Kroniki lwowskie/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 104. z d. 2. maja r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
70.
I kamień się obruszył. — Potworno wieści o pp. delegatach. — Hrabia Adam Potocki i dukatowy korespondent Czasu. — Polskie szczęście. — P. Józef Kuliński, autor dzieła: „Myśl do szczęścia wiodącego“, jego poezje „prozowe“, odczyty i wnioski. — Wystawa obrazów.

Ci ludzie z prowincji, gdy przyjadą do Lwowa stawiają czasem pytania tak naiwne, że człowiek nie wie, co im odpowiedzieć, I tak kilka dni temu, byłem parę razy w niemiłym ambarasie z tego powodu.
Oto, proszę sobie np. wyobrazić: Idę przez wały hetmańskie, poprzed c. k. sąd apelacyjny, i myślę z całej siły nad najświeższemi telegramami, które otrzymaliśmy z Bombayu. Należy bowiem wiedzieć, że cały dział doniesień w Gazecie z Indji, Kochinchiny, Bucharji i Afghanistanu należy do mnie, i że zostaję w bezpośredniej komunikacji z Szir-Alim i z siamskim kaclerzem państwa, który jest blizkim kuzynem pana Beusta i od którego możemy się wiele spodziewać dla sprawy polskiej. Jeden z naszych delegatów zaręczał mi to słowem honoru. Ale to niema nic do rzeczy. Idę tedy wałami i społtrzegam jakiegoś jegomości ze wsi, przypatrującego się bardzo uważnie i z oznakami wielkiego zdziwienia posągowi hetmana Jabłonowskiego. W tem jegomość ten przystępuje do mnie, i pyta się obcesowo:
— „Proszę pana, czy to ten sam Jabłonowski, co przemawiał w Wiedniu, aby dodatki od podatków z naszych kolei szły do kasy gminy wiedeńskiej?
W imieniu hetmana, zarumieniłem się po same uszy na to dziwne zapytanie, ale nie tracąc przytomności, odpowiedziałem bez zająknienia?
— Nie, nie panie, to z innych...“
Szlachcic poszedł sobie, a ja wróciłem do domu, gdzie napisałem jeszcze list do jeneralnego gubernatora Indyj Wschodnich, prosząc go usilnie, by dał wszelką pomoc Szir-Alemu przeciw Moskalom, i do kanclerza siamskiego, z zapytaniem, czy nie mógłby nam pożyczyć kilkanaście słoniów w celu przeniesienia wszystkich grzechów naszej delegacji z dworca kolei Karola Ludwika do sali sejmowej? Oczywiście, że przy tak ważnem dyplomatycznem zajęciu zapomniałem zupełnie o owem zajściu ze wspomnianym szlachcicem. Idąc na pocztę, poźno w nocy, przechodziłem znowu koło posągu hetmana. Jakież było moje zdumienie, gdy posąg najwyraźniej w świecie przemawia do mnie:
— A dziękuję Waszeci, żeś mię tam Waszeć nie dał pomięszać z tymi Niemcami....
Z początku, chciałem się przestraszyć, ale przypomniałem sobie, że c. k. dyrekcja policji jest tuż pod bokiem, i że choćby mi się stało co złego, to przecież za kilka albo za kilkanaście lat sprawca będzie może wytropiony. Stanąłem śmiało przed posągiem, i przyszła mi myśl, poradzić się starego hetmana w pewnej sprawie. Zapytałem tedy:
Entre nous, panie hetmanie, czy nie możnaby jakim sposobem wpłynąć na pańskiego prawnuka, by nas uwolnił od teatru niemieckiego?
Ale kamienny wojewoda nie chciał mi powiedzieć, jakim sposobem, tylko parę razy podniósł i spuścił buławę; jak gdyby chciał nią gromić Turki i Tatary. Odszedłem zakłopotany, nie wiedząc, co ma znaczyć ta milcząca odpowiedź.....
Wczoraj znowu, pewna pani — także ze wsi — pisze do mnie z zapytaniem, czy to prawda, że delegaci nasi nie pilnowali w Wiedniu sprawy rezolucyjnej dlatego, bo minister obiecał im wyrobić u cesarza, że będą mogli rozwodzić się i żenić, ile razy im się podoba? Dama ta popierała przypuszczenie swoje faktami, których autentyczność zbyt mało jest stwierdzoną, bym się ośmielił powtarzać je „na tem miejscu“, jak pisze Czas. Może się bowiem pokazać, że fakta te nie są „w całym swym toku“ uzasadnione, jak pisze Czas, a raczej jego dukatowy korespondent.
Ale, ale, co też hrabia Adam Potocki mógł zrobić temu dukatowemu korespondentowi, że wspomina o jego nazwisku tuż obok zarzutów, o których twierdzi jedynie, iż nie są „w całym swym toku uzasadnione?“ Na serjo, czy szanowny korespondent myśli, że między największymi przeciwnikami politycznymi p. Adama Potockiego jest choćby jeden, któryby się nie wahał wymówić nazwisko to obok zarzutów tego rodzaju? Najdumniejszy, najprawdziwszy pan polski, od Bałtyku do Czarnego morza, który ma nieraz mylne bardzo zdania polityczne, ale któryby się wzdrygnął nawet przed pozorem niehonorowego sposobu postępowania — i kilkanaście tysięcy złr. zysku w zamian za odstąpienie od rezolucji — co za potworna asocjacja wyobrażeń! Oprócz dukatowego korespondenta, pewno nikomu przez myśl nie przeszła!
Szanowny korespondent należy zresztą do tych obrońców, od których każdy powinien się wypraszać jak od powietrza, głodu, ognia i t. d. Jeżeli hr. Adam Potocki wyszedł cało z jego obrony, to zawdzięczać to należy tylko niemożliwości przyczepiania jakichkolwiek podejrzeń do tak znanej osobistości. Ale nie każdemu dano być Potockim, i liczyć pół Polski do swoich znajomych. To też inni klienci dukatowego korespondenta padli bezwarunkowo ofiarą jego rzecznictwa. O tych, zarzuty nie są „w całym toku“ uzasadnione, o tamtych, jest niewątpliwem tylko to, że „wpływ ich w delegacji jest podrzędny“, i że „będą musieli ustąpić, gdy cała delegacja ustąpi“. Już to, jeżeli # jest adwokatem, będę się strzegł prosić go na obrońcę w najbliższym moim procesie przed sądem przysięgłych. Tymczasem, dziękuję Ci, Panie Boże, że nie jestem delegatem!
Jestto moje „polskie szczęście“. W ogóle, nie brak nam teraz w Galicji tego „polskiego“ szczęścia, choć nas nie jeden już z kretesem od narodowości polskiej odsądził. I tak: zadarliśmy z p. Giskrą, nawet poseł Hubicki chce już opuszczać Wiedeń, aż tu — traf, paf, zjawia się pan Józef Kuliński ze Lwowa, i godzi nas z Niemcami za pomocą Krakowiaków, napisanych przezeń po niemiecku i śpiewanych ustami autora na ziemi bukowińskiej. Z całej Przedlitawii, klimat Bukowiny wydał się panu Kulińskiemu najstosowniejszym do dzieła takiej ugody. Na tym klasycznym gruncie tedy, wydającym kukurydzę, Petrinów, ogromne kawony, Hormuzakich, przewyborną bryndzę i t. p. płody, p. Kuliński śpiewa:

