Kuzyn Michał/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Kuzyn Michał
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.

Jeżeli malarz jaki zechce przedstawić w najpowabniejszym wyrazie leniwą słodycz włoskiego farniente... podamy mu tutaj szkic, podobnego obrazu.
Florencya de Luceval, będąc za mężem od sześciu miesięcy, nie ma jeszcze lat siedmnastu; biała i rumiana, z jasnemi włosy, ta młoda kobieta jest nieco tłusta, ale jéj dobra tusza tak cudnie rozdzielona jest na całe ciało, że ją więcéj za nowy wdzięk poczytać można.
Pozycya Florencyi, okrytéj pudermantlem z białego muślinu, jest pod pewnym względem niedbałą i opuszczoną; leżąc w połowie na miękkim fotelu z wygiętą poręczą, na któréj niedbale spoczywa jéj piękna głowa; złożyła na krzyż swoje małe nóżki, obute w prześliczne pantofelki i oparła je na grubéj poduszce, gdy tymczasem na kolanach jéj długie i zgrabne paluszki oskubują piękną różę.
Młoda kobiéta siedząc przy otwartem oknie wychodzącem na ogród, z przymkniętemi w po łowię dużemi oczyma, wodzi błędnym wzrokiem po migającem się świetle i cieniach złotych promieni słońca igrających w błękitnawéj ciemności gęstéj cienistéj alei.... W końcu tego zielonego sklepienia drzew, dwa ogromne wazony marmurowe przyjmują przelewające się do nich kryształowe strumienie wody; daleki szmer tego wodotrysku, cichy śpiew ptastwa, parność powietrza, czystość błękitu nieba, balsamiczna woń kilku klombów heliotropu i Japońskiego przewierścieniu, pogrążyły młodą niewiastę w zachwyceniu kontemplacyjnéj błogości.... Leżąc tak roskosznie z myślą na pół odrętwiałą, podobnie jak jej ciało, zdaje jej się, że jakiś odurzający płyn, otacza ją i przenika, i ulega pod wpływem jakiegoś roskosznego zapomnienia o całej swéj istocie.
W chwili kiedy ta nieuleczona próżniaczka oddawała się urokowi swój zwyczajnej gnuśności, następująca scena odbywała się w przyległym pokoju:
Pan Alexander de Luceval wszedł dopiero do sypialnego pokoju swéj żony; był to dwódziesto pięcio letni mężczyzna, brunet, wysmukły, nerwowy; czynność, gwałtowność charakteru przebijała się w najmniejszem jego poruszeniu; należał on do liczby tych ludzi, którzy, obdarzeni lub dotknięci będąc potrzebą nieustannego ruchu, mają, jak to powszechnie mówią, ogień w żyłach swoich, i nie mogą jednéj chwili pozostać na miejscu, chwytając skwapliwie za najmniejszy powód ażeby tylko działać; zdawało się że on jednocześnie na dziesięciu znajdował się miejscach i że jego przeznaczeniem było dwa rozwiązać zadania: wiecznego ruchu i wszędybytu.
Była druga godzina po południu, a P. de Luceval, wstawszy o świcie (sypiał najwięcej cztery lub pięć godzin) zwiedził już połowę Paryża pieszo lub konno. Wszedłszy do sypialni swéj żony, P. de Luceval znalazł w niéj jednę z jéj służących.
— I cóż! — rzekł jej pan głosem ucinanym i prędkim, który był zwykłym jego sposobem mówienia, — czy Pani już wróciła? — czy ubrana? — czy już gotowa?
— Pani margrabina wcale nie wychodziła, — odpowiedziała panna służąca Liza.
— Jaklo?... Pani nie wychodziła o jedenastéj?
— Nie, Panie, gdyż Pani wstała dopiero o pół do pierwszéj.
— No proszę, więc i tym razem, znowu nic z tego nie będzie! — rzekł P. de Luoeval, tupnąwszy nogą z niecierpliwości; poczem dodał:
— Ależ przynajmniéj Pani jest ubrana?
— O! nie, Panie!... Pani jeszcze jest w negliżu.. Nawet nic mi Pani nie mówiła czy miała wyjść dzisiaj.
— Gdzież ona jest?... — zawołał P. de Luceval.
— W małym salonie od ogrodu, Panie.
