Przejdź do zawartości

Listy do nieznajomego/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy do nieznajomego
Pochodzenie Kłosy. Czasopismo illustrowane, tygodniowe, poświęcone literaturze, nauce i sztuce
T. 26 Nr 668, s. 248
Wydawca Salomon Lewental
Data wyd. 18 kwietnia 1878
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Z kolei, jak mi na myśl przychodzą, biorę motywa naszéj gorączkowéj, przerywanéj rozmowy, abym je lepiéj rozwinął; bośmy wśród natłoku wspomnień i obfitości zadań, jakie się nastręczały, nic wówczas roztrząsać nie mogli. Rzucaliśmy sobie nawzajem pytania, jak się czasem dobywa po długiéj podróży z sakwy wszystko, co się w niéj nagromadziło. Przypomnij sobie, iż mowa była, między innemi, o oryginalności literatury naszéj i samoistnym jéj rozwinięciu. Nie zaprzeczałem i nie przeczę, iż w szczegółach wykonania, w domowym materyale wziętym do ciesielki, wiele swojego własnego umieliśmy zużytkować; co do niezawisłości ducha i dążeń, pozwól mi się obszerniéj nieco rozpisać.
W całym dziejów przebiegu, mało bardzo znajdujemy narodów, które-by miały ducha inicyatywy i postawione były w okolicznościach, czyniących możliwą zupełną oryginalność natchnienia i formy. Literatura jest tylko ostatecznym życia wyrazem; w niéj to tylko być może, co w niém było. — Grecya, naród, który na polu sztuki najwięcéj stworzył, nie była obcą wpływom Wschodu; Rzym przyjął cywilizacyą grecką; szczątki klassycznego świata służyły za podstawę cywilizacyi i sztuce chrześciańskiéj. — Niemcy kształcili się na Włochach i Francuzach.
Chińczycy tylko, oderwani od wszelkich wpływów zewnętrznych, stworzyli sobie dziwaczny świat osobny.
Spojrzawszy na wykopaliska z epok przedhistorycznych, i tam widzimy cywilizacyą, wspólną wielkiéj massie narodów, które, choć mogły bojować z sobą, wiele rzeczy zapożyczały od siebie. My, i z położenia geograficznego, i przez wprowadzenie chrześciaństwa z Zachodu, zawczasu wcieliliśmy się do cywilizacyi, ze źródeł latyńskich płynącéj. Z drugiéj strony byzantyjski Wschód odbijał się na nas także, — tu się spotykały i łączyły dwa prądy i dwa wpływy. Od X wieku począwszy, literatura łacińska, przeważnie monastyczna, krzewi się u nas. Jest ona europejską, wspólną całemu katolicyzmowi, który duchowo panował światu i z jedną wiarą jedno téż łacińskie piśmiennictwo wprowadzał z sobą wszędzie. Na téj literaturze średniowiecznéj łacińskiéj wszystko u nas się rodzi, z niéj płynie; węzeł, zadzierzgnięty u kolebki, nie zrywa się już wcale. Gdy w Europie łacinę zastępuje francuzczyzna, i u nas téż zajmuje ona jéj miejsce. — Jesteśmy we spółce życia z narodem, przewodniczącym cywilizacyi.
Nie sądzę, ażeby nas ten związek upokarzał i krzywdził. Niemcy, co się dziś wypierają wpływów romańskich, mają w języku samym niezgluzowane świadectwo, że im, więcéj może niż my, ulegali. Losy kraju, który nigdy prawie spokoju zupełnego nie miał, tłómaczą, dla czego na bujniejszą literaturę nie mogliśmy się zdobyć. Aż do XVII wieku jednak nie było u nas wcale stagnacyi[1] dopiero od czasów Jana Kazimierza do końca panowania Sasów grzyby rosły na nas, i nie zbudziliśmy się aż w XVIII w. — Najprawowitszy reprezentant odrodzonéj literatury za Stanisława Augusta, Krasicki, jest nawpół Francuzem, nieco pomnym łaciny. — Odbija się u nas każdy ruch, zmiana smaku, każdy symptomat, dający czuć się na Zachodzie, we Francyi. — Dmochowski, który jest tylko mniéj udolnym dalszym ciągiem Krasickiego, idzie w jego tropy i nawet na klassyczną literaturę patrzy przez szkła francuzkie.
Tak dochodzimy aż do owéj sławnéj walki ze szkołą romantyczną i nowego zwrotu Mickiewiczowskiego.
Geniuszowi wielkiego poety nic nie ujmując, godzi się jednak przypomniéć, że duchem i formą spokrewniony on jest z Byronem i z nową literaturą niemiecką. Wpływ zmieniony, źródła są nowe; ale tylko treścią swojską poezya ta jest naszą, — szkoła należy do europejskiéj i z nią się ściśle łączy.
