Przejdź do zawartości

Koziołek babuleńki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Koziołek babuleńki
Wydawca W. Pański
Data wyd. 1934
Druk Zakł. Graf. W. Pański
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
KOZIOŁEK
WIERSZYKI E. Korotyńska
BABULEŃKI
KOZIOŁEK BABULEŃKI.

W głębi lasu, co to szumi tak pięknie, pachnie świerkami i choiną, stała maleńka chateczka.
Miała ona dach i ramy okienka żółte, jak złoto, front był zielony, a okiennica ozdobiona szkiełkiem czerwonem w środku, aby wschodzące słońce oblało czerwonem światłem izdebkę.
Mieszkała tam babuleńka, tak ustrojona, jak i jej chata. Spódnicę miała czerwoną, chusteczkę na głowie tegoż koloru, pantofle i laskę również czerwone, fartuch zaś zawsze biały.
Okrywała się babuleńka żółtą peleryną i siadywała na żółtej ławce.
Nie miała staruszka nikogo na świecie, prócz koziołka, który przybłąkał się do niej niespodzianie.
Siedziała kiedyś przed chatą, z laską w ręku i drzemała. Słysząc szmer jakiś koło siebie, obejrzała się i widzi białe, jak śnieg koźlątko, patrzące jej bystro w oczy i żałośnie: Mehehe! — wołające.