W chwilę potem, P. de Luceval z łoskotem wszedł do ubieralni gdzie jego bezczynna żona rozlegała się niedbale w swoim fotelu; było jéj w nim tak dobrze... tak dobrze... że nie miała nawet odwagi odwrócić głowę ażeby zobaczyć kto wszedł do pokoju.
— Doprawdy, Florencyo, — rzekł P. de Luceval, — tego już znieść niepodobna...
— Co takiego... mój przyjacielu? — zapytała żona głosem omdlewającym, nie ruszywszy się wcale i mając oczy ciągle w ogród wlepione.
— Pytasz mnie, co takiego? jak gdybyś nie wiedziała że mieliśmy wyjść razem o godzinie drugiéj?...
— Dzisiaj zbyt jest gorąco.
— Ale twój powóz stoi zaprzężony.
— Każ zatem wyprządz... nie ruszyłabym się za nic w świecie.
— To już co innego! ale wiedziałaś bardzo dobrze, że mieliśmy koniecznie oboje pojechać... i to tym niezawodniéj, że wcaleś tam nie była, gdzie miałaś być dzisiaj rano...
— Nie miałam odwagi ażeby wstać wcześniéj.
— Dobrze, więc będziesz przynajmniéj miała odwagę ubrać się, i to natychmiast...
— Mój przyjacielu, nie nalegaj na mnie...
— Słuchaj, Florencyo, ty żartujesz!
— Bynajmniéj.
— Ale, powtarzam ci raz jeszcze, że kupno które zrobić mamy jest niezbędne: trzeba ażeby wyprawa mojéj siostrzenicy już raz przecież była uzupełnioną... i byłaby nią już od tygodnia... gdyby nie twoja trudna do uwierzenia ociężałość...
— Ty masz bardzo dobry gust, mój przyjacielu,... zajmij się sam temi sprawunkami; musiałabym biegać od sklepu do sklepu, wsiadać, wysiadać, stać po całych godzinach; na samą myśl o tem trwoga mnie przejmuje.
— Wierzaj mi Pani... to wstyd!
— Nie przeczę temu.
— Mając zaledwie lat siedmnaście... takie lenistwo... to rzecz potworna.
— Roskoszna... chciałeś powiedzieć... Słuchaj... przed chwilą jeszcze... zaczem przyszedłeś do mnie, nie wyobrazisz sobie zadowolenia jakiego doznawałam., patrząc... tam.... i nic prawie nie widząc... słuchając szmeru téj kaskady... i nie zadając sobie nawet pracy ażeby coś myśleć.
— I ty śmiesz przyznawać się do tego?
— Dla czegożby nie?
— Nie... nie... zdaje mi się że niepodobieństwem byłoby znaleść drugą istotę któréj gnuśność wyrównywałaby twojéj gnuśności.
— A jednak, ileż to razy mówiłeś mi o twoim kuzynie Michale, który, według ciebie, w niczem nie ustępuje mojemu lenistwu... Może to dla tego nie przyszedł cię jeszcze odwiedzić od czasu naszego wesela...
— O! zapewne!... oboje warci jesteście siebie... lecz nie wiem czy twoja opieszałość nie przewyższa jeszcze jego lenistwa... Ale, wierzaj mi, Florencyo, przestańmy już tych żartów... ubieraj się i jedźmy, zaklinam cię.
— Ja znowu, z mojéj strony, drogi Alexandrze, zaklinam cię, zajmij się sam temi sprawunkami, a za to przyrzekam ci, że wieczorem pojadę z tobą na spacer w otwartéj karecie... do Jasku Bulońskiego... Z nadejściem nocy będę potrzebowała włożyć tylko mantylę i kapelusz.
— Co znowu! przecież to jest dzień w którym Pani de Saint-Prix przyjmuje u siebie; już ona dwa razy była u ciebie, a ty wcaleś jéj jeszcze nie odwiedziła... Uczynisz mi więc tę przyjemność, że wieczorem pojedziemy do niéj...
— Ubierać się... ah! to jest okropnie nudne.
— Moja pani... nie idzie tu o to co jest nudne lub zabawne, lecz o dopełnienie obowiązków towarzyskich.,. Pojedziesz do Pani Saint-Prix.