Jest to autonomia kraju, który w ścisłém przymierzu pozostał z obcą potęgą. — O wpływie, jaki literatura niemiecka i Byron wywarł na Mickiewicza, zbyt się rozszerzać nie potrzebujemy, — jest on dotykalny, widoczny, niezaprzeczony. Formy ballad, sonetów, poematów świadczą o tém. Nie odejmuje to ani genialności poecie, ani oryginalności, czerpanéj z treści, wziętéj na własnéj ziemi. — W Słowackim, przy brylantowéj szacie, wpływ ten jest wybitniejszym jeszcze; najmniéj go widać w Zygmuncie Krasińskim. Ten jest może najwięcéj sobą, a choć europejskim jest wieszczem i odczuwa nie tylko nasze, ale bóle świata całego — nie daje na siebie oddziałać nikomu. W młodzieńczych jego pracach czuć naśladownictwo; gdy raz dorósł i zmężniał, nie przestaje być samym sobą.
Literatura nasza więc do dnia dzisiejszego jest czém była — gałązką europejskiéj w. XIX. Nie możemy mieć pretensyi do zupełnéj odrębności, a jak w innych sferach życia, tak tu, co zatętni na zachodzie, u nas się echem odzywa. Częstokroć jest to fenomenem smutnym, szkodliwym, lecz nieuchronnym, — są związki ducha, które się zerwać nie dają. Wyzwolenie literatury naszéj pozorne zależy na tém, iż ona z własnych jedwabników zebranym jedwabiem tka materye na wzór liońskich.
Do niewielkiéj bardzo liczby pisarzy, na których obcy wpływ najmniéj, nic prawie widocznym nie jest, należy niedawno zmarły Aleksander hr. Fredro. Przyrównywano go do Moliera, tymczasem okazuje się z własnych jego notat, że już tworzyć był zaczął, gdy się z nim poznał po raz pierwszy. We Fredrze swojskiém jest wszystko. Komedya to, dramat, obrazek, czysto zawsze polski, nawet formą. Nie daje się to do niczego odnieść, z niczém porównać. — Komedye francuzkie XVIII w. już daleko kunsztowniejszéj są budowy, i więcéj osnute na intrydze; Fredro buduje wszystko na charakterach, nie troszczy się o zawikłania, bo i bez nich zająć potrafi. Artystyczne wykonanie okrywa wszystko. W prostocie środków, jakich używa do wywołania effektu scenicznego, jest coś Shakespearowskiego. Takiego zaniedbania w rusztowaniu sceniczném nie znajdujemy nigdzie, ale je pokrywa królewska purpura tego wykonania, słowo wydłutowane misternie, jak te portyki z czasów renesansu, których linie są niezmiernie proste, ale tysiącem figurynek i arabesków tak ozłocone, iż się widzi tylko, jak cacko wypieszczoną, całość.
Po Mickiewiczu, Słowackim i Krasińskim, zmagań się na oryginalność jest mnóstwo, więcéj jeszcze powszedniego naśladownictwa (czasem bezwiednego) pierwowzorów. — Szukanie nowych dróg dziwactwem i niesmakiem się kończy. W najświeższéj literaturze naszéj już nie wpływ francuzki, ale najrozmaitszy postrzegać się daje. Nie jest to chwila twórcza, — wszędzie żyje się na starych zagonach resztkami dawnego posiewu. Anglia od Byrona i Shelleya nie ma geniuszu, coby na nowe prowadził drogi; we Francyi jeszcze się utrzymuje szkoła Wiktora Hugo; w Niemczech panują Schiller i Goethe. Wszystkie usiłowania znalezienia kierunku nowego były i są napróżne.
Tak samo u nas. — Zwrot nowy, światło nowe, forma nowa, która zawsze tylko z treścią razem przybywa, nie są na zawołanie. — Tymczasem, (jest to los wszystkich ludzkich spraw), spożywa się, łata, przerabia spuścizna dawna. Coś nakształt téj chłopskiéj sukmany, która dostaje się z ojca najstarszemu synowi; potém odziewa chłopaka niedorosłego, okrywając go po pięty; potém obcięta staje się kubraczkiem, a łachmanem osłania kołyskę. — Z naśladowców i przerabiaczy mało co pozostanie, wodzowie ocaleją tylko. — Winniśmy Mickiewiczowi i nowéj szkole poszanowanie swojego własnego materyału, wydobycie go, oczyszczenie, obrobienie. Nie jest on jeszcze nam tak blizko i dobrze znanym, abyśmy o jego samorodności wyrzec mogli. — Mamy i tu wiele przyniesionego ze Wschodu, napływowego z Zachodu, — i bóstwo indyjskie, i posążek etruski znajdzie się w naszych mogiłach. — Obojgu życie nasze nadało odrębną fizyognomią, znaczenie — umiało je przyswoić, ochrzcić, przeistoczyć. Oryginalność i odrębność nasza cała jest w tych piętnach, jakieśmy wycisnęli na tém, co do nas przychodziło, — w sposobie zużytkowania i ocenienia. — I strój, i dom polski składał się z rozmaitych obcych nabytków, przecież miał własną fizyognomią i charakter.