Nakarmiła je, napoiła, ułożyła do snu w obórce i szczęśliwą się czuła mając kogoś u siebie. Nazwała go Kręciołkiem, gdyż wiercił się bezustanku i psocił. Ach! żebyście dzieci wiedziały, co wyprawiał! Wścibił się wszędzie, zajrzał do każdego kąta, wszędzie go było pełno. Co ta babuleńka z nim miała, trudno opisać.
Opowiem wam o ważniejszych sprawkach koziołka.
I tak, pewnego razu, gdy jego pani usnęła, wyskoczył przez okienko, wdrapał się na strych, gdzie były na podłodze zioła, zbierane na lekarstwa i tak stukał kopytami, tak tupał, iż przerażona babcia, złapała za kij i wybiegła odstraszyć, jak jej się zdawało, zakradającego się złodzieja.
Cóż było za zdziwienie, gdy ujrzała Kręciołka, uciekającego co sił starczyło, przed jej kijem.
— Ach! ty nicponiu, ach! ty nic dobrego! krzyczała babuleńka — Mało ci jeszcze pożywienia, jakie dostajesz, mało ci wszystkiego? Obżartuchu! łakomco! Jeszcze straszy po nocach! Nie umkniesz mi, dostaniesz za swoje!
— Mehehe! Mehehe! — wołał Kręciołek — Młody jestem, potrzebuję rozrywek, rozmaitości w jedzeniu, a tu wciąż tosamo; trawa, zielsko... Poobgryzałem drzewko, — dostałem lanie, — pogryzłem miotłę — obiłaś mnie kijem. Cóżto za życie?
— No, dość, dość, tego mehehe! tym razem ci daruję, ale na drugi raz popamiętasz. Na drugi dzień od rana zawołała go do siebie. Z początku iść nie chciał, sądził, iż będzie obity, ale że, babuleńka siedziała przed chatą bez kija, podszedł do niej niby pokorny i żałujący, a w głębi zbuntowany i hardy i stanął przed swą panią, jak pokorne cielątko, nie jak kozioł uparty.
— Nabroiłeś, wiele! — zaczęła surowo opiekunka — zmarnowałeś mi wszystkie ziele com uzbierała z mozołem. I nietylko, że zjadłeś dużo ale jeszcze zdeptałeś i zanieczyściłeś resztę. Muszę wszystko, wyrzucić.
Obiecałam ci przebaczenie, bić więc nie będę, chociaż wart tego jesteś.
— Mehehe! Mehehe! — odparł Kręciołek, — mam wielką chęć cię ubość, kija nie masz, wytłukłbym cię porządnie różkami, ale także tym razem ci daruję... Powiedz... raz przecie, czego jeszcze odemnie żądasz, nie nudź mnie, nie mam czasu...
I wierzgnął kopytkiem w ławę, na której siedziała babulka.
— Masz tu świeżej trawy, najedz się, abyś nie był głodny i nie szukał tam jedzenia, dokąd ci iść nie wolno.
— Mehehe! mehehe! — cicho mruknął koziołek, mam ja coś lepszego na myśli. W ogrodzie pełno kapusty. Zjem kapusty, będę tłusty. Mehehe.
I jak skoczy do góry, jak zacznie fikać koziołki, uderzył rogami w ławę, aż spadła z niej babuleńka. Z rąk wypadł koszyczek czerwony z trawką dla Kręciołka, spadła pelerynka koloru złota, a gdy się podniosła, już koziołek był dawno w ogródku i obgryzał liście z kapusty.
— Ależ to figlarz z niego! — śmiała się babuleńka, bynajmiej nie rozgniewana na swego wychowanka — młody, niech tam sobie poskacze.
A tymczasem Kręciołek skakał, ale koło kapusty, Obgryzał, objadał, co najlepsze, co najsłodsze, niszczył depcąc kopytkami całe grzędy. Takie spustoszenie powtarzało się przez czas dłuższy, gdyż staruszka nie zaglądała do ogrodu, będąc pewną, iż wszystko tam w porządku.
Aż pewnego razu zaszła babuleńka do ogrodu zobaczyć, czy można już ścinać kapustę do kwaszenia i spostrzegła umykającego koziołka.
Weszła, spojrzała na skopane i prawie zjedzone całe grzędy kapusty i załamała ręce.
Wiedziała kto to zrobił. To on, jej ulubiony koziołek, jej wychowanek, wtedy, gdy sądziła, iż idzie pofiglować poza chatą, szedł do ogrodu, objadał się kapustą, marnował owoc jej pracy. Czem żywić się będzie przez zimę stara babuleńka?
Aż zapłakała staruszka i postanowiła teraz ukarać awanturnika.
Ale, gdy stanął przed nią skruszony ze spuszczonym łebkiem i żałosnem Mehehe, gdy ją przepraszał, nawymyślała mu tylko od obżartuchów, darmozjadów, pogroziła kijem i drżącemu ze strachu przebaczyła.
Kręciołek liznął szorstkim językiem podaną mu rękę i fiknął koziołka z radości, że mu się udało przebyć tę przygodę bez bicia.
Od tej pory babuleńka, bojąc się, żeby koziołek nie był głodny, wysyłała go z wynajętym chłopcem, który miał mu wyszukiwać najlepszą trawą i najsoczystsze zioła i dawać wodę źródlaną do picia.
Ale, ile razy po powrocie z pastwiska pytała koziołka, czy najedzony? stale odpowiadał swej pani: — Głodny jestem, pić mi się chce! Garstkę trawy zjadłem, kubek wody wypiłem. Mehehe! Gniewała się babuleńka na chłopca, wreszcie chciała się naocznie przekonać, czy naprawdę Kręciołek tak był źle żywiony.
Ukryła się za drzewem i widziała, że chłopiec wciąż karmił go i poił.
Gdy wrócił do domu spytała, czy głodny, a on znów odpowiedział:
— Głodny jestem, garstkę trawy zjadłem, kubek wody wypiłem.
Rozgniewał ten fałsz babuleńkę.
— Idź precz odemnie! — zawołała oburzona — niedobry jesteś kłamliwy, mieć cię nie chcę u siebie.
Ostatnią daję ci radę: „Pilnuj się drogi! Bezpieczny tylko będziesz na ścieżce czerwonej. Prowadzi ona do mojej posiadłości i nikt po niej chodzić się nie ośmiela.” Jeśli wyjdziesz dalej poza czerwoną Ścieżkę, napotkasz wilków i zginiesz! A teraz idź sobie odemnie i nie powracaj.
Kręciołek nie zmartwił się wcale daną mu swobodą. Choć raz będzie wolny, jak ptak w powietrzu, a tu siedział u babuleńki, jak w klatce... Cóżto było za życie?
Ukłonił się kopytkiem na pożegnanie i odszedł bez żalu. A babuleńce zrobiło się smutno. Przywykła do koziołka i choć psocił, miło jej było, iż ma kogoś u siebie w domu. Usiadła na ławce przed chatą i zadumała się boleśnie. A Kręciołek wyszedł na czerwoną ścieżkę i stanął. Rozglądał się i rozglądał wkoło, namyślając się kędy iść i dokąd, żeby być nasyconym i od tych jakichś wilków bezpiecznym.
Nasz Koziołek nie widział jeszcze w swem życiu wilków i ciekawy ich był ogromnie. Nie bał się tych zwierząt zupełnie, przecie to takie same, jak i on stworzenia, za cóżby go mieli pożreć?
Babuleńka bała się o niego niepotrzebnie.
Teraz ma swobodę, pozna wilki i inne może jeszcze zwierzęta. Mehehe! fik! mik! i wywracał koziołki po murawie. Szedł dalej i dalej, nie oglądając się już ani razu na opuszczoną przez siebie chatę, po drodze skubał trawę i obgryzał korę młodych drzewek. Nie bał się już kija babuleńki. I używał przysmaków do syta. Droga ciągnęła się i ciągnęła bez końca, doprowadzała do drugiego lasu, gdzie ścieżki były zielone i gdzie zabroniła mu staruszka spacerować, z powodu, iż były tam wilki.
Przez chwilę zastanawiał się koziołek, iść czy nie iść? A może tam naprawdę niebezpiecznie? Ciekawość jednak przemogła. Sprytny jestem, potrafię się wykręcić — myślał. Lis podobno chytry, nie da się oszukać, ale o wilkach tego nie słyszałem, pewnie są niezbyt mądre więc z nimi poradzę.

