Pan kapitan lis szedł śmiele Z kozłem, jak dwa przyjaciele; Kozieł mial wyniosłe rogi, Lecz rozum ledwie po nogi. Lis zaś — oszust dobrze szczwany, W sztukach filut zawołany. Gdy im się raz pić zachciało: W studnią, im się spuścić zdało, W której gdy się dosyć zmyli I do woli się napili, Lis zdradziecko kozła bada: „Jakaż teraz, kumie, rada? „Cóż dalej czynić będziemy? „Jak my się stąd wydźwigniemy? „Co ja, gdy rzeczy miarkuję, „Taki sposób wynajduję: „Wznieś łapki na cębrowinę, „Z grzbietu twego zrób drabinę, „Ja po niej i twoich rogach „Wyńdę na wierzch i na nogach, „Już beśpieczny, ciebie z dołu „Wyratuję też pospołu.“ „Wyśmienicie — kozieł powie —
„Vivat, kto ma olej w głowie! „Co z dowcipu twego wyszło, „Mnieby to na myśl nie przyszło“. Lis się z studni wygramolił; Kompan by się nie mozolił, Kazanie mu piękne mruczy, Cierpliwości cnoty uczy: „Gdyby ci bogowie tyle „Nadali rozsądku, ile „Włosów nosisz na twej brodzie, „Nie byłbyś był płocho w wodzie. „Bywajże zdrów: ja na górze; „Myśl też także o twej skórze! „Ja prawie już jestem w drodze: „Mam interes pilny srodze, „Nie mogę się zatrzymować, „Trzeba końca upatrować; „Kto rzecz jaką bez układu „Pocznie: nie trafi do ładu“.