wszystkich społeczeństwach, w których środki produkcji są „związane“, t. zn. owładnięte przez ród, stan, kościół, czy zamkniętą organizację producentów, bez względu na stopień rozwoju technicznego, ustrojowego, duchowego. Zna Afryka Środkowa „marginesowego“ człowieka w postaci tubylca, który z jakichkolwiek powodów stracił związek ze wsią rodzinną i nie ma innego sposobu przeżycia, jak oddanie się komukolwiek w niewolę. Znała Grecja przedklasyczna luzem chodzącego, zarabiającego pracą rąk własnych theta, wolnego osobiście, ale z racji tej swojej wolności pozbawionego wszelkich praw, przyjmowanego do pracy w razie potrzeby, pędzonego następnie, częstokroć bez zapłacenia mu — bo jako wolny i temsamem bezprawny nie miał przed kim się użalić. Znało średniowiecze różne kategorje hominum vagorum, począwszy od wyświęconych księży, którzy biskupa swego lub klasztor porzuciwszy, sprzedawali po rozdrożach fałszywe relikwje, amulety i niejednokrotnie przystawali na kapelanów do band zbójeckich — t. zw. clerici acephali, aż do zbiegłych z pod pana chłopów, do rycerzy, których pan stracił majętność, i do młodszych braci posiadaczy feudów, ofiarowujących swe ramię każdemu w czyjej drużynie można się było spodziewać łupu. Mieliśmy i my w Polsce plebejskiego pochodzenia „łazęgów“ czy „ludzi luźnych“ i szlachecką, poszukującą służby, a często żebrzącą „gołotę“ — ludzi, których bezskutecznie usiłują poddać interesom szlachty posiadającej sejmujące stany, których cechy miejskie starają się do miast nie dopuścić, by nie obniżali płacy roboczej, a których miejski proletarjat używa niejednokrotnie dla zaszachowania krnąbrności, „zuchwałości“ pospólstwa rzemieślniczego.
W okresach stabilizacji elementy te pędzą na marginesie społeczności żywot z dnia na dzień i, mimo wyłączenia, są tolerowane dzięki temu, że spełniają określone funkcje — uważane za potrzebne, aczkolwiek niecieszące się uznaniem, niekiedy pogardzane. Są to przedewszystkiem usługi społecznie niezorganizowane, natury dorywczej lub prywatnej, oraz te dla których społeczność nie wytworzyła lub nie zdołała wytworzyć organów działających zadawalająco. Tak jest np. w wielu krajach z bezpieczeństwem przewozu towarów: w Chinach — i nietylko w Chinach — powierza się transport opiece band zbójeckich, oczywiście za opłatą, wobec tego, że opieka policji nie jest skuteczna poza obrębem miast. W Polsce grupą etniczną typowo marginesową są Cyganie. Są oni pomawiani o kradzieże, nawet dzieci i tak szczególnie dla chłopa naszego cennych koni i mieszkańcy wsi przedsiębiorą szczególne środki ostrożności, gdy tylko obóz pojawi się w pobliżu. Jednocześnie korzysta się z ich usług, jako kotlarzy, konowałów i wróżbitów. Przy sposobności różnych pilnych robót rolnych sezonowych, jakoto sianokosu, żniwa, winobrania, korzysta się chętnie z usług wędrujących po kraju ludzi, w innym czasie pędzonych i denuncjowanych organom bezpieczeństwa publicznego, jako włóczędzy niebezpieczni, a przynajmniej podejrzani. W Stanach Zjednoczonych gangsterzy najmowani są w okresach wyborczych do rozbijania wieców i do bicia przeciwników politycznych. Wiemy, że nieinaczej dzieje się w wielu krajach europejskich i że w każdem większem mieście, między innemi w Warszawie, są szynki, gdzie każdej chwili można nająć ludzi do wykonania zemsty prywatnej. Tem częściej, częstokroć w celach uczciwych, lecz nie wartych wytworzenia organów specjalnych, korzysta się z dorywczych usług owych wyżej wspomnianych elementów nieznajdujących sobie miejsca na świecie. Przykłady wydają się zbędne: każdy z nas wie o ludziach nie mających żadnego stałego zatrudnienia, niewykonywujących żadnego zawodu, społecznie niezaklasyfikowanych, zarabiających wyświadczaniem drobnych dorywczych usług — np. zajęciem miejsca w ogonku dla kogoś, dla którego czas jest drogi, albo odnoszeniem paczek, albo otwieraniem drzwiczek samochodów i rozpinaniem parasola nad wysiadającemi wystrojonemi damami.