Nęciła go zieloność traw, mchu, zapach młodych pędów brzózek, — więc zdecydował się iść na zieloną drogę i wszedł do lasu. Ach! jak tam było pięknie, a jakie soczyste liście!
To dopiero będzie miał używanie!
Szedł i szedł coraz dalej, zapuścił się wgłąb lasu i nikogo nie spotkał.
Widział tylko wiewiórki, z drzewa na drzewo przeskakujące i biegnące do swych norek łasiczki. Wilków ani śladu.
Wtem, gdy był już na końcu lasu, na zielonej polance, zaświeciły zdaleka jakieś światełka. Narazie nie wiedział, co to znaczy, dopiero gdy podszedł bliżej i przyjrzał się tym światełkom, zrozumiał, iż były to oczy jakichś dużych zwierząt, którym z paszczy zwieszały się czerwone języki. Stanął kozioł i spokojnie przywitał: Panowie pewnie nazywacie się wilkami? Dzień dobry panom! Mówiła mi o was babuleńka.
— Uhu! uhu! — potwierdziły dwa wilki — jesteśmy wilkami i zaraz ciebie zjemy.
— Poczekajcie panowie, — przerwał im spryciarz, powiedzcie mi wprzódy, dlaczego tak błyszczą wasze oczy i czemu języki panów wywieszone.
Mam też język a nie trzymam go na wierzchu, pszczoły mogą pogryźć żądłem, zamknijcie lepiej paszczę.
— No, no, nie zagaduj i tak zjemy cię za chwilę.
— Mnie? i co wam z tego przyjdzie?
Nie nasycicie się takim młodym i małym koziołkiem. Dla jednego byłoby zamało.
Chodźcie ze mną zaprowadzę was do zagrody, gdzie jest kilka owiec i cztery kozły, ale za to darujecie mi życie.
— Zgadzamy się na ten warunek, ale wprzód przekonamy się, czy mówisz prawdę.
— Naturalnie i zupełnie słusznie. Pójdziemy razem, wskażę, wam otwór, przez który przejdziecie na podwórze, gdzie pasą się teraz zwierzątka, nikogo tam niema, wszyscy w polu. Będziecie mieli ucztę co się zowie.
— Ma rację, — rzekł jeden z wilków, co nam po jednym lichym koziołku. To jak bułka do herbaty, idźmy, prowadź mały.
Kręciołek szedł obok wilków, ale gdy ukazała mu się leśniczówka, gdzie gajowy miał zawsze strzelbę nabitą, puścił jednego wilka przed sobą, a gdy drugi się wsuwał, rzucił się w przeciwną stronę ku chacie babuleńki. Wpadł przez okno, tłukąc szybę rogami i ukrył się w kącie izdebki.
Babuleńka stęskniona po koziołku, siedziała na ławce przed domem, żałując, iż go wygnała, gdy kozioł gospodarował już na dobre w jej mieszkaniu.
Zdrzemnęła się i nie słyszała stłuczenia szyby i skoków Kręciołka.
A on pił wodę z wiaderka i obgryzał stojącą w kącie miotłę.
Zanim się ocknęła po drzemce, zapadł wieczór. Weszła do izby i ze strachu o mało nie padła. W ciemnym kącie siedziało coś, mrucząc. Złapała za kij, ale to coś zabeczało żałośnie. Mehehe! Nie bij, to ja babuleńko.
Zapaliła światło, ujrzała skulonego, drżącego koziołka i uradowała się bardzo.
— Chodź, nie bój się! Bądź dobry, a wszystko będzie dobrze!
— Mehehe! Mehehe! — odpowiedział koziołek, podbiegł do babuleńki, skakał, tulił się do niej i opowiadał swoje przygody.
Kręciołek żył jeszcze długo, na starość urosła mu długa broda i duże rogi, ale z trudem już fikał koziołki.
Gdy skończył życie, zakopała go babuleńka pod brzozą, którą tak lubił obgryzać, i długo po nim płakała.




ZAKŁ. GRAF. W. PAŃSKI, WARSZAWA.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.