Kuzyn Michał/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Kuzyn Michał
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.

P ani de Luceval słuchała rzeczywiście swej przyjaciółki z podwójnem zajęciem i ciekawością; a nie mogąc się oprzeć swemu wzruszeniu, rzuciła się w objęcia Walentyny z tym wykrzyknikiem:
— Dziękuję ci... dziękuję, droga przyjaciółko...
Pani d’Infreville, po tem serdecznem wylaniu spojrzała z największem zadziwieniem na młodą kobietą mówiąc do niéj:
— Mój Boże!... Florencyo... wytłómacz się... za cóż mnie ty tak dziękujesz?
— To prawda, — odpowiedziała Pani de Luceval uśmiechając się w połowie, — mogłabyś mnie uważać za szaloną... ale gdybyś ty wiedziała... jaką mi wyświadczasz usługę...
— Ja?
— O nie inaczej, wielką, niezmierną usługę, dodała Florencya z wyrazem wzruszenia, pewnéj złośliwości, i naiwności zarazem trudnéj do opisania, — wystaw sobie że ja tobie z początku zazdrościłam... jakem ci zazdrościła w klasztorze, kiedym była małą panienką a tyś wychodziła za mąż... a potem, dla czegóż ci to mam ukrywać? znalazłam w charakterze naszego kuzyna Michała tyle podobieństwa z mojemi upodobaniami i z mojem życiem, że myślałam sobie: Jakżeby mnie to wszystko zachwycało... cieszyło... co tę błędną Walentynę do rospaczy przywodzi!... ja com nigdy nie kochała... ja, właśnie pojmowałabym miłość: w lenistwie we dwoje, i zdaje mi się że byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym także miała jakiego Michałka.
— Florencyo... co mówisz?...
— Pozwól mi tylko dokończyć... i nic ukrywając nic przed tobą... ponieważ także spodziewam się rozmaitych zajść pomiędzy mną a mężem moim, który staje się dla mnie coraz nieznośniejszym... przewiduję w przyszłości (gdybym równie jak ty miała być przywiedzioną do ostateczności) konieczną potrzebę wyszukania sobie jakiéj pociechy.. w związku tak niestosownie skojarzonym.
— Ah! Florencyo! — zawołała Walentyna z wyrazem strwożonéj tkliwości, — strzeż się tego... gdybyś ty wiedziała...
— Gdybym wiedziała, — rzekła Pani de Luceval przerywając swej przyjaciółce, — gdybym wiedziała... Ale właśnie... i dzięki ci za to, teraz wiem już; i po tem wszystkiem coś mi powiedziała, wielki Boże!... — wielki Boże! dodała młoda kobieta z naiwną i niemal komiczną trwogą, — teraz kiedy wiem ile to potrzeba niespokojności, wzruszeń, trudów, zabiegów, udręczeń, ażeby mieć kochanka, przysięgam ci, że rai nigdy nawet chęć nie przyjdzie, ażebym miała sobie szukać jakiego. Nie, nie, zdaje mi się, że wolałabym raczéj udać się pod Biegun północny lub na Kaukaz z moim mężem... Kochanek!... o nieba!... ileż to trudów! Ręczę ci, że pod tym względem, moje lenistwo będzie dla mnie cnotą; rzeczywiście, każdy może być cnotliwym w miarę środków swoich, a byle tylko nim być, to jest rzecz główna. Nie prawdaż?
Florencya wymawiając te słowa, przybrała wyraz tak poważny i tak śmieszny zarazem, że jéj przyjaciółka, pomimo trosk swoich musiała się uśmiechnąć, gdy tymczasem Pani de Luceval mówiła daléj:
— Ah! biedna Walentyno... lituję się nad tobą... lituję podwójnie... bo, ty masz słuszność... że takie życie to prawdziwe piekło!
— Tak jest... tak, piekło,... i wierzaj mi Florencyo... kochana moja Florencyo, wytrwaj tylko w twojem postanowieniu, pozostań wierną twoim obowiązkom... chociaż one bardzo są dla ciebie uciążliwe! niechaj moja niedola posłuży ci za przestrogę; o! zaklinam cię, — dodała Walentyna głosem tkliwym i błagającym, — gdyż wieczne czyniłabym sobie wyrzuty, gdybym cię miała złemi natchnąć myślami lub gorszący podać ci przykład... Wyrzucałabym sobie całe życie, jak największą zbrodnię, to zaufanie które mam w tobie, Florencyo, przyjaciółko, droga przyjaciółko moja; niechaj mnie już przynajmniéj ta nowa nie spotka zgryzota... przysięgnij mi...
