Księżyc przyszedł (Konopnicka, 1915)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Z daleka
Podtytuł Księżyc przyszedł
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom II
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa.
Data wyd. 1915
Druk O. Gerbethner i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Indeks stron
X.

Księżyc przyszedł u stóp mych obalić te skały
Długim i przejrzystym cieniem,
I ściąć w srebro lecące wód żywych kryształy
I świecić ziemi — spojrzeniem.
W alabastry zaklęte spłonęły gór grzbiety
W cichej miesięcznej poświacie;
I wstała noc w piękności swojej majestacie
I wzięła lutnię poety —
I na duszy mej strunach naciągniętych grała
Pieśń wielkości i swobody;
I słuchały jej lasy milczące i wody,
I wielką była jej chwała.
A na królewskim płaszczu śpiewającej nocy,
Nakształt wielkiej czarnej chmury,
Rozciągnął skrzydła swoje duch wieku ponury,
Co ziemię trzyma w swej mocy.
I wziął mnie — i postawił mnie na góry szczycie,
A góra była wyniosła,
Stopami w las odwieczny, pełny mroków, wrosła,
A czołem stała w błękicie.
I rzekł mi duch: »Czy widzisz ten zamek w dolinie,
Z jasnych kryształów ulany?
Strumień pereł w parowie brzęczy tam i płynie,
A złotym kłosem drżą łany.
Ja ciebie tym strumieniem i zamkiem obdarzę,
Lecz śpiewaj mi pieśń wesołą«.
I rzekłam: »A nędzarze, panie? a nędzarze?« —
I spuścił duch chmurne czoło.
I na skrzydła mnie swoje wziąwszy, nad świątynię
Uniósł mnie duch marmurową

I rzekł mi: »Chcesz? Kapłanką wielkich cię uczynię,
Złotem zważę każde słowo,
I powiodę cię w chwale przez życie — i w mocy,
Lecz ty mi oddaj objaty!«[1]
I rzekłam: »A te chaty? — a te czarne chaty?« —
I zaszedł duch cieniem nocy.
I zaś mnie chwycił swemi potężnemi pióry
I ukazał wielkie słońce,
Gmachom tylko wspaniałym i mocnym wschodzące,
Przeciw ustawie natury.
I rzekł mi: »Oto światło dla moich stuleci,
Skrzesane z szczerego złota;
Patrz, jak potężne blaski na marmury miota,
Jak na alabastrach świeci!
Dam ci z niego pochodnię, abyś szła bez trudu;
Lecz ucisz pieśni płaczące«.
I rzekłam mu: »O Panie! a ciemnota ludu?...«
I zagasł duch — a z nim słońce.
I pochwycił mnie wichrem i poniósł mnie w strony,
Gdzie męże wznieśli puhary
I pili za swe szczęście i za swe zamiary,
A z boku — stały miljony.
I rzekł mi duch: »Nie jestem zdradą — lecz miłością:
Patrz, jako zapalam dusze!
Gdy zechcę, martwe kości w mogiłach poruszę —
Bom jest twej ziemi przyszłością.
Uwierz mi, a obaczysz, co jutro się stanie —
I dożyjesz dnia zbawienia!«
I rzekłam: »A lud kędy? a kędy lud, panie?...«
I rozwiał się duch wśród cienia
I zagasła na górach mgła — i zorza wstała
I zapłonęła świtaniem;
A ja — z płaczem na ziemię upadłam i z łkaniem,
I zbudziłam się — w łzach cała.




  1. Objata — ofiara.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.