Koncert-Lied.
Wo durch kan man hebenn[1]

Fier uns gute Zeitenn
Wo durch kenen Alle

Selichkeit erreichen?

A odpowiedź na to pytanie, dotykające tylu spraw ekonomicznych, teologicznych i etycznych, znajduje się w następnych zwrotkach:

Sollman keinen Wesen

Seines gleich zersteren,
Soll man jedem Menschen
Edler ein Fererenn (??!)

Edler ein fererenn Alle natiohnen
Dann kenten wir sagen

Alles ist gewonenn.

Alles ist gewonenn
Was das beste deichen
Dan kenten wir alle
Selichkeit Erreichen.

Dan kenten Wir Sagen
Das das ist das Wahre
Wo durch wir Begliken
Uns in alle Jarre.

Uns und unser Kinden
Das beste bereitten
Dan werden wir Haben

Fir uns gute Zeitten.

Nie chcąc ubliżać prawom własności autorskiej wstrzymujemy się od przedruku reszty tego, jak je p. Kuliński nazywa: „dzieła, Myśl do szczęścia wiodącego, nad którym pracuje w głęboko dramatycznych pięknej melodji, własnego utworu piosnkach“.
Czerniowiecki korespondent Gazety nie umiał się poznać ani na niemieckich, ani na polskich „prozowych odczytach honorowego koncertu“, danego w stolicy Bukowiny przez p. Kulińskiego. Autor napisał tedy
„Wniosek do Gaz. Lwowsko Narodowej z dnia 21. b. m. Nr. 93. przeciw wnioskowi Czerniowieckiemu z d. 21. kwietnia 1869“,
który to wniosek, na kilkakrotne naleganie autora, wprost do kronikarza Gaz. Narodowej zanoszony, umieszczam tu dosłownie:  „List otwarty przeciw Czerniowiecko-Lwowskiemu korespondentowi Gaz. Narodowej z d. 21. kwietnia 1869, nr. 93.
Mocno żałuję, że p. korespondent nie zrozumiał treści, równie jak i znaczenia mojego dzieła. Inaczej nigdyby był tego nie zrobił, ażeby z podobnemi niedorzecznościami przeciw temuż występował. Lecz cóż robić, niewiadomość grzechu stanowić nie może. Dlatego, chociaż z boleścią serca powiedzieć muszę, temu się nie dziwię; równie jak i to, nazywa mnie rymarzem, którem nie jestem, a gdybym był, tobym miał sobie za zaszczyt, iż będąc fachowym człowiekiem tworzę dzieła dobro stanowić mogące. Jeszcze raz mówię, że mocno żałuję p. korespondenta, równie jak niewiadomość uwzględniam, któren, gdyby nie to, nigdyby tego nie zrobił ażeby dobro psuł lub też sam niebył rad szczęścia współziomków swoich, o które się staram.
Lwów dnia 27. kwietnia 1869.

J. Kuliński.

Nie pozostaje mi nic, jak tylko wyrazić głębokie ubolewanie, że czerniowiecki korespondent Gazety nie poznał się na dziele p. Kulińskiego, który tak usilnie pracuje nad ugodą naszą z Niemcami i wszystkiemi narodami.
Na wystawę obrazów we Lwowie nadeszło jeszcze parę obrazów Stryjowskiego, Streita i innych. W ogólności nie da się jednak zaprzeczyć, że wystawa o wiele jest słabszą, niż roku zeszłego. Dziwi nas między innymi i gorszy nawet, jeden z artystów tutejszych, który wystawił portret historyczny, przechodzący pod względem błędów rysunkowych i bazgraniny pędzlowej wszystko, co nam się dotychczas widzieć zdarzyło. Potrzeba nie szanować ani publiczności, ani siebie, ażeby wystawić coś podobnego. A jednak — komitet był za słabym, by odmówić przyjęcia tego obrazu na wystawę!

(Gazeta Narodowa, Nr. 104, z d. 2. maja r. 1869.)







  1. Zachowujemy pisownię, autora, według rękopisu oryginalnego, który jest w naszem posiadaniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.