Krzyżacy (Sienkiewicz, 1900)/Część druga/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Krzyżacy
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca B. Milski
Data wyd. 1900
Druk B. Milski
Miejsce wyd. Gdańsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Jagienka sama wytopiła duży garnek niedźwiedziego sadła, którego pierwszą kwartę wypił Maćko z ochotą, albowiem było świeże, nie przypalone i miało zapach dzięgielu, którego znająca się na lekach dziewczyna dorzuciła w miarę do garnka. Pokrzepił się też zaraz Maćko na duchu i nabrał nadziei, że wyzdrowieje.
— Tego mi było trzeba — mówił. — Jak się w człeku wszystko godnie wytłuści, to się może i ta psia mać drzazga którędy wypsnie.
Następne kwarty nie smakowały mu jednak tak dobrze, jak pierwsza, ale pił przez rozum. Jagienka dodawała mu też otuchy, mówiąc:
— Będziecie zdrowi. Zbilutowi z Ostroga wbili ogniwa od kolczugi głęboko pod karkiem, a od sadła mu wyszły. Jeno, jak się rana otworzy, trzeba skromem bobrowym zatykać.
— A skrom masz?
— Mamy. Jeśli zasie świeżego będzie trzeba, to pójdziem ze Zbyszkiem do żeremiów.
Maćko tego samego wieczora i odtąd z otuchą pił niedźwiedzie sadło, wyglądając z dnia na dzień niechybnego uzdrowienia. Po tygodniu jednak począł tracić nadzieję. Mówił, że sadło „burzy“ mu w żywocie, a na skórze, wedle ostatniego żebra, coś mu rośnie, jakoby guz. Po dziesięciu dniach było jeszcze gorzej: guz urósł i poczerwieniał, a sam Maćko zesłabł bardzo, i gdy przyszła gorączka, począł znów gotować się na śmierć.
Aż pewnej nocy zbudził nagle Zbyszka:
— Zapal wartko łuczywo, — rzekł — bo coś-ci się dzieje ze mną, ale nie wiem, czy co dobrego, czy co złego.
Zbyszko zerwał się na równe nogi, i nie krzesząc ognia, rozdmuchał w przyległej do komory izbie ognisko, zapalił od niego smolną szczypkę i wrócił.
— Co z wami?
— Co ze mną! Guz mi coś przebodło, pewno zadziora! Trzymam ci ją, ale wydobyć nie mogę; czuję jeno, jako mi pod pazdurami brzęka, i zbyrczy...
— Zadziora! nic innego. Chwyćcie dobrze i ciągnijcie.
Maćko jął się przekręcać i syczeć z bólu, ale tkał palce coraz głębiej, póki nie objął dobrze twardego przedmiotu, wreszcie szarpnął i wyciągnął.
— O Jezu!
— Jest? — spytał Zbyszko.
— Jest. Aż na mnie zimne poty uderzyły. Ale jest: patrzaj!
To rzekłszy, pokazał Zbyszkowi podługowatą ostrą drzazgę, która się była od źle ukutego grotu odłupała i od kilku miesięcy tkwiła w ciele.
— Chwała Bogu! Teraz będziecie zdrowi.
— Może że mi ulżyło, ale okrutnie boli, — mówił Maćko, wyciskając guz, z którego poczęła wypływać obficie krew, pomieszana z ropą. — Tyle będzie tego paskudztwa w człeku mniej, to i musi chorość popuścić. Jagienka mówiła, że teraz trzeba będzie skromem bobrowym zatykać.
— Pójdziemy po bobra zaraz jutro.
Maćkowi jednakże zrobiło się zaraz nazajutrz znakomicie lepiej. Spał do późna, a zbudziwszy się, wołał o jedzenie. Na niedźwiedzie sadło nie mógł już patrzeć, ale za to rozbito mu dwadzieścia jaj do rynki, gdyż na więcej nie chciała przez ostrożność Jagienka pozwolić. On zaś spożył je łapczywie wraz z pół bochenkiem chleba i popił garncem piwa, poczem jął wołać, by mu przywiedli Zycha, bo mu się uczyniło wesoło.
Posłał więc Zbyszko jednego ze swoich Turczynków, darowanych przez Zawiszę, po Zycha, który siadł na koń i przyjechał po południu, właśnie wtedy, kiedy młodzi wybierali się do Odstajanego jeziorka po bobry. Było z początku śmiechu, żartów i śpiewania przy miodzie bez miary, ale później starzy włodykowie poczęli rozmawiać o dzieciach i wychwalać każdy swoje.
— Co to za chłop Zbyszko! — mówił Maćko: — to takiego drugiego na świecie nie ma. A mężne to, a wartkie, jako ryś, a sprawne. Wiecie! jak go na śmierć w Krakowie prowadzili, to tak dziewki w oknach piszczały, jakby je kto z tyłu stojący szydłem kłół, i to jakie dziewki: rycerskie kasztelańskie córki, o różnych cudnych mieszczkach nie wspominając.
— A niech ta będą i kasztelańskie i cudne, a od mojej Jagienki nie lepsze! — odrzekł Zych ze Zgorzelic.
— Albo ja wam mówię, że lepsze? Milszej dziewki ku ludziom, niże Jagienka, chyba nie znaleźć.