— Towarzystwo obejdzie się bezemnie jak i ja bez niego... Nie lubię świata... i nie pojadę do Pani de Saint-Prix.
— Pojedziesz...
— Nie... a kiedy mówię nie... to nie...
— Do pioruna! Mościa Pani.
— Słuchaj, mój przyjacielu, mówiłam ci już nie raz... że poszłam za mąż dla tego ażeby wyjść z klasztoru... ażeby wstawać codziennie o téj godzinie kiedy mi się będzie podobało... ażeby już nie brać żadnych lekcyj... ażeby używać roskoszy nie zajmowania się niczem, słowem ażeby być Panią saméj siebie.
— Ależ ty mówisz i rozumujesz jak dziecko., jak dziecko zepsute...
— Niechaj i tak będzie.
— Ah! prawda, opiekun twój uprzedził mnie.. Czemuż mu nie wierzyłem? Lecz ja daleki byłem od myśli, ażeby mógł na świecie istnieć charakter podobny do twojego... Myślałem sobie wtedy... w szesnastoletniéj panience... ta ociężałość, to lenistwo, nie jest niczem innem jak znudzeniem... jak zniechęceniem które sprowadza jednostajne życie klasztorne... Pokazawszy się w świecie, przyjemności, obowiązki towarzyskie... starania domowe, podróże, pokonają tę ospałość, i...
— A jednak to prawda! — rzekła Pani de Luceval przerywając swemu mężowi z pewnym wyrzutem, — pod pozorem że miałeś jeszcze zwiedzić trzy części świata... tyle miałeś barbarzyństwa, że w tydzień po mojem zamęściu proponowałeś mi już jakieś podróże...
— Lecz, moja Pani, te podróże..
— Ab! mój Panie, na samo wspomnienie o tem dreszcz mnie przejmuje!... Podróż, wielki Boże!... podróż!... jest to rzecz najprzykrzejsza, najwięcéj utrudzająca w świecie! Te noce przepędzane w powozie, lub w najokropniejszych oberżach; te przejażdżki, te wycieczki bez końca, dla zobaczenia mniemanych piękności okolicy.... lub osobliwości miejscowych. Wierzaj mi, jużem cię tyle razy błagała... żebyś mi nie wspominał o podróżach... ja się brzydzę niemi!!
— Ah! Pani... Pani... gdybym ja to mógł był przewidzieć!!...
— Rozumiem... nie byłabym miała szczęścia być panią de Luceval....
— Powiedz Pani raczéj, że nie byłbym miał nieszczęścia być twoim mężem.
— Po sześciu miesiącach — małżeństwa... to bardzo przyjemnie.
— Ej do pioruna... Pani mnie do ostateczności przywodzisz; to też nie ma na ziemi istoty nieszczęśliwszéj odemnie... i nareszcie muszę wybuchnąć....
— Dobrze... wybuchaj Pan, ale spokojnie... bo ja nienawidzę wszelkiego hałasu; — Otóż... Mościa Pani... powiem ci... spokojnie... że powinnością jest kobiety zajmować się domem, i że Pani bynajmniéj nim się nie zajmujesz; gdyby nie ja, nie wiem prawdziwie jakby się tutaj diiało.
— Należy to do twojego marszałka, a zresztą, sam jesteś czynny za dwoje, musisz więc téj czynności na coś używać.
— Powiem Pani jeszcze... jak najspokojniéj, że ja marzyłem sobie życie roskoszne... zamierzałem, ożeniwszy się, zwiedzić najciekawsze kraje, i mówiłem sobie. Zamiast sam podróżować, będę miał piękną, zachwycającą towarzyszkę; znoje, przypadki, niebezpieczeństwa nawet, podzielać będziemy z odwagą i wesołością....
— O! mój Boże! — rzekła Florencya wznosząc swoje piękne oczy ku niebu, — i on śmie przyznawać się do tego!
— Jakie to szczęście, myślałem sobie, — odpowiedział P. de Luceval uniesiony goryczą swoich żalów, — jakie to szczęście... przebiegać w ten sposób kraje najwięcej zajmujące... Egipt....
— Egipt!...
— Turcyę.
— O! mój Boże... Turcyę!...
— A nawet, gdybyś była kobietą, o jakiéj na moje nieszczęście marzyłem... zapuścić się aż w góry Kaukazu.