Tak jest w czasach, potocznie zwanych normalnemi. Ale w okresach wielkich przemian socjalnych i politycznych dostrzegamy, że znaczenie elementów marginesowych wzmaga się ogromnie, w miarę, jak z jednej strony następuje ich pomnożenie, a z drugiej jak są organizowane przez zdolne do tego, rozporządzające środkami materjalnemi czynniki i przetwarzane na taran do rozbicia ustalonego porządku.
Historja dostarcza aż nadto przykładów drastycznych tej wielkiej roli, którą w chwilach osobliwych odegrali ludzie marginesowi przymusowo lub dobrowolnie zaciągnięci w służbę, że tak powiemy, przedsiębiorców przemian politycznych i gospodarczych, różnych, nieobarczonych skrupułami zdobywców władzy i ziem; w służbę dorabiających się klas, potrzebujących narzędzia do zdruzgotania ustroju dotychczasowego i ufundowania swej przemocy. Czyjemże ramieniem była dokonana krucjata hiszpańska przeciwko Maurom, jeśli nie tych „kadetów“ rodów feudalnych francuskich, którzy, nie mając grosza przy duszy, a częstokroć nie mając nawet własnej zbroi ni własnego konia, zbiegali się zewsząd pod sztandary królów Aragonu, Kastylji, Leonu czy hrabiów Barcelony, ożywieni nadzieją łupu i o ile się poszczęści otrzymania bogatego lenna na ziemiach podbitych? Dla wielu z tych „kadetów“ owa krucjata była tylko wielką imprezą, dla której porzucali codzienny swój zawód zbójecki. Wojska zaciężne, które władcom wieku XIII i XIV posłużyły jako narzędzie do złamania oporu szerokiej rzeszy lenników i do położenia podwalin pod gmach absolutnej władzy królewskiej czy książęcej, były również złożone z owych elementów, które nazywamy „marginesowemi“. Wszystko bowiem znaleźć można było w szeregach gran‘ compagnie: włóczęgę; zawodowego zbója; braciszka, który uciekł z klasztoru; poddanego, który ziemię i pana opuściwszy poszedł w świat; robotnika tkackiego, któremu sprzykrzyła się praca i który nigdzie miejsca zagrzać nie mógł; czeladnika, który zerwał stosunki z cechem; szlachcica-gołotę; — wszystko tam spotykamy, z wyjątkiem ludzi społecznie ustalonych. Nawet wśród dowódców bywają ludzie podobni, jak ów słynny Giovanni Acuto czyli Jean de l‘Aiguille, działający we Włoszech, który stał na czele międzynarodowej drużyny żołdactwa — kondotjer anglik, który dla zyskownego przedsiębiorstwa wojennego i łupieżczego porzucił swój pierwotny zawód krawca. Czyż trzeba podkreślać, że pomiędzy ówczesnym oddziałem służącym temu czy innemu władcy, a bandą zbójecką granica jest płynna? Niedarmo owych zaciężnych żołdaków nazywano we Francji routiers — „ludzie drogi“, t. zn. ludzie, których zaciągnięto z pomiędzy włóczęgów i rozbijających po drogach publicznych zbójców. Niedarmo też termin „kondotjer“, oznaczający dowódcę zbrojnej drużyny odnajmującego swoje usługi jest równoznaczny z terminem „przedsiębiorca-dzierżawca“: za określoną sumę i możność grabieży podejmuje się on dokonania określonej wojennej imprezy, tak jak obecnie wódz bandy gangsterów podejmuje się rozbicia zwolenników kandydatury przeciwnego stronnictwa. Takiem było narzędzie rozszerzenia władzy owych despotów z przełomu wieków XIII na XIV jak Filip Piękny francuski, czy Edward angielski. Nie innych ludzi prowadził do boju „Czarny Książe“, krusząc w Gujennie i w Gaskonji potęgę miejscowych panów i władztwo francuskie. A tyrani włoscy? Większość tych „książąt“ — principi — byli to bogaci panowie, którzy zgnietli republikańskie gminy siłą zaciężnych drużyn, albo — częściej jeszcze, poprostu kondotjerzy, którzy póty służyli republikom miejskim, aż doszli do przekonania, iż dogodniej jest dla nich stać się tychże miast władcami nieograniczonymi.