— Bądź spokojną, moja droga Walentyno, więcej jeszcze niżeli ty sama podzielam twoje zdanie, jeżeli to być może... Zastanów się tylko. Ja, kobieta tak leniwa, ja, co nie mogę opuścić mego fotelu ażeby oddać jaką wizytę, ja miałabym się rzucić w taki odmęt! a szczególniéj też z takim mężem jak mój, który do mnie najmniéj dziesięć razy na dzień przychodzi... ja miałabym probować podejść takiego człowieka! Ah! byłaby to praca, o któréj myśl sama zawrót głowy mi sprawia. Nie, nie, przestroga jest dobra i będzie skuteczna. Lecz mówmy o tobie;... na szczęście, nie widzę aż dotąd, ażeby twój mąż miał powziąść jakie podejrzenie.
— Mylisz się... właśnie obawiam się tego, chociaż nie mam jeszcze żadnéj pewności.
— Jakto?
— Mój mąż, jakem ci to już powiedziała, prawie ciągle żyje za domem. Wychodzi z rana po śniadaniu... jest na obiedzie najczęściéj u tej kobiety którą utrzymuje, i gdzie także wszystkich swoich przyjaciół przyjmuje. Potem, jedzie z nią do teatru... wraca znowu do niej, gdzie zwykle grają w karły bardzo grubo i przyjeżdża do domu nie prędzéj jak około trzeciéj lub czwartéj z rana.
— Piękne życie dla człowieka żonatego!
— Czy to skutkiem ślepéj ufności... czy lei przez obojętność, rzadko mnie pyta jak mój czas przepędzam... Dwa dni temu, zachorowawszy nagle, powrócił do domu około drugiéj godziny po południu; myśląc zaś że się na cały dzień oddalił, gdyż oznajmił mi poprzednio że w mieście zostanie na obiedzie, wróciłam od Michała dopiero o dziesiątéj wieczorem.
— Mój Boże! jakżeś się musiała zatrwożyć dowiedziawszy się że twój mąż powrócił! Drżę na samą myśl o tem... i mieć tutaj kochanka!
— Tak byłam przerażona, że pierwszą moją my ślą było wyjść z domu i nigdy już nie wrócić do niego.
— Właśnie i jabym tak uczyniła... tylko nie wiem... nie! rzeczywiście, jabym umarła ze strachu.
— Nakoniec, zebrałam całą odwagę, weszłam do siebie: doktór był już przy mężu. Pan d’Infreville tak był cierpiący, że zaledwie do mnie kilka słów przemówił. Całą noc przy nim przepędziłam, doglądając go z podwójną lecz fałszywą gorliwością... Kiedy się już uspokoił nieco, zapytał mnie dlaczego na cały dzień oddaliłam się z domu i gdziem była. Przygotowałam sobie na to odpowiedź i kłamstwo: powiedziałam mu że cały dzień byłam u ciebie, jak mi się to niekiedy zdarza... ponieważ mnie zawsze samą zostawia. Zdawało się jak gdyby mi wierzył, okazując nawet że to potwierdza, że zna Pana de Luceval z nazwiska, i że mu to jest przyjemnie widzieć mnie w bliskich stosunkach z jego żoną. Sądziłam się już być ocaloną; lecz wczoraj nowa niespokojność: dowiedziałam się od panny służącéj, że mój mąż wypytywał ją bardzo zręcznie chcąc się dowiedzieć czy się często oddalam z domu.
— Mój Boże!... Jakaż to znowu trwoga dla ciebie... jakaż to niespokojność!.. i mieć tutaj kochanka!
— Obawa moja była tak wielka, że sądziłam się już być zgubioną. Chcąc za jaką bądź cenę wydobyć się z tak nieznośnego położenia, udałam się dzisiaj rano do Michała: Obierzmy już raz stanowcze jakie postanowienie, rzekłam do niego: ja wyznam, wszystko mojéj matce, powiem jéj że mąż ma wielkie podejrzenie, że pozostaje mi tylko ucieczka z jego domu. W mojéj miłości dla ciebie, Michale, znajdę dostateczną siłę do przekonania mojej matki. Nie powrócę już do męża. Dzisiaj wieczorem opuszczę Paryż razem z moją matką. Udamy się do Bruxelli; ty przyjedziesz za nami. Reszta twego mienia i moja praca wystarczą na nasze utrzymanie, a jeśli zajdzie potrzeba, pojedziemy daléj dla znalezienia innych środków; ale, chociaż życie nasze będzie ubogie, przykre, wolną przynajmniéj będę od tej okropnéj konieczności kłamania codziennie, lub przepędzenia życia w wiecznéj trwodze i niespokojnościah. Nie domyślałeś się nigdy, Michale, moich męczarni, gdyż ukrywałam je przed tobą; lecz dzisiaj nie mogę ich już dłużéj znosić.