— Kaukazu! — zawołała Florencya zrywając się już zupełnie z krzesła; gdyż dotąd za każdem nazwiskiem jeograficznem wymówionem przez swego męża, podnosiła się tylko stopniowo. — Czy to być może! — dodała składając swoje piękne dłonie z trwogą — mieliśmy pojechać aż na Kaukaz!
— Do djabla! moja Pani... wszakże... lady Stankope, księżna Placencyi, i tyle innych kobiet nie ulękło się podobnych podróży.
— Na Kaukaz!... otóż co mnie czekało, otóż to co pan potajemnie knułeś, kiedy ja w całem zaufaniu, oddawałam ci niewinnie moją rękę... w kaplicy Wniebowzięcia... Ah! teraz to dopiero mogę sądzić o okrutnym egoizmie twego charakteru.
— I przerażona Florencya upadła na krzesło, powtarzając:
— Na Kaukaz!...
— O! wiem o tem dobrze, — odpowiedział P. de Luceval z goryczą, — nie należysz do liczby tych kobiet zdolnych uczynić najmniejsze ustępstwo dla najmniejszego życzenia swoich mężów.
— Najmniejsze ustępstwo!... Ależ, mój Panie, to chyba gotów jeszcze jesteś zaproponować podróż dla odkrycia nieznanych krain w Tumbuktu, albo na morzu lodowatem!...
— Moja Pani, odważna żona jednego znakomitego malarza, Pani Biard, tyle miała serca że towarzyszyła swemu mężowi pod biegun północny. Tak jest, — dodał P. de Luceval głosem zagniewanego wyrzutu, — rozumiesz mnie Pani... pod biegun północny?
— Aż nadto dodrze rozumiem, Mości Panie... ale wiesz... ty jesteś najzłośliwszym... lub też najszaleńszym z ludzi.
— Mościa Pani!
— Ah! mój Boże, któż Pana zatrzymuje?... skoro masz upodobanie, manję podróżowania,. — skoro spoczynek sprawia ci zawrót głowy;.., podróżuj! jedź na Kaukaz, jedź pod biegun północny, jedź, czem prędzéj;... oboje na tem zyskamy... ja, nie będę cię zasmucała moją potworną opieszałością,... a Pan nie będziesz drażnił moich nerwów tą ustawiczną ruchliwością, która ci nie pozwala ani jednéj chwili pozostać na miejscu, lub też innych spokojnie na niem pozostawić.... Po dwadzieścia razy na dzień przychodzisz Pan do mnie dla saméj tylko przyjemności wchodzenia i wychodzenia; albo też... czemu niepodobna prawie uwierzyć, przychodzi Panu na myśl wpaść do mnie o piątej zrana, ażebym konno wyjechała na spacer... lub żebym się udała do szkoły pływania... Przecież zachęcałeś mnie już nawet do gimnastyki!... No proszę! dla mnie gimnastyka! Zapewne Pan jeden tylko możesz mieć na świecie podobne myśli! Dla tego też powtarzam Panu, że jego dziwaczne propozycye, jego wieczne chodzenie, ten hałas, ten ruch ustawiczny, ta bezustanna czynność, którą jesteś opętany, nudzą mnie tak samo jak Pana moje lenistwo; zatem nie myśl Pan wcale, jakobyś sam tylko miał powody do narzekania.. i ponieważ przyszliśmy nareszcie do powiedzenia sobie całéj prawdy... oznajmiam Panu z mojéj strony, że podobne życie jest dla mnie nieznośne, i że jeżeli to dłużej tak potrwa, ja nie będę mogła wytrzymać.
— Cóż Pani przez to rozumiesz?
— Rozumiem przez to, mój Panie, że bylibyśmy oboje bardzo głupimi, zadając sobie dłużéj taki przymus, i zawadzając sobie wzajemnie; Pan masz swoje upodobania, ja mam moje; Pan masz swój majątek, ja mam mój: żyjmy jak nam się będzie podobało, i na miłość boską, żyjmy tylko spokojnie.
— Prawdziwie, ja Panią uwielbiam. Jakto! więc Pani myślisz, że ja się ożeniłem dla tego ażeby nie żyć według mojéj woli?