Zresztą tak było wszędzie i zawsze. Narody żyły i żyją zamianą pojęć, wyrobów, dzieł kunsztu, narzędzi. Dzisiejszy rozwój sztuki dowiódł niezaprzeczenie, żeśmy mieli usposobienie do jéj uprawy, — brakło nam warunków, abyśmy tworzyć mogli. Kura nie wysiaduje jaj, gdy nie ma spokojnego i ciepłego kąta.
Tak u nas było: na wylężenie dzieła sztuki nie mieliśmy nigdy potrzebnéj ciszy i swobody. Aż do najostateczniejszych czasów obozowała Polska na własnéj ziemi, na którą zajeżdżał kto chciał, od Tatarzyna począwszy do Szweda, — swój i obcy gospodarzył, jak mu się podobało. Na stopie wojennéj spędziliśmy lat kilkaset, a w takim stanie na sztukę się zdobyć oryginalną niepodobna. Miasta nie obwarowane, słabo obronne, tak samo stały otworem jak wioski. — Poezya, sztuka, tylko wśród pokoju i dostatku zakwitają; pierwszego nam absolutnie brakło, na ciele i duchu, drugi bez pierwszego płodnym być nie mógł. Obrazy, rzeźby, artystów sprowadzano z za granicy; u nas na wyrobienie ich brakło czasu, miejsca i sposobności.
Jak dalece każdy żywszy prąd europejski na nas się odbijał, dowód mamy na reformie religijnéj, która, zaledwie w Niemczech kiełkować poczęła, wnet się wszczepiła u nas i tak bujno wzrosła, iż nie wiedziała gdzie się ma zatrzymać. Groził nam przez nią rozkład zupełny. Z obawy téj fermentacyi niebezpiecznéj, gdy wszystkie drzwi pozamykano i odcięto nas od Europy, życie się zatrzymało, przyszło odrętwienie; a gdy nam głowy i ręce rozwiązano za Stanisława Augusta, okazało się, żeśmy lat dwieście przespali. Stały pola odłogiem, trzeba było pokarm z za granic prowadzić.
Nie naszą jest winą ten brak samoistości, ta uległość wpływom nieuchronnym; stokroć-by było szkodliwszém zamknięcie się w sobie, odcięcie od świata i zerwanie z nim, — mamy tego dowód w epoce stagnacyi i odrętwienia, poczynającéj się z XVII wiekiem.
Za to siłę przyswajania, assymilowania, przerabiania karmi na krew i soki własne, mieliśmy i mamy potężną, a gardzić nią ani jéj lekceważyć się nie godzi. Jest ona życia warunkiem. Narody, które się wyłączają z ludzkości i zasklepiają w sobie, zamierają i giną. Są one jak ludzie na głód skazani, którzy własny tłuszcz trawią, dopóki go staje, aż w końcu, wycieńczeni, padają.
Uganianie się za oryginalnością, czy to treści czy formy, raczéj zgubne jest, niż korzystne; oryginalność przychodzi sama, ale się nie zdobywa. — Forma zaś tak jest nieodłączną częścią treści, iż się bez niéj pojąć i oddzielić od niéj nie daje. Narzucona sztucznie, jest odzieżą, gdy skórą być powinna.
Wiele-by się zresztą powiedziéć dało w ogóle o oryginalności i samoistości, których pojęcia znacznie ograniczyć-by się powinny. — W każdym pisarzu daje się odróżnić wpływ nieuchronny wykształcenia i wzorów od indywidualnego jego piętna; wszędzie jest ogniwo, co łączy z przeszłością, i to, co na jednoczyć z przyszłością — jeżeli dzieło do łańcucha wielkiego należy. Zgubionych pierścieni, połamanych ogniw — pełno.
Człowiek i naród, wzięty pojedynczo, staje się niezrozumiałym; pierwszego bez społeczeństwa, którego jest częścią, drugiego bez ludzkości, do któréj należy, pojąć niepodobna...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaku interpunkcyjnego.