Chociaż wody nie było i nawet nie grzązko, Studnia na półczwarta łokcia: Za wysokie progi Na lisie nogi. Zrąb tak gładki, że nigdzie nie wścibić paznogcia. Postaw się teraz w tego lisa położeniu! Inny zwierz pewno załamałby łapy I bił się w chrapy, Wołając gromu, żeby go dobił. Nasz lis takich głupstw nie robił: Wie, że rozpaczać jest to zło przydawać do zła. Zawsze maca wkoło zębem A patrzy w górę. Jakoż wkrótce ujrzał kozła, Stojącego tuż nad zrębem, I patrzącego z ciekawością w studnię. Lis wnet spuścił pysk na dno, udając, że pije; Cmoka mocno, głośno chłepce I tak sam do siebie szepce: „Oto mi woda! Takiej nie piłem, jak żyję! „Smak lodu, a czysta cudnie! „Chce mi się całemu spłukać, „Ale mi ją szkoda zbrukać, „Szkoda! „Bo co też to za woda!“ Kozioł, który tam właśnie przyszedł wody szukać: „Ej! — krzyknął z góry — ej! ty ryży kudła, „Wara od źródła!“ I hop w dół. Lis mu na kark, z karku na rogi, A z rogów na drąg — i w nogi.