— Ja też na Zbyszka nic nie powiadam: kuszę ci bez pokrętki naciąga!...
— I niedźwiedzia sam jeden podeprze. Widzieliście, jak go ciął? Cały łeb z jedną łapą odwalił.
— Łeb odwalił, ale podparł nie sam. Jagienka mu pomogła.
— Pomogła?... nie mówił mi nic.
— Bo jej obiecał, że to dziewce wstyd po nocy do boru chodzić. Mnie zaraz powiedziała, jako było. Inne rade zmyślają, ale ona prawdy nie ukryje. Szczerze rzekłszy, nie byłem rad, bo kto ta wie... Chciałem ją skrzyczeć, ona zasie powiedziała tak: „Jak ja sama wianka nie upilnuję, to i wy, tatulu, nie upilnujecie, ale nie bójcie się, Zbyszko też wie, co rycerska cześć.“
— Bo pewno. Przecie i dziś sami poszli.
— Ale w wieczór wrócą.
Maćko pomyślał chwilę, potem rzekł jakby do siebie:
— A wszelako, radzi się oni widzą...
— Ba! Żeby to innej nie był ślubował.
— To, jak wiecie, jest rycerski obyczaj... Któryby z młodych swojej paniej nie miał, tego inni za prostaka uważają. Ślubował on pawie czuby i te musi ze łbów pozdzierać, gdyż poprzysiągł na rycerską cześć; Lichtensteina też musi dostać, ale od innych ślubów może go opat uwolnić.
— Opat zjedzie lada dzień.
— Myślicie? — spytał Maćko, poczem ozwał się znów: — Wreszcie co tam takie ślubowanie, kiedy Jurand wręcz mu powiedział, że dziewki nie da! Czy ją innemu obiecał, czy na służbę Bożą ofiarował, tego ja nie wiem — ale wręcz powiedział, że nie da.
— Mówiłem wam — zapytał Zych — że opat tak Jagienkę miłuje, jakby córką była jego. Ostatni raz to jej rzekł tak: „Krewnych mam jeno po kądzieli, ale z tej kądzieli więcej będzie nici dla ciebie niż dla nich.“
Na to Maćko spojrzał niespokojnie, a nawet podejrzliwie na Zycha i dopiero po chwili odpowiedział:
— Naszej krzywdy przeciebyście nie chcieli.
— Za Jagienką poszłyby Moczydoły — rzekł wymijająco Zych.
— Zaraz?
— Zaraz. Innejbym nie popuścił, a jej popuszczę.
— Bogdaniec i tak w połowie Zbyszków, a da Bóg zdrowie, to mu go zagospodaruję, jako się patrzy. Miłujecież wy Zbyszka?
Na to Zych począł mrugać oczyma i rzekł:
— Gorzej to, że jakoś Jagienka, byle kto o nim wspomniał, zaraz się do ściany obraca.
— A jak wspominacie innych?
— Jak innego wspomnę, to jeno prychnie i powiada: „czegóż?!“
— Ano widzicie. Da Bóg, że przy takiej dziewce zapomni Zbyszko o tamtej. Ja stary, a teżbym zapomniał... Napijecie się miodu!
— Napiję się.
— No, opat... juści mądry człowiek! Bywają między opatami, jako wiecie, całkiem świeccy ludzie, ale ten choć między mnichami nie siedzi, przecie jest ksiądz — a ksiądz zawsze lepiej poradzi od zwykłego człeka. A wy, że dziewczynie zaraz Moczydoły puścicie — to słusznie. Ja też, byle Pan Jezus do zdrowia pomógł, co będę mógł Wilkowi z Brzozowej kmieciów odmówić, to odmówię. Po źrebiu dobrej ziemi każdemu dam, bo w Bogdańcu ziemi nie brak. A Wilkowi niech się na Boże Narodzenie pokłonią i do mnie przyjdą. Albo to im nie wolno? Zczasem to i grodek w Bogdańcu zbuduję, godny kasztelik z dębów i z rowem w okół. Zbyszko i Jagienka niech sobie ninie na polowiczko razem chadzają. Myślę, że i śniegu niezadługo czekać... Wezwyczai się jedno do drugiego — i chłopak o tamtej zapomni. Niech sobie chadzają. Co tam długo gadać! Dalibyście mu Jagienkę, czy nie dali?
— Dałbym. Zdawna my to przecie uradzili, żeby jedno było dla drugiego, a Moczydoły i Bogdaniec dla naszych wnuków.
— Grady! — zawołał z radością Maćko. — Bóg da, że posypie się ich, jak gradu... Opat będzie ich nam krzcił.
— Byle nadążył! — zawołał wesoło Zych. — Ale was to już dawno w takiej radości nie widziałem.
— Bo mi pocieszno w sercu. Zadziora wyszła, a co do Zbyszka, wy się o niego nie bójcie. Wczoraj, jak Jagienka na koń siadała... wiecie... wiatr dął... Pytam ja tedy Zbyszka: „Widziałeś?“ a jego zaraz ciągnoty wzięły. I tom też zmiarkował, że z początku mało ze sobą gadali, a teraz, jak razem chodzą, to ciągle jedno ku drugiemu szyję obraca, i tak uradzają... uradzają!... Napijcie się jeszcze.
— Napiję się...
— Za zdrowie Zbyszka i Jagienki!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.