Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom III/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIII.

— Niech pani pozwoli — rzekł po chwili Grzegorz — mam pomówić z panią o rzeczach niezmiernie ważnych.
Skierował się ku pawilonowi, który zamieszkiwała Edma i Joanna i wszedł do salonu na parterze.
Paula ze ściśniętem sercem pospieszyła za nim. Panna Baltus taka uradowana i pełna nadziei w chwili przyjazdu, teraz doświadczała jakiejś obawy okrutnej. Przeczuwała jakąś straszną katastrofę, ale nie mogła odgadnąć, jakiej była natury.
— Na Boga, doktorze — zawołała, skoro drzwi salonu się zamknęły — nie pozostawiaj mnie dłużej w niepewności. Mów prędko, co się stało?
Grzegorz pochylił głowę, jako człowiek, przerażony tem, co ma powiedzieć.
Paula nalegała:
— Twój list omylił mnie, nieprawda? Chciałeś mi sam oznajmić o nieszczęściu... Joanna nie żyje...
— Nie, proszę pani — odrzekł żywo Grzegorz — żyje i ma się lepiej.
— Na prawdę?...
— Przysięgam pani!
Młoda dziewczyna odetchnęła. — Grzegorz rozpoczął znowu:
— Joanna żyje i zdaje mi się, że wyszła z niebezpieczeństwa, ale śmierć była bardzo bliską. O mało ją nie zamordowano.
— Co? — powtórzyła zdziwiona Paula — chciano zamordować?
— Tak jest, proszę pani...
— Wytłómacz się pan, na Boga!... Słyszę pana, ale go nie rozumiem. Mów doktorze, mów!
— Będę mówił, proszę pani, ale zbierz pani całą siłę, całą odwagę, bo otrzymasz cios okrutny.
— Wiesz, panie Grzegorzu, żem jest silną i odważną! Zabito mi ukochanego brata, a nie umarłam jednakże. Mogę zatem wiele przetrzymać... Fryderyk był mi życiem, wszystkiem, jakież jest większe, silniejsze uczucie, w któreby mógł cios uderzyć?
— W miłość pani...
Młoda dziewczyna zachwiała się.
— W moją miłość... — powtórzyła. Czyż to możebne!... Cóż wspólnego ma miłość moja z usiłowanem zabójstwem pani Delariviére?
— Zaraz się pani dowie. Gdyby nie prawdziwie cudowne ostrzeżenie, Joanna jużby nie żyła! Spełniała się nikczemna zbrodnia. Biedna kobieta o mało nie została otrutą...
— Ach! — wykrzyknęła cała drżąca Paula.
— Zatruwana była powoli — ciągnął Grzegorz — małemi dawkami, dzień po dniu, godzina po godzinie, z nikczemną podłością, z piekielną cierpliwością!
— Dzień po dniu... godzina po godzinie — powtarzała przerażona panna Baltus... To nie do uwierzenia... to coś potwornego...
— Wyda się to pani daleko potworniejszem, gdy pani dowie się jeszcze nazwiska mordercy.
— Czy ja znam tego nędznika!...
— Niestety!... Zna go pani...
— Ależ to niepodobna! Podobny potwór musi być zbiegiem z galer!
— Niestety! proszę pani, nie wszystkie potwory mieszczą się na galerach!... Nędznik, o którym mówię, to człowiek bogaty i poważany.. Nieraz ściskałem go za rękę... ja... i pani także...
Grzegorz urwał.
— I ja? — powtórzyła zdyszana Paula. — Ja?
— I pani także, bo kochasz go pani.
Młoda dziewczyna krzyknęła przeraźliwie, zerwała z głowy kapelusz i szybkim ruchem rozpięła włosy, jak gdyby chciała ulżyć głowie, co o mało nie pękła pod ciosem aż tak straszliwym.
— Nie — szepnęła następnie zmienionym głosem.
— Nie... Ja źle zrozumiałam... ja widocznie rozum tracę... Myśl, która mi przyszła do głowy, zawstydza mnie i przeraża... Pan nie chciałeś przecież wymienić Fabrycjusza Leclére?
— Jego miałem na myśli, proszę pani i raz go jeszcze wymieniam... On jest mordercą Joanny... on...
Paula wyprostowała się dumnie.
— Kłamstwo — krzyknęła — kłamstwo głupie i podłe.
— Niestety, bolesna to, ale święta prawda, proszę pani.
— Kto śmie oskarżać Fabrycjusza?
— Dowody niezaprzeczone.
— Nie wierzę!
— Dzisiaj może. Ale jutro musi się pani przekonać.
— Nie uwierzę i nie przekonam się wcale. Zaprzeczę dowodom, jeżeli dowody wskażą mi Fabrycjusza jako winnego! Prędzej to złudzenie jakieś, ale nigdy zbrodnia! Dla czegoż mnie nie posądzają? Jeżeli on jest winnym, i ja mogę być winną także! Nie, doktorze, to chyba maligna to wszystko! Fabrycjusz jest najlepszym i najszlachetniejszym z ludzi! Fabrycjusz miałby truć podle biedną kobietę, która nam wszystkim jest tak drogą? I dla czego? W jakim celu? Cóżby miał w tem za interes? Odpowiadaj pan! Odpowiadaj!
