Listy z zakątka włoskiego/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy z zakątka włoskiego |
Pochodzenie | „Biesiada Literacka” 1886 nry 8, 13, 16, 20, 24, 28, 31, 39, 43, 48, 52 |
Wydawca | Gracyan Unger |
Data wyd. | 1886 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jest-że co smutniejszego na ziemi nad zapomnienie? – nad grobowe milczenie obojętności? A pamięć ludzka tak słaba i niestała, że nawet się dziwić nie można, gdy nas opuszcza w chwilach, których by mogła być pociechą. Tu w tym zakątku głuchym częsty brak listów i dzienników daje przedsmak zupełnego wymazania z pamięci kraju, który się tak kochało. Napróżno sobie powiada człowiek, że przeszło pół wieku męcząc ludzi sobą – powinien zrezygnowany przyjąć milczenie i zapomnienie. Gdy którego dnia z Bruggu poczta nie przyniesie żadnéj życia oznaki – smutek ogarnia okrutny... Próżno się to tłumaczy i uniewinnia letnią wilegiaturą.
W dziennikach obcych, których tu jest dosyć, napróżno by chcieć szukać czegoś o kraju. Wiadomości z zagranicy są szczupłe, niedokładne, a najczęściéj ich brak zupełnie.
Z Paryża dochodzi nas wieść o śmierci żony Aleksandra Chodźki, która zapewne zmusi już sparaliżowanego starca, potrzebującego opieki nad sobą, schronić się do domu przytułku Świętego Kazimierza. Szczęśliwa młodzież, która się tylko kształcić wyjeżdża do stolic europejskich, z plonem powraca na zagon własny – i bodaj go nigdy nie opuszczała. Najtwardsze życia warunki pod własném niebem znośniejsze są jeszcze niż tułactwo pod obcém... Wynosi się z domu miłość ku niemu, ale obcy ludzie i nowe wrażenia uciskają i człowiek mimowoli staje się istotą o startém piętnie, która się wychodźcem, tułaczem, wygnańcem nazywa. Rozbitek ten często, jeżeli nie zawsze, pozbawiony węzłów, które by go ściśléj łączyły z krajem rodzinnym, obojętnieje, stygnie, nawyka do nowéj społeczności, jaka go otacza – i dla nas zostaje straconym.
Potrzebaż przypominać, że działalność człowieka najświetniejszą zawsze, najpożyteczniejszą jest na własnym gruncie?
Serce mi się ściska, patrząc jak po najciaśniejszych zakątkach mnóstwo jest wszędzie téj braci naszéj, skazanéj na zatracenie wśród gęstego tłumu obojętnych. Nawet tu w Szwajcaryi, gdzie życie tak trudne, bo sami szwajcarowie zmuszeni są dla zarobku opuszczać swe piękne góry i jeziora, niema prawie mieściny i kąta, gdzieby nas nie było.
W samém Schinznach, które jest małą osadą, zaledwie mogącą nazwać się wioską, niema wprawdzie nikogo, ale w Baden, na drodze do Zurichu, już kilka osób znajdziemy, a nierównie więcéj ich w stolicy kantonu.
Schinznach, kąpiele siarczane, w wielu chorobach skórnych i reumatyzmach bardzo skuteczne swemi wodami, już oddawna znane być musiało z leczebnych własności — bo oto szyba, bardzo pięknie malowana i wyrzynana z r. 1697 świadczy o znaczeniu miejsca tego. Jest to jedyna zapewne historyczna pamiątka w osadzie téj nad Aarem, ale cała okolica, wszystkie niemal wzgórza otaczające zasiane są ruinami starych zamczysk...