— O! mój Boże! Żyj Pan sobie jak ci się podoba; ale pozwól i mnie żyć jak mi się podoba.
— Mnie się podoba, Mościa Pani, żyć z tobą,... dla tego, zdaje mi się ożeniłem się z tobą, i Pani powinnaś przyjąć mój rodzaj życia... Tak jest, Pani, mam prawo domagać się tego... i będę miał siłę prawo moje utrzymać.
— Panie de Luceval, to co Pan mówisz jest niepospolicie śmieszne....
— Ah! ah! — zawołał mąż z szyderskim uśmiechem, — tak Pani sądzisz?
— Śmieszne do najwyższego stopnia.
— Więc i Kodex cywilny, jest także śmieszny do najwyższego stopnia?
— Nie znając go nawet, nie odpowiem że nie, skoro go Pan cytujesz z powodu tej sprzeczki.
— Dowiedz się Pani tedy, że kodex cywilny zastrzega wyraźnie, że żona powinna, musi, zniewoloną jest iść za mężem...
— Na Kaukaz?
— Wszędzie gdzie mu się będzie podobało... byle tylko dla niej było tam bezpieczeństwo.
— Wierzaj mi Pan, nie czuję się wcale usposobioną do żartów; a jednak jego tłomaczenie Kodexu cywilnego bawi mnie bardzo.
— Ja mówię na serjo, bardzo na serjo, moja pani.
— I to właśnie stanowi całą komiczność téj sceny.
— Mościa Pani,... strzeż się; nie przywodź mnie do ostateczności.
— Słuchaj Pan... zagroź mi od razu biegunem północnym, i niechaj się to już raz skończy.
— Nie będę Pani wcale groził; ale proszę pamiętać o jednéj rzeczy, że czas pobłażania już minął; i dla tego, kiedy mi wypadnie ruszyć w podróż, a chwila ta jest może bliższą niżeli się Pani spodziewasz, uprzedzę Panią tygodniem naprzód, ażebyś miała czas porobić potrzebne przygotowania, i, chętnie, czy niechętnie, gdy konie pocztowe staną u powozu, będziesz musiała pojechać.
P. de Luceval, podobnie jak wielu innych ludzi, w naiwności swojéj wszystko do siebie tylko odnosił; często, podczas długich swoich wycieczek, powtarzał sobie, że jego szczęście jako turysty byłoby zupełne, gdyby mógł mieć zawsze przy swoim boku piękną kobietę; i rzeczywiście, nie masz nic przyjemniejszego, kiedy można swój namiot podzielać z zachwycającą towarzyszką, zwłaszcza jeżeli się cały dzień przepędziło na wierzchołkach Himalai, lub pośród karawany ciągnącéj w piaskach rozpalonéj pustyni... powtarzam, że nie masz nad to nic roskoszniejszego... z warunkiem jednak, jeżeli owa towarzyszka podzielać będzie upodobania turysty. Na nieszczęście, egoizm małżeński, w swojéj naiwnéj osobistości, rzadko rachuje na tę wzajemność, na tę wspólność gustów, bez których wszystko staje się nieporozumieniem, oziębłością, zgryzotą, gniewem, słowem wzajemnem zniechęceniem jawnem lub ukrytem.
Żona winna jest uległość mężowi, żona powinna iść za mężem. I mąż opierając się na prawie swojem, z czystem sumieniem wykonywa te dwie piękne formuły.
— A jeżeli nie, wtedy udaje się do kommissarza, który krzyknie na żonę: w imię prawa, ruszaj za mężem.
— Tak jest... śmiej się pani... w imię prawa... czujesz to przecież że są pewne rękojmie, dla rzeczy tak poważnéj, tak świętéj, juką jest małżeństwo. Zresztą, upodobania, szczęście, spokojność uczciwego człowieka nie mogą zależeć od pierwszego lepszego kaprysu zepsutego dziecka!
— Kaprysu!... to rzecz ciekawa... Ja nienawidzę podróży... najmniejsze utrudzenie jest dla mnie nieznośne, a ponieważ Panu podoba się iść za tradycyami Żyda tułacza, miałabym być zniewoloną gonić za Panem?
— Tak Mościa Pani.... i dowiodę ci że...