— I przystałże na to?
— On!... — zawołała Walentyna z goryczą — o! jakże byłam szalona licząc na takie postanowienie z jego strony... Patrzał na mnie jak odurzony; ta ucieczka, to życie niespokojne, ciężkie, może nieszczęśliwe, zastraszało jego gnuśność... albo raczej jego okropny egoizm... Poczytał moje postanowienie za szaleństwo, mówiąc: że tak ważne środki można tylko w ostateczności przedsiębrać;... że mój mąż ma tylko podejrzenie... i właśnie to Michał nasunął mi myśl napisania lego listu o który cię prosiłam.
— Zresztą, Walentyno, może on ma i słuszność... wahając się jeszcze z tą ucieczką... i to nawet w twoim własnym interesie... boć przecie rzeczy nie są jeszcze na drodze tak niebezpiecznéj.
— Florencyo, przeczucie jakieś mówi mi że...
I nie mogła dokończyć. Nowe zdarzenie przerwało tę rozmowę.
Już prawie noc nadeszła. Było to w czasie ostatnich pogodnych dni jesieni, i salon w którym się dwie młode kobiety znajdowały oświecony był tylko tem wątpliwem światłem, jakie po zachodzie słońca zwykle następuje.
W tem drzwi otworzyły się nagle, i panowie de Luceva! i d’Infreville stanęli przed zdumionemi oczyma Florencyi i Walentyny.
Ostatnia z nich zdjęta przestrachem krzyknęła:
— Zginęłam!
I przejęła wstydom na widok Pana de Luceval towarzyszącego jéj mężowi, zakryła twarz chustką.
Florencya zbliżywszy się do swéj przyjaciółki jak gdyby ją zasłonić chciała, rzekła głosem rozkazującym do Pana de Luceval:
— Czego Pan chcesz?
— Przekonać panią o kłamstwach i niegodnem wspólnictwie, — zawołał Pan de Luceval groźnie.
— Dowiedziałem się, że Pani d’Infreville przepędza prawie całe dnie za domem, — dodał mąż Walentyny, zwracając się do Florencyi, gdy tymczasem przyjaciółka jéj, konwulsyjnem zdjęta drżeniem: ciągle twarz rękami zasłaniała, — wczoraj pytałem Panią d’Infrevi11e gdzie cały dzień przepędziła. Odpowiedziała mi na to, że go przepędziła u Pani. List ten, pisany przez Panią, za wspólnem porozumieniem się z moją żoną, i przeznaczony do oszukania mnie przez niecne kłamstwo, dostał się w ręce Pana de Luceval, który przysiągł honorem, i ja mu wierzę, że tu nigdy nie widział Pani d’Infreville. Nie przypuszczam wcale, ażebyś Pani chciała zaprzeczać wszelkiéj najoczywistszéj prawdzie.
— Tak jest, Mościa Pani, — zawołał Pan de Luceval, — wyznanie twoje powinno zadać ostatni cios kobiecie występnéj; niechaj to będzie karą twego bezecnego wspólnictwa.
— Wszystko co Panu na to odpowiedzieć mogę, — rzekła Florencya, jest to, że Pani d’Infreville, jest i zawsze będzie moją najlepszą przyjaciółką... im zaś będzie nieszczęśliwszą, tém więcéj liczyć może na moje do niéj przywiązanie.
— Jakto, — krzyknął Luceval, — Pani śmiesz?
— Odważę się na nierównie więcéj mój Panie, odważę się powiedzieć Panu d’Infreville, że postępowanie jego względem żony, było zawsze postępowaniem człowieka bez serca i bez honoru.
— Dosyć tego, Pani, — zawołał Pan de Luceval rozgniewany. — Dosyć!
— Nie, mój Panie, to nie dosyć, muszę jeszcze przypomnieć Panu d’Infreville że się znajduje w moim domu, a ponieważ teraz wie jak go sobie cenię, domyśli się zatem, że dłuższa jego obecność tutaj nie podoba mi się wcale.