We wszystkich wypadkach przytoczonych, oraz w tych, znacznie liczniejszych, któreby przytoczyć można było, mamy do czynienia z elementami bardzo różnemi co do pochodzenia i co do natury, ale znajdującemi się w położeniu formalnie jednakiem w stosunku do ośrodków organizacyjnych społeczności regularnej, ustabilizowanej, przynajmniej względnie. Właśnie „marginesowość“ jest ich cechą wspólną i, biorąc rzecz formalnie, mamy do czynienia z jednem zjawiskiem ogólnem. Jest niem proces mniej lub więcej gwałtownej reintegracji do grupy elementów marginesowych, organizowanych przez te czynniki, które dążą do rozprężenia swych sił i ugruntowania swego panowania. W rzeczy samej mamy do czynienia z reintegracją, ze zrobieniem miejsca w społeczności dla tych, którzy dotychczas stałego miejsca uznanego nie mieli. Tak było z reformami wojskowemi Marjusza, które doprowadziły do zastąpienia tworzonej na czas wojny armji obywatelskiej armją, złożoną wprawdzie również z obywateli, ale z obywateli ubogich zaciągających się dla żołdu i emerytury — armją stałą. Od tego czasu wojskowość stała się zawodem w państwie rzymskiem, a wojsko narzędziem, którego imperatorzy użyli do zgniecenia republiki. Zauważyć należy przytem jeszcze jedno: we wszystkich znanych nam wypadkach użycie ludzi marginesowych do rozbicia ustalonego stanu rzeczy poprzedzone zostało okresem bardzo intensywnego pomnożenia liczebnego „marginesu“. Nie wchodząc tu w przyczyny historyczne tego pomnożenia stwierdzimy tylko, że następuje ono w łączności z wyżej wspomnianem związaniem — zmonopolizowaniem środków produkcji i prawa do wykonywania zawodu przez klasy uprzywilejowane.
Przeżywamy właśnie okres podobnej monopolizacji i podobnego bardzo intensywnego pomnażania marginesu społecznego. O monopolizacji kapitalistycznej pisano już tyle, że uważamy się za zwolnionych od omawiania jej w krótkim artykule. Wystarczy stwierdzić, że w dziedzinie nas obchodzącej wyraża się ona wyłączeniem na stałe olbrzymich rzesz od pracy produkcyjnej. Kartelizacja doprowadza do zamykania warsztatów w imię usunięcia konkurencji. Racjonalizacja doprowadza do ograniczenia ilości robotników. W rezultacie olbrzymie rzesze bezrobotnych tracą wszelką nadzieję znalezienia kiedykolwiek zatrudnienia, a młodzież, z roku na rok liczniejsza znajduje wszystkie drzwi przed sobą zamknięte. Nie jest ona zaliczana do bezrobotnych, t. j. do liczby tych, którzy pracę utracili, ponieważ nigdy nie zdołała rozpocząć jakiejkolwiek pracy: przechodzi ona odrazu do kategorji ludzi „zbędnych“. Według naszych, prowizorycznych obliczeń ilość tej młodzieży nieznajdującej sobie miejsca pod słońcem, wyniesie za lat pięć w jednej tylko Polsce do 1,5 miljona, i to tylko tej młodzieży, od lat 16 do 25, której rodziny nie mają żadnych ustalonych podstaw utrzymania, poza pracą ręczną lub umysłową. Jest to niepomiernie więcej, niż wchłonąćby mógł rynek pracy nawet przy najlepszej konjunkturze, zważywszy jeszcze, że przecież pokolenia nowe dorastać wciąż będą. A tymczasem, niezależnie od kryzysu, który nie jest tylko konjunkturalny, ale strukturalny, rozwój obecnego kapitalizmu idzie wyraźnie w kierunku coraz większego ograniczania liczby sił roboczych.