— Pani — odpowiedział Grzegorz — cierpię bardzo nad panią, ale muszę mieć nielitościwą odwagę chirurga, przykładając rozpalone żelazo do bolesnej rany i nie zważającego na krzyki boleści pacjenta, byle go tylko ocalić. Ja pragnę panią wyleczyć i wyleczę. Fabrycjusz Leclére, nędznik, któremu pani zaufała bez granic, wchodzi co noc do tego domu przy pomocy klucza podrobionego.
— Skądże pan wiesz o tem? — przerwała Paula. — Czyś go pan widział?
— Nie, ale mam na to dowody.
— Zaprzeczam tym dowodom... Jakiekolwiek są one?
— Świadectwo człowieka, który przez trzy ostatnie noce śledził Fabrycjusza od jego mieszkania w Neuilly, aż do małej furtki na bulwarze Montmorency.
— Ten człowiek jest oszczercą!
— Brylant znaleziony w okrąglaku...
— Nie dowodzi niczego! Spacerując z panem, zgubił ten kamień.
— Podrobione klucze.
— Pokaż mi je pan, jeżeli chcesz, żebym uwierzyła w ich istnienie.
— Matylda Jancelyn, której, jak utrzymywał, wcale nie zna.
— A tymczasem? — spytała wyniośle panna Baltus.
— Była jego kochanką...
— Czy nie chciałeś pan przypadkiem, aby wobec mnie przyznał się do tego?... Godność jego i moja, jego miłość i szacunek do mnie nakazywały mu to kłamstwo! Dobrze zrobił, że skłamał!...
Grzegorz zagryzł wargi. Zaczynał rozumieć, że wszelkie usiłowania będą bezowocne, że nie było się co łudzić — pannę Baltus ze wszystkiem zaślepia uczucie. Zresztą nie wypadało mu dyskutować z młodą dziewczyną. Skłonił się zatem tylko.
— Widzę, że pani najzupełniej mi nie wierzy.
— Tak doktorze, najzupełniej...
— I nie da się pani przekonać?...
— Nie, doktorze, jak jestem chrześcijanką...
— Z tem wszystkiem przekonam panią...
— Tak pan sądzi? — rzekła panna Baltus z ironją.
— Najzupełniej pewny jestem.
— A to jakim sposobem zamierzasz pan doprowadzić mnie do podzielenia jego przekonań?
— Nie wymową, proszę pani, lecz faktami.
— Faktami?... — powtórzyła sierota... Jestem zdecydowaną nie przyznać żadnego. Cokolwiek mi powiedzą, zaprzeczę wszystkiemu...
— Nikt pani nic nie będzie mówił.
— A więc jakże?
— Pokażę pani tylko przestępcę złapanego na gorącym uczynku! — odparł Grzegorz — czyż i wtedy zaprzeczy pani samej sobie?...
Paula zawahała się przez chwilę, spuściła oczy i nic nie odpowiedziała.
— A teraz, proszę pani — ciągnął młody doktor — odwołuję się do prawości pani...
Sierota skinęła główką, co miało znaczyć:
— Możesz pan liczyć na nią...
— Czy pan Fabrycjusz ma tutaj być dziś rano?
— Tak...
— Przyrzeknij pani, że czuwać będziesz nad swojem zachowaniem się i swoją mową. Przyrzeknij pani, że ani gestem, ani spojrzeniem, ani najmniejszem słowem nie dasz się domyślić o podejrzeniu, jakiego jest przedmiotem...
— Zanadto pewną siebie jestem, abym się wahać miała! — wykrzyknęła Paula. — Owszem, pragnę, aby niewinność jego wykazała się w całym blasku... Przyrzekam panu wszystko, o co mnie prosiłeś przed chwilą.
— Dziękuję pani!... Dzisiejszej nocy będziesz pani miała dowód...
— Panie Grzegorzu — odrzekła melancholicznie Paula pamiętaj pan o tem, że przed kilku miesiącami w Melun przytrzymano człowieka, jakoby mordercę mojego brata. Człowieka tego wszystko oskarżało, walczył on napróżno z pognębiającemi go dowodami i został skazany... Na śmierć go osądzono. A jednakże wiesz, kochany doktorze, tak samo jak i ja, że owe dowody były kłamliwe... Człowiek oskarżony, osądzony i stracony, był niewinnym. I oto sprawiedliwość tak postąpiła, panie Grzegorzu!... Czy pan czujesz się od niej silniejszym, czy uważasz się za nieomylnego?...
— Nie, proszę pani — odrzekł młody doktor — i przysięgam pani, że pragnąłbym z całej duszy, abym się omylił. Ale na nieszczęście, omyłka jest niepodobną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.