Kroniki lwowskie/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 217. z d. 20. września r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
37.
Przygotowania na przyjęcie N. Państwa. — Niemcy w opozycji. — Kilka słów w obronie Ulicy. — Projekt założenia szkółki opozycyjnej. — Wyobrażenia demokratyczne w kołach poselskich. — Równouprawnienie kandydatów adwokackich  pod względem wyznań.

Przygotowania na przybycie N. Państwa zajmują dziś wszystkie umysły i ręce. Komitety rozwijają niezmierną czynność: rozpoczęto budowę bram tryumfalnych, zamówiono chorągwie itp. Więcej jeszcze ruchu widać w przygotowaniach, czynionych przez osoby prywatne. Tworzy się miejskie banderjum konne, którego członkowie, ubrani w mundury narodowe polskie o barwach domu Wittelibach, konwojować mają powóz N. Pani od dworca do placu namiestnikowskiego. Słychać także o podobnem banderjum, formowanem przez obywateli wiejskich. W hotelach pozamawiane już od tygodnia wszystkie pokoje na czas od 1. do 7. października, i to po cenach prawie koronacyjnych. Za pokój frontowy w hotelu Angielskim zapłacono po 15 złr. za dobę, Tapicery, malarze pokojów, rzemieślnicy różnego rodzaju płacą się na wagę złota, wszystkie pracownie krawieckie dniem i nocą zajęte są szyciem kontuszów i żupanów: niejeden co dawniej sprzyjał z duszy obcinaniu rogów od konfederatek po ulicach, teraz na łeb na szyję sprawia sobie strój polski, bo na balu, dawanym dla cesarstwa, będą miały wstęp tylko mundury i kontusze, oprócz poważnych strojów żydowsko-polskich. Arystokracja wystąpi nader świetnie, niektórzy panowie pozamawiali aż z Londynu ciężkie jedwabne materjena kontusze i żupany. Brak pasów, karabel i kołpaków daje się czuć dotkliwie przy tak wielkim popycie, tylko na brak butów nikt nie może narzekać w tych błogosławionych królestwach Galicji i Lodomerji, a najmniej już opozycja; świta N. Państwa będzie nader liczną, około 260 osób. Program uroczystego przyjęcia nie obejmuje iluminacji, bo cesarz wyraził się, że nie życzy sobie tego zapewne ze względu na wielkie koszta, jakich to wymaga. Jednakowoż zdaje się, że i bez osobnego zarządzenia w programie, miasto będzie iluminowane. Czynności ochmistrza dworu N. Pani pełnić będzie przez cały czas pobytu cesarstwa w Galicji hr. Adam Potocki, klucze miasta Lwowa wręczy cesarzowi p. Kasper Boczkowski. Organizuje się już straż obywatelska, która wyręczy policję w utrzymywaniu porządku; przewodniczyć jej ma p. Feliks Piątkowski. Nie skończyłbym, gdybym chciał wyliczać wszystkie szczegóły przygotowań, wolę tedy odesłać czytelników zamiejscowych do opisu uroczystości, gdy te już nastąpią, a miejscowi obejdą się tym razem bez sprawozdawcy, bo będą widzieli wszystko na własne oczy.
Tutejsza kolonia niemiecka nie może pogodzić się z myślą, by Najj. Pan odwidzał Galicję w chwili, kiedy w obec trwających rozpraw sejmowych uczucia nasze specyficznie narodowe rozbudzone są w wyższym stopniu niż zwykle. Niemcy uważają całą monarchię za swoją własność, a sejmy krajowe, nawet sejm węgierski są to w ich oczach zabawki, któremi pozwolono ludom cackać się czas jakiś, póki po roku 1867 nie nastąpi 1869, tak jak rok 1849 nastąpił po roku 1848. Zapominają, że Austrja w tych dwudziestu latach przeżyła dwa wieki, postarzała się i nie może już wyprawić takich skoków politycznych, jak dawniej. To też niektórzy cywilizatorowie pospuszczali nosy na kwintę, inni znowu stanęli — w opozycji! Właściciel hotelu p. L., członek Towarzystwa strzeleckiego, odmówił przyczynienia się do składki na uroczyste przyjęcie cesarza przez to Towarzystwo, bo, jak twierdzi: Es ist gar nicht wahr, der Kaiser kommt nicht und kann nicht kommen; die Minister möchten ja alle abdanken! Pan L. wyobraża sobie zapewne, że w Austrji tak trudno o innych ministrów, albo że ministrowie podają się pierwej do dymisji, nim muszą.
W pierwszych dniach tego tygodnia krążyła po mieście, zabawna dosyć pogłoska: opowiadano, że niektórzy „panowie“ chcą postawić wniosek, by sejm przeniesiono do Krakowa, bo tu nie mogą obradować pod presją „ulicy“. Najpocieszniejszą stroną tego żartu jest to, że nie jest on wcale żartem. Panowie ci znają ulicę lwowską tylko z artykułów Czasu, któremu wszystko, co nie jest salonem albo przedpokojem, wydaje się — barykadą. Z tego punktu widzenia, nawet niewinne i spokojne Towarzystwo narodowo demokratyczne uchodzi za organizację rewolucyjną, lada fakelcug przybiera rozmiary zdobycia Bastylli, p. Malisz staje się Muratem, p. Schmitt Robespierem, a pan Romanowicz Dantonem. Ależ to wszystkim tym czarnowidzom, konserwatystom, oględnym i trwożliwym ludziom — wypłatała „opozycja“ porządnego figla! Oni chcieli sami jedni być lojalnymi, chcieli odbijać korzystnie od zgrai demagogów, rewolucjonistów, sankiulotów, ażeby im lojalność poczytano za wielką zasługę, do nieba o order wołającą. Aż tu — trom, trom, tromtadrata! nadciąga oddział mężów, stojących na. straży godności i ducha narodowego, i oświadcza gotowość stania na straży — przed pałacem namiestnikowskim, skoro najmiłościwszy cesarz a nasz król obdarza nas swoją bytnością. Przepadł mój order! Ja, jedyny dotychczas lojalny, inspirowany i subwencjonowany kronikarz po tej stronie Sanu, nie będę nawet spostrzeżony w tłumie, zniknę między demokratami, będę zapomiany — bo jeżeli większa jest radość z jednej owieczki odszukanej, aniżeli z 99 niezgubionych, to o ileż większe musi być wesele w królestwie Niebieskiem, gdy 160 owieczek, na pół już straconych, ni ztąd ni zowąd stanie do apelu! Ale tak być powinno, bo jak słusznie powiada Dziennik Lwowski, w walce parlamentarnej należy rozróżniać między rządem a koroną, zwłaszcza gdy korona jest nasza, galicyjska, a rząd przedlitawski.