Mamy tu do czynienia z czemś innem zupełnie, niż z zachowywaniem „zapasowej armji pracy“, ciążącej na pracującej części proletarjatu i ułatwiającej burżuazji jej posunięcia. Mamy do czynienia z wyłączeniem rzesz poza nawias grupy produkcyjnie zorganizowanej. Co więcej, można rzec śmiało, że chodzi tu o świadomą politykę, zmierzającą do tego, by faszyzmowi, nie zaś produkcji, dostarczyć rąk rozporządzanych do użycia w chwili właściwej. Obserwujemy posunięcia znamienne, z których wymienimy tylko zachodzące w dwóch dziedzinach, ubezpieczeń społecznych i oświatowej. Znamy wszyscy oddawna już rozpoczętą coraz intensywniejszą kampanję przeciwko ubezpieczeniom od bezrobocia. Pomijamy argumenty finansowe. Obchodzi nas tu jedynie to, że odebranie bezrobotnemu zasiłku, lub ograniczenie jego stawki do śmiesznie małych kwot doprowadza nieuchronnie do demoralizacji społecznej wielkich rzesz bezrobotnych. Niepodejrzane o stronniczość na korzyść proletarjatu badania, przeprowadzone na Zachodzie, dostarczyły dowodu, że przeciętny bezrobotny czuje się normalnym członkiem społeczeństwa, niepomniejszonym w swojem własnem mniemaniu, dopóki otrzymuje zasiłek jako nie jałmużnę, ale rzecz należną. Skoro go straci staje się bardzo szybko człowiekiem, uważającym się za stojącego poza prawem, człowiekiem zbędnym i pogardzanym, zatracającym poczucie solidarności, nawet klasowej, nienawidzącym wszystko i wszystkich, zazdroszczącym dawnym towarzyszom pracy, którzy zatrudnienia nie stracili. Staje się jednostką oderwaną, odosobnioną wśród tłumu jednostek podobnych. Takiemi samemi oderwanymi od drzewa liśćmi, przez wiatr miotanymi stają się szybciej jeszcze młodzi. W domu są oni ciężarem i często spotykają się z wymówkami, że nic nie robią. Przyjąć ich do pracy nie chce nikt. Uczyć się, czy douczać nie mają ani za co, ani gdzie. Przedłużenie okresu obowiązkowego uczęszczania do szkoły i jednoczesne ułatwienie materjalne spełniania tego obowiązku przyczyniłoby się niewątpliwie do uchronienia tej młodzieży przed przedwczesnem znalezieniem się na ulicy i pomniejszyłoby jej nacisk na proletarjat pracujący. Niedarmo Międzynarodowe Biuro Pracy i szereg kongresów robotniczych, pracowniczych i nauczycielskich wzywały i wzywają do przedłużenia obowiązku szkolnego i do ułatwienia rodzicom ponoszenia kosztów utrzymania uczącego się dziecka. Tymczasem widzimy wprowadzanie w życie reform szkolnych, których skutkiem jest faktyczne skrócenie czasu nauki i faktyczne uniemożliwienie szerokim rzeszom osiągnięcia wyższego poziomu wykształcenia. Cały szereg szkół siedmioklasowych zastąpionych zostało czteroklasowemi, gimnazja straciły dwie klasy najwyższe na rzecz liceów, skutkiem czego znaczna część młodzieży z wykształceniem średniem wcześniej niż dotychczas zacznie szukać pracy. Są tendencje do skrócenia czasu studjów w szkołach wyższych, co doprowadzić musi do wcześniejszego starania się o pracę większej liczby dyplomantów. Istnieje też dążność do ograniczenia rzekomej nadprodukcji inteligencji, co znalazło już swój wyraz w ograniczeniu liczby przyjęć do wielu szkół wyższych lub na niektóre ich wydziały. Skutkiem jest wykolejenie się ogromnej liczby tych, którzy, przygotowawszy się do studjów wyższych, nie dostali się do uczelni, i nie mając przygotowania do życia praktycznego, nie mając żadnego zawodu, biegają po znajomych, szukając protekcji; w imię ograniczenia konkurencji w zawodach technicznym, prawniczym, lekarskim — pomnaża się liczbę jednostek zdeklasowanych, a tym, którzy szkołę niższą, średnią czy wyższą ukończą, daje się praktyki bezpłatne, po których zastępuje się ich również bezpłatnymi praktykantami.