— Masz Pani słuszność, zanadto już słyszałem, — rzekł Pan d’Infreville z szyderskim uśmiechem.
Poczem uchwyciwszy swą żonę za rękę, rzekł do niéj.
— Proszę iść zemną.
Nieszczęśliwa ta istota, odurzona, przerażona, podniosła się machinalnie i ciągle zakrywając twarz rękoma, tak dalece była wstydem przejęta i postąpiła kilka kroków, mówiąc z cicha:
— O moja matko! moja matko!
— Walentyno, ja ciebie nie opuszczę, — zawołała Florencya podnosząc się także i biegnąc za swoją przyjaciółką; lecz Pan do Luceval zniecierpliwiony do najwyższego stopnia, uchwycił swą żonę i zatrzymał ją na miejscu mówiąc:
— Tego już zanadto.
D’Infreville korzystając z tego, pociągnął za sobą Walentynę, która głosem stłumionym przez gwałtowne łkanie, wyrzekła jeszcze te ostatnie wyrazy przez chustkę zakrywającą jéj usta:
— Florencyo,... bądź zdrowa!...
I wyszła za ciągnącym ją za rękę Panem d’Infreville.
Pani de Luceval, blada z oburzenia i boleści, pozostała na miejscu i trzymana przez swego męża, który puścił ją dopiero wtedy, kiedy Walentyna wyszła z salonu.
Nareszcie rzekła do niego głosem zupełnie spokojnym:
— Panie de Luceval, po grubiańsku i przemocą zadałeś gwałt mojéj osobie;... od téj chwili wszystko jest zerwane między nami.
— Mościa Pani!!
— Pan masz swoją wolą, ja będę miała moją, i pokażę to Panu.
— I jakaż to będzie ta wola Pani, — rzekł de Lucaval głosem szyderskim, czy mi ją Pani raczysz przynajmniéj oświadczyć?
— Bez wątpienia.
— Słucham tedy.
— Słuchaj Pan. Rozłączymy się przyjaźnie, bez żadnych krzyków, bez zgorszenia.
— Ah! Pani to lak łatwo urządzasz?
— Słyszałam że się to bardzo często lak urządza.
— I w siedmnastym roku życia... puścisz się Pani na świat... swobodnie...
— Puszczać się na świat!... Broń mnie Boże od tego! Pan wiesz że to jest przeciwne moim skłonnościom...
— My tutaj nie żartujemy, Mościa Pani, — zawołał de Luceval, — pytam się, czy rzeczywiście jesteś tak szaloną, że sobie wystawiasz, iż mając zaledwie lat siedmnaście... możesz sobie pozwolić żyć samotnie... kiedy zostajesz pod władzą męża?
— Ja nie myślę wcale żyć samotnie, mój Panie.
— Z kimże tedy Pani żyć będziesz?
— Walentyna jest nieszczęśliwą, udam się do niéj i do jéj matki... Dzięki Bogu, majątek mój jest niezależny od majątku Pana...
— Żyć z taką kobietą! z kobietą która ma kochanka! kobietą którą mąż dzisiaj jeszcze z domu swego wypędzi... i słusznie postąpi... z kobietą która zasłużyła na wzgardę wszystkich ludzi uczciwych... I to Pani z taką istotą chcesz wspólne życie prowadzić... Doprawdy skoro Pani masz odwagę przyznać się tylko do takiego zamiaru, to już to samo posłużyć może za powód do zamknięcia Pani w domu obłąkanych.
— Panie de Luceval, jestem nadzwyczajnie utrudzona dzisiejszemi wypadkami, zobowiążesz mnie Pan bardzo, jeżeli mi dasz chwilę wypoczynku; dodaję tylko, że jeżeli kto godzien jest pogardy ludzi uczciwych, to niewątpliwie Pan d’Infreville, gdyż jego niecne postępowanie przywiodło jego żonę do zguby. Co do Walentyny, ona zasługuje i zawsze zasługiwać będzie na moje najtkliwsze współczucie.
Ah! to rzecz niesłychana, powtarzam, że Pani zasługujesz, ażeby cię zamknąć w domu obłąkanych.
— Oto ostatnie moje słowa, Panie de :Luceval nikt mnie nigdzie nie zamknie, będę wolną i wolności mojéj używać będę jak mi się będzie podobało.
— O! zobaczymy to, moja Pani!
— Zobaczysz Pan.

KONIEC PROLOGU.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.