Tuż ponad Schinznach sterczą mury starożytnéj wieżycy i resztki zamczyska Habsburg... Zamek jest dziś własnością kantonu i – horreo referens – kanton wypuszcza dzierżawą mieszkalne mury, w których chłop utrzymuje szynk piwa. Musi on kwitnąć na gruzach tych, bo wszystkim wiadomo, że szwajcarowie nawet bawarczykom nie ustępują w zalewaniu się płynem Gambrynusowym. Dla turystów zapewne oprócz piwa znajdzie się mleko i bułki. Od lat kilku Habsburg zwiedzany częściéj zaprowadził u siebie księgę do zapisywania się dla podróżnych, w któréj, jeżeli się nie mylimy, arcyksiążę Rudolf i z pewnością arcyksiężna Walerya (de Habsburg et de Lorraine) — złożyli tu imiona swoje. Widok z wyżyn zamkowéj wieży na kraj zielonością prześliczną odziany, przerznięty rzekami i strumieniami, dziwnie rozległy i piękny.
W dzień pogodny, wyjechawszy przez sąsiedni Brugg do Czterech Lip, zwykłéj gości tutejszych przejażdżki popołudniowéj, z góry cudowny się widok rozwija przed oczami zdumionemi. Cała dolina nad Aarem, na pagórkach i u ich podnóża zamki i miasteczka, Habsburg, Landsshin, Wildeck, Wildau, wśród morza zieloności, a na horyzoncie, jakby we śnie, zdala gdzieś, niby w obłokach, cały łańcuch Alp ze wszystkiemi szczytami swemi pokrytemi białemi śniegu płaszczami... Righi, Jungfrau, aż do Monte Rosa... sterczą dumnie, opasując widnokrąg.
Widok z Pau na Pireneje, daleko bliższe, jest majestatycznéj także piękności, i tutejszy przypomina go wielce, ale charakter obu różny. Pireneje zarysowują się ostrzéj i nie widać ich tylko cząstkę, gdy tu alpejski ten świat w obłokach, niezmierną zajmuje przestrzeń.
Praktyczny szwajcar szynkujący tu piwem i mlekiem, dla podróżnych ma też bardzo dobrą, wielkich rozmiarów perspektywę, przez którą pozwala, moyennant finance, przypatrywać się mglistym gór wierzchołkom...
Wszędzie wogóle, gdzie grosz jakiś bez narzucania się i natręctwa zyskać można, szwajcar nigdy nie zaniedbuje przygotować co potrzeba, aby go zarobić.
Kraju fizyognomia odrębna, mnóstwo starych domostw wieśniaczych z ogródkami, prawie ubogich z pozoru ale czyściutkich i dobrze zagospodarowanych. Budowy ich często oryginalne i doskonale do potrzeb miejscowych zastosowane. Ludność wogóle wygląda bardzo skromnie, bez najmniejszego starania o strój i powierzchowność – kobiéty w odzieży ubogiéj — dzieci boso i biednie, ale wszystko to wesołe, dumne niemal i czujące swą niezależność. Typ ludności tutejszéj dziwnie starty, niewyraźny i powiedzmy otwarcie — brzydki. Ani mężczyźni ani kobiéty nie odznaczają się – nawet młodzież jakaś niemłoda, zmęczona pracą... Napróżno się szuka choćby jednéj twarzy przystojnéj, znaczącéj, wybitniejszéj. Nie jednéj z kobiét trudno oznaczyć wiek, między dwudziestu a pięćdziesięciu latami prawie się nie różniący niczém. Z tém wszystkiém człowiek się godzi tu z tą ciężką dolą ludzką, nie słysząc skarg i widząc spokojną rezygnacyą, trud nieustający, przejednanie się z losem szwajcarów.