Są to sprawy zbyt znane, aby warto było rozwodzić się nad niemi. Powstaje w naszych oczach armja wykolejeńców pochodzenia chłopskiego, robotniczego, inteligenckiego: olbrzymi, coraz liczniejszy margines, w coraz wyższej mierze składający się z ludzi młodych, pełnych młodzieńczego temperamentu, a skłonnych do wytwarzania w sobie „kompleksu mniejszej wartości“ i łaknących zaznaczenia się w przeciwstawieniu do tych, którzy mają pracę, którzy zarabiają, którzy cieszą się szacunkiem ogółu. Ludzie ci są dla faszyzmu potrzebni. Z nich bowiem rekrutuje on swoje bojówki, swoje czarne, brunatne, czy też innego koloru koszule. Nie z kogo innego, jak z nieukończonych studentów, z beznadziejnych kandydatów do posad państwowych i zwłaszcza ze zdemobilizowanych po wojnie rezerwistów, którzy po kilku latach, spędzonych w okopach, odzwyczaiwszy się od pracy, a wdrożywszy się w dyscyplinę, zastali miejsca przy warsztatach zajęte, zorganizował faszyzm włoski te bojówki, które biły i rozpędzały robotników, zajmujących fabryki. Znanym jest także faktem, że hitleryzm przed przewrotem 1933 r. organizował przedewszystkiem młodzież nie zatrudnioną i nie mającą nadziei znalezienia jakiegokolwiek zatrudnienia. Kilka procesów, (które — rzecz prosta — toczyły się jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy) ujawniło zarówno skład oddziałów szturmowych, jakoteż właściwe im metody wychowawcze. Rodzicami tych młodzieńców byli ludzie różni: inteligenci, urzędnicy prywatni, drobni rzemieślnicy, dość wielu robotników. Sami szturmowcy byli bez wyjątku młodzieżą, nie mającą określonego zawodu, żadnego zatrudnienia, ludźmi wałęsającymi się po mieście w poszukiwaniu przygód miłosnych, burd ulicznych i ewentualnego przygodnego zarobku lub poczęstunku. Niektórzy byli stałymi mieszkańcami przytułków, inni, zwłaszcza synowie inteligentów, stawiali pierwsze kroki w zawodzie sutenerskim, jeszcze inni, większość, byli młodzieńcami, którym obrzydły słyszane w domu wymówki, że są ciężarem i którzy stracili nadzieję, by warto było próbować znaleźć pracę. Oddział szturmowy przedstawiał dla tych młodzieńców szczególne powaby. Naprzód ciepły lokal w separatce przy szynku, codzienne nieomal poczęstunki ze strony przyjaciół politycznych zamożniejszych, którzy zachodząc do szynku uważali sobie za obowiązek postawić piwo, czasem i kanapkę dzielnym szturmowcom. Wreszcie — i przedewszystkiem — obok kilkudziesięciu fenigów „żołdu“ od organizacji, poczucie, że się jest uczestnikiem jakichś ważnych spraw, atmosfera zbiorowego samochwalstwa, sławienie się przewagami osiągniętemi nad „komuną“ i last not least podniecenie oczekiwaniem zbiorowego „czynu“: bójki ulicznej lub napaści. Te to bojówki, złożone w znacznej części z synów proletarjatu, rzucane były niejednokrotnie na dzielnice robotnicze, gdzie urządzały masakry. I szły na te wyprawy z entuzjazmem. Wygasło bowiem w nich poczucie solidarności klasowej, a tliła w nich tylko nienawiść do zatrudnionych „szczęśliwców“ i ożywiało ich poczucie solidarności członków jednej bandy. Nieinaczej w wyżej przytoczonych przykładach historycznych żołdacy pochodzenia chłopskiego i rzemieślniczego grabili i wieszali z upodobaniem rzemieślników i chłopów.
Nie idzie zatem, by w warunkach sprzyjających proletarjat zorganizowany i wogóle pracujące klasy nie miały środków przeciwstawienia się i nawet sparaliżowania gry faszystów. Niemniej powinny sobie z gry tej zdawać sprawę. Przedmiotem tego artykułu było wskazanie jednego z atutów tej gry, zdaniem naszem nienajmniej ważnego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Czarnowski.