Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.

W chwili, kiedy Grzegorz żegnał się z przełożoną, przy bramie rozległ się dzwonek i dały się słyszeć wesołe głosiki pensjonarek.
— Zatrzymaj się chwilkę, panie doktorze — odezwała się zwierzchniczka zakładu — właśnie uczenice moje powracają z nabożeństwa... Przyślę ci Martę...
Grzegorz podziękował znowu, a przełożona wyszła z salonu. W parę minut panna de Reveroy wbiegła ze zwykłą sobie żywością do salonu.
— Pan Vernier! — wykrzyknęła. — Doprawdy, żem się nie spodziewała pana. Mów pan prędko, czy się nie stało co złego Edmie?
— Niech pani będzie spokojną — odrzekł Grzegorz — nie przynoszę wcale złych wiadomości... Nie przynoszę żadnych...
sam owszem. przyszedłem zapytać... co się stało z naszą przyjaciółką od czasu, jak opuściła pensjonat?
— Jakto? to pan jej nie widziałeś?
— Zdaje mi się, że dzisiaj rano ujrzałem ją jadącą pociągiem z Paryża i drżę na samą myśl wiecznego z nią rozłączenia,
— Wytłómacz się, panie Grzegorzu... tylko prędko, prędko.
Młody człowiek z oczami łez pełnemi, opowiedział w krótkości to, co wiedzą już czytelnicy nasi.
— To wszystko jakieś szczególne! — wykrzyknęła Marta, kiedy skończył. — Nie pojmuję wcale milczenia Edmy, tak samo jak pan, nic zgoła o niej nie wiem, mogę jednak śmiało twierdzić, że wyjazd, o którym pan wspomina, nie może być stanowczym... Edma kocha pana...
— Tak pani sądzi? — zawołał żywo Grzegorz.
Marta uśmiechnęła się zarumieniona.
— Nietylko sądzę, ale najzupełniej pewna jestem... Byłam jej powiernicą... Nic nigdy nie ukrywała przedemną... Oddała panu swoje serce... i tą miłością żyje tylko... Pan Delariviére zaś ubóstwia swoją córkę, kocha ją nad wszystko w świecie, a że warta tego, pan o tem wiesz najlepiej, panie Grzegorzu! Raczej też odstąpiłby od wszystkich swoich projektów, aniżeli uczynił ją nieszczęśliwą.
— O, pani, pani mi wracasz życie! — szeptał wzruszony Grzegorz.
— Tem lepiej, bo potrzeba żyć — odrzekła Marta z nowym uśmiechem. — Potrzeba odnaleźć ukochaną naszą Edmę, co zresztą nie będzie chyba tak trudnem. Nie wielka przecie sztuka odnaleźć w Paryżu bankiera miljonera.
— Zapewne, spodziewałem się jednak, że panna Edma pisała do pani choć słów parę.
Marta potrząsnęła śliczną swoją główką przecząco.
— Niestety — odpowiedziała — nowe życie pochłonęło jej wszystek czas widocznie. Napisze zapewne później trochę, bo mi to obiecywała, a znam ją i wiem, że obiecywać nie umie napróżno... Skoro tylko co otrzymam, poproszę pani przełożonej, aby mi pozwoliła przesłać panu do Melun.
W chwili, gdy młoda dziewczyna kończyła te słowa, przełożona ukazała się w salonie.
Zakłopotanie Grzegorza nie uszło jej uwagi.
— Widzę, że od Marty nie dowiedział się pan wiele więcej, niż odemnie.
— Nie, proszę pani, ale panna de Reveroy obiecuje mi, że jak otrzyma wiadomość od swojej przyjaciółki, poprosi panią o pozwolenie zawiadomienia mnie o tem.
— O, z największą chęcią pozwolę, panie doktorze.
Grzegorz nie miał już tytułu do pozostania dłużej, pożegnał się ostatecznie i opuścił pensjonat.
Dom rodziców jego, jak wiemy, znajdował się o parę zaledwie kroków, wstąpił tam po to tylko, żeby ucałować ojca i matkę i zapytać, czy nie nadeszła doń depesza z Melun, a gdy otrzymał odpowiedź przeczącą, zaraz odjechał, pozostawiając poczciwych staruszków zdumionych tem nagłem zjawieniem się syna na tak krótko i nagłym jego wyjazdem.
Po powrocie do Paryża udał się prosto do Grand-Hotelu...
— Czy tutaj staje pan Delariviére, bankier z Nowego Jorku? — zapytał.
— Tutaj, proszę pana.
— Czy obecnie mieszka tu z żoną i córką?
— Mieszkał tylko z córką, ale przed trzema dniami przeniósł się do willi, którą kupił.
— W Paryżu?
— W Neuilly Saint-James, położonej na rogu ulicy Bois de Boulogne i Langchamps.
Grzegorz Vernier, dowiedziawszy się, gdzie pan Delariviére mieszka, odetchnął swobodniej.
Widocznie pan Delariviére, nabywając posiadłość pod samym Paryżem, nie myślał o powrocie do Ameryki, Co do pani Delariviére, ponieważ nie znajdowała się z mężem i córką, musiała zostać w jakim domu zdrowia pomieszczoną.
Wysiadłszy na bulwar, doktor zaczął się zastanawiać czy udać się do Neuilly, czy też zaraz powracać do Melun? Nie namyślał się długo. Najlepiej wrócić do Melun, bo tam może w tej chwili Edma i bankier z upragnieniem go oczekują.
Skoczył do czekającego powozu.
— Na stację lyońską — zawołał — tylko co koń wyskoczy... Dziesięć franków na piwo...
Obietnica uczyniona stangretowi, dodała skrzydeł koniowi
Pociąg miał właśnie odchodzić. Młody człowiek wsiadł pospiesznie do wagonu i powtarzał sobie całą drogę, że doróżki paryskie daleko są szybsze od kolei.
Stanąwszy w Melun, udał się pieszo do mieszkania.
— Otrzymałaś depeszę odemnie? — zapytał gospodyni.
— Otrzymałam, proszę pana — odpowiedziała Magdalena.
— Nikt się nie zgłaszał po mnie?
— Nikt a nikt, proszę pana.
Grzegorz, posłyszawszy tę odpowiedź, tak się zmienił na twarzy, iż Magdalena, lubo z natury bardzo ciekawa, nie śmiała go o nic zapytywać.
Wyszedł.
— Może... — mówił sobie, nie tracąc jeszcze nadziei — może Edma życzyła sobie zwiedzić hotel, w którym matka chorowała...
Nie tracąc ani sekundy, udał się pod „Wielkiego Jelenia“. Czekał go tam nowy zawód. Pana Delariviére nikt nie widział.
— Gdzie ona? — zapytywał się zrozpaczony — gdzie ona jest?...
Upadając ze znużenia, powrócił do domu i resztę popołudnia przesiedział w gabinecie, znękany zupełnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.