— Panie de Luceval, ja nie cierpię sprzeczek, bo to prawdziwa praca, i to jeszcze praca jedna z najnudniejszych.... Ale teraz krótko mówiąc, oznajmiam, że Panu w żadnéj podróży towarzyszyć nie będę, gdybyś nawet miał tylko jechać do Saint-Cloud; zobaczysz Pan czy postanowienia mego dotrzymam.
I Florencya utonęła znowu w swoim fotelu, założyła drobne swoje nóżki jednę na drugą, opuściła ręce omdlewająco na poręcze krzesła, przechyliła w tył głowę i przymknęła w połowie oczy... jak gdyby chciała po ciężkich wypocząć trudach.
— Nie, moja Pani, — zawołał de Luceval, — wcale tak nie będzie... ja nie zniosę tego pogardliwego milczenia...
Pomimo wszystkich słów swoich, pomimo wszystkich usiłowań, mąż Florencyi nie wymógł już na niéj ani jednego słowa. Zwątpiwszy nareszcie ażeby mógł to uporczywe przerwać milczenie, wyszedł z największym gniewem z pokoju.
P. de Luceval był zupełnie szczery w swoich zamiarach. Zapamiętały turysta, nie przypuszczał wcale, ażeby jego żona nie miała, podobnie jak on, żadnego upodobania w podróżach, albo że przynajmniéj nie zechce tak postępować jak gdyby je lubiła. Tym więcéj zaś był utwierdzony w tem przekonaniu, że zaślubiając Florencyę, wmówił w siebie, że szesnastoletnia panienka, sierota, świeżo wychodząca z klasztoru, nie będzie miała żadnéj woli, ale owszem, że będzie zachwycona podróżami któremi chciał jéj po ślubie prawdziwą zrobić niespodziankę.
Rzeczy tak się miały; notaryusz Pana de Luceval wspomniał mu o młodéj szesnastoletniéj sierocie, postaci zachwycającéj, mającéj przeszło miljon posagu, umieszczonego u swego opiekuna, znanego powszechnie bankiera, i pobierającéj 80 tysięcy rocznego dochodu. Pan de Luceval podziękował swemu notaryuszowi i Opatrzności, zobaczył panienkę, znalazł ją bardzo piękną, zakochał się w niéj, i w imaginacyi wystawił cały pałac przyszłości swojéj na ruchomym piasku szesnastoletniego serca;... potem ożenił się.... a, zbudzony ze swoich marzeń, zdziwił się nadzwyczajnie zawodem swoich illuzyj i w prostocie swojéj myślał że prawo, naleganie, groźby, przemoc zdołają ugiąć wolę kobiety, która biernym zasłoni się względem niego oporem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zaledwie Luceval opuścił Florencyę, weszła natychmiast do jéj pokoju panna Liza, i rzekła do swéj pani z pewnem znaczeniem.
— Ah! mój Boże! Pani.
— Cóż takiego?
— Jakaś dama, nazwiskiemPani d’Infreville jest na dole... w dorożce...
— Walentyna!... — zawołała skwapliwie margrabina z wyrazem zadziwienia i radości — wieki jakem jéj nie widziała... proś ją do mnie....
— O! Pani, to być nie może!
— Jakto?
— Dama ta kazała mnie przez odźwiernego prosić do siebie; uwiadomiono mnioe o tem, zeszłam na dół; wtedy dama ta, nadzwyczajnie blada, rzekła do mnie: „Chciéj panna poprosić Panię de Luceval ażeby raczyła zejść na dół... pragnę pomówić z nią w przedmiocie bardzo ważnym;... powiesz jéj Panna moje nazwisko... Pani d’Infreville,... Walentyna d’Infreville...“
Zaledwie Panna Liza te słowa wymówiła, kamerdyner zapukawszy poprzednio wszedł do salonu, mówiąc do Florencyi:
— Czy pani margrabina przyjmie Panią d’Infreville?
— Coż to znaczy? — zapytała Florencya, zdziwiona bardzo tą nagłą zmianą postanowienia swój przyjaciółki, — więc Pani d’Infreville jest tutaj?
— Tak, Pani.
— Proś więc ażeby weszła, — odpowiedziała Pani de Luceval, podnosząc się z krzesła ażeby wyjść na spotkanie swéj przyjaciółki, którą serdecznie uściskała gdy same pozostały w pokoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.