Czytam w dziennikach opis uroczystości odsłonięcia pomnika, poświęconego nareszcie Lamartinowi. Mimowoli na myśl przychodzi, że od czasu jak myśmy się zaczęli krzątać około monumentu Mickiewicza, mnóstwo posągów o których mowy nie było, zaprojektowano, miano czas obmyśleć, wykonać i postawić, my zaś nie wiemy jeszcze dotąd, kiedy i co i przez kogo zrobionego wielkiemu naszemu wieszczowi wzniesiemy. Napróżno prasa nasza, któréj cierpliwość wyczerpana została, domaga się jakiegoś końca. Odpowiada nam komitet upartém milczeniem. Przyznam się, że każdy numer nadchodzących dzienników chwytam z niecierpliwą ciekawością szukając, czy w którym z nich nie znajdę co nareszcie o losie pomnika Mickiewicza... Reforma donosi, że komitet uznając wielkie trudności w dokonaniu dzieła – odroczył znowu ostateczny wyrok i myśl rzuconą została powierzenia wykonania staraniom i kierunkowi Akademii Umiejętności lub – Wydziałowi krajowemu?! Rzecz tedy ad calendas graecas odłożona... Widoczna, że nie wiemy co robić! Smutne to nad wyraz wszelki, ta nieporadność nasza... Wstrzymujemy się od dawania wszelkiéj rady.
Chciałbym coś wam opowiedzieć a choćby tylko zregestrować najnowsze nowości... Znajduję w ich spisie mnóstwo książek naukowych, popularyzujących naukę, trochę dramatów i sporo nowelli, których zbiór szybko bardzo rośnie w rękach p. Paprockiego. Przeważnie są to pisarze galicyjscy, których księgarnia ta wydaje... Nowella, któréj przepowiadaliśmy jéj powodzenie, ma wcale utalentowanych u nas pisarzy — ale każdemu z nich ojca, matkę, wzór i źródło natchnienia dało by się wynaleźć — oryginalności im braknie więcéj niż talentu. Prawda, że w tych szczupłych ramkach trudno zdobyć się na rzecz całkiem nową pod jakimkolwiek bądź względem. Naturalizm i realistyczny kierunek panują wogóle w nowellach naszych... Gdyby nam one Daudet’a jakiego przyniosły... ale autor Listów z Młyna począł od historyi Du petit Chose, to jest od arcydzieła.
Przyjacielska ręka na kilkudziesięciu kartkach zapisała wspomnienie Wład. Ludw. Anczyca... Zmarły życzył sobie aby go pochowano na tém wzgórzu, gdzie niegdyś stała pogańska świątynia, a późniéj Słowo Boże głosił Wojciech święty. Zapóźno dowiedziano się o jego woli ostatniéj i tablicą tylko pamiątkową w kościołku św. Salwatora na Zwierzyńcu pod Krakowem, uczczono pamięć człowieka pracowitego, skromnego, obdarzonego talentem niepospolitym, który w szczęśliwszych okolicznościach byłby świetniéj mógł zajaśnieć na tém polu, które uprawiał. Upominek z uroczystości odsłonięcia i poświęcenia tablicy pamiątkowéj, zawiera oprócz opisu uroczystości, starannie zebraną wiadomość o życiu i pracach zmarłego. W końcu broszury dołączone wyliczenie wydanych i niedrukowanych utworów autora Tyrteusza, daje obraz jego działalności od r. 1848 do 1884. Talent ten, zmuszony pracować na chleb powszedni, w znacznéj części pochłonęły dzienniki i redakcye pism, których on był duchem ożywczym i najdzielniejszym współpracownikiem. Niewiele mu pozostawało czasu i swobody myśli aby tworzyć, a jednak mamy po nim poezye i dramatyczne dzieła, które imię jego zapiszą na kartkach lat ostatnich. Ludowy dramat z życia wiejskiego on stworzył i był w nim jedynym! Żaden z jego naśladowców nie zbliża się nawet do autora Chłopów arystokratów i Emigracyi. Gdyby był miał po temu czas i swobodę umysłu — Anczyc i w innych rodzajach dramatu byłby się odznaczył i stanął obok najcelniejszych naszych komedyopisarzów. Cześć poczciwéj pamięci człowieka, którego życie było jedném pasmem pracy wytrwałéj i pożytecznéj.