Z tem wszystkiem, jeden z moich znajomych, szanowny doktor*, twierdzi, że opozycja nasza źle pełni swoją służbę. Była już nawet mowa o tem, czy nie należałoby odkomenderować kilka logicznie myślących indywiduów ze stronnictwa guwernementalnego, by przez parę miesięcy pełniły dla dobrego przykładu obowiązki skrajnej opozycji, jako czynnika, dosyć potrzebnego w życiu publicznem i parlamentarnem. Indywidua te miałyby stanąć na straży tak idei, jakoteż pisowni polskiej, przyjętej na kongresie dziennikarskim w Krakowie. Przedewszystkiem zaś ta oppositionmodde miałaby rozstrzygnąć stanowczo, czy Galicja może być uważaną jako część Polski, i czy w takim razie powinna mięszać się do organizacji politycznej innych królestw i krajów cesarza Jegomości, jak tego żąda program Smolki. Dzisiejsza bowiem opozycja podała w wątpliwość, azali Galicja jest ziemią polską. Najpierw przemawiała sama bardzo złą polszczyzną, a następnie, w ślad za Kinklem, oświadczyła (obacz nr. 193 Dziennika Lwow. z dnia 21. sierpnia 1868), że Ruś, jako niemówiąca po polsku, uchwalić ma dopiero, zapewne przez powszechne głosowanie, czy chce należeć do Polski. Po pięciuset latach, niezakwestjonowane nigdy prawa Kazimierza Wielkiego do dziedzictwa po Trojdenie mazowieckim, uległy tedy skardze prowizorjalnej, unia horodelska i lubelska uznane są za nieważne i będziemy się musieli procesować z Moskalami i z opozycją o przynależność do Polski. Z tego wynika, że szanowny mój znajomy, dr.* ma zupełną słu-szność, i że koniecznie potrzeba będzie założyć szkółkę opozycyjną w celu kształcenia młodych galicyjskich tygrysów i takich, którzyby nimi zostać chcieli.
Wyjazd posłów sejmowych do Krakowa na powitanie Najj. Państwa dał powód do małego nieporozumienia, świadczącego, że wyobrażenia demokratyczne rozszerzone są u nas poza Towarzystwem narodowo-demokratycznem i mimo krzyków, mniej i więcej „plugawych“ (styl opozycyjny) na to Towarzystwo. Z powodu tego wyjazdu podzielono posłów na trzy odrębne klasy, do pierwszej policzono arcybiskupów, biskupów, książąt itp. i wręczono im bilety jazdy pierwszej klasy, innym zaś dano bilety 2. i 3. klasy. Panowie posłowie, zdziwieni niemało takiem zastosowaniem równouprawnienia wszystkich stanów, oddali bilety: dotychczas niewiadomo, jakim sposobem kierownicy tej jazdy załatwią tę trudność parlamentarną. Braknie podobno wagonów 1. klasy dla wszystkich posłów; najpraktyczniejby więc było, gdyby wszyscy jechali drugą klasą — chyba wolą podzielić się na dwa transporta.
Wybuchła także druga kwestja o równouprawnienie, tym razem w c. k. wyższym sądzie krajowym, który postawił się przypadkiem na stanowisku lwowskiej Rady miejskiej co do żydów. Minister sprawiedliwości zawezwał sąd do oświadczenia się w sprawie nowych posad adwokackich, które mają być otworzone w Galicji, i do zaproponowania odpowiednej liczby kandydatów. Na wniosek referenta zgodził się senat, by zaproponować 25 kandydatów, między tymi połowę (zapewne 12½) żydów, a połowę chrześcian. Trudno pojąć, do czego ma prowadzić ten podział kandydatów na kozły i barany, i na czem on się opiera w ustawie, która nie zna osobnych adwokatów żydowskich a osobnych chrześciańskich. Tymczasem senat nietylko faktycznie tak uformował stosunek kandydatów-żydów do chrześcian, lecz w motywach dotyczącej uchwały twierdzi wyraźnie, iż podział taki odpowiada „ściśle pojętej sprawiedliwości“. Tym razem, „ściśle pojęta sprawiedliwość“ wyszła na niekorzyść żydów, bo nierównie więcej było kandydatów żydów niż chrześcian. Ale nie chodzi tu o konsekwencję; przedewszystkiem powinno być zasadą, iż wyznanie niema żadnego wpływu na nominacje itp. Tak bardzo rząd przedlitawski zamierza nas nieuków cywilizować za pomocą liberalnych ustaw zasadniczych i wyznaniowych, a w praktyce sam z niemi oswoić się nie może!

(Gazeta Narodowa, Nr. 217, z d. 20. września r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.